środa, 28 lutego 2018

Co nowego...


Od ostatniego rozdziału minęło... na pewno za dużo. :) Ale czas płynie jak szalony. Trudno znaleźć chwilę wolnego, a w niej jeszcze odrobinę weny. Bo staram się dać wam tekst napisany najlepiej jak potrafię. Ważę każde zdanie, zastanawiam się nad zwykłymi wypowiedziami bohaterów... najdrobniejszymi.
Ale mam kilka stałych punktów ciągu dalszego. Jakich?

Otóż w najbliższych rozdziałach rozstrzygnie się wątek uprowadzenia Matyldy. 
Wyjaśni się jeszcze jedna kwestia. A będzie z nią związana nowa postać. Planowałam od jakiegoś czasu jej wprowadzenie. Teraz nadejdzie jej moment. 
Moment zwrotny. A raczej... chwila prawdy. 

Co jeszcze chcielibyście zobaczyć? Na co najbardziej czekacie? Dajcie znać w komentarzach.

Uprzedzając pytania o next - czekajcie na fragment ;)

niedziela, 11 lutego 2018

Broken. Rozdział 16


Dla Patrycji, W, MK oraz OH ...

Bo należy żyć nadzieją, czy nie tak?

- Co chcesz teraz zrobić? – milczał. Zacisnął knykcie na skórzanej kierownicy. Jeszcze jeden głęboki oddech i przeciągłe spojrzenie na młodszego brata.
- Nie wiem czy to był dobry pomysł. – pokręcił głową.
- Z czym nie wiesz czy to dobry pomysł? – Krajewski zmarszczył brwi. – Musisz mi coś powiedzieć. Andrzej, cokolwiek! Chciałbym wiedzieć na czym stoję! – może i nieco samolubne było w tamtym momencie troszczenie się o własny zasób wiedzy. Być może te kilka słów prawdy niczego by nie zmieniły. Choć teorie psychologów jasno mówią, że dostarczając umysłowi negatywnych bodźców, możemy wywołać uwolnienie się do organizmu hormonów stresu. A stąd już tylko krok do pochopnych decyzji, mokrych dłoni i wytrzeszczu oczu, choć może w odwrotnej kolejności. Reakcje na silny stres są niezliczone, lecz mają jeden mianownik – brak racjonalnego myślenia.
- Nie powinieneś ze mną jechać. – odparł w końcu.
- Jasne. – młodszy przewrócił oczami. – Bo Kaśka siedziałaby cicho. – ironizował. – Nie wiesz z kim będziesz miał do czynienia. A przyda ci się ktoś kto trenował sztuki walki. – zakończył wymownym gestem palca.
- Ta? – mruknął Andrzej pod nosem. – Dwa lata temu i pojawiałeś się tam miesiąc? – uniósł jedną brew, wyraźnie podkreślając kpinę. Pasażer wzruszył jednak ramionami.
- I dużo się tam nauczyłem. – Falkowicz jednak odpuścił sobie dalsze dręczenie niczego nie świadomego brata. Bo martwił się czymś zupełnie innym, choć nie miał na to jeszcze żadnych dowodów. Dla dobra ich obu najlepiej byłoby, gdyby tym razem profesor jednak pomylił się w swoich rozmyślaniach. Ale jakkolwiek by na to nie spojrzał, zawsze wniosek był podobny. Adam także nie był bezpieczny. I jeśli te podejrzenia okażą się słuszne, to tego dnia na stole operacyjnym zmarł ktoś więcej niż bezdomny dzieciak. Tylko cudowny zbieg okoliczności mógłby sprawić, że jednego dnia zabito z takim samym okrucieństwem i pozostawiając takie same ślady tortur na ciele chłopca w tym samym wieku co przyjaciel jego córki, Szymon.
Niewiele można było przewidzieć na podstawie tych informacji, które im przedstawiono. Nie mniej jednak jedno wiedzieli na pewno, że chłopak ukrywał się przed mafią, której naraził siebie, a także i przede wszystkim – naraził córkę Falkowicza. Tyle wiedział i to wystarczyło, by w jego krwi krążyło zbyt dużo adrenaliny i by ta przysłaniała mu jasność myślenia. Jedyne czego pragnął to działać, nie siedzieć bezczynnie. Każdy ruch mógł przybliżać go do odzyskania córki, choć… równie dobrze pogorszyć i tak beznadziejną sytuację ich wszystkich.
