- Jesteś pewna? - zapytał po raz kolejny, przeglądając zebraną dokumentację. Jej warunki jakby nie do końca do niego docierały i cały czas miał nadzieję znaleźć pomiędzy nimi mały druczek prawny mówiący "w każdej chwili istnieje możliwość anulowania".
- W naszej sytuacji nie ma innego wyjścia. - odparła, zerkając mimochodem przez jego ramię, na trzymane w jego dłoni dokumenty. Miała wrażenie, jakby mężczyzna chciał w jednej chwili ogarnąć wzrokiem wszystkie strony pozwu na raz. Chaotycznie zmieniane strony i jego ślepo błądzący po tekście wzrok, tylko to potwierdzał. Bo przecież nie musiał czytać, rozwód brał nie pierwszy raz. Szukał jedynie akapitu dotyczącego podziału opieki nad córką. To jedno jeszcze go interesowało, a reszta... choćby Kaśka zapisała tam, że ma jej oddać cały swój majątek, zaufałby jej, bo choć tyle był jej winien.
- Nie podpisuj teraz. - dodała widząc jego dezorientację. - Oczywiście nie proszę cię, żebyś został...
- Dlaczego? - wszedł jej w słowo, lustrując ją nachalnie wzrokiem.
- Andrzej... - pokiwała głową - Doskonale wiesz dlaczego.
- Nie może zostać tak jak jest teraz? - zmarszczył brwi. Nie do końca wiedziała do czego zmierza.
- To znaczy jak?
- Wzięliśmy ten ślub nie z miłości, tylko dla Matyldzi. Nie kochaliśmy się i nigdy nie będziemy, ale córkę nadal mamy.
- Czy ty mi właśnie proponujesz...
- Nie rozwódźmy się. - przerwał jej, kryjąc desperację w swym głosie. - Będziemy małżeństwem, ale każde z nas będzie miało wolność wyboru.
- Chcesz otwartego małżeństwa. - zaśmiała się w głos, nie wierząc w to co sama słyszy. - Czy ty do reszty oszalałeś? Jak ty to sobie wyobrażasz? Będziesz mieszkał z tamtą kobietą a w niedzielę przyjeżdżał z nią na obiadki, rozmawiał o całym tygodniu, w którym nie było cię ze swoją rodziną, mówił nam jak bardzo ją kochasz? - zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Nie wiedział jak miałyby wyglądać te niedzielne rozmowy, ale liczył na cudowną normalność. Tylko czy to aby na pewno miało rację bytu, jakąkolwiek szansę na powodzenie?
- Wszystko można jakoś pogodzić. - odparł uparcie w to wierząc.
Choć chwytał się brzytwy, próbował walczyć, bo miał przeczucie, że jeśli nie posunie się do dość kontrowersyjnego kroku, straci je. Jeśli choć na moment odpuści, one odwrócą się od niego i już nigdy ich nie zobaczy.
- Tego nie można pogodzić. Masz inną kobietę Andrzej. W normalnych małżeństwach nazwali by to zdradą. - spojrzał na nią ze ściągniętymi brwiami. - I w normalnych małżeństwach byłoby to głównym powodem rozwodów. Więc daj nam szansę na odrobinę normalności, niech chociaż w tej sytuacji będę twoją prawdziwą żoną i pozwól mi od ciebie odejść z godnością. - nie potrafiła na niego spojrzeć, wstała więc z łóżka, na którym dotąd cały czas siedzieli obok siebie. Zrozumiał, że czas zakończyć tę dyskusję. Podniósł się zatem, z poważną miną odrzucił teczkę na nocny stolik.
- Nie dostaniesz rozwodu.
Podniosła głowę, ujrzał jej urażoną minę.
- A to dlaczego.
- Bo jestem twoim prawdziwym mężem. A ty moją żoną.
