Jak szybko potrafisz liczyć?
Trzy. Dwa. Jeden. Strzał.
Ciało pada na kolana, a potem uderza głową o podłogę,
zakrywając zaskoczony wyraz twarzy ofiary. Huk ledwie ucichł odbijając się
jeszcze od ścian, proch zasypuje nadgarstek oprawcy, będąc potem dowodem na to,
iż była to osoba trzymająca broń, a w tempie kiedy owa dłoń opada, spod
leżącego ciała wypływa lepka krew. Powoli, jakby serca wszystkich tam obecnych
nagle zwolniły.
Trzy sekundy do momentu, w który ktoś umiera, trzy chwile w
których może zdarzyć się wszystko. Zdążyłbyś przeanalizować sytuacje i wybrać
najlepszą z możliwych opcji? Czy wystarczyłoby tobie czasu, aby zdecydować się
na poświęcenie siebie samego, zajęcie miejsca ofiary? Tylko czy warto.
Jak szybko potrafiłbyś porównać wartość życia twojego i
osoby mającej zaraz zginąć? Wystarczą wspomniane trzy sekundy? Przekonajmy się.
Trzy.
Kasia podbiegła do rogu budynku i spoglądając co chwilę zza
ściany zwracała na siebie szczególną uwagę. Lecz na zatłoczonej ulicy Nowigradzkiej, na której mieścił się sąd rejonowy o tej porze było na
tyle tłoczno, aby nikt się tym specjalnie nie przejął. Nawet jeśli kogoś
śledziła… cóż, detektyw to praca jak każda inna, mijamy tych ludzi być może
każdego dnia. I nawet jeśli mecenas była brana za jednego z nich, fatalnego w
swym fachu warto dodać, to żadna nowość.
Jej oczy urosły gdy dostrzegła swój cel poszukiwań. Chciała
nawet puścić się za nim biegiem, lecz on zaczął iść w jej stronę,
nieświadomie. Przywarła do ściany, kryjąc w ten sposób swoje drżące ze
zdenerwowania ciało. Gdyby nie ilość ludzi na ulicy, zapewne usłyszałby jej
ciężki oddech. W mgnieniu oka zerwała się, chwytając go za ramię,
gdy prawnik mijał róg za którym się schowała. Przyciągnęła go do siebie, zaskakując
mężczyznę swoją siłą.
- Katarzyna!?
- Gdzie moja córka! – patrzeli na siebie przez chwilę, on w
oszołomieniu, ona w desperacji.
- Jaka… - zamrugał oczami, jakby sądził, że to wszystko
tylko mu się wydaje.
- Matylda! Gdzie ją trzyma ten twój szef gangster! –
wrzasnęła wściekła. – Wiem doskonale dla kogo pracujesz i przysięgam Ci, że
zapłacisz mi za wszystko. Wy wszyscy gorzko tego pożałujecie! – mężczyzna
zmarszczył czoło i wyrwał rękę z jej uścisku.
- Nie mam pojęcia o co mnie oskarżasz, ale groźby jakie
kierujesz w moją stronę podlegają karze…
- Wiesz… - zatrzymała go. – wiesz ile dla mnie znaczy moja
kariera? – przekręciła głowę w bok, jakby rzeczywiście oczekiwała odpowiedzi. –
Tyle co twoja dla ciebie. A mimo tego to nic w porównaniu z tym ile znaczy dla
mnie moje dziecko. Moja córka jest dla mnie najważniejsza. Mam już tylko ją.
Jeśli odnaleźć ją oznacza poświęcić wszystko, to zrobię to bez wahania.
Prawnik rozejrzał się dookoła, cóż za paradoks – sprawdzić czy ktoś go nie śledzi. Uspokoił się
nieco znajdując w zasięgu wzroku tylko tłumy wychodzące z zakładów pracy i
ludzi spieszących za tylko sobie znanymi sprawami, którzy wydawali się nie
zauważać sprzeczki, jaka rozgrywała się pod gmachem sądu. Podszedł krok bliżej
do prawniczki i raz jeszcze sprawdził kątem oka okolicę.
- Nic nie wiem – szepnął szczerze.
- Ale znasz tych ludzi. Daj mi jakiś punkt zaczepienia, a
znajdę ich sama. – prychnął.
- Nie masz pojęcia na co się porywasz. – przez moment miała
wrażenie, że walczył ze sobą, aby zdradzić jej coś jeszcze. Rozejrzał się kolejny raz, teraz krócej, ale uważniej. – Spotkajmy się w moim samochodzie za
piętnaście minut. – prawie szepnął. Ruszył już z miejsca, lecz Kasia szarpnęła
za jego marynarkę.
- Kim są ci porywacze? – syknęła, wiercąc w nim
zdeterminowane spojrzenie.