- Patrz przez okno. Może ją znajdziemy zanim do reszty osiwieje.
Znacie rodzica, który modliłby się o to by jego dziecko okazało się wagarowiczem? Może Andrzej był pierwszym takim w historii. Bo wolał stawić czoło jej młodzieńczemu buntowi i nieobecnościom na zajęciach, niż pogodzić się z tym że cokolwiek jej grozi. Dlatego teraz z taką wielką nadzieją wypatrywał jej wśród w dzieci chodzącymi ulicami Warszawy. Chciał wśród nich ujrzeć swoją córkę. I był przekonany, że przytuliłby ją, gdyby tylko ją zobaczył; wybaczył wszystko i zabrał ją do domu, tam gdzie jest najbezpieczniejsza. Myślał o tym, jak rzadko okazywał jej, że ją kocha. Dla niej był w stanie nauczyć się tego.
Znacie drugiego takiego rodzica?
*
Kolejny policyjny wóz podjechał pod budynek. Stary, opuszczony niegdyś wieżowiec, teraz zaczął tętnić życiem, choć stało się to koszem jednego koszmarnego morderstwa. Od kiedy karetka odjechała, na miejsce nie przestały przejeżdżać kolejne pojazdy specjalistów. Lecz, gdy do szefa śledztwa dotarła wieść o śmierci ofiary, rój funkcjonariuszy jakby zmroziło na moment. Wiedzieli, że od tamtej pory mieli do czynienia z czymś poważniejszym, znacznie większym. Od tej pory chodzili po miejscu zbrodni. Wszystko czego dotykali, bądź schody którymi wspinali się na odpowiednie piętro mogły pozostawiać kluczowe dowody. A to czy je dostrzegą będzie ważyło na ich karierze.
To ich zmobilizowało. Zaczęli pracować w ciszy, większym skupieniu. Nie mogli jednak przewidzieć jednego. Że wśród nich samych jest członek winnej wszystkiemu mafii. W stroju policjanta, rozglądał się dookoła, niepostrzeżenie nadzorował pracę innych śledczych. Dbał, by jego szef miał najświeższe informacje. To od niego wyszła informacja, która potem została przekazana Kasi.
- Hej ty! – mężczyzna w policyjnym uniformie odwrócił się, do „przełożonego”.
- Tak?
- Zbieraj się. Nie słyszałeś? Koniec zmiany. Za chwile przychodzi specjalistyczna ekipa. – policjant zmarszczył brwi, przyglądając się mężczyźnie, którego nie mógł sobie przypomnieć.
Szpieg kiwnął głową i zniknął na klatce schodowej. Wyszedł z budynku i wsiadł do auta, gdzie czekał na niego jego wspólnik.
- Znaleźli coś?
- To idioci. – odparł zadowolony z siebie, zapinając pas. Mężczyzna, który siedział za kierownicą przeżuł kolejny kęs pączka i wytarł brudne od lukru dłonie w spodnie.
- To dobrze. Szef i tak ma zły humor. – fałszywy policjant spojrzał na wspólnika krótko i zaśmiał się pod nosem.
- Słyszałem. Gratuluję akcji. – samochód odpalił, kierujący już szykował się do odjazdu, kiedy jego kolega zauważył coś pod budynkiem.
- Stój. – pochylił się nad kokpitem, nie wierząc własnym oczom. Odszukał w pamięci obraz twarzy, którą widział może raz w życiu. I rozpoznał ją. – A niech mnie. Pod sam nos.
*
Wszystkie dzieci chcą być dorosłe, dopóki nie doświadczą czym ta dorosłość pachnie. Dziewczynki zakładają szpilki swoich matek, synowie wsiadają do aut swoich ojców i udają, że pędzą po torze wyścigowym. Każde z nich chce być wyższe, móc posiadać własne pieniądze i co najważniejsze – robić wszystko bez otrzymywania na to zgody. Pędzą tak do tego stanu posiadania nieograniczonych możliwości, nie będąc świadomym co ich czeka. Zderzenie z rzeczywistością okazuję się bolesne. A przecież miało być tak beztrosko, choć jak na ironie losu – właśnie z niej uciekli.