*
Walizka była już spakowana, obok niej leżała jeszcze aktówka, pełna jedynie najważniejszych dokumentów, tych które musiał mieć cały czas przy sobie. Nawet jeśli nadgorliwi lekarze wysyłają go na tygodniowy urlop przymusowy. Przez cały czas musiał być obok, na wyciągnięcie ręki. Był niemal przekonany, że jego współpracownicy nie wytrzymają tygodnia, na pewno skontaktują się z nim, by wyjaśnić jakiś problem. Był tam niezbędny. Szczególnie teraz, kiedy prowadził swój projekt. Był niezastąpiony.
Spojrzał kątem oka na Kasię, która popijała kubek czegoś gorącego i wpatrywała się uparcie w jakiś serial. Myślał, że nie cierpi tych łzawych prób kinematografii.
- Po resztę wrócę w tygodniu. - nie zareagowała. Ścisnął dłoń na telefonie, który zawsze musiał być w zasięgu. - Kaśka nie zachowuj się jak dzieciak. - delikatna sugestia miała sprowokować zahipnotyzowaną serialem małżonkę, lecz próba nie powiodła się. Chwyciła kubek w obie dłonie i upiła długi łyk parującego napoju. Delektowała się nim przez niemiłosiernie długą chwilę, aż w końcu odwróciła głowę w stronę Andrzeja.
- Baw się dobrze. - wzruszyła ramionami, powracając do swojej czynności.
Mężczyzna odwrócił się z walizką w stronę wyjścia, zrobił krok i zatrzymał się. Zacisnął zęby, pomyślał przez moment.
Nie wiedział czy powinien wyjść, pozwolić sobie by oddalić się od rodziny, stracić ich z oczu. Nie to obiecał sobie, kiedy pozwolił im ze sobą zamieszkać. Ona i Matylda przebiły bańkę, jaką otaczał się przez całe swoje życie. Ta szklana konstrukcja istniała, by nikt nie zbliżył się do Falkowicza na tyle, by móc go poznać, by móc cokolwiek dla niego znaczyć. Bo przywiązanie się do kogoś zawsze w ostatecznym rozrachunku przynosi cierpienie. Zawsze ktoś kogoś rani, kogoś zostawia, kogoś zobowiązuje, uniezależnia. Człowiek staje się ograniczony, jak niewolnik. Choć nie to było najgorsze. Nieporównywalnie straszniejsze było zawiedzenie się na kimś. Zaufanie mu na tyle, by stracić z oczu sygnały ostrzegawcze i dać się podejść. Bo tak naprawdę wszyscy jesteśmy egoistami, każdy będzie myślał tylko o sobie, kiedy przyjdzie nam wybierać. Ale istnieje pewna różnica, niesamowita, bo Andrzej był przekonany że to teoria, którą równie dobrze można włożyć pomiędzy bajki. To, w co on nie wierzył nazywało się miłością, szczególnie fascynującą okazała się ta rodzicielska, gdyż ta jedyna spośród wszystkich innych skłania do największych poświęceń. Bo gdy przyjdzie nam wybierać... wtedy jesteśmy w stanie wybrać dla dobra dziecka.
Nie wierzył w to, do niedawna. Sam tak bardzo pokochał Matyldę, że był dla niej gotów poświęcić wszystko. Czasem przerażał go ogrom tego uczucia, bywało że rozmyślał nad tym całymi nocami. Bo on sam nie miał miłych wspomnień z dzieciństwa. Córka pozwoliła mu uwierzyć w to, że mogło być inaczej.
Dlatego walczył, mimo że coraz bardziej osuwał się pod lód. Próbował, choć z każdym kolejnym podejściem był coraz dalej celu. Chciał naprawić to czego jemu zostało oszczędzone. Mieć rodzinę. I nie zawieść jej, tak jak jego zawiedziono przed laty.
- To nic nie zmieni. - widział, jak ślepo błądzi wzrokiem po ekranie telewizora, był przekonany że wcale nie była zainteresowana tamtym serialem. - Wyprowadzę się do Aldony, będę z nią. - zatrzymał się na chwilę. - Ale nasze ustalenia nadal są takie same. Będziemy rodzicami dla Matyldy i zrobimy wszystko by dobrze ją wychować. I weź się w garść bo nic się nie zmieniło. Nasza córka nas potrzebuje. - zacisnął pięść, patrząc na nią natarczywie.
