Pielęgniarka z dwudziestoletnim stażem, kobieta o ogromnym doświadczeniu i anielskiej cierpliwości. Pracuje w tym szpitalu od początku swojej kariery i pamięta dziesiątki lekarzy, z każdym choć raz zamieniła kilka zdań, nie zawsze była to fachowa wymiana opinii. Bywało, że wybiegała z budynku z płaczem. Kiedyś. Teraz była silniejsza, albo gruboskórna - jeśli wolicie.
Nadal słyszała niemiłe słowa w swoim kierunku, nie raz mieszano ją z błotem - tak samo pacjenci, jak i lekarze. Kiedyś bezpodstawnie oskarżono... znowu - kiedyś.
Nauczyła się cenić sama siebie, wierzyć w swoje możliwości i zapamiętywać te cudowne chwile kiedy pacjent powracał z tamtego świata. Musiała rejestrować te chwile w swym umyśle, bo gdyby tego nie robiła, zapewne odeszłaby od zawodu.
Nauczyła się także nie brać do siebie sytuacji, w których sfrustrowany lekarz wyżywa się na niej, bogu ducha winnej. Bywało tak przecież nie raz. I nadal będzie.
Niesamowite było w tym wszystkim jednak co innego. Owa kobieta darzyła sympatią profesora Falkowicza, chirurga o sławie bezdusznego i do bólu szczerego, albo wrednego - można stosować zamiennie. Słysząc o nim plotki, jakoby miał porzucić swoją świeżo poślubioną żonę i ukochaną córeczkę dla młodszej kobiety, brała je za oszczerstwa. Może i chirurg nie był najmilszą osobą, może i miał swoje za uszami, ale na Boga... czy byłby zdolny do takiej podłości? Nie wierzyła, aby ktokolwiek był.
Drugą sprawą było to, że nie lubiła plotkować o cudzych sprawach. Życie prywatne nigdy nie powinno rzutować na życie zawodowe. Powinno nas interesować tylko i wyłącznie to jak wywiązujemy się ze swoich obowiązków, jak staramy się dawać z siebie wszystko, dążymy do perfekcji w swoim fachu. Grzechy popełnione poza pracą.., no cóż, kto ich nie popełnia?
Wchodząc do lekarskiego, z tacą w rękach, zachwiała się przy drzwiach, gdy dostrzegła szczupłą blondynkę, głaszczącą profesora po jego zaroście. Twarz miała szczerze zatroskaną, jakby muśniętą grymasem żalu.
Pielęgniarka chwyciła mocniej tacę, na której miała nową kroplówkę oraz cały zestaw zapasowych wenflonów, gaz, koreczków, strzykawek ze solą fizjologiczną i czego tylko może sobie zamarzyć szpitalny pacjent.
Weszła do pomieszczenia, a kobieta przy śpiącym lekarzu jakby nie zdawała sobie sprawy z jej obecności. Do tego także przywykła w ciągu lat swej ciężkiej pracy. Wiła się pomiędzy łóżkami pacjentów, jakby była z przezroczystego szkła, niezauważalna, jakby była elementem wystroju.
W ciszy zawiesiła pełną butelkę na haczyku i podłączyła ją. Kiedy jednak spostrzegła, że mechanizm zawiódł i żadna kropla nie spływała, jak się tego spodziewała, zabrała się do przepłukiwania wenflonu.
- Przepraszam na moment. - kobieta, wzdrygnęła się na dźwięk jej głosu, automatycznie dając jej dostęp do Andrzeja. Blondynka usiadła na krześle obok biurka, które mimo wszystko stało wystarczająco blisko ukochanego. Patrzyła jak pielęgniarka wstrzykuje coś do wenflonu na ręce niczego nieświadomego mężczyzny. Przeniosła wzrok na jego twarz. Spał. Tak spokojnie, jakby nie stało się zupełnie nic. Przez moment zazdrościła mu tej beztroski. Przekrzywiła głowę na bok, ściągnęła brwi. Zastanawiała się czy będzie gotowa powiedzieć mu o swoich zamiarach, kiedy ten w końcu się obudzi. Przecież jeszcze przed chwilą była zdecydowana odejść, dać jego małżeństwu szansę na odbudowanie się. Uwierzyła jego żonie, że mają na to szansę, wtedy kiedy spotkały się trzy dni wcześniej. Do tamtej chwili była przekonana, że ich związek jest w rozsypce, że tak naprawdę nic ich ze sobą nie łączy. Do tamtej chwili. Kasia przekonała ją, że się myliła. Pokazała inną perspektywę, jakże bolesną. Niezależnie od tego, co powiedziałby na to wszystko Andrzej, Aldona wiedziała, że nie doceniła ich więzi. Były znacznie silniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, nawet on.