Kiedy tak idąc tym tokiem przemyślimy wszystko znacznie głębiej, dojdziemy do zaskakującego wniosku, że wszystko toczy się właśnie wokół dzieci. By poprzeć tę bądź co bądź odważną hipotezę, pokuszę się o kilka argumentów, jak przystało na porządną szkolną rozprawkę.
Otóż doroślejąc zdajemy sobie sprawę  z tego, że najlepsze lata swojego życia przypadają na okres dzieciństwa. To z tego czasu wywodzą się wszystkie najpiękniejsze wspomnienia, tęsknimy do doznanych wtedy zapachów, czy smaków. Nie ma osoby, która nie wspominałaby kuchni mamy bądź babci. Zawiązane wtedy przyjaźnie, pozostają w pamięci na zawsze i budzą w nas sentyment. I aż serce rwie, by móc cofnąć czas. 
Ten, w którym ukształtowaliśmy się jako ludzie. Wszystkie nasze postawy, nasz fundament moralny. Jego początki i solidne rusztowanie powstało we wczesnych latach dzieciństwa. Za sprawą środowiska, rodziny… jaka by ona nie była. Ze złych wspomnień jesteśmy wyciągnąć wnioski, które ocalą nas przed błędami swoich przodków. Wszystko po to by stać się lepszym człowiekiem.
Bo nic nie dzieje się przypadkiem. Każda spotkana osoba ma na nas wpływ. A mądrzy dorośli wiedząc o tym, chronią swoje małe pociechy, starając się zasłonić je przed całym złem świata. Ukształtować ich. Dać im namiastkę szczęścia, którego potem jest tak mało.
Matylda, jedyna pociecha Falkowicza i jego wciąż małżonki, wpadła w nie lada kłopoty zadając się z chłopakiem, który okazał się być zamieszany w nieczyste interesy. Ale… czy serce obchodzą takie drobnostki, kiedy zaczyna bić mocniej na każde Jego wspomnienie? Rozum, choć jego działanie należy tutaj poddać zwątpieniu, snuje bajkowe wizje wspólnej przyszłości. Idealne obrazy, które widuje się tylko w filmach. W marzeniach nastolatki nie było miejsca na przeszkody, jakie stawiała brutalna rzeczywistość. Bo należy żyć nadzieją, czy nie tak?
Idąc zatem uliczką, która miała zaprowadzić ją do opuszczonego biurowca, w którym „pomieszkiwał” Szymon, uśmiechała się pod nosem, nie mogąc doczekać się ich spotkania. Hardym krokiem, ściskając w dłoniach szelki plecaka, który podskakiwał na jej plecach z każdym krokiem, przemieszczała się dzielnicą Warszawy. Tam gdzie budynki wyglądały na opuszczone, a ludzie podejrzanie, Matylda wyróżniała się w środowisku. Zbyt wesoła, zbyt beztroska i kolorowa. Z torba wypchaną kanapkami i drożdżówkami, które znosiła zbuntowanemu uciekinierowi. Robiła tak już od jakiegoś czasu. Była przekonana, że gdyby nie ona, nastolatek już dawno umarłby z głodu. Choć poniekąd… traktowała to jako idealny pretekst, by spotykać go dzień za dniem. W przeciwnym razie wyszłaby zapewne na zdesperowaną, albo co gorsza – nachalną.
Gdy w końcu zbliżyła się do celu, jakie było jej przerażenie, gdy zauważyła mnóstwo policyjnych radiowozów. Zwolniła kroku, mocniej ściskając szelki na swoich barkach.
Złapali go.
Zbladła. Mimo strachu zrobiła kilka kroków w przód. Zacisnęła usta i raźniejszym krokiem ruszyła do przodu. Pomyślała, że jeśli uda niewzruszoną, nikt jej nie spostrzegnie. Musi tylko udawać taką, która nie ma nic do ukrycia. Jest tylko zwykłą uczennicą, która zmierza tędy do… szkoły właśnie.
- Halo A ty dokąd? – zastygła, gdy tuż przed nią jak spod ziemi wyrósł policjant. Otworzyła buzię, zapominając jak się jej używa. – No? Zgubiłaś się? – patrzył na nią podejrzliwie.
- Ja tylko… - nie mogła przypomnieć sobie wymówki, którą jeszcze wcześniej powtarzała w myślach.
