wtorek, 17 lipca 2018

Broken. Rozdział 20



Za konsolą siedziała jedna z pielęgniarek, pochłonięta stosem dokumentacji medycznej, który miała wypełnić.

- Szukamy doktora Drozdy. – usłyszała przed sobą. Podniosła głowę i ujrzała dwójkę mężczyzn. Jeden młodszy i niecierpliwie spoglądający to na nią, to na mężczyznę który mu towarzyszył. Ten drugi był zapewne nieco starszy. Elegancki, ale przygarbiony. Do tego był podejrzanie blady, co dało kobiecie powód by sądzić, że widzi przed sobą nowego pacjenta jej oddziału.
- Niestety jest na zwolnieniu. – wstała, chwytając za telefon. – Ale powiadomię doktor Gawryło, ma dzisiaj dyżur.

- Proszę mu powiedzieć, że czeka na niego profesor Falkowicz. – Podkreślił nazwisko, licząc na przyspieszenie spraw.

Rzeczywiście tak było. Piotr, gdy usłyszał od pielęgniarki kto czeka na jego przyjęcie, zostawił swoje dotychczasowe zajęcia. Znał historię chorobową pacjenta, by domyślać się z czym może przychodzić oraz samego Andrzeja, by wiedzieć że sprawa musi był nagląca skoro on sam zgłosił się do niego po pomoc.

Opuścił swój gabinet i na końcu korytarza ujrzał dwoje oczekujących mężczyzn. Krajewski trzymał dłonie na biodrach, obserwując siedzącego na krześle brata, a kiedy dostrzegł Piotra, opuścił je patrząc na lekarza z nadzieją. Andrzej podniósł głowę dopiero kiedy Gawryło stanął obok.

- Kopę lat, przyjacielu. – na twarzy profesora błysnęło coś na kształt wymuszonego uśmiechu, lecz po chwili zniknęło. Zastąpiło go zmęczenie. Blady, pochylony, skupiony wyłącznie na pobudzaniu do wentylacji płuc.

- Dobrze się trzymasz. – Gawryło poprosił kobietę by poszła po wózek dla profesora, a gdy tylko wróciła pomogli Andrzejowi przejść na niego. Potem ruszyła cała lawina procedur przy przyjęciu. Wywiad uzupełniający dokumentację medyczną, pobranie podstawowych parametrów oraz krwi, zwieńczając wszystko złożeniem wkłucia dożylnego.

Falkowicz poddawał się wszystkiemu nie do końca będąc świadomym co się wokół dzieje. Podawał dłoń, kiedy o to prosili; przechodził, gdy to było potrzebne. Myślami wędrował zupełnie gdzie indziej, był przy swojej córce. W wyobraźni widział jej twarz, szeroko otwarte ze strachu oczy, w których zbierały się łzy. Niemal czuł jej strach i samotność. Matylda była gdzieś tam, czekała na pomoc. On jako rodzic powinien chronić swoje dziecko. Odganiać od niego demony, przyjmować wszystkie ciosy na siebie, bo to że ich nie przyjmował – paradoksalnie – zabijało go. Dobijało go poczucie własnej beznadziei.

*

Kobieta siedziała w kącie swojej sypialni. Obok niej ciągnące się od podłogi po sam sufit okno, niemal zajmowało całą powierzchnię ściany. Gdyby ktoś chciał ją teraz obserwować, miałby ułatwione zadanie. Wystarczyła by zwykła lornetka, nawet wersja dla dzieci, by dostrzec jej strapiony wyraz twarzy. Bo w końcu myślała trzeźwo. Tabletki jakie przyjmowała nie pozwalały jej zebrać myśli. Bez nich nie czuła się już śpiąca. Wbrew oczekiwaniom, tylko bardziej ją przytłaczały, zabierały jasność umysłu. Kobieta z jej wojowniczym duchem była jedynie uwięziona w ciele bezradnej matki. Teraz mogła rozważać wszystkie opcje jakie przyszły jej do głowy. Zastanawiała się nad motywami przestępcy – zawsze jakieś są. Te choć pozornie oczywiste, nie zgadzały się w pewnych aspektach. Po prostu albo nie wiedzieli wszystkiego, albo mafia nie działa logicznie. A to zdarzało się tylko wtedy, gdy osoba nią zarządzająca jest nie w pełni poczytalna, co nie bez powodu tak trudno udowodnić w sądzie.

