czwartek, 28 września 2017

Broken. Fragment rozdziału 9.

"Wierzysz, że mógłbyś zdradzić? Czy mając u boku "swoją osobę", tę od
której jesteś tak silnie uzależniony, mógłbyś odpuścić sobie na moment i zapomnieć się w ramionach kogoś innego? Czy wiesz w takim razie, że statystyki... choć liczby nie są tak wymowne, jak wnioski, które z nich wyciągamy. A zatem wnioski są takie, że zdradzamy coraz częściej. I tu pojawia się kolejna matematyka. Statystycznie prawie połowa z nas zdradza. A jeśli związek składa się z dwóch osób... tak, matematyka rzeczywiście mówi wszystko - wszyscy mamy doczynienia ze zdradą."


Taki misz-masz. Ale wprowadzimy więcej Aldony i Andrzeja oraz wreszcie Kasia i Andrzej. Temat? Jak wyżej. A zagadnienie zdrady w ich układzie może być ciekawe. No bo jeszcze nikt do tej pory nie krzyknął w komentarzu, że to przecież czysta zdrada... ;) Nic nie sugeruje, ani nawet nie dziwie sie Wam ;)
Po prostu czekajcie do rozdziału ;)
See ya!



sobota, 23 września 2017

Broken. Rozdział 8

 Pielęgniarka z dwudziestoletnim stażem, kobieta o ogromnym doświadczeniu i anielskiej cierpliwości. Pracuje w tym szpitalu od początku swojej kariery i pamięta dziesiątki lekarzy, z każdym choć raz zamieniła kilka zdań, nie zawsze była to fachowa wymiana opinii. Bywało, że wybiegała z budynku z płaczem. Kiedyś. Teraz była silniejsza, albo gruboskórna - jeśli wolicie.
Nadal słyszała niemiłe słowa w swoim kierunku, nie raz mieszano ją z błotem - tak samo pacjenci, jak i lekarze. Kiedyś bezpodstawnie oskarżono... znowu - kiedyś.
Nauczyła się cenić sama siebie, wierzyć w swoje możliwości i zapamiętywać te cudowne chwile kiedy pacjent powracał z tamtego świata. Musiała rejestrować te chwile w swym umyśle, bo gdyby tego nie robiła, zapewne odeszłaby od zawodu.
Nauczyła się także nie brać do siebie sytuacji, w których sfrustrowany lekarz wyżywa się na niej, bogu ducha winnej. Bywało tak przecież nie raz. I nadal będzie.
Niesamowite było w tym wszystkim jednak co innego. Owa kobieta darzyła sympatią profesora Falkowicza, chirurga o sławie bezdusznego i do bólu szczerego, albo wrednego - można stosować zamiennie. Słysząc o nim plotki, jakoby miał porzucić swoją świeżo poślubioną żonę i ukochaną córeczkę dla młodszej kobiety, brała je za oszczerstwa. Może i chirurg nie był najmilszą osobą, może i miał swoje za uszami, ale na Boga... czy byłby zdolny do takiej podłości? Nie wierzyła, aby ktokolwiek był.
Drugą sprawą było to, że nie lubiła plotkować o cudzych sprawach. Życie prywatne nigdy nie powinno rzutować na życie zawodowe. Powinno nas interesować tylko i wyłącznie to jak wywiązujemy się ze swoich obowiązków, jak staramy się dawać z siebie wszystko, dążymy do perfekcji w swoim fachu. Grzechy popełnione poza pracą.., no cóż, kto ich nie popełnia?
Wchodząc do lekarskiego, z tacą w rękach, zachwiała się przy drzwiach, gdy dostrzegła szczupłą blondynkę, głaszczącą profesora po jego zaroście. Twarz miała szczerze zatroskaną, jakby muśniętą grymasem żalu.
Pielęgniarka chwyciła mocniej tacę, na której miała nową kroplówkę oraz cały zestaw zapasowych wenflonów, gaz, koreczków, strzykawek ze solą fizjologiczną i czego tylko może sobie zamarzyć szpitalny pacjent.
Weszła do pomieszczenia, a kobieta przy śpiącym lekarzu jakby nie zdawała sobie sprawy z jej obecności. Do tego także przywykła w ciągu lat swej ciężkiej pracy. Wiła się pomiędzy łóżkami pacjentów, jakby była z przezroczystego szkła, niezauważalna, jakby była elementem wystroju.
W ciszy zawiesiła pełną butelkę na haczyku i podłączyła ją. Kiedy jednak spostrzegła, że mechanizm zawiódł i żadna kropla nie spływała, jak się tego spodziewała, zabrała się do przepłukiwania wenflonu.