- Tutaj jest niebezpiecznie mała. – rozejrzał się po okolicy, jakby mając to w nawyku. – Tam na górze zabili młodego chłopaka. Niewiele starszego od ciebie. – pokręcił głową.
Matylda spojrzała na wszystkie auta, błyszczące nadal policyjne światła, budynek, do którego tak często ostatnio wchodziła.
- Ja… - nie potrafiła poskładać myśli. Nie mogła uwierzyć, że chodzi o Szymona. Takie rzeczy nie dzieją się przecież naprawdę, widywała je tylko w filmach. Nie mogli skrzywdzić niewinnego chłopaka… wiedziała, że był dobry. Za co ktoś mógłby sprawić mu taką krzywdę?
- Masz pojęcie co mogłoby się stać, gdybyś przechodziła tutaj trochę wcześniej? – młody policjant, który także miał małą córeczkę, zatrzymał na chwilę wzrok na wystraszonej dziewczynce. Była tak przerażona, że wydawało mu się iż przemówił jej do rozsądku. Kto mógł przewidzieć czym tak naprawdę było spowodowane jej osłupienie?
- Zawiozę cię do domu. – wyciągnął z paska krótkofalówkę. – Już ja sobie porozmawiam z twoimi rodzicami. Będą odwozili cię pod same drzwi szkoły. – mając ją cały czas na oku, zameldował się przez radio i przekazał kolegom, że zamierza opuścić na chwile miejsce przestępstwa. Wyjął z kieszeni kluczyki do auta i kładąc na ramieniu dziewczynki dłoń, poprowadził ją.
- Czołem – na chodniku pojawił się młody mężczyzna w ubraniu policjanta. Zasalutował z uśmiechem, nie darząc dziewczynki spojrzeniem. – Złapałeś wagarowiczkę?
Ten za plecami Matyldy przyjrzał się drugiemu mrużąc oczy. Nie poznawał kolegi po fachu, a wydawało mu się, że ma dobrą pamięć do twarzy. Musiałby choć raz spotkać go. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedział, tamten już wyciągnął rękę w stronę nastolatki.
- Odwiozę ją. Akurat kończyłem zmianę. – przyciągnął do siebie małą. – Szef mówił, że macie tam sporo roboty. Chyba lepiej, żeby nie dowiedział się, że zamiast szukać dowodów, odwozisz małolaty po szkole. – kiwnął głową w stronę całego zamieszania. – Możesz wracać. – uśmiechnął się szerzej.
Policjant nie ruszał się jednak z miejsca.
- Już zgłosiłem, co miałem zamiar zrobić. – krok w stronę dziewczynki, lecz przestępca cofnął się, szarpiąc do tyłu dziewczynkę. Mundurowy zmarszczył brwi. – Nie znam cię. – przekręcił głowę, mając dziwne przeczucie. – Którą szkołę kończyłeś? – mężczyzna pomyślał przez chwilę i na moment uśmiech na jego twarzy przygasł.
- Tę… najlepszą. – zaśmiał się, ukazując rząd białych (przynajmniej tych na przodzie) zębów.
- A tak. – przeliczając coś w pamięci policjant przytaknął powoli. Po chwili gwałtownie szarpnął za pistolet u swojego boku, próbując drugą ręką przyciągnąć do siebie nastolatkę. Matylda nadal oszołomiona, nie bardzo wiedziała co się w tamtym momencie wydarzyło. Wszystko było w porządku, do czasu, kiedy ten pierwszy mężczyzna nie próbował wyciągnąć broni. Tak jej się przynajmniej wydawało, bo ten drugi bez najmniejszego szelestu, ze stoickim spokojem i diabelnym refleksem wyciągnął coś, co dopiero potem dostrzegła. Policjant osunął się na ziemie, ze wzrokiem jeszcze bardziej zaskoczonym niż jej. Nie miała pojęcia co się stało, dopóki nie ujrzała stróżki krwi wypływającej z ust upadającego. Przed oczami zabłyszczał jej nóż, wyciągnięty z ciała biedaka. Przez moment próbowała nawet ucieczki. Lecz… chyba zapomniała jaką szybkością i zwinnością ruchów wyróżniał się obcy w mundurze. Złapał ją za plecak, a ona zawisła na moment na szelkach.
- Chyba jednak pojedziesz ze mną. 



