wtorek, 31 stycznia 2017

Amnezja, Rozdział 8

Muzyka smyczkowa od zawsze go pociągała. Miała tę delikatność, którą on tak pieczołowicie w sobie skrywał.
Zapominał się w niej, w pojedynczych melodiach, ciągnących się dopóki nie przebiją twardego pancerza duszy. Tą delikatnością nuty właśnie zwyciężały nad jego surowością. Dlatego tak bardzo uwielbiał słuchać.
Bo muzyka obnażała prawdę o nim i o tym, że Falkowicz jest w rzeczywistości do głębi zranionym człowiekiem. Lubił słuchać tej prawdy, bo to jedyna szczera rzecz, z jaką miał okazję się spotkać.
Podążał za dźwiękiem wśród grubych murów budynku, zapewne z okresu międzywojennego. Nonszalancki krok dopełniał jego postawie, wszak elegancja przede wszystkim. Szedł, bo pragnął zmierzyć się z wątpliwościami. Poznać ostatnie kawałki tej cholernej układanki.
Po co tak wszystko komplikować? Nie lepiej było powiedzieć mu całą prawdę? Czy nie łatwiej jest znieść ból, jeśli nie będzie on dawkowany stopniowo? Apogeum i tak wystąpi. Po co zatem przedłużać cierpienie? W jaki sposób chcieli go chronić? Przecież to niedorzeczne, kłamstwo nigdy nie jest ochroną.
Choć... uśmiechnął się pod nosem, bez cienia szczęścia na jego twarzy. Bywały chwilę, że i on kłamał, myśląc że to najlepsze rozwiązanie.
Muzyka stawała się coraz donośniejsza, a gdy otworzył masywne drzwi do sali w urzędzie, gdzie aktualnie odbywała się uroczystość ślubna, stanął na moment rozczarowany. Nie tym, że zwrócił na siebie uwagę, ani tym że Szczepan zajął miejsce świadka u boku Adama.
Przez co nota bene Lipski poczuł się odrobinę nieswojo, zapewne myślał, że Falkowicz nie zjawi się na ślubie, dlatego to on teraz zajmuje tak ważne miejsce.
Nie dlatego. Otóż Andrzej ujrzał gramofon, z którego dobywała się teraz tak szpetna melodia. Nie znosił sztuczności, a sprzęt zanieczyszczał jeszcze szumami tę idealną kompozycję.
Krajewski ujrzał brata, który zajmował swoje miejsce w ostatnim rzędzie i odetchnął z ulgą. Wiktoria także podążyła za wzrokiem przyszłego męża. Ona z kolei obawiała się, że późniejsze przyjęcie weselne mogła zakłócić jakaś nieprzyjemna rozmowa. Owszem wiedziała, że taka nadejdzie, lecz miała cichą nadzieje, że jednak nie tego szczególnego dnia.
Falkowicza spotkało wtedy kolejne rozczarowanie. Otóż gdy już oczy pary młodej spoczywały na nim, on z przykrością musiał przyznać, że jego młodszy brat zepsuł całe swoje wrażenie, o jakie powinien zadbać jako pan młody, ciasno zapiętą pod szyją niebieską muszką.

