Te same czarne włosy, ten sam gniewny grymas na twarzy i podbródek, który zdobił - powiedzieć by można - uroczy dołek. Przyglądała się mu nie małym zaskoczeniem, a serce niebezpiecznie zbliżyło się do ściany klatki piersiowej, jakby za chwilę miało się z niej wyrwać. Przez chwile nawet myślała że to on.
- Ty... - wydusiła z siebie, ale co chciała wyrazić, utkwiło gdzieś w krtani.
- W końcu poznałaś, co? - pociągnął nosem, pocierając go potem dłonią. Przekrwione oczy, te zupełnie nie podobne do oczu Szymona, zdradzały jego uzależnienie. I choć Matylda nie miała medycznej wiedzy, na pewno nie taką by poznać oczy narkomana, ale wystarczyło jej to, co mówił o swoim bracie Szymon. - To nie było mądre. - szepnął, obdarzając ją spojrzeniem szaleńca. Małe źródło światła odkrywało przed nią bardzo wiele. - Teraz będę musiał cię sprzątnąć. - pochylił się nad dziewczynką, bronią odgarną opadające na jej twarz kosmyki włosów.
Widział jak drżała, jak jej oddech przyspiesza, a szeroko otwarte oczy unikają jego spojrzenia. Czuła się obezwładniona, nie tylko przez spętane metalową linką dłonie i kostki. Cała odwaga wyparowała z niej jak za pstryknięciem palców. Teraz była już tylko śmiertelnie przerażoną czternastoletnią dziewczynką, pozostawioną samą sobie z ludźmi, którym nic nie zawiniła.
- Cykasz się. - uśmiechnął się pod nosem. Chwycił paczkę chipsów leżącą obok jej stóp i otworzył z głośnym szelestem. Położył na kolanach zakładniczki i patrzył na nią jeszcze przez moment zamglonym wzrokiem. Promienie światła drżały, tak jak świecący długopis w dłoniach roztrzęsionej nastolatki.
- Dla...czego wy... - dukała pomiędzy wciąganymi haustami powietrza.
- Dla nich nie znaczysz nic. - odważyła się podnieść spojrzenie, zmarszczyła brwi.
- Myślałam...
- To słabo ci idzie. - skwitował, przewracając oczami. - Mój brat był jednym z nas, ale jest nas sporo. Nikt nie przejmuje się kotem. Mało takich dostało kosę? - zaśmiał się, choć nie było w tym krzty żartu.
- Ale to oni go... zabili. - prawie szepnęła.
- Młody gówniarz chciał uciec. - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Z tego biznesu się nie wychodzi. Siedzisz w tym bagnie dopóki nie zgnijesz, łapiesz? - bezwiednie pomachał jej bronią przed twarzą. Przytaknęła szybko. - Ucieczka to wyrok śmierci. - dodał gorzko, patrząc w betonową ścianę gdzieś za dziewczynką, uciekając myślami daleko. A może to tylko efekt narkotyków?
- To po co mnie tutaj trzymają? - zapytała po chwili.
Ten zaś zapewne obudził się ze swojego transu. Wyglądał, jakby nie wiedział kim jest nastolatka, która zadaje mu te wszystkie pytania i dlaczego znajduje się w tamtym pomieszczeniu. Wstał z kolan i nie odwracając się, cofnął o kilka kroków i zniknął za drzwiami.
*
Dom opustoszał. Nie kręcili się już w nim nieznani mu ludzie, którzy z czasem w jego opinii tylko mile spędzali wolny czas na grzebaniu w urządzeniach śledczych. Ich działania nie przynosiły kompletnie żadnych rezultatów. A jedynym zadowalającym było by odnalezienie małej Matyldy.
Wiedzieli, że jej komórka została wyłączona lub zniszczona trzy dni wcześniej. Tyle zdołały wykryć najnowsze sprzęty i najlepsi informatycy. Dokładnie tyle samo ustalił Falkowicz, kiedy połączenie do córki nie mogło być nawiązane od czasu jej zniknięcia. Nic zatem dziwnego, że tracił kontrolę nad nerwami. A co najgorsze - zaczynał dopuszczać do siebie myśl, że nie może nic zrobić.