Motywy.

Próbowała poskładać w myślach fakty. Matylda poznała się z chłopakiem, który był w pewnym sensie zamieszany w mafijne interesy. Handlował ich narkotykami, rozprowadzał niewielkie w stosunku do skali przestępczej ich ilości. Nie mógł być zatem nikim ważnym dla tak poważnej organizacji. Niedoświadczone i tak młode jednostki zawsze są ryzykiem. Musieli być chyba tego świadomi.

W wyniku postępowania wpadło paru członków gangu. Wszyscy tej samej rangi co nieszczęsny znajomy jej córki, Szymon. Na policji zeznawała wtedy między innymi on i Matylda. Powiedzieli coś co mogłoby wzbudzić chęć zemsty na którymkolwiek z nich? Czy ich zeznania przyczyniły się do aresztowań? Ale to cały czas były wyroki dla członków najniższego szczebla – nie znających źródła szajki narkotykowej. Pytanie czy ryzykowaliby tak zorganizowanym porwaniem jej dziewczynki i morderstwem tego nastolatka.

Nie mogła w to uwierzyć. Za dużo spraw sądowych przeprowadziła, o zbyt wielu słyszała, by teraz uwierzyć w te poszlaki.

Przychodziła jej do głowy jedna opcja, ale tej nie chciała przyjąć do świadomości. Gorączkowo szukała jakiejś innej przyczyny. Bo inną przyczyną tej brutalności wobec dwójki młodych znajomych mogło być to, iż oboje byli świadkami czegoś, czego nigdy nie powinni zobaczyć. Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie, a na ich nieszczęście zostali przyłapani. Ale Kasia odrzucała od siebie tę ewentualność. Bo to by oznaczało, że jej córka miała takie same szanse na powrót do domu jak jej znajomy Szymon.

Zamyślona zmarszczyła brwi patrząc przez chwilę nieruchomo przed siebie. Zacisnęła pięść, wbijając za długie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, aż pobielała skóra. Po chwili znowu się zaróżowiła, bo dłoń chwyciła w pośpiechu torebkę. Ściągnęła z wieszaka jakiś sweter i sprawdziła czy w jej torbie jest wszystko czego potrzebuje. Otworzyła po cichu drzwi na korytarz i próbowała nasłuchiwać odgłosów z parteru. Nie było słychać Andrzeja ani Adama, ale nie widziała przecież przez okno żeby ci wrócili do domu. Zatem została tylko Wiktoria - jej osobista pielęgniarka, kucharka i ochroniarz. Bose stopy pozwoliły jej na niemal bezgłośne pokonanie schodów. Wyjrzała ostrożnie w stronę kuchni, skąd dochodziły odgłosy stukającego o siebie szkła. Consalida wykładała szklanki ze zmywarki do szafki. Wykorzystując hałas oraz to że Wiki stała odwrócona tyłem, Kasia bez problemów dotarła do drzwi wyjściowych. Dopiero teraz pomyślała o tym, że mogła zamówić taksówkę. Ale tak było nawet lepiej. Auto pod domem mogło wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie. Postanowiła pokonać jedną przecznicę i tam poczekać na kierowcę. Im mniej osób wiedziało o jej zamiarach tym lepiej. Tym bardziej, że zamierzała spotkać się z jej znajomym, który mógł być bliżej całego procederu, niż wszystkim się zdawało.

*

- Wstawaj – ktoś targnął ramieniem dziewczynki i zmusił ją do powstania na nogi. Zaspana nie wiedziała co się dzieje, a kiedy w końcu skoncentrowała swój zaspany wzrok na mężczyźnie obok, nie myśląc wiele postanowiła wykorzystać okazję.