- Przepraszam na moment. - kobieta, wzdrygnęła się na dźwięk jej głosu, automatycznie dając jej dostęp do Andrzeja. Blondynka usiadła na krześle obok biurka, które mimo wszystko stało wystarczająco blisko ukochanego. Patrzyła jak pielęgniarka wstrzykuje coś do wenflonu na ręce niczego nieświadomego mężczyzny. Przeniosła wzrok na jego twarz. Spał. Tak spokojnie, jakby nie stało się zupełnie nic. Przez moment zazdrościła mu tej beztroski. Przekrzywiła głowę na bok, ściągnęła brwi. Zastanawiała się czy będzie gotowa powiedzieć mu o swoich zamiarach, kiedy ten w końcu się obudzi. Przecież jeszcze przed chwilą była zdecydowana odejść, dać jego małżeństwu szansę na odbudowanie się. Uwierzyła jego żonie, że mają na to szansę, wtedy kiedy spotkały się trzy dni wcześniej. Do tamtej chwili była przekonana, że ich związek jest w rozsypce, że tak naprawdę nic ich ze sobą nie łączy. Do tamtej chwili. Kasia przekonała ją, że się myliła. Pokazała inną perspektywę, jakże bolesną. Niezależnie od tego, co powiedziałby na to wszystko Andrzej, Aldona wiedziała, że nie doceniła ich więzi. Były znacznie silniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, nawet on.
- Gotowe. - pielęgniarka uśmiechnęła się, a raczej zmusiła się do tego gestu wyuczonej życzliwości. Nie słuchała plotek i starała się nie oceniać profesora. Nawet jeśli trochę rozczarowała się nim... to nie miała prawa to osądzania go. - Nie ma potrzeby, żeby pani tutaj siedziała. - dodała, gdy zbierała zestaw. - Profesor będzie teraz spał do wieczora - zmrużyła oczy, pod wpływem wschodzącego słońca. - ...a może i dłużej. - przypomniała sobie jak długo trwał dyżur chirurga.
- Dziękuję, ale zostanę jeszcze chwilę. - usiadła obok niego, kładąc uprzednio jego dłoń, na co raz to wznoszącej się i opadającej klatce piersiowej mężczyzny. - Jak do tego doszło?
Kobieta zatrzymała się w drzwiach.
Aldona przyłożyła swoją dłoń do jego skroni, głaszcząc kciukiem jego włosy.
- Przywieźli nam ciężko ranną dziewczynę, trzeba było operować, profesor przez wiele godzin stał...
- Nie. - przerwała jej. - Nie o to pytam. Chce wiedzieć dlaczego pracował przez tyle godzin. - pielęgniarka nie mogła dostrzec wyrazu jej twarzy, bo Aldona głowę miała cały czas odwróconą i częściowo zakrytą opadającymi zza ucha włosami. - Czy tutaj lekarze nie mają żadnych praw przysługujących pracownikom? - zaległa cisza. Na moment jej ręka znikła z twarzy chirurga.
- Warto było tak się poświęcać? - pytanie zawisło w powietrzu, nie skierowane do żadnej konkretnej osoby.
Ciche westchnienie i drobna dłoń znowu przywierała do jego klatki piersiowej.
- Pan profesor uratował podczas tego dyżuru dwoje dzieci. - miała coś jeszcze dodać, lecz zaniechała. Odeszła niezauważona.
*
Na nocnym stoliku leżała miętowa teczka. Dość... niepoważne, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, co znajduje się w środku. Spojrzała na nią kątem oka, nie myśląc nawet o tym, że powinna ją schować, ukryć przed wzrokiem córki, bądź jej.
Zaciągnęła na biodra luźne spodnie, a na ramiona włożyła zwykłą koszulkę. Mokre włosy nadal muskały jej ramiona.
- Matylda! - krzyknęła, porządkując leżące na łóżku ciuchy. - Kochanie, pomożesz mi zrobić obiad! - mała buntowniczka nie odezwała się ani słowem. Postanowiła postawić ją do pionu, gdy nadal nie doczekała się odpowiedzi. Ruszyła zdecydowanym krokiem na parter, gdzie znajdował się pokój dziewczyny. Przystanęła przy jej drzwiach, ręka zawisła jej w powietrzu. Coś jej mówiło, że nie musi pukać. Cisza aż raniła uszy.
- Matylda? - pchnęła ciężkie drewno, a w środku zastała jedynie niezaścielone łóżko. Po raz drugi tego dnia uczucie niepokoju zagościło w jej umyśle. Coś się stało, dlaczego nadal miała to poczucie.
Choć wołała ją jeszcze kilka razy, z czasem przekonywała się tylko, że jest sama.
Skąd ta panika i jej przyspieszone bicie serca? Przecież mogła pójść do koleżanki, albo do szpitala na obiad po lekcjach. Skąd w takim razie te złe przeczucia?