Odrzucając połączenie od Aldony wyszedł na opustoszały od tajniaków taras, by zaczerpnąć świeżego powierza.
- Jak Kaśka? - stanął na skraju podestu, zakładając dłonie za plecami, skierował głowę w stronę delikatnie świecącego jeszcze o tej porze roku słońca i odparł przymykając przy okazji powieki.
- Śpi. Nawet koń by zasnął po takiej dawce prochów. - zacisnął szczęki i otworzył oczy, wpatrując się w boleśnie rażące promienie słoneczne.
Adam wyjął kolejnego papierosa i zapalił nerwowo szarpiąc prawie pustą od gazu zapalniczką. Ogień nieśmiało pojawił się i opalił koniec tytoniu. Chłopak zaciągnął się i wypuścił powoli nikotynowy dym. Falkowicz obejrzał się za nim i podszedł bez słowa do młodszego brata. Wyciągnął z dłoni Krajewskiego ledwo zaczęty papieros i z karcącym spojrzeniem odebrał go bratu.
- Nie pal tego świństwa. - Adam był pewien przez moment, że Andrzej go wyrzuci, lecz ten zawahał się na moment nad nim, aż w końcu sam zaciągnął się nikotyną. Skrzywił się po chwili i przyjrzał się drobnemu napisowi na pecie. - Nie stać cię było na lepsze? - rzekł gardłowo, zaciągając się po chwili raz jeszcze.
Młodszy z braci nie był pewien co mógłby powiedzieć. Zapytać jak poszukiwania? Sam wiedział że utknęły w martwym punkcie. Może zapytać jak Andrzej to znosi? Do tego wystarczyło tylko jedno spojrzenie. I nasuwała się jedna odpowiedź - wcale. Oczy chirurga nie były tak podkrążone nawet po tej osiemnastogodzinnej operacji, ani po trzydniowym dyżurze, który miał szczęście zakończyć utratą przytomności dwa tygodnie temu. Do tego spojrzenie było jakieś... Falkowicz nigdy nie należał do osób specjalnie radosnych, raczej już prędzej mu było do chmurnego spojrzenia i gromienia wszystkich wzrokiem, lecz tym razem było w nim coś... jakby uleciały z niego wszystkie siły. Zmęczony, chyba z przyzwyczajenia patrzący przed siebie, nie wykazywał oznak życia.
- Dzwoniła Wiktoria. Powiedziała, że przyjedzie do was, zrobi jakieś zakupy, ugotuje obiad. - zaczął, nie spotykając się z żadną reakcją. Zabrzęczały klucze w kieszeni spodni Adama. - Poczekam na nią. - zmarszczył brwi. Cisza. Jakby rozmawiał sam ze sobą.
Papieros Falkowicza powoli spalał się, prawie wypadając z dłoni profesora. Krajewski bez słowa podstawił bratu paczkę, a ten pokręcił ledwo dostrzegalnie głową.
- Znajdzie się. - młodszy zdobył się w końcu na odwagę. Andrzej przymknął na moment powieki, jakby dźwięk tych słów nieprzyjemnie drażnił jego uszy. - Matylda nie da sobie w kaszę dmuchać. - chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco.
- To jest tylko małe dziecko. - odrzekł w końcu profesor. - Przerażona mała dziewczynka, która czeka na naszą pomoc. Na moją pomoc. - nigdy wcześniej nie słychać było w jego głosie takiej rozpaczy. - Jest tam gdzieś i... - wypuścił z płuc cicho powietrze z łzawiącymi oczami. - boi się, że zrobią jej krzywdę, a ja nic nie mogę na to poradzić, bo nie mam zielonego pojęcia gdzie jej szukać.
Krajewski położył na ramieniu brata dłoń i zacisnął ją na nim. - Cholera jasna - syknął - Przecież to tylko dziecko.