- Dokąd mam iść? – z bratem Szymona nie nawiązała żadnej nici sympatii, ale przynajmniej wiedziała czego może się po nim spodziewać. Przede wszystkim tego, że nie zrobi jej krzywdy. Tak jedynie przeczuwała, ale postanowiła ryzykować. Co miała do stracenia? Jej tata zawsze powtarzał, że wrogów lepiej mieć blisko. Dopiero teraz zrozumiała znaczenie tego słowa. Należy być blisko, by szybciej wiedzieć, kiedy zbliża się niebezpieczeństwo. Mężczyzna był jej jedyną szansą na dowiedzenie się czegokolwiek. Świadomość w jakiej pozycji się znajdowała dawało poczucie… powiedzmy, że bezpieczeństwa.

- Co oni chcą ze mną zrobić? – wydzierała mu ramie z uścisku, na darmo. Jego chwyt był tak silny, że aż odcinał jej dopływ krwi do dłoni, w której zaczynały boleśnie mrowić palce. – Proszę! Powiedz mi co się dzieje! – Zza pasm rozczochranych włosów opadających niedbale na twarz pobłyskiwały łzy.

- Się przekonasz. – pociągnął nią tak mocno, że omal nie upadła na kolana.

Znalazła się przytulnym salonie. Regały z książkami ciągnęły się po sam sufit. Jasne kolory połączone drewnem dominowały, a w centralnym miejscu znajdował się kominek. Obok niego stał fotel, który zajmował potężny mężczyzna. Jego łysina oraz czarne ubrania wyglądały niemal groteskowo w połączeniu z całym tym wnętrzem. Przez chwilę przeszło jej na myśl, że został zmuszony do mieszkania w tym domu przesiąkniętym wydawałoby się ciepłem rodzinnym. Na tę myśl zadrżała. Mama z kolei zawsze jej mówiła, że boimy się tylko tego, czego nie znamy. Otóż to. Nie wiedziała czego mogła się spodziewać. Ten facet wyglądał na nieprzewidywalnego. Nie było nic, co mogłoby jej sugerować jego zamiary w stosunku do niej. Tliła się w niej jedynie mała iskra nadziei na to, że nie zrobią jej krzywdy.

- Posadź ją. – usłyszała. Pchnięcie w plecy i znalazła się na ogromnej kanapie. Nogi ledwie wystawały jej za brzeg mebla, do tego śmierdział on kurzem. Skrzywiła się i skuliła, zajmując najmniejszy skrawek siedzenia. Z przerażenia, a może przez ten nieprzyjemny zapach, ledwo oddychała. Serce waliło jej jak młotem, aż mogła niemal zlokalizować każdą tętnicę w jej ciele. Wzrok wbiła we własne kolana, bała się potwornie spojrzeć na twarz któregoś z tam przebywających przestępców.

- No – zobaczyła, że facet który do niej mówił trzymał w dłoniach jabłko i nożyk. Z niesamowitą dokładnością strugał czerwoną skórkę wokół ogonka. – Jak ci się podoba w domu moich rodziców? – wdech, jak ciężko było jej wtłoczyć powietrze do płuc. Może dlatego, że było gęstsze od dryfujących w nim roztoczy. – Pojechali na wakacje. Do licha, należał się staruszkom odpoczynek. – kontynuował, nie zwracając uwagi na jej milczenie. – Chociaż musiałem ich do tego… przekonać. – dałaby sobie rękę uciąć, że uśmiechnął się mówiąc ostatnie słowo, a wraz z nim kilkoro jego pracowników. – Musieliśmy zmienić miejsce przez twoich starych. – w dalszym ciągu krążył nożykiem wokół jabłka, tnąc idealnie pod czerwoną warstwą. – Gliny deptały nam po piętach. Przez moment było gorąco. Twoja matka musiała mieć niezłe wtyki, zaangażowali najlepszych speców. – Matylda uśmiechnęła się w duchu na te słowa. Była nadzieja, że ją odnajdą. Wiedziała, że ściągną ją do domu. – Ale na szczęście my też je mamy. – jakby wyczuwał zmianę jej nastroju. – Zacierają ślady tam gdzie potrzeba. Jesteśmy tak daleko w przodzie, że aż się za nami kurzy. – Skórka opadła na podłogę pod jego stopami. Uciął kawałek miąższu i podtrzymując go na ostrzu zbliżył do ust. – Mogą nam naskoczyć. – ugryzł, ukazując im pobłyskujący w świetle dnia srebrny ząb.