Pobiegła po telefon, który zostawiła w łazience. Zamarła, gdy dostrzegła kilka nieodebranych połączeń od Andrzeja. Natychmiast wybrała jego numer.
- Odbierz... - jęknęła pod nosem. Na nic. Po raz kolejny odpowiedział jej miły głos sekretarki poczty głosowej. - Jasne. Przecież po co masz odbierać od żony, kiedy obok masz tamtą... - tym razem postanowiła wybrać telefon do szwagra. Może u nich zatrzymała się Matylda, albo chociaż wie, czy dziewczyna nie przeszła się do szpitala w poszukiwaniu ojca.
- Halo? - Adam przywarł do telefonu, który trzymała mu przy uchu dość nieporęcznie pielęgniarka.
- Jesteś w szpitalu? - zapytała pospiesznie.
Chłopak pomyślał, że dotarło do Kaśki, to co starał się jej wcześniej przekazać tyloma telefonami i ucząc się na błędach zaczął od najważniejszego.
- Kasia, to nic poważnego... - ważył słowa, sądząc że tym razem postępuje słusznie. Kobiecie jednak serce zaczęło szybciej bić.
- Boże... - szepnęła - Wiedziałam, czułam, że stało się coś złego! - strach przed poznaniem tej okropnej wiadomości, jak już zdążyła ją nazwać w myślach, paraliżował jej płuca.
- Uspokój się, błagam cię... - dostał znak, że pacjent na stole jest gotowy do rozpoczęcia operacji. Skinął głową, że rozumie i znowu pochylił się nad niewygodnie leżącym przy uchu telefonem. - To tylko przemęczenie, prześpi się parę godzin i wróci do domu.
- Andrzej z nią jest? - spojrzał na chwilę na pielęgniarkę tuż obok niego, która ewidentnie słyszała każde słowo wypowiedziane po drugiej stronie słuchawki. Chwycił więc komórkę, ignorując jej zdumione spojrzenie i odeszła, dając chirurgowi swobodę rozmowy.
- Jest. - skapitulował.
- Przypilnował, żeby zrobić jej komplet badań? - zaczynał się gubić.
- Jej? A z jakiej racji, przecież to nie ona straciła przytomność...
- Przecież dopiero co mówiłeś... Chwileczkę, co z Matyldą? - wypuściła z płuc powietrze, ciesząc się w głębi ducha, że Adam nie jest w pobliżu. W przeciwnym razie zapewne nie byłby bezpieczny, bo aż kipiała ze złości.
- Skąd mam wiedzieć! - krzyknął do telefonu. - Myślałem, że pytasz o Andrzeja.
Skamieniała.
- Wiem, że między wami nie najlepiej, ale sądziłem, że chociaż trochę się nim przejmiesz. - dodał z wyrzutem. Powoli zaczynał rozumieć decyzję brata. Ich rzeczywiście nic nie łączyło oprócz córki. Nic więc dziwnego, że Falkowicz postanowił ułożyć sobie życie, spróbować z kimś innym. On po prostu spróbował żyć na swoich warunkach. Ile można poświęcać się dla dziecka?
- Dobra, nie moja sprawa. - dodał, gdy spotkał ponaglające spojrzenie anestezjologa. - Zrobiliśmy mu wyniki, wszystkie są w porządku. To na wypadek, gdybyś chciała widzieć. - przytaknęła instynktownie. - Cześć. - rozłączył się zanim zdążyła odpowiedzieć.
Usiadła na kanapie w salonie i przez moment wpatrywała się w okno przed sobą. Nadchodziła jesień, na sam widok zimniej robiło się w dłonie. Zgarbiła się lekko, skurczyła palce. Paznokcie wbiła w dłonie.
Wzdrygnęła się lekko, kiedy telefon zawibrował.
"Mamo, wrócę później" - przeczytała, a po chwili obraz zamazał się jej pod wpływem napływających do oczu łez.
Matylda po prostu spóźni się do domu, a Andrzej był przez cały ten czas w szpitalu. Wszystko źle zinterpretowała. Czuła, że coś jest nie tak, a martwiła się o córkę. Nawet nie pomyślała, że może chodzić o męża. Czyżby stała się na niego obojętna? Jedyne czego była teraz pewna, to swoich wyrzutów sumienia. Mimo wszystko przejęła się, gdy okazało się, że coś z nim nie tak. Tylko... czy to wystarczy, by nadal upierać się, że jeszcze kiedyś zbudują szczęśliwy związek?
Jeszcze rano wahała się, teraz już nie miała wątpliwości. Musi coś zrobić ze swoim życiem, bo wymyka się jej spod kontroli.
Wróciła pamięcią do miętowej teczki, która czekała na nocnym stoliku. Czas podpisać papiery rozwodowe.