Minęły może dwie godziny. Jak na złość nadal tkwili w niewiedzy. Falkowicz, który wcześniej nie potrafił usiedzieć w miejscu i bez przerwy dzwonił na zmianę to do komisarza, to na numer Matyldy, teraz usiadł w fotelu przysuniętym do okna i patrzył beznamiętnie przed siebie. Gdy tak przyjrzano się mu dokładniej, okazało się że obserwował ledwie widoczną furtkę do posesji.
- Wiadomo coś? - obejrzał się za głosem Kasi, która stała u progu schodów. Z podkrążonymi od płaczu oczami i założonym na zgarbione ramiona szlafrokiem.
Profesor kiwnął tylko przecząco głową.
- Boże - załkała. - Moja mała córeczka. - zaniosła się płaczem. Andrzej od razu wstał i podszedł do niej spokojnym krokiem. Bez słowa, tak jak zawsze to robił, przytulił ją do swojej klatki piersiowej i dał jej się wypłakać w swoją bawełnianą koszulkę.
- Ona tam gdzieś jest. - westchnął w końcu. - I już niedługo będzie z nami.
- Skąd ty to możesz wiedzieć. - odezwała się, kiedy już nieco się uspokoiła.
- Czulibyśmy gdyby... - zacisnął usta; nie przejdzie mu to przez gardło. - Wróci do nas, obiecuję ci.
Skąd mógł wiedzieć, że czasem największą zbrodnią jest składać obietnicę, która wcale nie musi się spełnić?
Wiktoria obserwowała ich ukradkiem z kuchni, mieszając w garnku z aromatyczną zupą. Starała się jak mogła by jej marne kulinarne zdolności wystarczyły na tyle, by choć trochę zachęcić zrozpaczone małżeństwo do jedzenia. To była jej wielka misja tego późnego popołudnia. Ugotować trochę warzyw i przynajmniej prawidłowo je doprawić. Jest w końcu kobietą, podobno mamy to we krwi?
Nikt nie zauważył jak do mieszkania wszedł Adam. Wiktoria za to powitała go pocałunkiem w policzek.
- Hej, i jak tam? Załatwiłeś coś? - chłopak pokiwał przecząco głową.
- Nic. Nie wiedzą kto to zrobił. - usiadł na krześle obok wyspy, zmęczony chodzeniem po posterunkach.
- Zginęło coś?
- I to jest najdziwniejsze. Rozwalili mi mieszkanie, a nie zabrali żadnego sprzętu. - Kobieta zmarszczyła brwi, cały czas mieszając drewnianą łyżką.
Krajewski obejrzał się za siebie, na Falkowicza siedzącego na kanapie i Kasię opierającą się o niego.
- Nie mówmy im o moim włamaniu. - zwrócił się do Wiki patrzącą w stronę małżeństwa ze wzrokiem pełnym współczucia. - To zresztą i tak nic w porównaniu z tym co ich spotkało.
- Masz rację. - wyprostowała się, jakby otrząsając się z zapatrzenia. Przetarła rękawem oczy i pociągnęła nosem.
- Wiki...
- Już... już wzięłam się w garść. Widzisz? - uśmiechnęła się nienaturalnie przez załzawione oczy. Adam przekręcił głowę na bok, wcale go nie przekonała. - Ja po prostu... - poddała się. - Jak sobie pomyślę, że coś takiego przydarzyłoby się Blance... - nabrała powietrze w płuca - to nie wiem, czy bym to przeżyła. - Nie powstrzymała kolejnej łzy spływającej po jej policzku, a za nią rzędu kolejnych. Złapała szybko ręcznik papierowy i otarła kawałkiem mokrą twarz.
- Usiądź. Zrobię ci herbatę. - nie dostrzegła kiedy obok niej pojawił się Krajewski. Usadził ją na swoim miejscu i sam zawiązał sobie kuchenny fartuch. - Okej. Gdzie jest czajnik? - Consalida zaśmiała się przez łzy.