- Nie tutaj! – jeśli jeszcze przed chwilą, ktoś miał
wątpliwość co do jego przerażenia, teraz pozbył się tego uczucia definitywnie.
Panika była nawet wyczuwalna. Cóż… dezodorant nie zawsze wygrywa walkę z potem.
– Katarzyna! – był na straconej pozycji – Nie ufasz mi? – zmarszczył komicznie
brwi.
- Dziwisz mi się? – uniosła jedną brew. Skapitulował.
- Dobrze. Tylko puść mnie. – skrzywiła się. – Powiem. –
dodał dobitnie. Z wahaniem rozluźniła dłoń i czekała na informacje. Przetarł
wierzchem dłoni mokre czoło i pociągnął powyciąganą marynarkę w dół.
- To jest koncern. – zmarszczyła brwi zbita z tropu.
- O czym ty mówisz? – po chwili przyszło jej na myśl, że
Tomasz próbuje ją oszukać. – Nie próbuj mnie zwodzić, bo pociągnę cię na dno ty…
- przyparty do muru wystrzelił dłonie w geście obronnym.
- Przysięgam! Narkotyki to tylko przykrywka, to jest mafia
farmaceutyczna. Szukają lekarzy, którzy testują leki na pacjentach, badają ich
reakcje na nie i wprowadzają ogromne ilości na rynek już legalnie. Wszystkie
ślady przestępczej działalności znikają, mafia się bogaci, a lekarze zdobywają
prowizje. – minął moment zanim dotarł do niej ten potok słów, wypowiedzianych w
zaskakująco szybkim tempie. Cofnęła się od prawnika, który zawsze wydawał się
jej tym, który tylko cudem ukończył prawo. Zawsze najgorsze sprawy, rzadko
wygrane – i to jeszcze takie, których wstyd byłoby nie wygrać.
- I ty tym wszystkim koordynowałeś? – pokręciła głową z
niedowierzaniem.
- Nie! Katarzyno… - jego klatka piersiowa falowała, nie był
w stanie na tym zapanować. – To nieszczęsny brat mojej żony. Uwierz mi.
- To skąd wiedziałeś o tym młodym chłopaku, którego
skatowali? Po co mi o tym powiedziałeś?
- Z tego samego powodu, z którego ty pchasz się w sam środek
tego bagna. Chcę bezpieczeństwa dla moich dzieci. – zacisnął usta, a jego oczy
nie pozostawiały wątpliwości, że mówił szczerze. Zanim jednak Kasia zdążyła
cokolwiek dodać, on umknął jej w tłumie zapracowanych ludzi, którzy tego dnia
przemierzali miasto jakby nic wokół nie miało dla nich znaczenia.
Dwa.
Wyobraź sobie proszę sytuacje, w której zostałabyś (bądź
zostałbyś) zmuszony do przekroczenia swoich granic moralnych, bo bez wątpienia
każdy takie ma. (Choć być też może tak, że mam tylko taką nadzieję.) Postawiony
w sytuacji bez wyjścia, przyciśnięty do ściany. Możliwe że za takie działanie
byłoby dane coś w zamian, bądź też COŚ ważnego tobie, ocalone byłoby od
krzywdy.
Ktoś.
Weźmy to za punkt przyczepienia. Są dla nas ludzie ważni na
tyle, by nie życzyć im złego. Są tacy dla których wskoczylibyśmy w ogień i w
chwili ostatniego tchnienia uśmiechnęlibyśmy się wiedząc, że postąpiliśmy
słusznie. Czasem wolelibyśmy wziąć cierpienie na siebie, jeśli tylko mielibyśmy
taką szansę. Przykładów jest co nie miara. Począwszy od rodzica, patrzącego na
swoje śmiertelnie chore dziecko, po bohaterów wojennych walczących za ludzi, z
którymi jedyne co ich łączyło to język. Niesamowite do jakiego heroizmu
jesteśmy w stanie się posunąć. Tylko czy granicą moralną, jaka wyznacza różnicę
pomiędzy dobrym człowiekiem, a złym jest… może nie ocalenie, ale przynajmniej
nie zabicie nikogo? To byłoby niesamowicie proste.
Idąc za przykładem wojny – czy wiesz, że w komorach
gazowych, po odkryciu pokrywy, dzieci leżały na samym dnie, na nich kobiety, a
na samym wierzchu mężczyźni? Spoglądając w tę mogiłę ilu widzisz tam złych, a
ilu dobrych?
Niestety nie kieruje nami tylko umysł, jest też
fizjologiczna potrzeba. Potrzeba snu, jedzenia, oddychania… życia. Bywa że
instynkt przetrwania rządzi nami niczym dyktator. Kogo wtedy obchodzi co jest
złe a co dobre. Walczysz ze śmiercią tak zaciekle, że nie starcza ci sił na
moralność. Nawet gdybyś był aniołem.