Jest i rozdział. :)




poniedziałek, 18 września 2017

Broken. Fragment rozdziału 8.

Nigdy więcej obietnic.


"Zastanawiała się czy będzie gotowa powiedzieć mu o swoich zamiarach, kiedy ten w końcu się obudzi. Przecież jeszcze przed chwilą była zdecydowana odejść, dać jego małżeństwu szansę na odbudowanie się. Uwierzyła jego żonie, że mają na to szansę, wtedy, gdy spotkały się trzy dni wcześniej. Do tamtej chwili była przekonana, że ich związek jest w rozsypce, że tak naprawdę nic ich ze sobą nie łączy. Do tamtej chwili. Kasia uświadomiła ją, że się myliła. Pokazała inną perspektywę, jakże bolesną. Niezależnie od tego, co powiedziałby na to wszystko Andrzej, Aldona wiedziała, że nie doceniła ich więzi. Były znacznie silniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, nawet on sam."


Po trudach jestem w trakcie pracy nad nextem. Mam nadzieję, że bez sieciowych przeszkód będę mogła go dodać.

wtorek, 5 września 2017

Broken. Rozdział 7.

"Zakochani łączą się czymś więcej niż uczuciem."


Unikasz mnie. Wiedziałam, że będziesz chciał ukarać nas za to, że tak kategorycznie sprzeciwiłam się Twojej woli. Nie sądziłam tylko, że zachowasz się tak niedojrzale. 
Nie odbierasz moich telefonów. Dzwoniłam chyba tysiąc razy, zostawiłam tyle samo wiadomości głosowych. Odsłuchaj je, choćby ze względu na opróżnienie skrzynki głosowej. Może ktoś będzie chciał nagrać coś ważnego... 
A wtedy znowu mi znikniesz. Niepotrzebnie sądziłam, że mogę być choć trochę ważniejsza od twojej pracy. Spędzasz w niej całe dnie, poświęcasz całą swoją energię na ratowanie cudzych żyć. To właśnie w Tobie pokochałam jako pierwsze. Pod warstwą grubej skóry kryje się altruista. 
Pewnie teraz się uśmiechasz, temu też nigdy nie mogłam się oprzeć. Tak rzadko to robisz, ostatnio coraz rzadziej, coraz mniej szczerze. Wydajesz się zmęczony i czasem mam wrażenie, że jesteś nieszczęśliwy. A wtedy mam poczucie, że to przeze mnie. 
Domyślam się dlaczego. 
Stanęłam pomiędzy Tobą a twoją córką, choć przysięgam, że nigdy tego nie chciałam. Gdybym miała taką możliwość pokochałabym tą dziewczynkę może prawie tak mocno jak widzę, że Ty ją kochasz. Kim ja jestem, żeby niszczyć taką więź? Pamiętam jaki byłeś szczęśliwy, kiedy przyszły powtórne wyniki DNA. Wiedziałam, że nie mogło być inaczej. Na tym zdjęciu, które kiedyś mi pokazałeś, miała tą samą niezadowoloną minę, co jej ojciec. 
Ale pamiętam też wieczór po dniu, w którym Matylda dowiedziała się o nas. Powiedziałeś tylko, że usłyszała rozmowę Twoją i Twojej żony. To właśnie od tamtego czasu jakby zgasłeś. 
A ja zaczęłam się zastanawiać, czy zacząłeś także żałować...