- Obok twojej prawej ręki. - złapała oddech, patrząc jak mężczyzna któremu postanowiła dać kolejną szansę niezgrabnie krząta się po obcym dla niej terytorium. - Okropnie im współczuje. - rzekła znad gorącego naparu.
- Też nie mam pojęcia co bym zrobił, gdyby tak mój Józio zniknął. - podniosła na niego swoje spojrzenie.
- Adam? - chłopak spojrzał na starszego brata. Andrzej stał z telefonem w dłoni i z szeroko otwartymi oczami. - Pojedziesz ze mną w... - obrócił się zmieszany w stronę Kasi. - w jedno miejsce? - Krajewski zmarszczył brwi, to było co najmniej dziwne. Przytaknął powoli, nie wiedząc na co się pisze i zdjął z siebie fartuch.
- Jasne. - nie potrafił niczego wyczytać z twarzy brata. Może dowiedział się czegoś? Może znaleźli jakiś ślad? Po chwili dostał czymś ostrym w brzuch. Odruchowo złapał to co z takim hukiem uderzyło o niego i dostrzegł w dłoni klucze do samochodu.
- Prowadzisz. - usłyszał tylko w wyjaśnieniu. Obrócił się na chwilę do Wiktorii, która z takim samym zmieszaniem patrzyła na całą tę sytuację. - Ale ruchy! - pospieszał go Falkowicz.
*
Ile mogło być poszukiwanych dziewczynek w wieku Matyldy, do tego odpowiadających jej rysopisowi? Ile dzieci mogło zaginąć na danym obszarze? Statystyki kurczyły się jeśli dodamy każde kolejne dane układanki. Bo co jeśli to dziecko zostaje znalezione martwe, gdzieś na poboczu, w niewielkiej miejscowości po Warszawą? Jaka jest szansa na to, że do kostnicy wezwali na identyfikacje zwłok niewłaściwego rodzica? Nie dajmy się zwieść. Szanse na to, że za drzwiami nie leżała córka Falkowicza nadal były. Jak duże? Oceńcie proszę sami.
- To nie ona. - przerażony obrotem spraw Adam, próbował przekonać sam siebie.
- Zaraz się przekonamy. - zimny pot spłynął mu po kręgosłupie. Zacisnął knykcie, wbijając sobie paznokcie w bladą skórę dłoni. Andrzej wpatrywał się w stare drewniane drzwi. Były podwójne, ale najwidoczniej nie dość szerokie, bo na każdym skrzydle widoczne były obtarcia na wysokości metalowego łóżka. W tych miejscach szara farba została wytarta do surowego drewna.
W końcu drzwi otworzyły się lekko, a na korytarz wyszedł szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce, zniszczony na twarzy i spojrzał zmęczonym wzrokiem na profesora.
- Pan Andrzej Falkowicz? - ten stał już przed nim. Wybił się z krzesła tak szybko, że na chwile obraz przysłoniła mu biała mgła.
- Miejmy to już z głowy. - odparł odważnie, choć nijak miało się to do tego, co naprawdę odczuwał. Patolog spojrzał na towarzyszącego im Adama, a potem znowu na zdesperowanego ojca. - To mój brat, jest ze mną.
- Dobrze. - lekarz uchylił się nieco w przejściu, wpuszczając na salę obu mężczyzn.
Tam znajdowały się trzy stare murowane stoły prosekcyjne. Ale tylko na jednym leżało przykryte białą płachtą ciało. Już na wstępie można było dostrzec drobną sylwetkę dziecka.
Patolog stanął za owym stołem, po drugiej zaś jego stronie stał Andrzej. Adam wolał być nieco dalej. Falkowicz patrząc na ciało przed sobą poczuł jak coś przygniata mu klatkę piersiową. Jego przerażenie sięgało zenitu. Czy dłonie mogą pocić się i drżeć jednocześnie jeszcze mocniej? Tętno na pewno dawno przekroczyło zdrową granicę. A serce biło z taką siłą, że jego pracę można było dostrzec obserwując koszulkę na piersiach mężczyzny.