- Gotowe. - pielęgniarka uśmiechnęła się, a raczej zmusiła się do tego gestu wyuczonej życzliwości. Nie słuchała plotek i starała się nie oceniać profesora. Nawet jeśli trochę rozczarowała się nim... to nie miała prawa to osądzania go. - Nie ma potrzeby, żeby pani tutaj siedziała. - dodała, gdy zbierała zestaw. - Profesor będzie teraz spał do wieczora - zmrużyła oczy, pod wpływem wschodzącego słońca. - ...a może i dłużej. - przypomniała sobie jak długo trwał dyżur chirurga.
- Dziękuję, ale zostanę jeszcze chwilę. - usiadła obok niego, kładąc uprzednio jego dłoń, na co raz to wznoszącej się i opadającej klatce piersiowej mężczyzny. - Jak do tego doszło?
Kobieta zatrzymała się w drzwiach.
Aldona przyłożyła swoją dłoń do jego skroni, głaszcząc kciukiem jego włosy.
- Przywieźli nam ciężko ranną dziewczynę, trzeba było operować, profesor przez wiele godzin stał...
- Nie. - przerwała jej. - Nie o to pytam. Chce wiedzieć dlaczego pracował przez tyle godzin. - pielęgniarka nie mogła dostrzec wyrazu jej twarzy, bo Aldona głowę miała cały czas odwróconą i częściowo zakrytą opadającymi zza ucha włosami. - Czy tutaj lekarze nie mają żadnych praw przysługujących pracownikom? - zaległa cisza. Na moment jej ręka znikła z twarzy chirurga.
- Warto było tak się poświęcać? - pytanie zawisło w powietrzu, nie skierowane do żadnej konkretnej osoby.
Ciche westchnienie i drobna dłoń znowu przywierała do jego klatki piersiowej.
- Pan profesor uratował podczas tego dyżuru dwoje dzieci. - miała coś jeszcze dodać, lecz zaniechała. Odeszła niezauważona.
*
Na nocnym stoliku leżała miętowa teczka. Dość... niepoważne, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, co znajduje się w środku. Spojrzała na nią kątem oka, nie myśląc nawet o tym, że powinna ją schować, ukryć przed wzrokiem córki, bądź jej.
Zaciągnęła na biodra luźne spodnie, a na ramiona włożyła zwykłą koszulkę. Mokre włosy nadal muskały jej ramiona.
- Matylda! - krzyknęła, porządkując leżące na łóżku ciuchy. - Kochanie, pomożesz mi zrobić obiad! - mała buntowniczka nie odezwała się ani słowem. Postanowiła postawić ją do pionu, gdy nadal nie doczekała się odpowiedzi. Ruszyła zdecydowanym krokiem na parter, gdzie znajdował się pokój dziewczyny. Przystanęła przy jej drzwiach, ręka zawisła jej w powietrzu. Coś jej mówiło, że nie musi pukać. Cisza aż raniła uszy.
- Matylda? - pchnęła ciężkie drewno, a w środku zastała jedynie niezaścielone łóżko. Po raz drugi tego dnia uczucie niepokoju zagościło w jej umyśle. Coś się stało, dlaczego nadal miała to poczucie.
Choć wołała ją jeszcze kilka razy, z czasem przekonywała się tylko, że jest sama.
Skąd ta panika i jej przyspieszone bicie serca? Przecież mogła pójść do koleżanki, albo do szpitala na obiad po lekcjach. Skąd w takim razie te złe przeczucia?
Pobiegła po telefon, który zostawiła w łazience. Zamarła, gdy dostrzegła kilka nieodebranych połączeń od Andrzeja. Natychmiast wybrała jego numer.
- Odbierz... - jęknęła pod nosem. Na nic. Po raz kolejny odpowiedział jej miły głos sekretarki poczty głosowej. - Jasne. Przecież po co masz odbierać od żony, kiedy obok masz tamtą... - tym razem postanowiła wybrać telefon do szwagra. Może u nich zatrzymała się Matylda, albo chociaż wie, czy dziewczyna nie przeszła się do szpitala w poszukiwaniu ojca.
- Halo? - Adam przywarł do telefonu, który trzymała mu przy uchu dość nieporęcznie pielęgniarka.
- Jesteś w szpitalu? - zapytała pospiesznie.
Chłopak pomyślał, że dotarło do Kaśki, to co starał się jej wcześniej przekazać tyloma telefonami i ucząc się na błędach zaczął od najważniejszego.
- Kasia, to nic poważnego... - ważył słowa, sądząc że tym razem postępuje słusznie. Kobiecie jednak serce zaczęło szybciej bić.
- Boże... - szepnęła - Wiedziałam, czułam, że stało się coś złego! - strach przed poznaniem tej okropnej wiadomości, jak już zdążyła ją nazwać w myślach, paraliżował jej płuca.