- A co jeśli ja też potrzebowałam ciebie? - spojrzała na niego w końcu wściekła, w kącikach oczu lśniły łzy. - Przez cały czas naszego śmiesznego małżeństwa. - wstała, odważnie kierując się w jego stronę. - Wiedziałam, że nic do mnie nie czułeś, ja też cię nie znosiłam. Zrobiłam to tylko ze względu na naszą córkę. Nie sądziłam, że...
Zmarszczył brwi i rozchylił lekko usta. Kasia zacisnęła na chwilę wargi, wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczyma.
- To zaczęło mieć dla mnie znaczenie. - dodała w końcu. - Ty i ja. - skierowany w jego stronę palec, skierowała na powrót we własną pierś.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
- A co by to zmieniło? - prychnęła.
- Wiedziałbym! Kaśka naprawdę, myślałem że zanim... - teraz nie potrafił wymienić imienia tej drugiej. - że mi ufałaś. Powinnaś była powiedzieć mi o tym.
- O tym... - powtórzyła z ironią. - Kochałam cię idioto. Jesteś moim mężem do cholery! - wrzasnęła. - Co by to zmieniło... - zamknął jej usta, przywierając do nich swoimi wargami. Oszołomiona nie odepchnęła go, biernie przyjmowała pieszczotę jaką on jej zadawał. Gdy jednak dotknął jej tali, obudziła się jak oblana kubłem zimnej wody. Automatycznie odepchnęła go od siebie, a ten w końcu poddał się jej sprzeciwowi.
- Wynoś się. - jej głos podobny był do szeptu, lecz na tyle stanowczy, by mógł jej uwierzyć. Nie patrzyła mu w oczy, unikała jego spojrzenia. Przedramieniem mocno przetarła wilgotne usta. - Już cię nie potrzebuję.
Ciężko mi pisać regularnie i na pewno przez najbliższy czas to się nie zmieni. Przez zajęcia do późna i ogrom nauki, nie ma często czasu ani siły by usiąść i napisać coś sensownego.
Ale jeśli tylko coś się pojawi, postaram się by były emocje. :)
czwartek, 19 października 2017
sobota, 7 października 2017
Broken. Rozdział 9
Wierzysz, że mógłbyś zdradzić? Czy mając u boku "swoją osobę", tę od której jesteś tak silnie uzależniony, mógłbyś odpuścić sobie na moment i zapomnieć się w ramionach kogoś innego? Czy wiesz w takim razie, że statystyki... choć liczby nie są tak wymowne, jak wnioski, które z nich wyciągamy. A zatem wnioski są takie, że zdradzamy coraz częściej. I tu pojawia się kolejna matematyka. Statystycznie prawie połowa z nas zdradza. A jeśli związek składa się z dwóch osób... tak, matematyka rzeczywiście mówi wszystko - niemal wszyscy mamy do czynienia ze zdradą.
Tylko czym ona jest? Gdzie się zaczyna, gdzie jest jej granica, skoro nasz ukochany chce nas mieć na wyłączność. Wszystkie czułe lub lubieżne spojrzenia mają być zarezerwowane tylko dla niego. Każdy czuły gest i bezinteresowny czyn powinny być skierowane dla osoby, którą kochasz. Czy nie tak w końcu wygląda związek? Jesteś tylko dla tej osoby, a ona dla ciebie. Czyż nie tak?
Prawda przeważnie bywa brutalna. Tak jest i w tym przypadku. Ludzie, choć od tysiącleci łączą się w pary, tworzą rodziny, lub po prostu płodzą dzieci. Czasem z miłości, czasem z "co ludzie powiedzą". Żyjemy stadnie, nawet jeśli to stado zasłania nam całkiem przystojny osobnik, a może atrakcyjna kobieta. Musimy umieć ze sobą współgrać i pamiętać, że nie tylko nas należy otaczać uprzejmością. Nie bądźmy egoistami. Dajmy temu jedynemu być miłym dla innych, nawet jeśli "ci inni" są cholernie urodziwi. Czyż nie tak brzmiało najważniejsze z przykazanie - nawet jeśli nie wierzysz, powinieneś się mu podporządkować.