W lokalu spotkało się całe towarzystwo weselne, nie było ono zbyt liczne. Zaledwie najbliższa rodzina Consalidy, świadkowa Agata wraz z panem Szczepanem, Zapała z tą młodą lekarką Olą oraz dwójka ich dzieci. Ze strony Adama natomiast, nie licząc skromnej osoby profesora, pojawiła się jedynie ta rehabilitantka, Aneta.
Jak można się domyślić, kolejka z życzeniami nie była długa i Andrzej nie miał chwili na wymyślenie żadnej kwiecistej formułki. Trzymając w dłoniach jedynie kopertę z symboliczną w jego mniemaniu kwotą, podszedł do młodej pary jako ostatni. Tę chwilę nikt ich nie obserwował, bo reszta gości zajęła się zajmowaniem miejsc; doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
- Moi drodzy... - zaczął, zaciskając lekko wargi.
- Cieszymy się, że jednak jesteś. - przerwała mu Wiktoria. Spojrzał na nią niby to zaskoczony. Uśmiechnął się na jej słowa, jakby pobłażająco.
- To nie jest rozejm. - wyjaśnił, patrząc w jej oczy. - Wyświadczam wam jedynie przysługę. - Adam, przekonany, że brat żartuje uniósł wysoko swe czarne brwi.
- A w jaki to sposób? - dopytał rozbawiony.
- Przełożyliście całe to... - kiwnął głową na skromnie przystrojone stoły i ściany sali - przyjęcie przeze mnie, więc nietaktem byłoby nie pojawić się na nim. Oszczędziłem więc wam powodów do narzekania. - z półuśmiechem obserwował miny młodego małżeństwa. - Zatem... wszystko ma swój sens, nieprawdaż? - oddał białą kopertę na ręce skołowanej kobiety i odszedł, po drodze zgarniając kieliszek szampana, z tacy trzymanej przez kelnera. Upił łyk, lecz czując w ustach zbyt słodki smak, zniechęcił się do wznoszenia toastu tym rodzajem alkoholu.
Bez wątpienia miała zaraz nadejść kolej na przemówienia. Z pewnością para młoda liczyła także na miłe słowa ze strony gości, lecz on nie potrafił takich znaleźć. Do każdej anegdoty miał ochotę dopowiedzieć złośliwy wniosek. Kpił w myślach, kiedy padały słowa jakże sztucznie przesłodzone. Jedyne na co mógł liczyć, to cudowne ominięcie jego osoby, podczas wygłaszania przemów.
Para młoda stała na środku niewielkiej, ale bardzo dobrze oświetlonej sali. W zasadzie można powiedzieć, że było tam więcej okien, niż ścian. Szyby w białych ramach, ciągnęły się aż do wysadzanej w białych kafelkach podłodze, ściany pomiędzy nimi nie były przykryte żadnymi firanami, które mogłoby ewentualnie przysłonić nieco światła. W efekcie goście mogli mieć wrażenie, że siedzą w ogrodzie, lecz takim z dostępem do zaplecza kuchennego.
Ubrań nowożeńców chyba nie warto wspominać. Krajewski na wstępie nie popisał się kolorem muszki, choć czarny garnitur leżał na nim zaskakująco dobrze. Lecz rzucający się w oko akcent, nijak się miał ani do jego, ani do jej stylistyki. Bo Consalida ubrała zwykłą, prosto wykrojoną białą sukienkę, sięgającą do kolan. Być może biedna kobieta próbowała ratować sytuację niebieską bransoletką, zrobioną z drobnych kwiatów, mającą pełnić funkcję bukietu, lecz na nic nam w to wnikać.
To co teraz było tym rzucającym się w oko akcentem to zdenerwowanie Adama. Miał je wypisane na twarzy, choć czasem próbował je maskować sztucznym uśmiechem. Falkowicz dostrzegł jego rozkojarzenie i słusznie sobie przypisał tę zasługę. Miał gdzieś całe to wesele, choć ze względu na brata postanowił nie wychodzić od razu. Ale może i źle zadecydował? Być może gromadząca się w nim frustracja miała wkrótce znaleźć swoje ujście w najmniej... pożądany sposób? Być może obserwowanie szczęśliwej pary było zwyczajnym przelaniem czarki goryczy dla kogoś, kto stracił to szczęście? I wreszcie - czy miał w sobie tyle siły, by pohamować gromadzący się gniew?
- Panie profesorze! - z myśli wyrwał go głos Szczepana, który zakończył swą krótką mowę. - Prosimy. - oczy towarzystwa zwróciły się na niego. Dostrzegł tam parę nowych osób, najwidoczniej spóźnionych. Na widok Piotra i Terttera przeszło mu przez myśl, że jeśli nabruździ braciszkowi, to w szpitalu nie będzie miał się do kogo odezwać. Bo wbrew pozorom nie lubił samotności.
Wstał, jak go poproszono i trzymając w dłoni kieliszek niedopitego szampana, uśmiechnął się sztucznie w stronę poddenerwowanej pary młodej.