Taką akcję lubię najbardziej. A wy? Koniecznie dajcie znać w komentarzach jak Wasze odczucia.
Pozdrawiam ciepło!


czwartek, 8 lutego 2018

Broken. Fragment rozdziału 16.



"Kolejny policyjny wóz podjechał pod budynek. Stary, opuszczony niegdyś wieżowiec, teraz zaczął tętnić życiem, choć stało się to koszem jednego koszmarnego morderstwa. Od kiedy karetka odjechała, na miejsce nie przestały przejeżdżać kolejne pojazdy specjalistów. Lecz, gdy do szefa śledztwa dotarła wieść o śmierci ofiary, rój funkcjonariuszy jakby zmroziło na moment. Wiedzieli, że od tamtej pory mieli do czynienia z czymś poważniejszym, znacznie większym. Od tej pory chodzili po miejscu zbrodni. Wszystko czego dotykali, bądź schody którymi wspinali się na odpowiednie piętro mogły pozostawiać kluczowe dowody. A to czy je dostrzegą będzie ważyło na ich karierze.
To ich zmobilizowało. Zaczęli pracować w ciszy, większym skupieniu. Nie mogli jednak przewidzieć jednego." 


Że? Widzimy się niebawem. Dowiemy się między innymi gdzie jest Matylda :)
Bądźcie gotowi! 




czwartek, 1 lutego 2018

Broken. Rozdział 15


Karuzela nigdy nie przestaje się kręcić.