Ale pytanie nadal nie zostało wyjaśnione. Bo gdzie zaczyna się zdrada, skoro nie w byciu miłym dla drugiego człowieka? Może w momencie kiedy, od zbyt długo dotyka jej dłoni, może gdy zbyt długo przywiera ustami do jej policzka, a może całowanie wcale nie zalicza się do grzechu cudzołóstwa? Są tacy, którzy twierdzą, że nawet seks z inną osobą nie jest zdradą, jeśli nic nie znaczył dla niewiernej połówki. Bywają tłumaczenia, iż on myślał wtedy o swojej ukochanej, nie o kochance. Ugh... za takie wyjaśnienia powinien sam dobrowolnie poddać się kastracji.
Lecz wracając do punktu wyjścia...
- Nie było fenylometyloaminy. - przetarł brzegiem kciuka czoło. Aldona zmarszczyła brwi, patrząc na niego z ukosa. - To taki hormon... - westchnął, przypominając sobie, że przecież nie ma do czynienia z personelem medycznym. - Hormon Miłości, mówiąc potocznie. - wyjaśnił, spoglądając na nią przez krótką chwilę.
Kobieta zawiesiła na nim swój wzrok, rozchylając nieco usta. Oczy miała niczym pięciozłotówki, a po chwili jakby krew uderzyła jej do głowy.
- Czy ty właśnie próbujesz ze mną zerwać? - taksówkarz spojrzał w lusterko wsteczne, a po chwili trzymając mocniej dłonie na kierownicy, modlił się w duchu, by młoda kobieta nie wpadła w histerię, nie w jego aucie. Gdy skontrolował drogę przed sobą, dał sobie jeszcze jedną szansę na spojrzenie w tył, tym razem na twarz mężczyzny.
- Kotku... - spięty taksówkarz spojrzał na kobietę, a potem znów na profesora.
- W porządku. - pokiwała głową, a kierowca jakby mocniej odetchnła. - Wiedziałam, że w końcu ją wybierzesz. To przecież żona, matka twojego dziecka i dawna miłość. Nie miałam z nią szans, prawda?
- Kochanie...
- Nic nie mów. - drżąc, odetchnęła. - Wiem przecież, że tak jest. I nie bój się, nie będę płakała, zajadała się na kanapie, nie podetnę sobie żył, ani nie przedawkuje leków nasennych. - spojrzała na jego zaskoczoną twarz. - Chyba zatem to nie było nic wielkiego, bo nawet mnie nie obejdzie. - zaśmiała się przez łzy. - Najwyżej opiszę cię w jednej z moich książek i uśmiercę.
- Dasz mi w końcu dojść do słowa!? - tym razem rysy jego twarzy przybrały gniewny wyraz. Taksówkarz otarł strugę potu z czoła, słysząc jak kłótnia przybiera na sile. To miał być dla niego spokojny dzień, skąd mógł wiedzieć, że pierwsze dni w pracy nigdy takie nie bywają?
Aldona spojrzała na kochanka, postanawiając ostatni raz wysłuchać co ma do powiedzenia.
- Mówiłem o mnie i Kaśce. - wyjaśnił żołnierskim tonem. - Nie kochałem Kaśki. - mężczyzna z przodu odetchnął głośno, lecz żadne z pasażerów nie zwracało na niego uwagi. - Przez cały czas w szpitalu myślałem nad tym wszystkim. Przetrwałem już najgorsze - powiedziałem jej o nas. Kaśka nigdy tak naprawdę mnie nie chciała, szybko przejdzie jej złość. A Matylda to najmądrzejsze dziecko jakie znasz, zrozumie mnie. I zdecydowałem, że nie cofnę się teraz.
- Może nie masz już dokąd? - mimo, że serce kołatało jej ze szczęścia, chciała rozwiać wszelkie wątpliwości.
- Nadal mam żonę i córkę. - odparł nieco ciszej. - I zamierzam iść za swoją fenylometyloaminą. - zbliżył się do niej, ujmując jej mokry podbródek. Spojrzał na nią niby pytając o pozwolenie i pocałował jej usta, starając się poprzeć swe słowa czynem.
