czwartek, 31 sierpnia 2017

Broken. Rozdział 6

"Tym cudem jestem ja."

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, że nazwanie kogoś bohaterem może być zbrodnią? Przypisanie mu cech człowieka doskonałego, albo wspiąć się o poziom wyżej i mianować go aniołem? A od czasu zauważenia - podkreślam - zauważenia jego heroicznego czynu, który może być dajmy na to zwykłym wezwaniem pomocy dla poszkodowanego, wyciągnięcie kobiety, najlepiej w ciąży, z palącego się samochodu... od tego wyczynu jest dla nas niemal niedoścignionym wzorem.
Lecz czy nie tak powinna wyglądać codzienność? Czy będąc w obliczu zagrożenia nie powinniśmy mieć pewności, że ten który przechodzi obok nas z pewnością zaraz pośpieszy z pomocą? Czy zatem obowiązek może być heroizmem?
Ależ może. Lecz gdy nim bywa, zazwyczaj zostaje niedostrzeżony. I znów pętla się zamyka - postrzegany jest jako obowiązek.
Bo spójrzmy na lekarzy, dajmy na to. Ratowanie ludzkiego życia należy do ich codzienności. Nikt przecież do tej pory nie nazwał przedstawiciela tego szlachetnego zawodu otwarcie bohaterem. Heroizm nie ma tam miejsca, lekarz wszak otrzymuje za to zapłatę. Niesamowite, prawda? Pieniądz zmazuje dobry uczynek i degraduje człowieka, który ratuje nas swoją wiedzą, do poziomu sługi, mającego obowiązek nas kurować.
Bywało nie raz, że jakiś pacjent, zapewne w przypływie chwili, wyznał doktorowi, że ten uratował mu życie. Specjalista, już mam to przed oczami, uśmiechnął się po nosem uprzejmie i bez słowa ruszył do sterty dokumentów, którą w nagrodę będzie musiał wypełnić. I na jeden dzień życie lekarza stało się lepsze, ktoś w końcu zauważył, że lata studiowania anatomii i fizjologii dają narzędzie do wyleczenie pacjenta z kataru, a może czegoś więcej.
Czegoś więcej dokonywał przynajmniej jeden mężczyzna, jeden chirurg, który stał właśnie nad ciałem pacjenta leżącego na intensywnej terapii. Pochylił się nad łóżkiem, opierając dłonie o zimne barierki. Westchnął ciężko, czekając aż chłopak otworzy oczy.
- Witaj po właściwiej stronie. Na którą... - odruchowo obejrzał się za siebie, spoglądając krótko na matkę młodzieńca za drzwiami - sam cie sprowadziłem. - dodał nieskromnie, marszcząc brwi, gdy jego spojrzenie analizowało operowanego.
- Profesorze... - zignorował upominający ton starszej pielęgniarki.
- Wiesz gdzie jesteś? - zaczął w końcu od standardowej procedury sprawdzania przytomności. Chłopak rozglądał się chwilę po pomieszczeniu, starając się zebrać resztki myśli do kupy.
- W szpi... szpitalu - szepnął
- A jaki mamy dziś dzień? - oczekując kolejny moment na odpowiedź, sam zaczął się zastanawiać jaka jest poprawna. Był wykończony, nie pamiętał kiedy dokładnie zaczął pracę i która to już doba jego dyżuru. Lecz nie dawał po sobie tego poznać i gdy tylko padł z ust ofiary wypadku jeden z dni tygodnia, on machinalnie przytaknął, uznając, że nawet jeśli młodzieniec się pomylił, to miał do tego prawo.
- Brawo. - odparł, odbijając się z trudem od barierek. - Miałeś szczęście. Nie ubyło ci niczego, prócz krwi. Śledziona nadal dla ciebie pracuje. Chociaż... - dodał widząc zdziwienie na twarzy chłopaka - ty pewnie nawet nie wiedziałeś, że ją masz. - odwrócił się, mijając stojącą za jego plecami kobietę w białym fartuchu. Wiedział, że to ona przejmie za niego część obowiązków, poinformuje pacjenta dlaczego właściwie znalazł się w szpitalu. Pielęgniarka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że profesor aktualnie odbywa swoją trzecią dobę pracy, bez snu.
Wyszedł z sali, nie zauważając stojącej za drzwiami zrozpaczonej matki młodego pacjenta.
- Profesorze! - zatrzymał się. Spojrzał ku górze, wzdychając przy tym ciężko.
- Słucham. - odwrócił się.
- Czy on... - kobieta dotknęła dłonią szkła, które dzieliło ją od syna. Na jej mokrej od płaczu twarzy pojawiło się pragnienie nadziei. - wyjdzie z tego?