Falkowicz nigdy nim nie był, trzeba to szczerze przyznać. Za
to z całą pewnością opowiadał się po ich stronie. I nawet jeśli teraz nie walczył,
nie znaczy, że był zły. Jeśli popełni błąd, za który będzie musiał się obwiniać do końca
życia... cóż, nawet święci grzeszyli.
Profesor uniósł powieki, obrócił na bok ciężką głowę. Obok
niego pracowała w niesamowitej ciszy maszyna, która oczyszczała jego krew z
substancji, których nie była już w stanie pozbyć się jego przeszczepiona nerka.
Zgięcie w którym miał założoną przetokę, widoczne było lekkie uwypuklenie. A w
nie z kolei wkłuta jedna z igieł. Gdyby dotknął to miejsce można by wyczuć pod
palcami coś w rodzaju „szumu”. Zła krew wypływała, wracała dobra.
Odwrócił głowę z powrotem na sufit. Dobra krew znowu nasiąknie
szlamem, który będzie trzeba zebrać pojutrze. Niekończąca się wizyta w
szpitalu. Do tego wieczne uczucie zmęczenia. Koszmar sprzed kilku lat znowu
stanie się jego codziennością.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co oznacza wznowienie
dializ. Nerka przestała pracować. Został wpisany do listy oczekujących na
przeszczep. Drugi.
Nie był tym faktem jakoś bardzo przejęty. Było mu jedynie
żal, że tę ostatnia nerkę otrzymał od Adama. Jego młodszy brat zostanie z tym obciążeniem
do końca życia, a on… to jego i tak nie miało sensu. Był wdzięczny za to, że
poznał swoją córkę. Najpiękniejszy czas jego życia, prawdopodobnie jedyny,
spędził wychowując Matyldzie. Teraz kiedy przestał wierzyć, że ją odnajdzie,
czuł jakby rozpadał się na kawałki. I było mu wszystko jedno. Żywy czy martwy,
prawdopodobnie różnica będzie niewielka.
Przymknął powieki. Tak bardzo chciałby zniknąć już teraz.
Siłą woli zatrzymać serce bijące w jego martwiej piersi. Zatrzymać oddech,
byłby gotów nawet odejść w bólu. Czymże jest cierpienie fizyczne według
psychicznego?
Za każdym razem powstrzymywało go dziwne uczucie. Otwierał
wtedy oczy i napierał głęboko powietrza. Koncentrował się na miarowym pulsie
łomoczącym w każdej części jego ciała. Było jeszcze jedno czego chciałby
doczekać. Odnalezienia jej. Żywej lub… panicznie bał się tego co podpowiadał mu
rozum. Miał przed oczami tamtą dziewczynkę, która mogła być jego córką. Tak bardzo
skatowaną, że jego na pozór skamieniałe serce łamało się po raz kolejny. Dodał
do tego informację o śmierci tego młodego chłopaka, który wciągnął jego córkę w
szemrane interesy. Najgorszym było jednak to, iż nikt nie wysłał żądania okupu.
Niepokoiło go to od samego początku Profesor byłby gotów zapłacić każdą cenę za
swą latorośl, lecz obawiał się iż brak żądania opłaty za wolność Matyldy
oznaczało najgorsze.
Jeden.
Adam siedział w aucie zaparkowanym przed wskazanym adresem.
Dom wydawał się zwyczajny, co było trochę dziwne. Z jakiegoś powodu spodziewał
się choć odrobiny przepychu. Tymczasem posiadłość kojarzyła się raczej z
ciepłem rodzinnym. Odłożył telefon, ostatecznie postanowił wezwać policję.
Komisarz ostrzegł go, by poczekał na ich wsparcie, lecz Krajewski dostał
jednoznaczne instrukcje od przestępców. Jeśli nie pojawi się sam, Matylda zginie. Tak więc
zamierzał wejść do środka i mieć szansę na zobaczenie dziewczynki. Jeśli
zrobiłoby się niebezpiecznie byłby na miejscu, przy swojej bratanicy. Gdy
pojawią się specjaliści, dziewczynka będzie miała przy sobie kogoś, kto ją
ochroni.
Robił to dla tej małej buntowniczki i brata. Andrzej nie
mógłby jej teraz ocalić, nie w stanie w jaki się teraz znajdował. Ale wiedział,
że Falkowicz poszedłby za nim na koniec świata. Przyszedł taki czas, że on
musiał to zrobić za niego.
Jednak jeszcze jedna część. Powinna pojawić się na dniach. :)
Trzymajcie kciuki za wenę