- Lubisz filmy? – skierował w nią ostrze noża. Jej gardło jakby ścisnęła pętla. Ten w milczeniu uciął kolejny kawałek i patrząc na nią jadł w spokoju. Wydawało się, że czeka na jej odpowiedź, ale po chwili kontynuował. – Tam gangsterzy często posyłają bliskim więźnia palec… - machnął nożykiem w powietrzu, po czym zamyślił się na chwilę. – czasem całą rękę. Bywa, że głowę, ale nie masz się czego bać. – jabłko pomniejszyło się o kolejną porcję. – Brzydzę się widokiem kości. – wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia. – Ale musieliśmy im dać znać, że jesteś z nami, bezpieczna. Dlatego podesłaliśmy im innego dzieciaka. – ostrze utkwiło w połowie jabłka. – To chyba ma sens, no nie? – przez chwile myślała, że naprawdę się nad tym zastanawia. – No w każdym razie twoi starzy wiedzą, że trzeba nas traktować poważnie. – Widziała już pestki, które prawie wypadły na drewniany parkiet.

Zajęty na moment wycinaniem resztek jadalnej części ,nie zwracał uwagi na grobową ciszę ,jaka panowała w salonie. Matylda nie do końca rozumiała, co właśnie jej powiedziano. Nie zdawała sobie sprawy z tego jaki los spotkał przypadkową dziewczynkę, która miała być swego rodzaju ostrzeżeniem dla jej rodziców. Nie bez powodu wybrano przecież nastolatkę podobną do córki Falkowicza. Wiedziano, że identyfikacja będzie niezbędna i postarano się o to, by w pierwszej kolejności dokonał jej rodzic Matyldy.

Ogryzka spadła na podłogę, tuż obok obranej skórki. Mężczyzna podniósł się z fotela i nie patrząc na to co ma pod nogami przeszedł kawałek, by zbliżyć się do dziewczynki.

- Twój kolega… Jak on miał na imię? – zwrócił się do kogoś w pomieszczeniu.

- Szymon. – usłyszała głos jego brata. Był jakiś dziwny, przysięgłaby że dostrzegła w nim cierpienie. To było nie możliwe, do tej pory nie zauważyła, żeby ten przejął się stratą swojego młodszego brata.

- Ta, on. – mało obchodziło go jak miał na imię. – Dzieciak zdążył powiedzieć mi jak się nazywa twój ojciec. Masz szczęście mała, dzięki temu udało się nam z nim skontaktować. Przyjedzie po ciebie. I jeśli potrafi podejmować dobre decyzje… - zatrzymał się na chwilę licząc, że nastolatka w końcu spojrzy mu w oczy. – kto wie, może się nawet polubimy?

*

- Do kogo mam zadzwonić? – Adam, który jakiś czas temu stał przed tym samym dylematem i wtedy wybrał telefon do Aldony, teraz nie wiedział czy to był odpowiedni wybór. Trzymał w dłoni komórkę i korzystając z tego, że tym razem Andrzej jest przytomny, patrzył na niego licząc na odpowiedź.

- Do żadnej.

- Któraś musi wiedzieć, że tutaj jesteś.

- Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale ty mi wystarczysz. – Adam zastanowił się przez chwilę czy właśnie usłyszał coś miłego, czy może jednak zwykły sarkazm. Z Falkowiczem nigdy nie było wiadomo. – Usłyszę tyle kazań, jakby były tu obie.

- Matylda na pewno przekaże mamie, więc chyba wybór jest prosty. – stojący obok z kartą pacjenta Piotr, nie bardzo rozumiał sens rozmowy obu mężczyzn. Nie wiedział też dlaczego swoimi słowami wywołał takie napięcie u obu chirurgów. – Powiedziałem coś nie tak? – zmieszał się lekko.