- Matyldzia?
- Nie śpię. Czytaj dalej. – niezadowolony wrócił do czytania, choć mógłby przysiąc że dziewczynka przed chwilą odpłynęła.
Westchnął i odnalazł wers, na którym miał nadzieje, zakończyć czytanie tych ubarwionych do granic wyobraźni bajek.
- Kupiec odwrócił się i był gotów opuścić bramy miasta, kiedy usłyszał głos niewiasty. „Stój”, zrobił jak mu nakazano, a jego oczom ukazała się Księżniczka, do której tak szalenie tęskniło jego serce. Zwróciła ona swoje pełne litości spojrzenie na ubogiego mężczyznę. „Kupiec zostanie w mieście. Taka jest moja wola.”, rzekła władczo głosem godnym prawdziwej królowej. Kupiec pomyślał wtedy, że lud nie mógłby mieć lepszej królowej, niż księżniczka Dalia. „Ależ ukochana, z woli sądu kupiec winien być wygnany.” Tłumaczył się książę Aleksander, którego intrygi Dalia  już przejrzała. „Nikt nie będzie sprzeciwiał się mojemu słowu, a jest ono ponad wyroki każdego sędziego w naszym królestwie.” – spojrzał na dziewczynkę, która wydawała się już smacznie spać. Zamknął książkę i chwycił jej kołdrę i podciągnąć ją wyżej na ramiona dziewczynki. Starając się ostrożnie dźwignąć z łóżka, odłożył bajkę na biurko.
- Nie skończyłeś. – usłyszał. Odwrócił się zaskoczony i ujrzał na wpół otwarte oczy zaspanej Matyldy.
- Czy ty kiedyś zaśniesz? – westchnął zrezygnowany.
- Jak przeczytasz bajkę do końca. – upierała się przy swoim, choć ledwie otwierała powieki.
- Przecież wiesz jak się skończy. Wszystkie kończą się tak samo. „I żyli długo i szczęśliwie”.
- Chce posłuchać.
- Na litość… - otworzył książkę i widząc ile pozostało mu jeszcze testu postanowił nieco go uprościć. – Księżniczka wygnała złego księcia Aleksandra, a jej kupca mianowała Księciem, razem z którym panowała długo i sprawiedliwie. – spojrzał na nią znacząco i dodał – I żyli długo i szczęśliwie. – zatrzasnął książkę. – Koniec. Karaluchy pod poduchy. – odłożył bajkę na półkę.
- Zmyśliłeś to.
- Skądże! – wzruszył ramionami, niejako przyznawając się do kłamstwa. 
- Pominąłeś rozmowę kupca z Dalią. – podniosła się na łokciach, mierząc go wzrokiem. – Chce posłuchać szczęśliwego zakończenia.
- O szczęśliwych zakończeniach prawda jest taka, że one nie istnieją. – odrzekł od razu. – Kupca zakuli by w dyby, a księżniczka zniknęłaby na dwanaście lat i po latach umierając oznajmiłaby księciu, że mają nastoletnie dziecko. -  przetarł nerwowo palcami skroń. Nie potrafił zajmować się dziećmi, nigdy nawet nie miał okazji żadnego choć na chwilę potrzymać. Los zgotował mu paskudną niespodziankę w postaci nieco gorszej wersji dziecka – nastolatki. Był ostatnią osobą, której można by powierzyć pod opiekę jedno z tych nieletnich istot. I tak rozmyślając o ostatnim wyznaniu Kaśki, zaczął się zastanawiać czy ta aby na pewno była przy zdrowych myślach jeszcze przed wypadkiem.
*
Adam obserwował brata z samochodu i widział jak jego twarz zmieniała się w miarę upływu czasu rozmowy telefonicznej. Od rozbawienia, aż do osłupienia z cieniem strachu. Potem był już głównie owy strach i wściekłość, trudno było ustalić ich proporcje.
Andrzej wsiadł w końcu do auta i z mocnym trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
- Co się dzieje? – Krajewski zmarszczył brwi, kiedy dziwnie otępiony czymś Falkowicz odpala silnik i chaotycznie rozgląda się po parkingu szpitalnym, ale chirurg mógłby przysiąc że tylko szczęśliwym trafem nikogo nie potrącili, bo Andrzej był w stanie kompletnego amoku. – Andrzej! Powiesz mi co jest grane!? – podniósł głos, licząc na zwrócenie na siebie uwagi. – Andrzej do cholery! – ten spojrzał na niego krótko, jakby na moment zdając sobie sprawę z jego obecności.
- Wysadzę cię na przystanku. Wrócisz do szpitala albo złapiesz taksówkę. – Adam zmrużył oczy. – Ja muszę odebrać Matyldzie.
- Ze szkoły? Przeskrobała coś? – nie do końca interesował się życiem brata, bo w swoim też miał ostatnimi czasy ciekawie. Z tego powodu nie wiedział w jakim dokładnie momencie życia był Falkowicz. Nie znał jego rozterek i frustracji, ani też nie przypuszczał, że dawne problemy z jego córką wcale nie przeminęły. Trudno go za to winić, choć gdyby tylko wiedział…
- Tak. To znaczy nie… Muszę jak najszybciej dostać się na drugi koniec miasta. – mamrotał mało składne tłumaczenia, skręcając co raz na kolejnych skrzyżowaniach i przyspieszając na drodze ekspresowej, najwidoczniej zapominając o tym, że miał wysadzić brata.