Taksówka zatrzymała się, a kierowca czekał, aż cała kłopotliwa sytuacja w jaką został wplątany, nareszcie się zakończy.
- Idź już. - szepnęła, kiedy oderwał się od niej.
- Wrócę wieczorem. - zapłacił taksówkarzowi i otworzył drzwi auta.
- Powodzenia! - krzyknęła za nim, choć nie wiedziała czy ją usłyszał. Szedł już w kierunku swojego domu. - Ruszajmy.
*
Nasze życie jest jak ludzki organizm. Należy o nie dbać, a gdy pojawia się choroba, walczymy z nią. Tak jak z każdym napotkanym problemem - należy stawić mu czoła, inaczej czynnik chorobotwórczy rozprzestrzeni się we wszystkich tkankach, zainfekuje organy, upośledzi pracę układów aż w końcu doprowadzi do nieodwracalnych zmian, a na końcu do śmierci. Falkowicz właśnie postanowił walczyć z gangreną, jaka zatruwała jego myśli. Zgnilizna dawała się coraz bardziej we znaki, a z czasem objawiała bólem. Problem należało wyleczyć, odciąć martwiczą tkankę, by nie strawiła całego organizmu.
Szkopuł w tym, że bardzo lubił tę swoją chorą tkankę, nawet jeśli jej kochanie sprawiało mu cierpienie.
- Kaśka? - znalazł ją w końcu w ich sypialni, tej w której od dawna już razem nie sypiają. Jest ich tylko z nazwy.
Siedziała na miękkim materacu, zamykając w ostatniej chwili miętową teczkę. Spojrzała na niego z dziwnym spokojem, uśmiechając się nawet kącikiem ust.
- Przepraszam. - zaskoczyła go.
- Za co? - podszedł bliżej wolnym krokiem, a kiedy już usiadł obok, odpowiedziała.
- Adam dzwonił, wiem co się stało. Miałam przyjechać, ale powiedzieli mi że śpisz. - przytaknął w ciszy, czując ulgę z tego, że jednak tak potoczyła się ta cała sytuacja. W przeciwnym razie groziłoby mu spotkanie dwóch skonfliktowanych kobiet.
- Przyjechałem taksówką. - uśmiechnęła się w ten sam sposób.
- Widziałam. Przepraszam. - odłożyła miętową teczkę na stolik nocny. - Powinnam była pojechać. Chyba odzwyczajam się od bycia twoją żoną. - spojrzała na niego przez moment.
- Proszę cię... porozmawiajmy w końcu jak ludzie. - westchnął, nie uświadamiając sobie jak bardzo był wykończony.
- To nie ja uciekłam do szpitala na trzy dni. - zganiła go jak dziecko.
- Dobrze. Masz rację. - skinął głową. - Nie chce się z tobą kłócić.
- Mamy Matyldę. - wypowiedziała na głos, to co on miał w myślach. Dobrze się rozumieli i choćby ich wspólne życie miało się skończyć, oni musieli odnaleźć tę nić wspólnego języka. To ostanie co im pozostało. I nie mogli tego zaniedbać, należało to pielęgnować jak szczere złoto, tak mocno jak zależy im na dobru córki.
- Nie zabieraj mi jej. Jest najlepszym co mi się w życiu przytrafiło. - spojrzał na nią błagalnie.
- Andrzej... choćbym chciała to nigdy jej od ciebie nie oderwę. - uśmiechnęła się lekko pobłażliwie. - Jesteś jej superbohaterem.
- Byłem. - spochmurniał na nowo. - Do momentu, kiedy dowiedziała się jak bardzo skrzywdziłem jej matkę. - uśmiech kobiety nieco zbladł. Owszem, temu nie mogła zaprzeczyć. Ciężko jej było uporać się z nowymi realiami, kiedy w myślach człowiek układa sobie świetlaną przyszłość. Ale tego dnia uświadomiła sobie, że zawsze była silna, nie może jej złamać po raz kolejny ten sam człowiek i to tym samym czynem. Jest mądrzejsza. I silniejsza.