- Co to było? - liczył na to, że po toaście będzie mu dane spokojnie opuścić przyjęcie i wrócić do domu, zatracić się w pracy, zapomnieć... choć to ostatnie może już sobie odpuści. Niestety Adam zauważył, jak brat wymyka się i nie myśląc wiele, udał się w ślad za nim, zatrzymując go na firmowym parkingu.
- Przesadziłem? Wybacz, nie miałem czasu na przygotowania. - rzucił, odwracając się plecami do brata. Patrzył gdzieś przed siebie, starając się skupić na odszukaniu wzrokiem nadjeżdżającej taksówki, a w duszy przysięgał kupno własnego auta. Po tym jak stracił ostatnie, postanowił że nowe ubezpieczy na lepszych warunkach.
- Znam cię zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć jak bardzo cię kusiło. - wzdychając pod nosem, obrócił się w końcu do Krajewskiego i ujrzał na jego twarzy lekki uśmiech.
- Pamiętam swoje dwa małżeństwa. Wiem, że w dniu ślubu młodemu należy jedynie współczuć. - odparł, unosząc na krótko jedną brew. Adam uśmiechnął się na chwilę.
- No to w takim razie... dzięki, że nie spieprzyłeś mi tego dnia. - Chłopak klepnął profesora pojednawczo w ramie, zaciskając usta w grymas radości.
Falkowicz spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Nie poprawiłeś mnie. - zmarszczył brwi, zamyślając się nad własnymi wnioskami. Krajewski miał podobną minę, lecz ten z kolei nie miał pojęcia o czym myśleć. Bo gubił się w zmiennych nastrojach brata. Czemu się dziwić, skoro Andrzej nie spieszył mu z wyjaśnieniami. Zamiast tłumaczyć, przeszedł do weryfikacji skojarzeń, a tym było ewentualne małżeństwo, którego nie pamiętał. - A to oznacza, że ja i Kaśka wzięliśmy ślub. - nie był pewien, a właściwie strzelał na ślepo, ale za to niesamowicie ciekawiła go reakcja Adama. Bo jego "Pamiętam dwa małżeństwa", mogło po prostu wydać się banalne jak i czytelnikowi, tak i Krajewskiemu, lecz Falkowiczowi ta zabawa słowem mogła pomóc w odgadnięciu zagadki. Profesor dostrzegał szczegóły, w tym tkwił sekret jego geniuszu. Widział rzeczy tak oczywiste, że dla statystycznegi człowieka niewidzialne. Tutaj prosta sugestia, może nie znacząca nic, a może zbyt wiele? Jak mógł nie wykorzystać nadarzającej się okazji?
Młodszy pokiwał głową, starając się zapanować nad wyraźnie głębszym oddechem i przyspieszonym biciem serca. Nie miał zamiaru wracać do tematu, miał nadzieje, że ten jest już dawno zamknięty. Nadal obstawał przy swoim, miał w tym swoje racje, lecz na nic to, po prostu czasem lepiej wywołać wilka z lasu.
- Co niby oznacza? Że nie wspomniałem o twoich byłych? - począł wymachiwać prawą ręką. - Stary, uroiłeś sobie coś! - wrzasnął, zwracając na siebie uwagę dwóch młodych dziewczyn, przechodzących niedaleko ulicą.
- No więc odpowiedz mi, była nią czy nie? - Andrzej nie pokazywał po sobie takiego zdenerwowania, to też dla tych dziewcząt na drugim końcu ulicy był on ofiarą, lecz nie widziały jego oczu, które ciskały teraz gromy.
Adam zbliżył się do mężczyzny i patrząc w jego oczy dodał pewnie:
- Zapomnij o niej. Raz. Na zawsze.
Andrzej znowu zanotował, że brat po raz kolejny nie zaprzeczył. Lecz nie wypowiedział tego na głos, zapewne przez szok, jaki wywołały u niego owe wnioski.
Wyszła za niego. Niemożliwe, przecież z tego co pamiętał nie było pomiędzy nimi zbyt kolorowo. To znaczy... z tego co pamiętał jako ostatnie.
Cofnął się o krok, odwracając swe szeroko otwarte oczy. Zdenerwowany przeczesał dłonią skroń, a serce tłukło mu jak zwariowane.
Stracił wiele, stracił ogromną część swojego życia. Nie tyle przez amnezje, co bolało go najbardziej. Bo sęk w tym, że z jakiegoś powodu ona odeszła. Nie wiedział w czym zawinił, a ta część tajemnicy mogła być jak nóż w samo serce. Bo był pewien że w czymś zawinił. Zbyt dobrze znał samego siebie.