Aldona odłożyła na moment długopis i spojrzał na wyświetlacz telefonu. Zmarszczyła brwi, kiedy dostrzegła na nim imię swojego ukochanego. Postanowił odezwać się po trzech dniach ciszy. Zerknęła raz jeszcze na kartkę i listem pożegnalnym.
Jeszcze przed chwilą chciała od niego odejść, a teraz miała nadzieję na zapomnienie wszystkich uraz.
Nie powinna... Zatrzymała się kiedy jej kciuk zawisł nad zieloną słuchawką.
Rzuciła w końcu telefonem na blat kuchennego stołu. Jeśli miała wszystko zakończyć, wolała zrobić to od razu. W przeciwnym razie pewnie Andrzej wyczułby, że coś jest nie tak i wróciłby do mieszkania, zanim ona zdołałaby spakować wszystkie jego rzeczy osobiste, które trzymał u niej. Pewnie powiedziałby coś, co sprawiłoby, że zwątpiłaby w swoją decyzję. Zapewnił, że jego uczucia nie uległy zmianie, po prostu miał gorszy czas. Zrozumiałaby, przecież rozstanie z żoną nie może być łatwe. Wszyscy są wtedy trochę bardziej nerwowi. A wtedy jedynym lekiem jest czas. Muszą być silni i przejść najgorsze. Potem miało być tylko lepiej. Przekonałby ją.
Mimo wszystko łapiąc ostatni sygnał połączenia odebrała oczekując na głos Andrzeja w słuchawce.
- Miło, że w końcu postanowiłeś oddzwonić. - chwila ciszy. - Jesteś tam?
- Mówi Adam. Brat Andrzeja. - zmarszczyła brwi, prostując się nagle. Nie wiedząc dlaczego, zaczęła się denerwować.
- Coś się stało? - odruchowo wstała z krzesła.
- Andrzej zemdlał z przemęczenia, ale... - rozłączyła się i w biegu złapała kluczyki do samochodu.
*
 Adam spojrzał na telefon brata, by upewnić się czy połączenie rzeczywiście zostało przerwane.
- Brawo. - skomentował Falkowicz.
- Powinienem zacząć od tego, że to nic poważnego. - nadal zaskoczony oddał telefon bratu, który leżał na kanapie w pokoju lekarskim. Do jego prawej dłoni podłączona była kroplówka, lewa zaś spoczywała bezwładnie na klatce piersiowej mężczyzny. Uniosła się po chwili bardziej, ujawniając jego ciche westchnienie.
- Ten telefon to już był kretyński pomysł. - zacisnął zęby, mając przed oczami obraz zdenerwowanej Aldony. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że za często wpada w panikę, wyobrażając sobie Bóg wie co. Zawsze o wszystkich się zamartwia... tym razem zafundował jej ogromną dawkę stresu. A przecież można było tego uniknąć. Odpocząłby chwilę, przespał się na kanapie, a rano byłby jak młody bóg. Tak wróciłby do domu, a cały incydent poszedłby w zapomnienie.
- Ktoś musi zabrać cię do domu. - Adam opadł bezsilnie na krzesło. - Ja za chwilę mam operację, a Kaśka nie odbierała... - spojrzał na zapatrzonego w sufit profesora. - Z resztą teraz chyba Aldona jest tą pierwszą, którą...
- ...trzeba powiadamiać w razie mojej śmierci? - starszy brat podniósł w końcu głos.
- Nie ciskaj się, ok? - Adam wyprostował się, wyraźnie źle się czując z powodu tego telefonu. - Skąd mogłem wiedzieć, że tak zareaguje? Nie jestem pieprzonym jasnowidzem.
Falkowicz żachnął tylko, odwracając wzrok od chłopaka. Musiał na kimś wyładować swoje napięcie, a pierwszym w kolejce okazał się młodszy brat. Jednak bliżej mu było do niepokoju przed spotkaniem z Aldoną, niż złością na kogokolwiek. Spojrzał kątem oka na kroplówkę, która spływała zdecydowanie za wolno. Przez chwilę zastanawiał się, czy byłby w stanie podnieść się i samemu ulotnić się ze szpitala, zanim zjawi się w nim którakolwiek z jego kobiet.
- Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby brać ten dyżur za Gawryło?
- Miał jakiś problem z synem. - mruknął w końcu pod nosem. Nie bardzo wiedział, dlaczego Piotr tak bardzo chciał zamienić się z kimś w ostatniej chwili na dyżury, ale prawda była taka, że ta okazja spadła mu jak z nieba.
- I Przemo zgodził się na to? - Krajewski nie mógł uwierzyć w bezmyślność kumpla. Może i ordynator nie miał najlepszych kontaktów z Andrzejem, ale wiedział doskonale, że ludzie po przeszczepie nie powinni brać siedemdziesięcio dwugodzinnych dyżurów.
Falkowicz spojrzał spod zmarszczonych brwi na Adama.
- Czy ty się o mnie martwisz? - Krajewski zamilkł na moment, nie wiedząc co odpowiedzieć na to pytanie.
- Po prostu tak się zastanawiam, kto w tym wszystkim jest największym idiotą. - odparł w końcu, nie kryjąc swej złości na brata.
