piątek, 29 grudnia 2017

Broken. Rozdział 14.

Wdech... i życzę miłego czytania


Chirurg musi być twardy i opanowany. Musi wytrzymywać napięcie, zachowywać skupienie i najwyższą koncentrację w sytuacjach maksymalnie stresujących. W końcu od jego dłoni i umysłu zależy czyjeś życie. Czyjeś być albo nie być. Życie bądź śmierć. Bo dopóki pacjent żyje, nadal jest szansa. I trzeba walczyć o niego wszelkimi możliwymi sposobami, za wszelką cenę przytrzymać go przy ziemskiej egzystencji. Wykorzystać całą zdobytą przez ludzkie odkrycia wiedzę i od tego w jakim stopniu ją znamy, zależy czyjś los.
To wszystko jest na barkach zwykłego człowieka, którego zwiemy lekarzem. Są lepsi lub gorsi, choć wszyscy oczekujemy że będą doskonali. W każdym calu. Powierzamy im bliskie nam osoby, nie rzadko siebie samych. Tymczasem - niespodzianka - to nie są Bogowie. Popełniają błędy, bywają wadliwi. Zdarzają się pomyłki, do których dojść nigdy nie powinno.
Czy zatem złym byłoby osądzać ich winnym czyjejś śmierci? A to przecież zawód jak każdy inny. Tylko wyobraźcie sobie, że za każdym razem kiedy kasjerka  źle podlicza resztę, umiera człowiek.