- Adamowi chodziło o Kaśkę i Aldonę, moją… partnerkę. – odparł zaskakująco pewnie siebie. Nie miał już siły ukrywać przed wszystkimi, że związał się z inną kobietą. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wyczerpujące było to dla niego.

- Stary… - Gawryło pokiwał głową, jakby wszystko złożyło mu się w logiczną całość. – Teraz już wiem, co cię doprowadziło do tego stanu. – kiwając głową, uśmiechają się pod nosem, rozłożył wyniki badań krwi dawnego przyjaciela. – Jedna potrafi wyssać z faceta życie, a ty zająłeś się dwoma. – zaśmiał się. – Nic się nie zmieniłeś.

- Jak wyniki? – odezwał się Andrzej, kiedy jego młodszy brat miał się odezwać.

- Niepokojące.

- Jestem profesorem medycyny i rozmawiaj ze mną jak z profesorem medycyny. – Andrzej podciągnął się wyżej na łóżku, poprawiając zagięty aparat kroplówki.

- Sód, potas, mocznik, kreatynina mocno podwyższone. Na badanie moczu musimy jeszcze chwilę poczekać, ale sam widzisz że nerka nie pracuje. – Falkowicz zacisnął usta. Wstrząsnęło nim to, mimo że spodziewał się najgorszego.

- Nerka została odrzucona. – sam postawił sobie diagnozę. Oparł głowę o poduszę za nim, czując jak napięte mięśnie karku rozluźniają się pod wpływem oparcia.

- Wszystko wskazuje na niewydolność. Ale żeby stwierdzić czy została odrzucona, musimy zrobić więcej badań. – Piotr zmarszczył czoło, patrząc przez chwilę na Andrzeja. Pamiętał doskonale przeszczep Falkowicza, wiedział ile trzeba było walczyć o powodzenie całej operacji, o życie tego faceta. Nie chciało mu się wierzyć, że ten tak po prostu zapomniał o lekach, nawet mając na głowie dwie kobiety. Musiało być coś jeszcze.

Spojrzał na Adama, wyjaśniając mu swoją dalszą opinie na temat leczenia.

- Może jesteśmy na etapie odwracalnym, etapie odrzucania – kontynuował, spoglądając na Falkowicza. – Musimy mieć nadzieję.

- Czasem nadzieja ta za mało. – pacjent mruknął jakby do siebie, wywołując zdziwione spojrzenie jego lekarza. Piotr posłał Adamowi pytające spojrzenie, a ten dał mu znak głową, by wyszli z sali.

- Co to było? – wskazał kciukiem na drzwi do sali przyjaciela. Adam potarł palcami czoło tak mocno, jakby liczył na pobudzenie szarych komórek. Po takim dniu były one niemal martwe.

- To… - przymknął na chwilę oczy, naprał powietrza i postanowił opowiedzieć bez ubarwiania jak wyglądał ich ostatni tydzień oraz w jakich okolicznościach jego brat stracił przytomność. Gawryło słuchał w milczeniu niedowierzając i zarazem rozumiejąc zachowanie Andrzeja. Wszystko nabrało sensu, kawałek układanki wskoczył na odpowiednie miejsce i w końcu widział obraz w całości.

- Słuchaj, może ja go powinienem przeprosić?

- Wątpię, żeby akurat tym się przejął. – Telefon Adama odezwał się. Niechętnie odczytał wiadomość, jaką otrzymał od nieznanego mu numeru.

„Warszawa, ul. Browarna 27. Bądź pod tym adresem za dwie godziny, a odzyskasz swoja córkę.”






Szymon podał nazwisko ojca Matyldy. Tylko czy na pewno odpowiednie? Co nieco zaczyna się składać, co nieco zaczyna się wyjaśniać. 
Postanowiłam też przypomnieć jak to się zaczęło. 
Niedługo pokaże jak się zakończy. :)
Mam nadzieje, że część się podobała.