- Wiesz, że nie możemy dalej mieszkać razem. - spokój w jej głosie pogłębiał uczucie klęski.
- Wyprowadzę się jeszcze dzisiaj. - przytaknął. - Nie będę wam dłużej przeszkadzał. - skupionym wzrokiem, spojrzał na nią. - Co? - wzruszyła ramionami. - Chyba nie myślałaś, że zabiorę wam dom?
- Jest twój.
- Pani mecenas, zawarliśmy przecież wspólnotę majątkową. - uśmiechnął się lekko, unosząc jeden kącik ust. - Jest twój, aż śmierć nas nie rozłączy. - po tych słowach nastała chwila ciszy, a w niej uśmiechy bledły, pozostawiając na ich twarzach zamyślenie. - Jestem ci to winien. - rzekł gardłowo.
- Skoro o tym mowa. - podała mu na ręce ową teczkę. - Ja też jestem ci coś winna.
Zgrabnymi ruchami dłoni odgiął gumkę i odchylił gruby miętowy papier. Odsłonił nagłówek ukazującego się mu dokumentu i spojrzał na nią zaskoczony.
- Zwracam ci wolność.
A gdybym tutaj zakończyła? Niee zdecydowanie nie rozkręciliśmy akcji.
A tutaj jeszcze będzie się trochę działo. Czym się zakończy? Kto to wie. Na razie oczekujmy nieoczywistego i cieszmy się z dramatów :)
Tylko czym ona jest? Gdzie się zaczyna, gdzie jest jej granica, skoro nasz ukochany chce nas mieć na wyłączność. Wszystkie czułe lub lubieżne spojrzenia mają być zarezerwowane tylko dla niego. Każdy czuły gest i bezinteresowny czyn powinny być skierowane dla osoby, którą kochasz. Czy nie tak w końcu wygląda związek? Jesteś tylko dla tej osoby, a ona dla ciebie. Czyż nie tak?
Prawda przeważnie bywa brutalna. Tak jest i w tym przypadku. Ludzie, choć od tysiącleci łączą się w pary, tworzą rodziny, lub po prostu płodzą dzieci. Czasem z miłości, czasem z "co ludzie powiedzą". Żyjemy stadnie, nawet jeśli to stado zasłania nam całkiem przystojny osobnik, a może atrakcyjna kobieta. Musimy umieć ze sobą współgrać i pamiętać, że nie tylko nas należy otaczać uprzejmością. Nie bądźmy egoistami. Dajmy temu jedynemu być miłym dla innych, nawet jeśli "ci inni" są cholernie urodziwi. Czyż nie tak brzmiało najważniejsze z przykazanie - nawet jeśli nie wierzysz, powinieneś się mu podporządkować.
Ale pytanie nadal nie zostało wyjaśnione. Bo gdzie zaczyna się zdrada, skoro nie w byciu miłym dla drugiego człowieka? Może w momencie kiedy, od zbyt długo dotyka jej dłoni, może gdy zbyt długo przywiera ustami do jej policzka, a może całowanie wcale nie zalicza się do grzechu cudzołóstwa? Są tacy, którzy twierdzą, że nawet seks z inną osobą nie jest zdradą, jeśli nic nie znaczył dla niewiernej połówki. Bywają tłumaczenia, iż on myślał wtedy o swojej ukochanej, nie o kochance. Ugh... za takie wyjaśnienia powinien sam dobrowolnie poddać się kastracji.
Lecz wracając do punktu wyjścia...
- Nie było fenylometyloaminy. - przetarł brzegiem kciuka czoło. Aldona zmarszczyła brwi, patrząc na niego z ukosa. - To taki hormon... - westchnął, przypominając sobie, że przecież nie ma do czynienia z personelem medycznym. - Hormon Miłości, mówiąc potocznie. - wyjaśnił, spoglądając na nią przez krótką chwilę.
Kobieta zawiesiła na nim swój wzrok, rozchylając nieco usta. Oczy miała niczym pięciozłotówki, a po chwili jakby krew uderzyła jej do głowy.