- Zanim odsłonię prześcieradło, muszę pana uprzedzić, że twarz dziewczynki została dotkliwie pobita. - Andrzej podniósł przestraszony wzrok na lekarza. Przełknął nerwowo ślinę i uchylił drżące usta by odpowiedzieć, że jest gotów. Zamiast tego przytaknął jednak głową, biorąc niemal dławiący oddech. Czas najwyższy poznać prawdę.
No i co powiecie na to?
Widział jak drżała, jak jej oddech przyspiesza, a szeroko otwarte oczy unikają jego spojrzenia. Czuła się obezwładniona, nie tylko przez spętane metalową linką dłonie i kostki. Cała odwaga wyparowała z niej jak za pstryknięciem palców. Teraz była już tylko śmiertelnie przerażoną czternastoletnią dziewczynką, pozostawioną samą sobie z ludźmi, którym nic nie zawiniła.
- Cykasz się. - uśmiechnął się pod nosem. Chwycił paczkę chipsów leżącą obok jej stóp i otworzył z głośnym szelestem. Położył na kolanach zakładniczki i patrzył na nią jeszcze przez moment zamglonym wzrokiem. Promienie światła drżały, tak jak świecący długopis w dłoniach roztrzęsionej nastolatki.
- Dla...czego wy... - dukała pomiędzy wciąganymi haustami powietrza.
- Dla nich nie znaczysz nic. - odważyła się podnieść spojrzenie, zmarszczyła brwi.
- Myślałam...
- To słabo ci idzie. - skwitował, przewracając oczami. - Mój brat był jednym z nas, ale jest nas sporo. Nikt nie przejmuje się kotem. Mało takich dostało kosę? - zaśmiał się, choć nie było w tym krzty żartu.
- Ale to oni go... zabili. - prawie szepnęła.
- Młody gówniarz chciał uciec. - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Z tego biznesu się nie wychodzi. Siedzisz w tym bagnie dopóki nie zgnijesz, łapiesz? - bezwiednie pomachał jej bronią przed twarzą. Przytaknęła szybko. - Ucieczka to wyrok śmierci. - dodał gorzko, patrząc w betonową ścianę gdzieś za dziewczynką, uciekając myślami daleko. A może to tylko efekt narkotyków?
- To po co mnie tutaj trzymają? - zapytała po chwili.
Ten zaś zapewne obudził się ze swojego transu. Wyglądał, jakby nie wiedział kim jest nastolatka, która zadaje mu te wszystkie pytania i dlaczego znajduje się w tamtym pomieszczeniu. Wstał z kolan i nie odwracając się, cofnął o kilka kroków i zniknął za drzwiami.
*
Dom opustoszał. Nie kręcili się już w nim nieznani mu ludzie, którzy z czasem w jego opinii tylko mile spędzali wolny czas na grzebaniu w urządzeniach śledczych. Ich działania nie przynosiły kompletnie żadnych rezultatów. A jedynym zadowalającym było by odnalezienie małej Matyldy.
Wiedzieli, że jej komórka została wyłączona lub zniszczona trzy dni wcześniej. Tyle zdołały wykryć najnowsze sprzęty i najlepsi informatycy. Dokładnie tyle samo ustalił Falkowicz, kiedy połączenie do córki nie mogło być nawiązane od czasu jej zniknięcia. Nic zatem dziwnego, że tracił kontrolę nad nerwami. A co najgorsze - zaczynał dopuszczać do siebie myśl, że nie może nic zrobić.
Odrzucając połączenie od Aldony wyszedł na opustoszały od tajniaków taras, by zaczerpnąć świeżego powierza.
- Jak Kaśka? - stanął na skraju podestu, zakładając dłonie za plecami, skierował głowę w stronę delikatnie świecącego jeszcze o tej porze roku słońca i odparł przymykając przy okazji powieki.