Trzymajcie się ciepło! Do następnego :)


niedziela, 15 lipca 2018

Broken. Fragment rozdziału 20.



"Kobieta siedziała w kącie swojej sypialni. Obok niej ciągnące się od podłogi po sam sufit okno, niemal zajmowało całą powierzchnię ściany. Gdyby ktoś chciał ją teraz obserwować, miałby ułatwione zadanie. Wystarczyła by zwykła lornetka, nawet wersja dla dzieci, by dostrzec jej strapiony wyraz twarzy. Bo w końcu myślała trzeźwo. Tabletki jakie przyjmowała nie pozwalały jej zebrać myśli. Bez nich nie czuła się już śpiąca. Wbrew oczekiwaniom, tylko bardziej ją przytłaczały, zabierały jasność umysłu. Kobieta z jej wojowniczym duchem była jedynie uwięziona w ciele bezradnej matki. "



Coś z serii "zamiana" dusz na linii Falko - Kaśka :) 
No nexta dzień albo dwa. Albo trzy. 



poniedziałek, 9 lipca 2018

Broken. Rozdział 19, cz. II


Chluśnięcie wody o bladą skórę i mocny jej rozbryzg po uderzeniu o twarz. Niby jakby po wszystkim krople pospiesznie spływały z jego brody i wpadały z powrotem do białej umywalki. Tam zbierały się w jeden strumień i spływały do spływu.

Mężczyzna oparł o porcelanowe brzegi drżące dłonie i pochylił się nad nią. Jeden głębszy wdech – tylko na taką próbę uspokojenia się było go stać w tamtym momencie.

Usłyszał pukanie, na które nie odpowiedział ani słowem. Nie dlatego że nie miał ochoty, raczej brakowało mu sił.

- Andrzej? – znowu pukanie. – Mam wejść?

To była publiczna toaleta, a do tego drzwi wejściowe wcale nie dały się przekręcić na klucz (z resztą po zamku została w nich jedynie wyszczerbiona, zaklejona czymś dziura). Adam w każdej chwili mógłby wejść do środka i sprawdzić starszego braciszka, czy ten nie utopił się we własnych wymiocinach.

Mężczyzna nalał raz jeszcze wody w złożone dłonie i nabrał jej do ust, by wypłukać z nich gorzki posmak. Urwał może trochę za dużo papieru i  wytarł nim mokrą skórę. Na lekko drżących kolanach ruszył w stronę wyjścia z obskurnej łazienki w budynku prosektorium. Wyprostował się nieco, by nie wyglądać tak beznadziejnie jak się właśnie czuł.

Pchnął stare drzwi, tylko jakimś przypadkiem spróchniałe nie wypadły z zawiasów. Spojrzał na młodszego brata i kiwnął głową.

- Możemy jechać. – Adam przytknął.

- Zadzwonię tylko Wiki, że zaraz będziemy. – Uśmiechnął się pokrzepiająco, myśląc że w cudowny sposób zarazi tą radością Andrzeja. – Pewnie umierasz z głodu. – poklepał Falkowicza po ramieniu.

- Nie. – zatrzymał się na chwilę na korytarzu i zwrócił w stronę Krajewskiego. – Nie do domu, do Aldony. – przetarł dłonią mokre czoło. – Pewnie się martwi. Długo nie odzywałem się do niej.

- A Kaśka? – zapytał, a w jego głosie za bardzo było słychać pretensję. Gdy zdał sobie z tego sprawę, skrzywił się lekko i kontynuował łagodniej. – Ona też to przeżywa i będzie potrzebowała teraz twojego wsparcia. – Andrzej wypuścił powietrze z płuc i zwiesił głowę pomiędzy ramionami.

- Ta kobieta czyta z mojej twarzy jak z otwartej księgi. Nie mogę się jej teraz tak pokazać. – wyjaśnił i ruszył dalej w stronę wyjścia.