- Łazarz... - przymknął na chwilę oczy, trudno stwierdzić czy był to efekt zmęczenia, czy też zamierzone porównanie - to znaczy pani syn... - poprawił się. - nieprędko wróci do wspinaczki.
- Nawet na to nie pozwolę! - zaprzeczyła od razu - Przez te jego głupie hobby mógł stracić życie.
Kobieta zdawała się nie widzieć już niczego poza własnym dzieckiem i przyklejona do szyby, wpatrywała się w ledwie dostrzegalne ruchy klatki piersiowej młodzieńca.
- Może pani do niego wejść. - dodał, choć nie był pewien czy był usłyszany. Odwrócił się powoli i wolnym krokiem ruszył gdzieś przed siebie korytarzami szpitala. Nogi same zaprowadziły go do dyżurki lekarskiej. Tam znalazł kanapę, na której już wiele razy planował przespać choć godzinę lecz nie było mu dane. Gdy tylko się do niej zbliżał, jakby jakieś fatum krążyło nad owym narożnikiem, dostawał wezwanie na blok. Cóż, długi weekend zawsze zwiastował pełen grafik na operacyjnej.
Dlatego teraz jakby z niepokojem zbliżał się do owego mebla, czując już że nie może być tak pięknie i lada moment jego telefon rozdzwoni się, wyłapując jego potrzebę snu oraz - żeby tradycji stało się zadość - zapobiec mu.
  - O! Panie profesorze! – warknął z irytacją kiedy usłyszał za plecami głos pielęgniarki.
- Czego?! – wrzasnął bardziej, niż mogła się tego kobieta spodziewać. Zamilkła na moment, wahając się przez chwilę, czy aby na pewno chce poprosić lekarza. Ale dobro pacjenta przede wszystkim. Myśląc o tej zacnej dewizie, wzięła głęboki wdech i dokończyła nieśmiało.
- Doktor Pietrzak prosi konsultację na sali operacyjnej. – kobieta zacisnęła usta, wyczekując reakcji impulsywnego profesora.
Ułożył lewą dłoń na blacie biurka, lekko wspierając się o nie. Całe szczęście że było obok. Jego wynędzniały wygląd rzucał się w oczy od razu, do tego światło jakby specjalnie oświetlało jego twarz pod takim kątem, że widoczne były na twarzy wszystkie bruzdy, a nawet te szare cienie pod oczami.
Kolejny raz zastanowiła się, czy nie lepiej byłoby zadzwonić po innego chirurga.
- Panie profesorze, wszystko w porządku? – oczywiście, że nie było. Ale jej strach przed kolejnym wybuchem nakazał na początek zapytać. W każdej innej sytuacji od razu podłączyłaby kroplówkę, kazała położyć się, a może nawet wysłała do domu. Nie raz widziała lekarzy, którzy po wielogodzinnych dyżurach po prostu padali ze zmęczenia.
- Proszę jej przekazać… albo od razu niech pani powie, że mnie nie znalazła. – Po pierwsze nie szkodzić. Zastanawiał się czy jego odmowa bardziej przysłuży się pacjentowi, czy jemu samemu. Śmiał sądzić, że jego obecność na sali operacyjnej nie jest tak niezbędna, jak wszyscy przypuszczali. Zdawał sobie sprawę ze zdolności doktor Pietrzak. Już ona potrafiła zarządzić na bloku. Pewnie chciała tylko potwierdzić swoje przypuszczenia. Poza tym… Adam powinien się już pojawić. Na pewno będzie się cieszył z tego, że od razu wejdzie w ogień pracy.
- Jak to…
- Tak to! Nie no… czy nawet ostatniej godziny człowiek nie może spokojnie przespać? – jęknął bardziej do siebie, niż do zaniepokojonej jego wyglądem kobiety.
- Źle pan wygląda. – zaryzykowała. I choć na chwilę w jej piersi brakło powietrza, to gdy spostrzegła że Falkowicz zupełnie niczego nie robił sobie z jej komentarza, dokończyła. -  Musi pan odpocząć.  – dodała po chwili.
Spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami, z których ciskały gromy.
- Proszę mi oszczędzić z łaski swojej tej medycyny w wersji pop. – odbił swoją zaciśniętą już pięść od śliskiego blatu. Jego postać, teraz tak mizerna i przygarbiona, chwiała się lekko jak dziecko, które ma stawiać pierwsze kroki. Lecz, Falkowicz już o tym wiedział, próba ta nie powiodła się, mięśnie nie były gotowe na taki wysiłek. Nie utrzymał się w pionie. Jakiś odruch zdecydował za płuca, żeby na chwilę nabrać  jeszcze nieco powietrza, niczym jak przed skokiem do wody. Oczy spowiła mgła, pogodził się z bezsilnością i runął na kolana, ciągnąc za sobą bezwładny tułów, który tak jak reszta, upadł na podłogę.