Za krótko? Ale chyba odpowiednio w tym momencie ;)









niedziela, 29 stycznia 2017

Fragment rozdziału 8.

Witam! Pomiędzy zaliczeniami łapię chwile i korzystam z weny. Jak widzicie ten fragment? ;)


"Krajewski ujrzał brata, który zajmował swoje miejsce w ostatnim rzędzie i odetchnął z ulgą. Wiktoria także podążyła za wzrokiem przyszłego męża. Ona z kolei obawiała się, że późniejsze przyjęcie weselne może zakłócić jakaś nieprzyjemna rozmowa. Owszem, wiedziała, że taka nadejdzie, lecz miała cichą nadzieje, że jednak nie tego szczególnego dnia.
Falkowicza spotkało wtedy kolejne rozczarowanie. Otóż gdy już oczy pary młodej spoczywały na nim, on z przykrością musiał przyznać, że jego młodszy brat zepsuł całe swoje wrażenie, o jakie powinien zadbać jako pan młody, zapiętą ciasno pod szyją  niebieską muszką. "



Czy wszystko co piszę jest dla Was zrozumiałe? Czy akcja nie jest zbyt zawiła, albo jest mało klarowna? Czy dialogi nie są dla Was pozbawione sensu?
Wszelkie spostrzeżenia mile widziane ;) Postaram się zaradzić. :)

Wasze odpowiedzi mogą też wpłynąć na długość opowiadania. Bo może nie warto dalej brnąć, tylko od razu wyjść z wyjaśnieniami?


Pozdrawiam!







środa, 18 stycznia 2017

Przerwa


Smutna wiadomość... dla mnie, bo bez Was uschnę.

Ale niestety sesja egzaminacyjna jest priorytetem, a zatem przez najbliższe dwa tygodnie rozdział nie pojawi się.

Trzymajcie się ciepło i widzimy się! Szybko zleci ;)



środa, 11 stycznia 2017

Cześć!

Nie wiem kiedy dodam następny rozdział, a wypada go dobrze przygotować, skoro ma być (mam nadzieję, że taki wyjdzie...) przełomowy.
Tak, boje się go pisać.

Ale póki co czasem przeglądam inne opowiadania i w jednym bardzo krótkim znalazłam koncepcje na zakończenie się wątku Matyldy i jej "chłopaka". A link macie TUTAJ
Moim zdaniem ciekawy ;) Mimo, że UPRZEDZAM opowiadanie o AdWi, albo Falkowicza tam też dużo.

Chociaż... wyobraźnia naszych scenarzystów nie zna granic. ;)




sobota, 7 stycznia 2017

Amnezja, Rozdział 7

Z dedykacją
Dla komentujących ;)