- Śpi. Nawet koń by zasnął po takiej dawce prochów. - zacisnął szczęki i otworzył oczy, wpatrując się w boleśnie rażące promienie słoneczne.
Adam wyjął kolejnego papierosa i zapalił nerwowo szarpiąc prawie pustą od gazu zapalniczką. Ogień nieśmiało pojawił się i opalił koniec tytoniu. Chłopak zaciągnął się i wypuścił powoli nikotynowy dym. Falkowicz obejrzał się za nim i podszedł bez słowa do młodszego brata. Wyciągnął z dłoni Krajewskiego ledwo zaczęty papieros i z karcącym spojrzeniem odebrał go bratu.
- Nie pal tego świństwa. - Adam był pewien przez moment, że Andrzej go wyrzuci, lecz ten zawahał się na moment nad nim, aż w końcu sam zaciągnął się nikotyną. Skrzywił się po chwili i przyjrzał się drobnemu napisowi na pecie. - Nie stać cię było na lepsze? - rzekł gardłowo, zaciągając się po chwili raz jeszcze.
Młodszy z braci nie był pewien co mógłby powiedzieć. Zapytać jak poszukiwania? Sam wiedział że utknęły w martwym punkcie. Może zapytać jak Andrzej to znosi? Do tego wystarczyło tylko jedno spojrzenie. I nasuwała się jedna odpowiedź - wcale. Oczy chirurga nie były tak podkrążone nawet po tej osiemnastogodzinnej operacji, ani po trzydniowym dyżurze, który miał szczęście zakończyć utratą przytomności dwa tygodnie temu. Do tego spojrzenie było jakieś... Falkowicz nigdy nie należał do osób specjalnie radosnych, raczej już prędzej mu było do chmurnego spojrzenia i gromienia wszystkich wzrokiem, lecz tym razem było w nim coś... jakby uleciały z niego wszystkie siły. Zmęczony, chyba z przyzwyczajenia patrzący przed siebie, nie wykazywał oznak życia.
- Dzwoniła Wiktoria. Powiedziała, że przyjedzie do was, zrobi jakieś zakupy, ugotuje obiad. - zaczął, nie spotykając się z żadną reakcją. Zabrzęczały klucze w kieszeni spodni Adama. - Poczekam na nią. - zmarszczył brwi. Cisza. Jakby rozmawiał sam ze sobą.
Papieros Falkowicza powoli spalał się, prawie wypadając z dłoni profesora. Krajewski bez słowa podstawił bratu paczkę, a ten pokręcił ledwo dostrzegalnie głową.
- Znajdzie się. - młodszy zdobył się w końcu na odwagę. Andrzej przymknął na moment powieki, jakby dźwięk tych słów nieprzyjemnie drażnił jego uszy. - Matylda nie da sobie w kaszę dmuchać. - chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco.
- To jest tylko małe dziecko. - odrzekł w końcu profesor. - Przerażona mała dziewczynka, która czeka na naszą pomoc. Na moją pomoc. - nigdy wcześniej nie słychać było w jego głosie takiej rozpaczy. - Jest tam gdzieś i... - wypuścił z płuc cicho powietrze z łzawiącymi oczami. - boi się, że zrobią jej krzywdę, a ja nic nie mogę na to poradzić, bo nie mam zielonego pojęcia gdzie jej szukać.
Krajewski położył na ramieniu brata dłoń i zacisnął ją na nim. - Cholera jasna - syknął - Przecież to tylko dziecko.
Minęły może dwie godziny. Jak na złość nadal tkwili w niewiedzy. Falkowicz, który wcześniej nie potrafił usiedzieć w miejscu i bez przerwy dzwonił na zmianę to do komisarza, to na numer Matyldy, teraz usiadł w fotelu przysuniętym do okna i patrzył beznamiętnie przed siebie. Gdy tak przyjrzano się mu dokładniej, okazało się że obserwował ledwie widoczną furtkę do posesji.