Siedział tak już od dobrych kilkudziesięciu minut, załóżmy że było ich dwadzieścia. Przez ten czas patrzył przez siebie, ludzie przechodzący gdzieś w zasięgu jego wzroku zlewali się w jedną szarą maź. Nic nie było wyraźne, może nawet miasto świeciło pustkami? Z takim poziomem koncentracji nie zauważyłby tego.
- Andrzej! - wzdrygnął się na, zerkając w końcu na siedzącą obok niego dziewczynki.
- Już jedziemy Matyldziu. - sięgnął kluczyki wsadzone do stacyjki. Przekręcił je, a silnik auta zawarczał. Nadal był zamyślony i nieobecny, do tego stopnia, że o mało nie wymusił pierwszeństwa, kiedy włączał się do ruchu, zjeżdżając z zatoczki obok jakiegoś przystanku autobusowego.
- Zabijesz nas. - odezwała się niezadowolona, kiedy dźwięk klaksonu drugiego auta ucichł. - A wtedy już serio nie uwierzę, że mnie kochasz. - jednocześnie obserwując już uważniej drogę, uniósł jedną brew zaintrygowany słowami córki.
- Dopiero wtedy? - gdzieś w głębi duszy ulżyło mu słysząc tę, bądź co bądź, ale uwagę. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Rodziny się nie wybiera. - po raz pierwszy od bardzo długiego czasu uśmiechnął się szczerze.
Matylda zacisnęła usta, zastanawiając się czy może zapytać o coś jeszcze. Zerknęła na niego wyjątkowo nieśmiało, szukając wskazówki, czy to aby na pewno dobry czas na poważniejsze pytania. Choć... prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z tego jak delikatne sprawy chce poruszyć. Być może nawet bolesne. Nie miała prawa wiedzieć o tym co tak naprawdę skrywała przeszłość jej ojca, bo ten nigdy nie był skory do opowiadania o niej. Ucinał opowieści, zawsze miało się wrażenie że są one niedokończone. Częściej wspominał matkę, gdy natomiast mówił o ojcu w jego oczach było coś dziwnego.
Dlatego nie wiedziała czy może pytać. Czasem podświadomość i przeczucia podpowiadają nam więcej niż jesteśmy w stanie ogarnąć rozumem.
Ale tkwił w niej drugi instynkt - dziecięca ciekawość. Jak się później okazało, była silniejsza, niż przeczucia.
- Opowiedz mi coś o dziadku. - spojrzał na nią krótko zaskoczony tą prośbą.
- Skąd ta nagła ciekawość, hm?
- Adam mi trochę opowiedział. - Falkowicz przytaknął, rozumiejąc z czym ma do czynienia. Znał podejście brata do rodzinnych legend i było to zrozumiałe. Sam Andrzej przecież opowiadał mu o ich rodzicu w taki sposób, aby chłopak mógł choć w wyobrażeniach wykreować jego idealny obraz. Tylko to mu pozostało, dlaczego więc miałby psuć tę wizję wszystkimi bolesnymi wspomnieniami?
A rzeczywistość niestety nie była taka kolorowa.
- Opowiem jak poprawisz dzisiaj te matematykę. - zatrzymał się na miejscu parkingowym pod szkołą. Spojrzał na nią, czekając aż ta zbierze się do wyjścia, lecz ta uparcie nadal tkwiła w środku auta.
- Tato? - zerknęła na niego w końcu. - Dlaczego jesteś z Aldoną, skoro nie chcesz dać mamie rozwodu? - zbity z tropu uniósł wysoko brwi. - Mam cienkie drzwi. - wzruszyła ramionami, skubiąc na kolanach paznokcie. Idealnie już czyste płytki, zaczęła aż oddzielać od skóry i gdzieniegdzie ranić. Tak bardzo zaabsorbowana tym zajęciem, nie potrafiła mimo wszystko znieść oczekiwania na ważną dla niej odpowiedź.
- Posłuchaj mnie... - zaczął zaskakująco spokojnie. Jego głos był niemal na granicy z szeptem, ton ostrożny, myśl ważyła każde wypowiedziane słowo. Lecz nawet będąc w pełni uważny, nie mógł mieć pewności, że dziewczynka odczyta coś nie po jego myśli. - Jestem z Aldoną, bo... - zawiesił na chwilę głos. - właściwie nie mam pojęcia dlaczego. - Matylda przekręciła energicznie głowę w jego stronę. - Ale chyba nie muszę, bo bardzo mi zależy żeby ze mną została. A to wiele.
- A mama? - uniósł brwi
- A twoja matka jest uparta, wiecznie musi stawiać na swoim, po trupach dąży do celu... - wymieniał na jednym wydechu.
- Ona mówi to samo o tobie. - Matylda przewróciła oczami. - A to oznacza, że jesteście tacy sami. - otworzyła w końcu drzwi, wpuszczając do środka mroźne powietrze. - To dopiero wiele.
*
- Po co te tajemnice? – zajęła miejsce naprzeciwko mężczyzny. Od razu dostrzegł ją kelner i podszedł do nowo przybyłej klientki. Kasia odebrała podaną jej kartę dań, darząc go jedynie krótkim, nikłym uśmiechem.
- Na początek musisz wiedzieć, że to co teraz usłyszysz, nie może wyjść poza naszą dwójkę. – zerknęła na niego zza menu, marszcząc brwi. 
- Co się dzieje? – odłożyła kartę na biały obrusek i pochyliła się nad stołem.
Mężczyzna rozejrzał się dyskretnie po restauracji, szukając skierowanych w jego stronę oczu. Mimo, że o tej porze lokal był niemal pusty, on nadal miał wrażenie, że wynosząc takie informacje, mógłby mieć kłopoty. Był zwykłym prawnikiem, nigdy nie miał do czynienia z tak poważnymi sprawami. Dotychczas głównie prowadził przyznawane mu sprawy z urzędu. A i te nie rzadko potrafił przegrywać. Dlatego nie był nazbyt szanowany w swoim gronie zawodowym.
- Do prokuratora dotarła informacja o śmierci jednego ze świadków tej… - rozejrzał się raz jeszcze, pochylając się przy tym bardziej nad stolikiem. – sprawy, w którą była wplątana twoja córka. – Smuda pozbyła się wszelkich resztek kpiącego uśmiechu. Przez chwilę sparaliżował ją strach, lecz już za moment wróciła prawniczy chłód. Miewała do czynienia z groźnymi przestępcami. Wiedziała, że często kończy się na strachu. Wolała wiedzieć więcej i drżeć dopiero wtedy kiedy sytuacja okaże się naprawdę niebezpieczna. Nie mniej jednak we wszystko wplątana była jej Matylda. Strachu o nią nie mogła tak po prostu się pozbyć.
- W jakich okolicznościach zginął ten świadek?
- Zginął!? Hah! – żachnął, może zbyt głośno. Znowu obejrzał się, trochę bardziej nerwowym ruchem niż wcześniej i dokończył pochylając się w stronę kobiety. – Tego dzieciaka zamordowali z zimną krwią. – uderzył dwa razy palcem z stół, jakby chciał wystukiwać rytm swoich sensacji.
- Skąd masz te informacje? – czuła jak po jej plecach, wzdłuż linii kręgosłupa spływa kropla potu. – Wiesz który to?
Mężczyzna, choć miał tak przestraszoną twarz, że w danym momencie bardziej pasowałoby określenie „chłopiec”, cofnął się lekko, zaciskając kciuki w bladych pięściach.
- Pamiętaj, nic nie wiesz. – powtórzył, odsuwając od siebie brudną filiżankę. Zimna herbata zakołysała się w niej, pozostawiając na ściankach brązowy nalot. – Z nikim nie rozmawiałaś. To niebezpieczni ludzie.
- Kogo zabili? – pochylając się nad stołem, złapała  go za mankiet. Ścisnęła w dłoni materiał, powstrzymując mężczyznę przed ucieczką. – Tutaj chodzi o moją córkę, Tomek. – jego szeroko otwarte oczy, utkwiły w niej na ten moment wahania.
- Szymona Wojczaka. – odparł na granicy szeptu i wyrwał przedramię z jej uścisku, dając sobie szansę na szybkie opuszczenie restauracji.
*
- Daisy, skarbie, gdzie jest Adam? - parkingu szpitalnym pojawił się Andrzej i gdy tylko wysiadł z auta, od razu zauważył swoją ulubioną instrumentariuszkę przed budynkiem.
- Podobno u pana w gabinecie, profesorze. - dziewczyna uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Była świadkiem całej sytuacji jaka zdarzyła się tego poranka.
Falkowicz minął ją w pośpiechu, zapominając o słowie podziękowania i ruszył od razu w kierunku gabinetu, który niegdyś zajmował. Pociągnął za klamkę, bez zbędnych ceregieli i dostrzegł brata, siedzącego w jego skórzanym fotelu. Profesor zamknął za sobą drzwi i rzucił na małą czerwoną kanapę obok drzwi swoją teczkę. Włożył obie ręce do kieszeni spodni i przyjrzał się żałosnej twarzy Krajewskiego.
- Na drugim roku pomyliłem dawkę leku. - zaczął z miejsca. Adam podniósł głowę, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności Falkowicza w pomieszczeniu.
- Mam się przez to poczuć lepiej? - starszy zlekceważył tę uwagę i kontynuował, jak gdyby nikt mu w tym nie przeszkadzał.
- Pacjent dostał wstrząsu i wpadł w śpiączkę z której nigdy się nie wybudził. - zatrzymał się na chwilę, by zwrócić uwagę brata. - To był pierwszy pacjent, którego zabiłem.
- Zabiłeś kiedyś dzieciaka? - Adam zacisnął zęby, a razem z nimi pięść, która teraz leżała na blacie biurka.
- Ty go nie zabiłeś. Był już martwy kiedy do mnie zadzwoniłeś. - zamilkł znowu i jakby przemyślał swoje słowa, bo po chwili dodał łagodniejszym tonem. - Nie jesteśmy bogami, braciszku. A ludzie są śmiertelnikami.
Krajewski westchnął głęboko, a z wydechem jego klatka piersiowa jakby się zapadła. A on pozostał przygarbiony, jeszcze nędzniej wyglądający.
- Choć, zabiorę cię do domu. I tak już się do niczego dzisiaj nie przydasz.