- A już byłem gotów uwierzyć, że zależy ci na mnie. - odwrócił swój zmęczony wzrok. Po raz pierwszy od odzyskania przytomności poczuł tak silne znużenie. Nie czekał na odpowiedź, bo chęć snu była silniejsza. Powieki same opadły i odpłynął nie zdając sobie o tym sprawy.
Młodszy brat spojrzał na niego,  Aż do tej pory nie zawsze zawracał sobie głowy problemami Falkowicza. Wydawało się, że to tylko chwilowe zawirowania, a potem jak kot, spadnie na cztery łapy, profesor miał do tego dar. Minie trochę czasu i wszyscy zapomną o jakichkolwiek komplikacjach. Kasia wybaczy mu kolejny numer, przecież ten związek z Aldoną nie może być na poważnie. Związki z Andrzejem nigdy takie nie bywały.
Ale teraz zwątpił.
Bo jeśli on ucieka, to znaczy, że przestaje sobie radzić. Nie znalazł innego wytłumaczenia. Najwidoczniej wszystko zaczęło go przerastać.
Wstał z krzesła i nakrył brata leżącym na kanapie kocem.
Miał tylko nadzieje, że to wszystko nie odbije się na zdrowiu Andrzeja... a raczej - nie odbije się bardziej.
Zawrócił w kierunku drzwi, gdzie dostrzegł zdyszaną i przerażoną kobietę, Choć widział ja po raz pierwszy, od razu domyślił się kim jest.
*
Tego popołudnia wróciła wcześniej z kancelarii. Wymyśliła jakiś pretekst i z uśmiechem wyszła z biura, życząc mijanym współpracownikom miłego weekendu. Dziarskim krokiem przemierzyła obok zachwyconych nią kolegów i zamknęły się za nią drzwi windy. Odwróciła się od swojego odbicia w lustrze. Przybierając gorzki wyraz twarzy starła kciukiem czerwoną szminkę ze swoich ust. Palec wytarła w chusteczkę nawilżającą, jaką zawsze nosiła przy sobie w torebce. Wrzuciła ją z powrotem bocznej kieszonki, gdzie chowały się inne zgniecione jej kawałki, poplamione ostrą czerwienią.
Kiedy dotarła do domu, nie mogła sobie przypomnieć drogi z pracy, jaką przed chwilą przebyła. Była ona tak monotonna, że najwidoczniej wyparła ją z pamięci.
- Wróciłam! - krzyknęła w progu domu, w którym nadal mieszkała.
Odpowiedziała jej głucha cisza. Nie zastanowiła się, czy Matylda była w środku. Ostatnimi czasy córka stała się raczej zamknięta w sobie. Nie wychodziła z pokoju, nie odzywała się wiele. Raczej szczędziła w słowach. Nie niepokoiło jej to szczególnie. Przypisywała to raczej obecnej sytuacji, a mówiąc prościej - winiła za to Andrzeja. Choć otwarcie nigdy by tego nie przyznała.
Przez to, że pierwszego dnia ich narzeczeństwa ustalili pewne zasady, teraz nie mogła otwarcie go winić. Bo przecież tak ustalili, że będą ze sobą, mimo iż nic do siebie nie czują. Po protu małżeństwo wydawało się ułatwiać wiele spraw, a niczego nie komplikowało. Neutralny status w tym miało ułatwić trzeźwe myślenie, nie wypaczone miłością. Żadne z nich nie oczekiwało, że spotka na swojej drodze kogoś innego, dlatego powiedzieli sobie - czemu nie?
Zrzuciła czarne szpilki w holu, a idąc boso, zimna podłoga koiła ból jaki sprawiło noszenie niewygodnego obuwia. Wspięła się po drewnianych stopniach. Na piętrze znalazła łazienkę i od razu zamknęła w niej za sobą drzwi. Telefon zostawiła na krawędzi umywalki. Zsunęła z siebie czarną spódniczkę i jedwabistą bordową bluzkę.
Po chwili stała naga pod przeszklonym prysznicem. Odkręciła gorącą wodę, zabijając drażniący zapach męskich kosmetyków, który jak trucizna dla jej płuc roznosił się w ich wspólnej łazience.
Po raz pierwszy zastanowiła się, co ona jeszcze robi w tym domu. Mieszkała tam, choć na każdym kroku natykała się na rzeczy przypominające jej Andrzeja. Co jakiś czas ocierała się w drzwiach z mężem.
Było w tym tyle czułości, co podczas mijania pasażerów w drzwiach dworca autobusowego.
Po raz kolejny ta przytłaczająca myśl, że tak naprawdę on nigdy nie należał do niej. Był wolnym strzelcem i nie miała do niego praw. Co też ona sobie myślała?
Zawiesiła głowę pomiędzy ramionami, a gorąca woda spływała jej z czoła.
Od trzech dni nie dał znaku życia. Choć pewnie spędził je u kobiety, która chce skraść jej wszystko to, o co tyle walczyła, to jednak czuła w sobie jakieś napięcie. Głupia, martwiła się o niego nawet teraz .
Oczywistym było co robi, z kim jest... w tym momencie.
Na szybie kabiny narysowała poziomą kreskę, a przez tę minimalną szczelinę mogła dostrzec lustro wiszące na przeciwległej ścianie. Nie dostrzegła gasnącego wyświetlacza telefonu, na którym teraz zapisało się pierwsze nieodebrane połączenie. Dostrzegła za to swoje mocno zaczerwienione oczy.