- Czy ty właśnie próbujesz ze mną zerwać? - taksówkarz spojrzał w lusterko wsteczne, a po chwili trzymając mocniej dłonie na kierownicy, modlił się w duchu, by młoda kobieta nie wpadła w histerię, nie w jego aucie. Gdy skontrolował drogę przed sobą, dał sobie jeszcze jedną szansę na spojrzenie w tył, tym razem na twarz mężczyzny.
- Kotku... - spięty taksówkarz spojrzał na kobietę, a potem znów na profesora.
- W porządku. - pokiwała głową, a kierowca jakby mocniej odetchnła. - Wiedziałam, że w końcu ją wybierzesz. To przecież żona, matka twojego dziecka i dawna miłość. Nie miałam z nią szans, prawda?
- Kochanie...
- Nic nie mów. - drżąc, odetchnęła. - Wiem przecież, że tak jest. I nie bój się, nie będę płakała, zajadała się na kanapie, nie podetnę sobie żył, ani nie przedawkuje leków nasennych. - spojrzała na jego zaskoczoną twarz. - Chyba zatem to nie było nic wielkiego, bo nawet mnie nie obejdzie. - zaśmiała się przez łzy. - Najwyżej opiszę cię w jednej z moich książek i uśmiercę.
- Dasz mi w końcu dojść do słowa!? - tym razem rysy jego twarzy przybrały gniewny wyraz. Taksówkarz otarł strugę potu z czoła, słysząc jak kłótnia przybiera na sile. To miał być dla niego spokojny dzień, skąd mógł wiedzieć, że pierwsze dni w pracy nigdy takie nie bywają?
Aldona spojrzała na kochanka, postanawiając ostatni raz wysłuchać co ma do powiedzenia.
- Mówiłem o mnie i Kaśce. - wyjaśnił żołnierskim tonem. - Nie kochałem Kaśki. - mężczyzna z przodu odetchnął głośno, lecz żadne z pasażerów nie zwracało na niego uwagi. - Przez cały czas w szpitalu myślałem nad tym wszystkim. Przetrwałem już najgorsze - powiedziałem jej o nas. Kaśka nigdy tak naprawdę mnie nie chciała, szybko przejdzie jej złość. A Matylda to najmądrzejsze dziecko jakie znasz, zrozumie mnie. I zdecydowałem, że nie cofnę się teraz.
- Może nie masz już dokąd? - mimo, że serce kołatało jej ze szczęścia, chciała rozwiać wszelkie wątpliwości.
- Nadal mam żonę i córkę. - odparł nieco ciszej. - I zamierzam iść za swoją fenylometyloaminą. - zbliżył się do niej, ujmując jej mokry podbródek. Spojrzał na nią niby pytając o pozwolenie i pocałował jej usta, starając się poprzeć swe słowa czynem.
Taksówka zatrzymała się, a kierowca czekał, aż cała kłopotliwa sytuacja w jaką został wplątany, nareszcie się zakończy.
- Idź już. - szepnęła, kiedy oderwał się od niej.
- Wrócę wieczorem. - zapłacił taksówkarzowi i otworzył drzwi auta.
- Powodzenia! - krzyknęła za nim, choć nie wiedziała czy ją usłyszał. Szedł już w kierunku swojego domu. - Ruszajmy.
*
Nasze życie jest jak ludzki organizm. Należy o nie dbać, a gdy pojawia się choroba, walczymy z nią. Tak jak z każdym napotkanym problemem - należy stawić mu czoła, inaczej czynnik chorobotwórczy rozprzestrzeni się we wszystkich tkankach, zainfekuje organy, upośledzi pracę układów aż w końcu doprowadzi do nieodwracalnych zmian, a na końcu do śmierci. Falkowicz właśnie postanowił walczyć z gangreną, jaka zatruwała jego myśli. Zgnilizna dawała się coraz bardziej we znaki, a z czasem objawiała bólem. Problem należało wyleczyć, odciąć martwiczą tkankę, by nie strawiła całego organizmu.
Szkopuł w tym, że bardzo lubił tę swoją chorą tkankę, nawet jeśli jej kochanie sprawiało mu cierpienie.