Zapomnieli, że nałożyli sobie granice, których nie powinno się przekraczać. Przecież ponoć łączyło ich tylko dziecko i to dla Matyldy mieli ze sobą jakiekolwiek doczynienia. Dystans, z jakim zwykli się traktować, miał zapobiec nieporozumieniom, uprzedzić niepotrzebne zauroczenia.
Jednak czy można było uniknąć wspólnie spędzonej nocy, kiedy dawni kochankowie po latach zamieszkują pod jednym dachem?
Przebudził się, leżąc na nagim torsie. Leniwie przekręcił głowę na drugą stronę łóżka i spojrzał leniwym wzrokiem na jego pustą stronę. Wyciągnął rękę, jakby chciał sprawdzić czy aby to, co widzi jest prawdą. Rozbudził się w mig, kiedy zdał sobie sprawę, że Kasia uciekła.
- Widziałeś... - usłyszał za plecami. Obrócił się za dźwiękiem jej głosu i odetchnął z ulgą. - Już mam. - zakładała znalezioną bieliznę na nogi. On natomiast podparł się plecami o wezgłowie i obserwował, jak pani mecenas miota się w poszukiwaniu resztek garderoby.
- Wracaj do łóżka, jest dopiero szósta. - odrzekł z lekkim uśmiechem. Ta rzuciła tylko niewdzięcznym, na jego gust, spojrzeniem i wróciła do poszukiwań.
- Nie oszukujmy się. - wysapała, sięgając coś spod komody z wielkim trudem. - Nie dasz mi odespać. - uśmiechnął się szerzej. Owszem, nie dałby. Jak ostatniej nocy.
- Możemy też porozmawiać o rachunkach, jeśli masz ochotę. - prychnęła, naciągając spodnie, nie żałując mu także litościwego spojrzenia.
- Wariat. - zapięła mocno poluzowany guzik. - Zwariowany wariat.
Wiedział dlaczego tak się spieszyła i nie poprawiało mu to humoru. Mimo obłędnej nocy poczuł rozczarowanie jej zachowaniem. Uciekała, mimo wszystko uciekała.
- Matylda śpi. - odrzekł, nie kryjąc goryczy w głosie. Kasia nie mogła znaleźć bordowej bluzki i szukała jej gorączkowo, lecz na jego słowa zastygła na chwilę. Zagryzła dolną wargę, spoglądają potem pewnie w jego oczy. Nie była przygotowana na głoszenie deklaracji, które miały być konsekwencją głupiej chwili uniesienia. Nie robiła sobie wielkiej rzeczy z nocy z Falkowiczem, była dorosłą kobietą, a on dorosłym mężczyzną. Oboje rozumieli, że to tylko przygodny romans, tak sobie tłumaczyła.
Ale miała nastoletnią córkę, spragnioną rodzinnej sielanki. Ta jak gąbka chłonęła wszystkie znaki dające jej nadzieję na mamę i tatę w tradycyjnym układzie. Bo bądźmy szczerzy - ten obecny był chory, nawet z punktu widzenia dziecka.
- Kaśka do cholery... - zsunął się z łóżka i podszedł do kobiety. - Patrzysz na mnie jakbym ci się naprawdę oświadczył. - zmierzył jej pełen wyrzutu wyraz twarzy. - A przyznasz chyba, że małżeństwo to strata czasu. - uniósł jedną brew, uśmiechając się lekko, lecz ona tylko pokiwała głową.
- Nie może zobaczyć, że razem spaliśmy. - nie potrafił się skupić, kiedy stała przed nim w samym staniku. - To jeszcze dziecko, Andrzej.
- Całkiem bystry krasnal. - poprawił, rzucając krótkie spojrzenie na jej dekolt.
- Nie obiecuj sobie niczego po tej nocy. - minęła go, odnajdując w końcu brakujący element ubioru. Zarzuciła na siebie luźną bluzkę, zasłaniając swe nagie ciało przed wzrokiem mężczyzny.
Milczał, kiedy wychodziła. Z nieruchomą twarzą, lekko zmrużonymi oczami i analizującym spojrzeniem patrzył jak ucieka. To nic, pomyślał, wypinając pierś. To tylko ze względu na dyskrecję. Muszą przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Kasia musi.
*
Odłożył na regał książkę z podobizną szatynki na okładce. Rozejrzał się dookoła, przyciągając tym swój wzrok ekspedientki, układającej publikacje alejkę dalej.
Pracownica księgarni zmarszczyła czoło, przyglądając się jego bladej twarzy. Mężczyzna taki jak on nie pasował jej do profilu typowego pasjonata kryminałów. Nie mogła wiedzieć, że znalazł się tam przypadkiem.
Chciał zająć czymś myśli i kupić być może powieść. Sądził, że psychologiczna nie powinna zawieść jego oczekiwań; do działu z tematyką biograficzną także miał zamiar wejść. Ale zatrzymała go pozornie zwykła okładka, a ujrzał na niej kobietę, o kolorze włosów, jak jego Kasi.
Zatęsknił.