- Uspokój się, błagam cię... - dostał znak, że pacjent na stole jest gotowy do rozpoczęcia operacji. Skinął głową, że rozumie i znowu pochylił się nad niewygodnie leżącym przy uchu telefonem. - To tylko przemęczenie, prześpi się parę godzin i wróci do domu.
- Andrzej z nią jest? - spojrzał na chwilę na pielęgniarkę tuż obok niego, która ewidentnie słyszała każde słowo wypowiedziane po drugiej stronie słuchawki. Chwycił więc komórkę, ignorując jej zdumione spojrzenie i odeszła, dając chirurgowi swobodę rozmowy.
- Jest. - skapitulował.
- Przypilnował, żeby zrobić jej komplet badań? - zaczynał się gubić.
- Jej? A z jakiej racji, przecież to nie ona straciła przytomność...
- Przecież dopiero co mówiłeś... Chwileczkę, co z Matyldą? - wypuściła z płuc powietrze, ciesząc się w głębi ducha, że Adam nie jest w pobliżu. W przeciwnym razie zapewne nie byłby bezpieczny, bo aż kipiała ze złości.
- Skąd mam wiedzieć! - krzyknął do telefonu. - Myślałem, że pytasz o Andrzeja.
Skamieniała.
- Wiem, że między wami nie najlepiej, ale sądziłem, że chociaż trochę się nim przejmiesz. - dodał z wyrzutem. Powoli zaczynał rozumieć decyzję brata. Ich rzeczywiście nic nie łączyło oprócz córki. Nic więc dziwnego, że Falkowicz postanowił ułożyć sobie życie, spróbować z kimś innym. On po prostu spróbował żyć na swoich warunkach. Ile można poświęcać się dla dziecka?
- Dobra, nie moja sprawa. - dodał, gdy spotkał ponaglające spojrzenie anestezjologa. - Zrobiliśmy mu wyniki, wszystkie są w porządku. To na wypadek, gdybyś chciała widzieć. - przytaknęła instynktownie. - Cześć. - rozłączył się zanim zdążyła odpowiedzieć.
Usiadła na kanapie w salonie i przez moment wpatrywała się w okno przed sobą. Nadchodziła jesień, na sam widok zimniej robiło się w dłonie. Zgarbiła się lekko, skurczyła palce. Paznokcie wbiła w dłonie.
Wzdrygnęła się lekko, kiedy telefon zawibrował.
"Mamo, wrócę później" - przeczytała, a po chwili obraz zamazał się jej pod wpływem napływających do oczu łez.
Matylda po prostu spóźni się do domu, a Andrzej był przez cały ten czas w szpitalu. Wszystko źle zinterpretowała. Czuła, że coś jest nie tak, a martwiła się o córkę. Nawet nie pomyślała, że może chodzić o męża. Czyżby stała się na niego obojętna? Jedyne czego była teraz pewna, to swoich wyrzutów sumienia. Mimo wszystko przejęła się, gdy okazało się, że coś z nim nie tak. Tylko... czy to wystarczy, by nadal upierać się, że jeszcze kiedyś zbudują szczęśliwy związek?
Jeszcze rano wahała się, teraz już nie miała wątpliwości. Musi coś zrobić ze swoim życiem, bo wymyka się jej spod kontroli.
Wróciła pamięcią do miętowej teczki, która czekała na nocnym stoliku. Czas podpisać papiery rozwodowe.
Jest i rozdział. :)
Przez cały czas są u nich jakieś problemy, liczę ze na koniec zrobisz im jakiś happy end :D
OdpowiedzUsuń-W
Coś happy będzie, ale czy end... Zobaczymy 😉
UsuńZgadzam się z koleżanka powyżej , ty cały czas ciągniesz u nich alcjenw której wszystko narazie jest złe Hahahaha Wiec czekam zniecierpliwością na coś dobrego i jakiś koniec taki No .. wiesz Hahaha :)) czekam na next
OdpowiedzUsuńPewien dobry akcent będzie. I to nawet pomiędzy nim a Kasią ;)
UsuńSpodziewałam się ze będzie zaczynać się coś dobrego a tutaj dalej same nieszczęścia :DD
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na next
~OH
Jak zawsze u mnie 😉
UsuńCzekam na następny rozdział z twojej strony ,jak narazie akcja jest dla mnie genialna ! Uwielbiam coś takiego Wiec czekam na więcej jednakże ,chyba wolałabym żeby nasz falko został przy Kasi ... :)
OdpowiedzUsuń-AD
Dobrze czytać że mam poparcie 😁
UsuńŚwietny rozdział,fajnie prowadzona akcja ,nic tylko czytać dalej ! Czekam na next :)
OdpowiedzUsuń-K
Cieszę się że akcja nie odstrasza ;)
UsuńKiedy kolejna część ? :)
OdpowiedzUsuńW przyszłym tygodniu ;)
Usuń