- Kaśka? - znalazł ją w końcu w ich sypialni, tej w której od dawna już razem nie sypiają. Jest ich tylko z nazwy.
Siedziała na miękkim materacu, zamykając w ostatniej chwili miętową teczkę. Spojrzała na niego z dziwnym spokojem, uśmiechając się nawet kącikiem ust.
- Przepraszam. - zaskoczyła go.
- Za co? - podszedł bliżej wolnym krokiem, a kiedy już usiadł obok, odpowiedziała.
- Adam dzwonił, wiem co się stało. Miałam przyjechać, ale powiedzieli mi że śpisz. - przytaknął w ciszy, czując ulgę z tego, że jednak tak potoczyła się ta cała sytuacja. W przeciwnym razie groziłoby mu spotkanie dwóch skonfliktowanych kobiet.
- Przyjechałem taksówką. - uśmiechnęła się w ten sam sposób.
- Widziałam. Przepraszam. - odłożyła miętową teczkę na stolik nocny. - Powinnam była pojechać. Chyba odzwyczajam się od bycia twoją żoną. - spojrzała na niego przez moment.
- Proszę cię... porozmawiajmy w końcu jak ludzie. - westchnął, nie uświadamiając sobie jak bardzo był wykończony.
- To nie ja uciekłam do szpitala na trzy dni. - zganiła go jak dziecko.
- Dobrze. Masz rację. - skinął głową. - Nie chce się z tobą kłócić.
- Mamy Matyldę. - wypowiedziała na głos, to co on miał w myślach. Dobrze się rozumieli i choćby ich wspólne życie miało się skończyć, oni musieli odnaleźć tę nić wspólnego języka. To ostanie co im pozostało. I nie mogli tego zaniedbać, należało to pielęgnować jak szczere złoto, tak mocno jak zależy im na dobru córki.
- Nie zabieraj mi jej. Jest najlepszym co mi się w życiu przytrafiło. - spojrzał na nią błagalnie.
- Andrzej... choćbym chciała to nigdy jej od ciebie nie oderwę. - uśmiechnęła się lekko pobłażliwie. - Jesteś jej superbohaterem.
- Byłem. - spochmurniał na nowo. - Do momentu, kiedy dowiedziała się jak bardzo skrzywdziłem jej matkę. - uśmiech kobiety nieco zbladł. Owszem, temu nie mogła zaprzeczyć. Ciężko jej było uporać się z nowymi realiami, kiedy w myślach człowiek układa sobie świetlaną przyszłość. Ale tego dnia uświadomiła sobie, że zawsze była silna, nie może jej złamać po raz kolejny ten sam człowiek i to tym samym czynem. Jest mądrzejsza. I silniejsza.
- Wiesz, że nie możemy dalej mieszkać razem. - spokój w jej głosie pogłębiał uczucie klęski.
- Wyprowadzę się jeszcze dzisiaj. - przytaknął. - Nie będę wam dłużej przeszkadzał. - skupionym wzrokiem, spojrzał na nią. - Co? - wzruszyła ramionami. - Chyba nie myślałaś, że zabiorę wam dom?
- Jest twój.
- Pani mecenas, zawarliśmy przecież wspólnotę majątkową. - uśmiechnął się lekko, unosząc jeden kącik ust. - Jest twój, aż śmierć nas nie rozłączy. - po tych słowach nastała chwila ciszy, a w niej uśmiechy bledły, pozostawiając na ich twarzach zamyślenie. - Jestem ci to winien. - rzekł gardłowo.
- Skoro o tym mowa. - podała mu na ręce ową teczkę. - Ja też jestem ci coś winna.
Zgrabnymi ruchami dłoni odgiął gumkę i odchylił gruby miętowy papier. Odsłonił nagłówek ukazującego się mu dokumentu i spojrzał na nią zaskoczony.
- Zwracam ci wolność.
A gdybym tutaj zakończyła? Niee zdecydowanie nie rozkręciliśmy akcji.
A tutaj jeszcze będzie się trochę działo. Czym się zakończy? Kto to wie. Na razie oczekujmy nieoczywistego i cieszmy się z dramatów :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)