- Wiadomo coś? - obejrzał się za głosem Kasi, która stała u progu schodów. Z podkrążonymi od płaczu oczami i założonym na zgarbione ramiona szlafrokiem.
Profesor kiwnął tylko przecząco głową.
- Boże - załkała. - Moja mała córeczka. - zaniosła się płaczem. Andrzej od razu wstał i podszedł do niej spokojnym krokiem. Bez słowa, tak jak zawsze to robił, przytulił ją do swojej klatki piersiowej i dał jej się wypłakać w swoją bawełnianą koszulkę.
- Ona tam gdzieś jest. - westchnął w końcu. - I już niedługo będzie z nami.
- Skąd ty to możesz wiedzieć. - odezwała się, kiedy już nieco się uspokoiła.
- Czulibyśmy gdyby... - zacisnął usta; nie przejdzie mu to przez gardło. - Wróci do nas, obiecuję ci.
Skąd mógł wiedzieć, że czasem największą zbrodnią jest składać obietnicę, która wcale nie musi się spełnić?
Wiktoria obserwowała ich ukradkiem z kuchni, mieszając w garnku z aromatyczną zupą. Starała się jak mogła by jej marne kulinarne zdolności wystarczyły na tyle, by choć trochę zachęcić zrozpaczone małżeństwo do jedzenia. To była jej wielka misja tego późnego popołudnia. Ugotować trochę warzyw i przynajmniej prawidłowo je doprawić. Jest w końcu kobietą, podobno mamy to we krwi?
Nikt nie zauważył jak do mieszkania wszedł Adam. Wiktoria za to powitała go pocałunkiem w policzek.
- Hej, i jak tam? Załatwiłeś coś? - chłopak pokiwał przecząco głową.
- Nic. Nie wiedzą kto to zrobił. - usiadł na krześle obok wyspy, zmęczony chodzeniem po posterunkach.
- Zginęło coś?
- I to jest najdziwniejsze. Rozwalili mi mieszkanie, a nie zabrali żadnego sprzętu. - Kobieta zmarszczyła brwi, cały czas mieszając drewnianą łyżką.
Krajewski obejrzał się za siebie, na Falkowicza siedzącego na kanapie i Kasię opierającą się o niego.
- Nie mówmy im o moim włamaniu. - zwrócił się do Wiki patrzącą w stronę małżeństwa ze wzrokiem pełnym współczucia. - To zresztą i tak nic w porównaniu z tym co ich spotkało.
- Masz rację. - wyprostowała się, jakby otrząsając się z zapatrzenia. Przetarła rękawem oczy i pociągnęła nosem.
- Wiki...
- Już... już wzięłam się w garść. Widzisz? - uśmiechnęła się nienaturalnie przez załzawione oczy. Adam przekręcił głowę na bok, wcale go nie przekonała. - Ja po prostu... - poddała się. - Jak sobie pomyślę, że coś takiego przydarzyłoby się Blance... - nabrała powietrze w płuca - to nie wiem, czy bym to przeżyła. - Nie powstrzymała kolejnej łzy spływającej po jej policzku, a za nią rzędu kolejnych. Złapała szybko ręcznik papierowy i otarła kawałkiem mokrą twarz.
- Usiądź. Zrobię ci herbatę. - nie dostrzegła kiedy obok niej pojawił się Krajewski. Usadził ją na swoim miejscu i sam zawiązał sobie kuchenny fartuch. - Okej. Gdzie jest czajnik? - Consalida zaśmiała się przez łzy.
- Obok twojej prawej ręki. - złapała oddech, patrząc jak mężczyzna któremu postanowiła dać kolejną szansę niezgrabnie krząta się po obcym dla niej terytorium. - Okropnie im współczuje. - rzekła znad gorącego naparu.
- Też nie mam pojęcia co bym zrobił, gdyby tak mój Józio zniknął. - podniosła na niego swoje spojrzenie.