Dziewczynka weszła powoli do starego budynku na obrzeżach miasta. Wzdrygnęła się, kiedy jej ciało otulił chłodny powiem wiatru. Miała na sobie tylko cienką podkoszulkę, choć mama uprzedzała, żeby ubrała się cieplej, nadchodziły przecież jesienne dni.
Objęła się rękoma, jakby chciała przykryć nimi całą powierzchnię skóry, która najbardziej była podatna na utratę temperatury. Spojrzała jeszcze raz w górę. Wysoki ten budynek. Ponoć kiedyś miała tam powstać firma transportowa, lecz ktoś porzucił interes, zostawiają środowisku pusty szkieletor.
Pięła się schodami, naliczyła ich ze sto czterdzieści, potem zgubiła rachubę. Na przedostatnim piętrze zatrzymała się. Zawahała się na moment, rozglądając się dookoła.
Był tam? A może przeniósł się w inne miejsce? Mimo lekkiego strachu, jaki zaczęła odczuwać na widok ciemnych zakątków tego miejsca, ruszyła w końcu wolnym krokiem, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu chłopaka.
- Jesteś tutaj? - odpowiedziało jej tylko echo. Miała zawracać, zawiedziona, że zmarnowała tylko czas, że uciekł. Lecz zamarła na moment, gdy usłyszała za sobą jakby kamień, który potoczył się pod jej nogi.
- Czego chcesz? - był. Odetchnęła, gdy zdała sobie sprawę, że to on.
- Pogadać. - uśmiechnęła się nieznacznie, czekając na jego reakcję. Milczał przez pewną chwilę, jakby ważąc słowa w myślach.
- Nie mamy o czym. - odparł w końcu. - Spadaj stąd. To nie miejsce dla takich jak ty.
Chudy, wysoki jak na swój wiek chłopak, o imieniu Szymon, to właśnie jego szukała Matylda. Czarna czupryna i ciemne brwi, zdecydowanie pasowały do jego mrocznego życia. Ręce, jakby bezwładnie zwisające wzdłuż ciała, skłaniały do zadania sobie pytania - ile tego życia owy chłopak rzeczywiście w sobie miał.
- Nie wydałam cię. - postawiła sprawę jasno, bo wiedziała, że pewnie dlatego chłopak zerwał z nią kontakt.
Ten prychnął tylko, przez moment zerkając na nią, a w spojrzeniu miał pogardę do niej. I coś jeszcze. Jakby... rozczarowanie?
- Przysięgam! Nikomu nie powiedziałam! - jej głos rozniósł się po całym piętrze. - Nie wiem skąd wiedzieli o tym wszystkim... przecież nawet ja nie wiedziałam co to dokładnie było. - dodała niepewnie. Chłopak znowu zamilkł.
Nie chciał wplątać tej dziewczyny do swoich interesów, do jego sposobu na przeżycie. Ale zaintrygowała go. Nie przypuszczał, że znajomość z tą smarkulą okaże się tak ciekawa. Dopiero potem dowiedział się, że była to córka pani mecenas i wpływowego profesora medycyny. Nim zdążył zareagować, mieli w kryjówce najazd policji. Znaleźli prawie wszystko, nie zdążyli ukryć towaru. Całe szczęście nie handlowali kilogramami, ale wystarczyło, żeby zagroziło im kilka lat odsiadki.
- Powiedz mi cwaniaro... - marszcząc ze złości twarz podszedł dwa kroki bliżej. - Jakim kurwa cudem dowiedzieli się o nas?
- Naprawdę się wiem! - jęknęła w końcu żałośnie.
- Wszyscy myślą, że ja sypnąłem! - wykrzyczał jej w twarz. - Moi kumple poszli siedzieć, a na mnie wydali wyrok. - nie śmiała podnieść wzroku, kiedy ten utkwił w niej swoje przekrwione spojrzenie. - Zabiją mnie, kumasz? - dodał stojąc tuż obok niej. - Jak psa.
Roztrzęsiona wybuchem złości przyjaciela, za którego miała go przez tyle czasu, łkała po cichu, nie wiedząc dlaczego on nie chce jej uwierzyć. Chciała wyjaśnić to, co dręczyło ją przez tyle czasu, ale on był uparty. No i miał ją za wroga. Za późno zdała sobie sprawę z tego jak niebezpieczne jest jego życie i jak groźny potrafi być on sam. Ale mimo wszystko...
Podniosła na niego swoje przeszklone oczy.
- Przecież wiesz, że to nie ja. - niemal szepnęła.
Spojrzał na nią zaciskając zęby, aż w końcu odwrócił wzrok.
Odwrócił się od niej, patrzyła jak oddala się wolnym krokiem w głąb budynku, kopiąc po drodze kawałki odpękniętego betonu. Jego czarna skórzana kurtka wisiała na jego ramionach niechlujnie i podrygiwała razem z ramionami.
Odwrócił się bokiem.
- Może i nie ty. Ale ja jestem już martwy. Ty, jeśli się nie odczepisz, też będziesz.