Od niechcenia zajrzał do środka, lecz czytając opis zdał sobie sprawę, że przedstawiana tam fabuła nijak się miała do jego przeszłości. Dziwne, że w ogóle tak pomyślał.
"razem z dzieckiem uciekała przed oprawcą, którym miał być..."
- Nonsens. - zatrzasnął z hukiem książkę i zostawił ją w tyle. Nie miał ochoty na czytanie, jeden gniot skutecznie pozbawił go chęci do literatury tego typu.
Chwycił za płytę, jedno spojrzenie wystarczyło, aby wiedzieć, że ten kompozytor ukoi jego zszargane nerwy.
*
Zauważył, jak zbiera w pośpiechu dokumenty do teczki. Popijając łyk kawy, lustrował jej nerwowe ruchy, jej skupione na szukaniu oczy i - co niepokojące - oderwanie od rzeczywistości. Nie odpowiadała na pytania Matyldy, jakby ich nie słyszała. Dziewczynka w końcu dała sobie spokój i pognała do swojego pokoju. Lecz Andrzej nadal analizował i zastanawiał się, czy to roztargnienie Kasi nie ma przypadkiem związku z Jackiem.
Co gorsze, kobieta wyglądała tego dnia olśniewająco. Założyła przylegającą do ciała, a więc podkreślającą wszystkie jej atuty sukienkę. Tkanina barwy czarnej sięgała do kolan, co cechowało większość jej garderoby tego rodzaju. Dekolt, zachodzący poziomo na ramiona, uwidaczniał po drodze zmysłowe wzniesienie kości obojczyków. Na obu ramionach otulające je grube paski rękawów, lecz zapewne tylko do ozdoby, gdyż cieniutkie czarne ramiączka także były obecne i skręcały się na gołej skórze.
Włosy wysoko spięte w niechlujny kok, z którego uwalniały się jedynie kosmyki grzywki.
Oczy podkreślone kredką, a usta w kolorze jej ulubionej czerwieni.
- Tak zamierzasz iść do pracy? - rzucił niby obojętnie, muskając jedynie przelotnym spojrzeniem jej łydki.
Kasia zatrzymała się na chwilę, poddenerwowana spoglądając na siebie krótko.
- Myślisz, że powinnam założyć inną? - w myślach zastanawiała się nad alternatywną propozycją w jej garderobie. - Cholera, może za oficjalna. - autentycznie przejęta, nie dostrzegała zaskoczenia na twarzy Andrzeja, któremu rzecz jasna nie powiedziała o wyjątkowej okazji.
- Jakieś spotkanie z nieugiętym prokuratorem? - dopił ostatni łyk kawy i zerknął od niechcenia na zegarek. Czas zawsze miał pod kontrolą, ale tamtego dnia akurat nigdzie nie musiał się spieszyć, gdyż miał wolne.
- Mamy wieczorem bankiet. Po wygranej sprawie... - z wysiłkiem założyła drugą czarną szpilkę. - Wszystkie atuty są w naszym dłoniach, na pewno będzie co świętować. - uniósł swe brwi, odchodząc od stołu. Sprzątnął po sobie i Kasi brudne naczynia do zmywarki.
- Z pewnością. - mruknął. - Ale bankiet macie dopiero wieczorem, do kancelarii nie musiałaś się tak stroić.
- O co ci chodzi? - zapytała spokojnie, próbując zapiąć srebrny naszyjnik.
- A może chcesz się komuś podobać, hm? - z pytającym spojrzeniem podała mu bez słowa ową biżuterię, on natomiast rozumiejąc jej niemą prośbę, począł męczyć się z drobnym zapięciem. - Jasne, że chcesz. Wy kobiety tylko czarujecie. - dodał gorzko, łapiąc od nowa łańcuszek. - A potem mówicie, że to tylko... szlak mnie zaraz... - trudno osądzić, co denerwowało go bardziej - przeklęte świecidełko, czy to że Kaśka wystroiła się dla tego imbecyla, znajomego ze studiów.
- Nie do twarzy ci z zazdrością, wiesz? - odwróciła się, kiedy naszyjnik bezpiecznie zawisł na jej szyi. Uśmiechała się przy tym subtelnie, nie zarażając jednak swą radością Andrzeja.
- Zmarzniesz. - rzucił, lecz podjeżdżający pod dom samochód zbił go z tropu. Stanął w oknie, zauważając znanego mu już mężczyznę za ogrodzeniem. - Co on tutaj robi? - skarcił kobietę wzrokiem, jak nieposłuszne dziecko.
- Zabierze mnie. - odparła beztrosko, zapinając kolczyk.
- Przecież ja mogę to zrobić.
- Andrzej... - westchnęła zmęczona głupimi uprzedzeniami. - Jesteśmy dorośli. Poza tym... Jacek bardzo dobrze zarabia, ma bardzo interesujący fundusz powierniczy... Przy nim do końca życia nie musiałabym pracować. - wzruszyła nagimi ramionami, podczas gdy męczyła się już z drugim kolczykiem.