- Okej, to pojadę z tobą. – Adam bardziej stwierdził fakt, niż chciał przekonać Falkowicza do swojej decyzji. Zamilkł na resztę czasu podróży. Lepiej było aby w tamtym momencie Andrzej zachowywał choć minimum skupienia na prowadzeniu auta. Dlatego na tę chwilę oszczędził mu i tak bezsensownych pytań, na które nie uzyskałby pewnie odpowiedzi.  Czekał. Cokolwiek się stało, wolał być w pobliżu.
*
Czarne BMW, z tyłu przyciemniane szyby; nie można było dostrzec żadnego z pasażerów pojazdu. Nawet kierowca jakiejś dziwnie pospolitej urody. Mógłby z czystym sumieniem (na ironię) reprezentować nazwisko „Kowalski”.
- To ta chata? – szczuplejszy odezwał się do szefa. Ten spojrzał na niego znad lekkiego uśmiechu.
- Ta. Wysiadamy. – lecz grubszy ani drgnął.
- A szef to nie idzie? – zatrzymał się przy uchylonych drzwiach, nie podnosząc się jeszcze z siedzenia. Barbossa, bo taką nadano mu kiedyś ksywkę, ze spokojem przekręcił swój krótki kark i z równie opanowanym tonem głosu odparł
- Wypierdalaj. – pozbywając się świadków, sięgnął po telefon i wybrał jeden z zapisanych pod tylko jemu znanym hasłem numer. – Gadałeś z prawniczką? – chwila ciszy i krótka odpowiedź. – Spisałeś się, szwagier. Moja siostra będzie z ciebie dumna. Możesz jej przekazać, że dług spłacicie bez odsetek. – jakiś szmer w słuchawce, który przerwał rozłączając połączenie.
- Zabawę czas zacząć. – uśmiechnął się pod nosem ukazując błyszczący srebrem ząb. Zerknął jeszcze przez okno, gdzie jego chłopcy robili nalot, na niewielki dom otoczony drzewami. – Co za pojeb buduje dom w lesie. – mruknął pod nosem, marszcząc gładkie dotąd czoło. – Niebezpiecznie. – dodał, wywołując lekki uśmiech na twarzy kierowcy.
*
Byłam kiedyś świadkiem pewnej historii. Kobieta, która miała dwójkę synów, rozmawiała ze swoją matką na tarasie. Była ładna, słoneczna pogoda, aż żal byłoby nie wykorzystać tej okazji do miłej rozmowy na świeżym powietrzu, popijając kawę i częstując się kupnymi ciasteczkami. Starszy z synów był wtedy w szkole, młodszy natomiast bawił się w swojej piaskownicy, bardzo dobrze widocznej z tarasu.
Lecz kto ma do czynienia z dziećmi, wie że dosłownie sekunda nieuwagi może wystarczyć by stracić z oczu malucha. Tak się stało i wtedy, bo po chwili matka zorientowała się że trzylatka nie ma. Zniknął. Jakby zapadł się pod ziemię. Kobieta ze łzami w oczach sprawdzała kolejne kąty, lecz malca nigdzie nie było.
Wołania usłyszał sąsiad młodej matki, prywatnie jej brat, który mieszkał tuż za płotem. Mężczyzna przyprowadził jej synka, tłumacząc się, iż myślał, że kobieta widziała jak przesadza chłopca przez ogrodzenie. Oboje byli przecież na widoku, a robili tak nie pierwszy raz.
Jedna chwila. Moment, który wystarczył by napisać w głowie matki najczarniejsze scenariusze. Ta karuzela nigdy się nie zatrzymuje. Napędza się samoistnie i pochłania ze świstem powietrza cały tlen, pozbawia go, pozostawiając w człowieku niewysłowiony żal i tęsknotę. Nikt nie zrozumie rozpaczy matki, nawet ojciec jej dziecka, który także cierpi. Lecz gorszym jest że oni nigdy nie zrozumieją siebie nawzajem. Ulepieni z jednej gliny, jedno przysięgali sobie nawzajem, teraz mogą albo wesprzeć się nawzajem, albo znienawidzić.
A przecież Matylda mogła być bezpieczna. Andrzej zawoził ją rano do szkoły, pod okiem ojca musiała być pilnie strzeżona. Widział jak dziewczynka wchodziła do szkoły. Nie było mowy o pomyłce. Matylda nie była porwana, Kasia ubzdurała to sobie. Wymyśliła tragedie z własnym dzieckiem w roli głównej, wciągając w swoje obawy męża.
Ale karuzela ruszyła. Nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Nie uspokoi się, dopóki nie przytuli córeczki.
Chcąc wykonać kolejne połączenie do Andrzeja zamarła na moment. Usłyszała dzwonek do drzwi, a po chwili niemrawe skrzypnięcie, jakby ktoś właśnie wszedł do środka. Kciuk nadal wisiał nad zieloną słuchawką przy imieniu jej męża, za jednym dotknięciem była w stanie połączyć się z min, w razie zagrożenia dać mu znać o tym, że potrzebuje pomocy. Skąd ten strach, przecież to nie musiał być ktoś obcy.
- Andrzej to ty? – ostrożnie przesunęła stopami po drewnianych panelach, nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu. Zbliżyła się do drzwi wejściowych, dostrzegając ich w końcu.
- Przywiozłeś ją? – dopiero teraz dostrzegła, że przerwała  im jakąś rozmowę. Najwidoczniej nie zdążyli niczego ustalić, bo Adam spojrzał na nią lekko spanikowanym wzrokiem. Andrzej natomiast, pocierał dłonią czoło, skrywając tym sposobem swoją twarz. – Gdzie jest Matylda?