No więc...
Mamy profesora na dyżurze. Długim. Pytanie dlaczego? Wątek nie bez przyczyny, odpowiedź w następnym rozdziale. :)
No i Matylda. Sprawa która rozpoczęła opowiadanie niby przycichła, niby nie było o niej wspomniane, ale takie rzeczy nie mogła zginąć i muszą być wyjaśnione. Matylda trochę przez przypadek wplątała się w poważne kłopoty. Jeszcze nikt o niej nie wie, jeszcze jest cicho... ale potem?




poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Broken. Fragment rozdziału 6.

  "(...)
- O! Panie profesorze! –
Warknął z irytacją kiedy usłyszał za plecami głos pielęgniarki.
- Czego?! – wrzasnął bardziej, niż mogła się tego kobieta spodziewać. Zamilkła na moment, wahając się przez chwilę, czy aby na pewno chce poprosić lekarza o pomoc. Ale dobro pacjenta przede wszystkim. Myśląc o tej zacnej dewizie, wzięła głęboki wdech i dokończyła nieśmiało.
- Doktor Pietrzak prosi konsultację na sali operacyjnej. – kobieta zacisnęła usta, wyczekując reakcji impulsywnego profesora.
Ułożył lewą dłoń na blacie biurka, lekko wspierając się o nie. Całe szczęście że było obok. Jego wynędzniały wygląd rzucał się w oczy od razu, do tego światło jakby specjalnie oświetlało jego twarz pod takim kątem, że widoczne były na twarzy wszystkie bruzdy, a nawet te szare cienie pod oczami.
Kolejny raz zastanowiła się, czy nie lepiej byłoby zadzwonić po innego chirurga.
- Panie profesorze, wszystko w porządku? "


Mały fragment z przyszłego rozdziału.
Falkowicz nie tylko gubi się w sytuacji ale jak na niego przystało - musi jakoś działać, jakkolwiek byle nie siedzieć bezczynnie.
Jak tym razem? Jak za starych czasów.
No i rozwiniemy dawno uciszony wątek. Matyldy ;)




niedziela, 13 sierpnia 2017

Niestety z powodów zależnych i niezależnych ode mnie - a zatem wielu - muszę ogłosić przerwę w pisaniu na blogu, miesięczną.
Gdy tylko zbiorę siły, wrócę. Ale na razie muszę Was przeprosić.
Nie zostawię opowiadania, nigdy nie zostawiam.

Trzymajcie się!