- Nie kpij sobie ze mnie. - skrzywił się, spoglądając na nią. Kasia natomiast uśmiechnęła się pod nosem. - I załóż na litość boską coś na te plecy!
Popatrzyła jeszcze za siebie, zbierając po drodze wcześniej uszykowany żakiet i czarną teczkę, którą dostała od Andrzeja (sprezentował ją bez okazji, po prostu nie mógł już znieść jej narzekań na pogubione dokumenty. Ta nowa miała w środku przedziałki i zwyczajnie była bardziej gustowna).
Smuda wpuściła do mieszkania Jacka, ku niezadowoleniu Falkowicza. Mężczyzna jednak pozostał przy drzwiach, gdzie miał poczekać za poprawiającą jeszcze makijaż przyjaciółką. Profesor musiał więc zająć chwilę obcemu facetowi, stojącemu w progu jego domu.
Prawnik miał luźno założony płaszcz na czarny garnitur. Pod rozpiętą marynarką biała koszula, której lekko odchylonego kołnierza nie zdobił żaden krawat. Ciemne włosy, dłuższe na szczycie głowy, zaczesane do tyłu. Zdecydowanie nie jej typ, zawyrokował.
I zaskoczone spojrzenie, co Falkowicz odnotował z dumą.
- Jacek Korczyński. - podał Andrzejowi dłoń, uśmiechając się blado.
- Profesor Falkowicz. - nie odwzajemnił gestu.
- Kasia nie wspominała, że wyszła za mąż. - gospodarz był już pewien, że nie polubi prawnika. Korczyński nie był wart swojego funduszu powierniczego.
- Może dlatego, że jest ze mną szczęśliwie zaręczona. - odparł, obrzucając gościa nienawistnym spojrzeniem.
- Nie wiedziałem, nie nosi pierścionka. - usłyszeli kroki; szpilki uderzały już w drewno na szczycie schodów.
- Ten dwu-karatowy brylant zostawia na mojej szafce nocnej. - odparł ściszonym, lecz nadal głębokim głosem. Nie patrzył już na Jacka, któremu miał nadzieję odechciało się flirtować z matką jego Matyldy. Bo całą uwagę przykuwała teraz ona. Zdecydowanie jedyna w swoim rodzaju, przepiękna - to niezaprzeczalne.
Kasia uśmiechnęła się do obu panów, lecz na końcu swój wyczekujący wzrok zawiesiła na szefie.
- Jedziemy?
- Zdaje się... - Andrzej podszedł do niej od razu i wcale nie dyskretnie rzekł jej na ucho - Miałaś plamę z tyłu sukienki. - spojrzał sugestywnie na jej zakryte żakietem już plecy, zakładając ręce za siebie.
- Żartujesz? I dopiero teraz mi o tym mówisz!? - zdenerwowana podniosła głos. Nie mieli wiele czasu.
- Kasiu, musimy być na miejscu za pół godziny. - prawnik spojrzał na telefon zniecierpliwiony. - Mam spotkanie z prokuratorem! - krzyknął jeszcze za znikającą na zakręcie klatki schodowej Smudą.
- Kobiety. - westchnął, zadowolony Andrzej. - Nie kłopocz się chłopcze, jedź. - uśmiechnął się sztucznie. - Odwiozę Kasieńkę, jak tylko wybierze nową sukienkę. - chłopak, rozdarty pomiędzy obowiązkiem, a przyjacielską przysługą nie wiedział co zrobić w pierwszym momencie. Po chwili wahania postanowił jednak chwilę poczekać. A mała intryga Falkowicza skończyła się fiaskiem, kiedy w ekspresowym tempie pojawiła się przy nich Kasia w tej samej kreacji. Ostatecznie gotowa do wyjścia.
- Sczyściłam. - wyjaśniła, gdy napotkała lekko skonsternowaną minę przyjaciela. Za to nie oszczędziła "narzeczonemu" szydzącego spojrzenia.
Bez słowa wyszli. Nie protestowała, kiedy prawnik objął ją delikatnie w talii, a Andrzej widząc to, zacisnął szczękę z żuchwą nerwowo, a pięści poszły w ślad za kośćmi twarzy.
*
Siedział nad ciągle gorącą, brudną od kawy filiżanką. Patrzył tępo przed siebie, a w myślach powtarzał sobie nowe obrazy. Katował się myślami, które piętrzyły się i niepokoiły, albo raczej... raniły.
Dla niego sprawa była jasna. Szkoda tylko, że dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że Kasia nic do niego nie czuła. Może i on żywił do niej gorące wspomnienia, lecz na nic one, skoro nie były odwzajemnione. Największym jego kalectwem nie była amnezja, lecz nie bycie kochanym.
Ścisnął w dłoni mimowolnie kobiecy czerwony szalik, pachnący waniliowymi perfumami. I wyrzucił go do kosza pod zlewem.
Poprawił pod szyją krawat, tego samego koloru co tkanina znaleziona wcześniej w jego garderobie, chwycił wiszący na oparciu drugiego krzesła płaszcz i ruszył do urzędu stanu cywilnego.