Ciągnąc za sobą wrak człowieka, bo właściwie tak to wyglądało, Falkowicz dotarł w końcu na parking, gdzie w pośpiechu zaparkował swoje auto. Otworzył je automatycznym pilotem i zatrzymał się jeszcze przed pojazdem, by odebrać połączenie od Kaśki.
- Jesteś blisko szkoły? - zaczęła od razu.
- Ciebie też miło słyszeć. - burknął pod nosem, patrząc jak brat zajmuje miejsce pasażera. - A co tym razem zmalowała nasza latorośl?
- Zabierz ją stamtąd. Natychmiast. - zmarszczył brwi.
- Kasieńko, Matylda zda tę matematykę. To jest moja krew. - uśmiechnął się dumnie pod nosem.
- Zabierz ją stamtąd do cholery! - dopiero teraz wyczuł powagę sytuacji. - Zabili tego chłopaka, tego który kolegował się z Matyldą i wciągnął ją w tę całą sprawę. - dodała na wpół łamiącym się głosem. - Andrzej... - szepnęła w płaczu. - Boję się, że coś jej grozi.
Nie ma rzeczy, którą można by porównać do strachu o życie własnego dziecka. Bo jest on większy niż ból przy rozdzieraniu ciała, trwalszy, niż trauma po przeżyciu kataklizmu. Jest większy i trwalszy bo utrzymuje się z nami do końca naszych dni. Nawet gdy dziecko jest bezpieczne mamy w pamięci te chwile, kiedy nasza pociecha mogła zginąć. Ból niemal fizyczny wypala nas do tego stopnia, że niemal umieramy w środku, jakbyśmy chcieli umrzeć za nasze dziecko.




Liczę się z tym, że mogą być błędy. Ale poprawie je jutro ;)



4 komentarze:

  1. Tyle emocji ! I dobrego jest Normlanie tak jak sobie wyobrażałam ,dzieje się i będzie jeszcze ciekawiej ,nic tylko czekać na next , a pisze z anonima bo z mojego konta nie dochodzi komentarz :D
    Patka

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawi mnie dalej poprowadzona przez ciebie akcja odnośnie Matyldy ;D ! Czekam na kolejną część!!!
    ~W

    OdpowiedzUsuń
  3. Po długiej przerwie widzę u ciebie rozdział ! Oczywiście przeczytany, podoba mi się ze Matylda ma tutaj już 14 lat jakoś tak nie wiem ale można mieć takto więcej możliwości :D No i teraz Andrzej i kaśka będą musieli razem zmierzyć sie z problemami Matyld.czekam z niecierpliwością na next !
    -K

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się,że w koncu mogę przeczytać u ciebie rozdział! :)
    Zastanawiam się jak falko i kaśka będą zareagują na to,że matylda jest w wielkim niebezpieczeństwie,co zrobią i czy może przez to zbliżą się do siebie? Nic tylko czekać na next,pozdrawiam!
    ~OH

    OdpowiedzUsuń

Podziel się ze mną swoją opinią i nie zapomnij się podpisać!