- Nauczycielka powiedziała, że nie pojawiła się dzisiaj w szkole. – odparł w końcu gardłowym głosem. Załamany usiadł na małej eleganckiej ławeczce, która stała tuż za nim. Skrył twarz w dłoniach, nie mając pojęcia, co ma teraz zrobić. Irytująca pustka w głowie odbierała mu siły. Teraz kiedy nie wiedział, jak mógłby ochronić swoją córeczkę, czuł się bezsilny. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział co dalej.
- Jak to nie… Andrzej zawoziłeś ją przecież! – wrzasnęła, trzęsąc się ze strachu. – Raz jedyny poprosiłam cię o coś! Żebyś zajął się Matyldą! – oczy wypełnione po brzegi, nie uniosły tylu łez, więc te spływały teraz żwawo po jej policzkach. – Miałeś ją tylko odwieźć do szkoły! – krzyk był coraz słabszy, bo głos łamał się Kasi. – Myślałam, że z tobą będzie bezpieczna do cholery. – łkała.
Falkowicz spojrzał na kobietę z twarzą niewyrażającą wiele. Adam cofnął się, kiedy brat wstał z siedzenia i podszedł żony. Może profesor niewiele wtedy wiedział, ale coś podpowiadało mu że powinien tak postąpić. Słuchając więc wewnętrznego głosu, lecz nadal lekko wahając się , spróbował objąć kobietę.
- Puść mnie, słyszysz!? – wrzasnęła, szarpiąc się w jego uścisku, lecz ten tylko mocniej splótł swoje dłonie wokół jej ciała. – Nie dotykaj mnie. – niemal szepnęła. – To twoja wina. – przestała walczyć. Rozpłakała się, pochylając swoją głowę na jego ramieniu. – Tak się o nią boję…
- Wiem. – odparł, ledwie dostrzegalnie gładząc jej plecy. – Ja też. 
W pomieszczeniu zalegała dojmująca cisza. Adam, starając się jej nie przełamywać, szperał w kolejnych półkach kuchennych. Próbował dotrzeć do apteczki, którą kiedyś tam widział, ale najwidoczniej od czasów pobytu Kaśki w domu Falkowicza, wszystko zmieniło swoje miejsce. Chcąc odnaleźć cokolwiek, co mogłoby działać uspokajająco, zatrzymał się na moment przy szafce z najróżniejszymi herbatami. Okazało się, że Smuda była ich wielbicielką, brata raczej by o to nie podejrzewał.
Jakaś puszka przewróciła się omal nie strącają małej wieżyczki z herbacianych paczuszek. Asekurując już kartonowe pudełeczka, zerknął kątem oka na małżeństwo. Kasia i Andrzej siedzieli obok siebie na rogu stołu, zdaje się że  to były ich stałe miejsca jeszcze za dobrych czasów ich małżeństwa. Ona patrzyła w telefon, jakby była pewna, że Matylda zaraz do niej zadzwoni; on po kolejnej próbie dowiedzenia się czegokolwiek od koleżanek córki, zaczął wykonywać połączenia do niej samej.
- Szlag mnie zaraz trafi! – wybuchł, odrzucając telefon. – Smarkula pewnie znowu poszła na wagary, a ja tutaj rwę sobie włosy z głowy!
Adam postawił przed Kasią filiżankę melisy, a drugą przesunął w stronę brata.
- Kiedy miną dwadzieścia cztery godziny? – zabrał głos młodszy.
- Nie zamierzam czekać, aż policja się tym łaskawie zajmie. – Falkowicz, podniósł się z krzesła, zgarniając do kieszeni komórkę.
- Takie jest prawo. Nie mogli przyjąć zgłoszenia. – Kasia w końcu zabrała głos, chwytając jednocześnie obiema dłońmi gorącą porcelanę.
- Zawsze uważałem, że kodeks prawny jest kulą w plecy szarego obywatela. – odparł, zdejmując z oparcia krzesła czarny płaszcz i zarzucając go na siebie.
- Dokąd jedziesz? – kobieta jakby dopiero teraz dostrzegła co robi mężczyzna.
- Jej wychowawczyni mówiła, że od jakiegoś czasu opuszczała lekcje. Przy odrobinie szczęścia znajdę włóczęgę w mieście. A wtedy, przysięgam, zbije ją na kwaśne jabłko…
- Jadę z tobą! – Kasia poderwała się z krzesła.
- Zostajesz w domu. Ktoś musi być na miejscu, gdyby Matylda pojawiła się tutaj.  – stanowczość w jego głosie wydawała się nie do przezwyciężenia. Lecz matka dziewczynki rozpaczliwie próbowała przełamać upór męża.
- Przecież jest Adam. – błagalnie spojrzała na chłopaka, który przecież niewiele miał do powiedzenia. Był gotów przystać na jej prośbę, lecz Andrzej go uprzedził.
- Adam jedzie ze mną. – kiwnął głową w stronę zaskoczonego chłopaka. Ten jakby odruchowo wykonując polecenie starszego brata także podniósł się z siedzenia. – Muszę mieć ze sobą kogoś z trzeźwą głową. – dodał stanowczo, lecz jakby nieco łagodniej. Chwycił ją za ramiona i wymusił pokrzepiający uśmiech. – Wymyśl jej jakąś surową karę, bo tych wagarów nie puścimy jej płazem. – ucałował jej czoło i odwrócił się w stronę drzwi. – A, i jeszcze jedno. – odwrócił się w połowie drogi do wyjścia. – Kiedy wyjdziemy, zamknij za nami wszystkie drzwi i zasłoń rolety. Nikomu nie otwieraj. – oznajmił już chłodnym tonem i zniknął razem z bratem z zasięgu jej wzroku.



Zacznie się walka z czasem i samym sobą. Czyli typowy kryminał ;)