Ja wiem, ja wiem... nie ma sie czym szczycić. Ale obiecuję, że nastepnym razem postaram się bardziej. A co za tym idzie - dowiecie się więcej. Dużo dużo więcej ;)

piątek, 6 stycznia 2017

Niespodzianka od czytelnika


Od jednej z czytelniczek. Okładki, które uświadomiły mi, jak wielką dramą wieje w moim opowiadaniu... ;) 

Dziękuję! 

Ps. Widniejąca tam nazwa autora pochodzi z aplikacji Wattpad, gdzie od niedawna także dodaje rozdziały. 




wtorek, 3 stycznia 2017

Fragment rozdziału 7

Fragment surowy, najpewniej zostanie jeszcze poprawiony.

"(...) Bo zatrzymała go pozornie zwykła okładka, lecz ujrzał na niej kobietę, o kolorze włosów, jak jego Kasia. Zatęsknił. Od niechcenia zajrzał do środka, lecz czytając opis zdał sobie sprawę, że przedstawiana tam fabuła nijak się ma do jego przeszłości.
"razem z dzieckiem uciekała przed oprawcą, którym miał być..."
- Nonsens. - zatrzasnął z hukiem książkę i zostawił ją w tyle. Nie miał ochoty na czytanie. Jeden gniot skutecznie pozbawił go chęci do literatury tego typu."



Widzimy się już niedługo mam nadzieję. ;) Łapmy chwilę, póki jeszcze w miare regularnie publikuje. Ten i następny miesiąc będą próbą dla mojej organizacji pisania i nauki ;)