Bez komentarza. Liczę na waszą aktywność. Bo co teraz?






niedziela, 3 września 2017

Broken. Fragment rozdziału 7.

"Zakochani łączą się czymś więcej niż uczuciem."


"Po chwili stała naga pod przeszklonym prysznicem. Odkręciła gorącą wodę, zabijając drażniący zapach męskich kosmetyków, który jak trucizna dla jej płuc roznosił sie w ich wspólnej łazience.
Po raz pierwszy zastanowiła się, co ona jeszcze robi w tym domu. Mieszkała tam, choć na każdym kroku natykała się na rzeczy przypominające jej Andrzeja. Co jakiś czas ocierała sie w drzwiach z mężem.
Było w tym tyle czułości, co podczas mijania pasażerów w drzwiach dworca autobusowego.
Po raz kolejny ta przytłaczająca myśl, że tak naprawdę on nigdy nie należał do niej. Był wolnym strzelcem i nie miała do niego praw. Co też ona sobie myślała?
Zawiesiła głowę pomiędzy ramionami, a gorąca woda spływała jej z czoła.
Od trzech dni nie dał znaku życia. Choć pewnie spędził je u kobiety, która chce skraść jej wszystko to, o co tyle walczyła, to czuła w sobie jakieś napięcie. Głupia, martwiła się o niego nawet teraz."


Do zobaczenia. We wtorek.