- To jest cały czas twoja żona Andrzej! – starszy zatrzymał się, jakby słowa, które wypowiedział Adam szarpnęły zaczepnie za jego ramiona. – Nie macie rozwodu, sam go nie chciałeś. Musisz ją wspierać. – zacisnął zęby i odwrócił się na pięcie. Adam stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed chwilą jeszcze stali oboje.

I wszystkie te chwile w których czuł się samotny, czuł ból i chwile zwątpienia w istnienie jakiegokolwiek sensu dalszego życia dały o sobie znać. Tylko on wiedział jak bardzo się starał. Być dobrym ojcem, odpowiedzialnym mężczyzną, uczciwym mężem i za każdym razem postępować jak należy. Chciał znosić wszystko z klasą, nie dawać po sobie poznać gdy czuł porażkę, z pokerową twarzą podnosić się z kolan i próbować raz jeszcze. Jego wizytówką była siła. Tylko gdy człowiek traci wszystko… nawet najsilniejszego można wtedy złamać.

- Ja też potrzebuje wsparcia! – wrzasnął, a jego głos poniósł się po długim korytarzu. Zacisnął zęby, wyginając usta w podkowę. – Przed chwilą omal nie pochowałem własnego dziecka. – dodał drżącym głosem, po chwili zaciskając usta, chcąc zamaskować grymas rozpaczy. – To mogła być… - spazmatyczny wydech i opuścił głowę w dół. Dłonie, które przez moment zwisały jakby bezwładnie wzdłuż jego zgarbionego ciała, powędrowały na twarz. Skrył się za nimi na moment, by ukryć nimi swoją rozpacz, jakiej w końcu się poddał.

Lekko zdezorientowany tym widokiem Adam, na chwilę nie ruszył się z miejsca. Nigdy nie widział brata w takim stanie, dlatego nie wiedział jak powinien się teraz zachować.

- Znajdziemy ją. – Adam szczerze w to wierzył. Nie wiedział tylko czy brat także. Naprawdę nie potrafił go rozszyfrować. Tym bardziej kiedy Falkowicz zsunął dłonie z twarzy i nadal pochylony podparł się jedną ręką o pomalowaną farbą olejową ścianę. Stał przodem do wyjścia, a tyłem do Adama. Dodatkowo światło biło tak mocno przez stare szyby w drzwiach na końcu korytarza, że młody chirurg momentami mógł widzieć przed sobą tylko ciemną sylwetkę, tak też było w tamtej chwili. Chwilę ciszy przerwał dźwięk ślizgającej się po ścianie dłoni.

*

Patolog powoli odsłaniał białe prześcieradło, co jakiś czas lekko odrywając je od zaschniętych już ran. Dźwięk ten był tak delikatny i tak cichy, że dziwne wydawało się, by ktokolwiek to usłyszał. Być może wyobraźnia odegrała tutaj dużą rolę.

Falkowicz czekał aż odsłoni się twarz leżącej przed nim dziewczynki. Bóg mu świadkiem, że modlił się tej chwili po raz pierwszy w swoim życiu. O to, by nie odnalazł Matyldy, nie teraz. O to by w tej chwili nie stał właśnie przed nią.

Gdy pracownik prosektorium odkrył to makabryczne dzieło jakiegoś niewyżytego sadysty, Andrzej nabrał powietrza w płuca i zatrzymał je tam na dłuższą chwilę.

Ten sam kolor włosów, waga… choć kształt twarzy był mocno zniekształcony, sądził iż mógł się zgadzać. Opuchnięte powieki, prawa okropnie przekrwiona do tego, a z zewnętrznego kącika tego oka rozciągało się w stronę skroni ostre rozcięcie. Kość nosowa złamana, przez ranę po środku widoczna gołym okiem. Policzki znajomo pełnych kształtów, lewy nieco mniej przez delikatnie zapadniętą kość jarzmową. A żuchwa…

- Chryste – był chirurgiem, widywał połamane żuchwy. Mimo to przymknął oczy i odwrócił się na moment, jakby za nim było nieco więcej powietrza.

- Bardzo mi przykro. – usłyszał z plecami.

Ściągnął z oczu palce, wypuścił z klatki piersiowej całe powietrze jakie się w niej znajdowało.