- Adam? - chłopak spojrzał na starszego brata. Andrzej stał z telefonem w dłoni i z szeroko otwartymi oczami. - Pojedziesz ze mną w... - obrócił się zmieszany w stronę Kasi. - w jedno miejsce? - Krajewski zmarszczył brwi, to było co najmniej dziwne. Przytaknął powoli, nie wiedząc na co się pisze i zdjął z siebie fartuch.
- Jasne. - nie potrafił niczego wyczytać z twarzy brata. Może dowiedział się czegoś? Może znaleźli jakiś ślad? Po chwili dostał czymś ostrym w brzuch. Odruchowo złapał to co z takim hukiem uderzyło o niego i dostrzegł w dłoni klucze do samochodu.
- Prowadzisz. - usłyszał tylko w wyjaśnieniu. Obrócił się na chwilę do Wiktorii, która z takim samym zmieszaniem patrzyła na całą tę sytuację. - Ale ruchy! - pospieszał go Falkowicz.
*
Ile mogło być poszukiwanych dziewczynek w wieku Matyldy, do tego odpowiadających jej rysopisowi? Ile dzieci mogło zaginąć na danym obszarze? Statystyki kurczyły się jeśli dodamy każde kolejne dane układanki. Bo co jeśli to dziecko zostaje znalezione martwe, gdzieś na poboczu, w niewielkiej miejscowości po Warszawą? Jaka jest szansa na to, że do kostnicy wezwali na identyfikacje zwłok niewłaściwego rodzica? Nie dajmy się zwieść. Szanse na to, że za drzwiami nie leżała córka Falkowicza nadal były. Jak duże? Oceńcie proszę sami.
- To nie ona. - przerażony obrotem spraw Adam, próbował przekonać sam siebie.
- Zaraz się przekonamy. - zimny pot spłynął mu po kręgosłupie. Zacisnął knykcie, wbijając sobie paznokcie w bladą skórę dłoni. Andrzej wpatrywał się w stare drewniane drzwi. Były podwójne, ale najwidoczniej nie dość szerokie, bo na każdym skrzydle widoczne były obtarcia na wysokości metalowego łóżka. W tych miejscach szara farba została wytarta do surowego drewna.
W końcu drzwi otworzyły się lekko, a na korytarz wyszedł szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce, zniszczony na twarzy i spojrzał zmęczonym wzrokiem na profesora.
- Pan Andrzej Falkowicz? - ten stał już przed nim. Wybił się z krzesła tak szybko, że na chwile obraz przysłoniła mu biała mgła.
- Miejmy to już z głowy. - odparł odważnie, choć nijak miało się to do tego, co naprawdę odczuwał. Patolog spojrzał na towarzyszącego im Adama, a potem znowu na zdesperowanego ojca. - To mój brat, jest ze mną.
- Dobrze. - lekarz uchylił się nieco w przejściu, wpuszczając na salę obu mężczyzn.
Tam znajdowały się trzy stare murowane stoły prosekcyjne. Ale tylko na jednym leżało przykryte białą płachtą ciało. Już na wstępie można było dostrzec drobną sylwetkę dziecka.
Patolog stanął za owym stołem, po drugiej zaś jego stronie stał Andrzej. Adam wolał być nieco dalej. Falkowicz patrząc na ciało przed sobą poczuł jak coś przygniata mu klatkę piersiową. Jego przerażenie sięgało zenitu. Czy dłonie mogą pocić się i drżeć jednocześnie jeszcze mocniej? Tętno na pewno dawno przekroczyło zdrową granicę. A serce biło z taką siłą, że jego pracę można było dostrzec obserwując koszulkę na piersiach mężczyzny.
- Zanim odsłonię prześcieradło, muszę pana uprzedzić, że twarz dziewczynki została dotkliwie pobita. - Andrzej podniósł przestraszony wzrok na lekarza. Przełknął nerwowo ślinę i uchylił drżące usta by odpowiedzieć, że jest gotów. Zamiast tego przytaknął jednak głową, biorąc niemal dławiący oddech. Czas najwyższy poznać prawdę.
No i co powiecie na to?