- To nie jest moja córka. – odparł gorzko. Zaciskając mocno zęby, odwrócił się niechętnie, lecz tak by stać bokiem do ciała. Kątem oka widział zapadnięte usta, które straciły swoją podporę, jaką były zęby. Zmarszczył brwi, zaskoczony.

- Żyła kiedy ją znaleźli? – patolog zaskoczony uniósł brwi. Andrzej nie potrzebował odpowiedzi, a reakcja starszego mężczyzny tylko potwierdziła jego podejrzenia. To, że to dziecko przeżyło atak nie było dla niego wbrew waszym oczekiwaniom dobrą wiadomością. Obrażenia i tak nie dawały jej szans przeżycia. Widział jak wyglądała klatka piersiowa, której kształt naśladowała cieniutka biała narzuta, zapadnięta w jednym miejscu. To plus twarz, dawały mu obraz nieopisanego cierpienia jakie przechodziła ta dziewczynka.

- Straciła zęby podczas intubacji. – wyjaśnił krótko i ruszył w stronę wyjścia.

*
Zza gęstej mgły wyłoniła się twarz. Zmarszczył czoło, próbując skojarzyć choć jej właściciela. Potem dotarł do niego głos, który wypowiadał raz po raz jego imię. 
- Przestań wrzeszczeć. – pomruk jaki wydobył się z jego ust, wydał mniej więcej takie słowa. Podniósł lekko głową, próbując złapać się czegoś dłonią jednocześnie, by podciągnąć się z podłogi. Zimne płytki i farba olejna na ścianie, do tego ta ich martwa zieleń przypomniała mu gdzie się znajduje. 
- Zemdlałeś. – Adam chwycił go mocno za ręce i pomógł wstać, asekurując przy tym, by zapobiec ponownemu upadkowi. Jego przerażona twarz dobitnie pokazywała, że za diabły nie chciałby aby to się powtórzyło. 
- Właśnie – wszystko powoli wirowało. – A nie ogłuchłem. – karuzela w głowie sukcesywnie zwalniała. Czując, że jest w stanie chodzić, ruszył do wyjścia tak jakby niewiele się wydarzyło. Przemierzył mały dystans i znowu zaczęło brakować mu tchu. Na plecach spłynęły krople zimnego potu, a usta zaschły od przyspieszonego oddechu. Na nowo rozmazywał się obraz przed oczami i kiedy już myślał, że traci także władzę nad nogami, poczuł jak ktoś podpiera go swoim ciałem. Zmęczony spogląda na Adama, na którym musiał uwiesić swój ciężar. 
- Powinien cię zobaczyć twój lekarz. - mruknął pod nosem, zły na siebie, że prędzej na to nie wpadł. 
- Braciszku... 
- Wiem, chciałeś jechać do Aldony. I nie myśl sobie że się tobą przejmuję, ale nie wiesz ile dla mnie znaczy ta moja nerka, którą ci oddałem. - Andrzej milczał, bo niebawem miało wyjść na jaw, że zaniedbał nie tylko przyjmowanie posiłków, ale także swoich immunosupresyjnych leków. 



To co lubię ja, sądzę że i Wy - medyczny wątek. Pojawi się nie jeden. Zbliżamy się do wyjaśnienia zagadek, jedna po drugiej. 
Mam szczerą nadzieje, że nie nudzę. I że nadal lubicie tutaj zaglądać. 
Do "zobaczenia" przy okazji nextu! :D






niedziela, 1 lipca 2018

Broken. Fragment rozdziału 19. cz II



"Mężczyzna nabrał raz jeszcze wody w złożone dłonie i nabrał jej do ust by wypłukać z nich gorzki posmak. Urwał może trochę za dużo papieru i  wytarł nim mokrą skórę. Na lekko drżących w kolanach ruszył w stronę wyjścia z obskurnej łazienki w budynku prosektorium. Wyprostował się nieco, by nie wyglądać tak beznadziejnie jak się właśnie czuł. "


Odliczamy do restartownia bloga?