Jak szybko potrafisz liczyć?
Trzy. Dwa. Jeden. Strzał.
Ciało pada na kolana, a potem uderza głową o podłogę,
zakrywając zaskoczony wyraz twarzy ofiary. Huk ledwie ucichł odbijając się
jeszcze od ścian, proch zasypuje nadgarstek oprawcy, będąc potem dowodem na to,
iż była to osoba trzymająca broń, a w tempie kiedy owa dłoń opada, spod
leżącego ciała wypływa lepka krew. Powoli, jakby serca wszystkich tam obecnych
nagle zwolniły.
Trzy sekundy do momentu, w który ktoś umiera, trzy chwile w
których może zdarzyć się wszystko. Zdążyłbyś przeanalizować sytuacje i wybrać
najlepszą z możliwych opcji? Czy wystarczyłoby tobie czasu, aby zdecydować się
na poświęcenie siebie samego, zajęcie miejsca ofiary? Tylko czy warto.
Jak szybko potrafiłbyś porównać wartość życia twojego i
osoby mającej zaraz zginąć? Wystarczą wspomniane trzy sekundy? Przekonajmy się.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Pamiętasz kiedy pierwszy raz byłeś zmotywowany do napisania sprawdzianu na najwyższą ocenę? Nawet jeśli było to w podstawówce, a ocenę miałbyś otrzymać na najgorszy w świecie szlaczek, który o zgrozo wychodził poza linie. Nawet jeśli ta determinacja nigdy więcej już się nie powtórzyła. Przywołaj do siebie to niesamowite uczucie. Chciałeś by wszyscy byli z ciebie dumni. Potem przychodziły poważniejsze etapy edukacji, w których trzeba było się sprawdzić. Nadszedł czas wyboru. Załóżmy, że nadeszły studia. Kierunek obrany możliwe jak najambitniej lub - jak większość młodych ludzi robi - wybrany z powodu fajnej nazwy. Najwięksi kujonie będą walczyć o tytuły naukowe z najwyższej półki, wielu z nich zostaje lekarzami. Co wtedy myśli młody człowiek? Ze cała ta ciężka praca nie poszła na marne. Utarł nosa znajomym, rodzice są z niego dumni. A wspiąć można się jeszcze wyżej, zdobywając kolejne tytuły naukowe.
Kiedy nagle przychodzi taki moment, gdy ktoś chce waszą wiedzę wykorzystać dla swoich celów. Stawia warunki nie do odrzucenia i każe wam sprzeciwić się wszystkim wartościom jakie przysięgaliście.
Po pierwsze - nie szkodzić.
I może nawet wasze sumienie jest bardziej czułe na puste konto bankowe, niż na czyjeś życie. Ale mając w sobie choć odrobinę refleksji zrozumiemy, że tracąc prawo do wykonywania zawodu przekreślamy prace swojego całego życia. A upadek z tak wysoka jest naprawdę bolesny.
Na stoliku położono czarną teczkę, zapinaną na srebrne klamry. Skoro leki za kilka tysięcy pakuje się w kartonowe pudełeczka, ubogacone na przykład jedynie w wymyślny zestaw do wstrzyknięć, to co musiało znajdować się w tej teczce? Kiedy ją otworzono Adam ujrzał rząd maleńkich strzykawek, których dawki zawierały jedynie po dwa mililitry tajemniczej substancji. Wszystkie wypełnione bezbarwną cieczą.
- Dziesięć gotowych do podania leków. - usłyszał. Z szeroko otwartymi oczyma spojrzał na sprawującego tam władzę gangstera.
- Mam to podać dziesięciorgu swoich pacjentów? - nie potrafił sobie wyobrazić, aby odważył się choć raz podać to coś któremuś ze swoich podopiecznych. Nie wiedział z czym miałby się mierzyć. Jakie byłyby tego ewentualne skutki uboczne? Prawdopodobnie sam miał się o tym przekonać. W końcu to "próba kliniczna" - Nie zgadzam się. - pokiwał stanowczo głową. - Nie dam się wciągnąć w coś takiego. Nie wiecie nawet co chcecie tym leczyć.
- Substancja znajduję się tylko w pięciu strzykawkach. Pozostałe pięć to placebo. - uniósł brwi chytrze. - Nie będziesz wiedział co podajesz, żebyś nie miał za dużych wyrzutów sumienia. - uśmiechnął się, czując swe zwycięstwo. - Powinieneś się cieszyć, masz swój udział w przełomowym odkryciu medycyny.
Krajewski patrzył na łysego mężczyznę z nienawiścią w oczach. Instynktownie chwycił mocniej ramiona Matyldy, która nie odstępowała wujka na krok. Mężczyzna był wtedy jej jedyna nadzieją na wyrwanie się z tego koszmaru.
- Nigdy nie zmusicie mnie to współpracy z wami. - mężczyzna siedzący w skórzanym fotelu westchnął ciężko, o dziwo nie zdenerwowany uporem lekarza, tak jak się tego spodziewał Adam. Gangster podniósł się niezgrabnie z siedzenia i z dziwnym spokojem dodał:
- Chyba nie przekonamy pana doktora. - odezwał się do zbieraniny przestępców, która siedziała w małym salonie, czy akurat przechodziła przez to pomieszczenie. - Trzeba będzie zwinąć interes chłopaki. Może przerzucimy się na kwiaty... cięte. - w pomieszczeniu rozległ się cichy rechot garstki mężczyzn. Po czym szef spojrzał na otwarta walizkę i z wydętymi lekko ustami przyglądał się błyszczącemu w niej szklanej zawartości. - Kilka osób straciło życie podczas pracy nad tym lekiem. - spojrzał na Adama znacząco. - Gdybym teraz zniszczył próbki, nie okazałbym szacunku dla ich pracy... i dla swoich przyszłych zysków. - zawiesił ręce za plecami, choć zapewne robił to z trudnością, próbując dosięgnąć tak swych dłoni. - Wspomniałem już o zyskach?
- Chyba już wszystko sobie wyjaśniliśmy. - Krajewski chciał zrobić krok w tył, lecz natknął się na jednego z przestępców.
- Nie tak szybko koleś.
- Chce zabrać Matyldę do domu. To jest tylko niewinne dziecko. - przycisnął ja do siebie, czując w kościach, że atmosfera zaczyna się zagęszczać.
- Nie przedstawiłem ci jeszcze wszystkich argumentów.
- Nie trzeba. - ponowna próba wycofania się nic nie dała, a jedynie pogorszyła sprawę. Krajewski został złapany przez faceta za nim, tak że nie mógł już dłużej trzymać dziewczynki stojącej przy nim. Gdy jego dłonie nie były w stanie jej już dosięgnąć, Matyldę chwycił targujący się z nim gangster.
- Nie! Zostaw mnie! Puść mnie, słyszysz! Puszczaj! - nastolatka szamotała się ramionach grubego, wrzeszcząc z całych sił. Nie udało się jej jednak wyswobodzić z uścisku. Jej drobne dłonie były zbyt słabe, by przeciwstawić się sile o wiele większego od siebie mężczyzny.
- Zamknij się! - krzyknął, zrzucając maskę opanowanego negocjatora.
Po chwili nastał moment ciszy, Adam dopiero po chwili zdał sobie sprawę dlaczego dziewczynka tak nagle ucichła, wydając z siebie już jedynie łkania. Tuż obok jej głowy chirurg ujrzał broń, lufą przyciśniętą do jej skroni. Sam ucisk broni był na tyle mocny, że unieruchomił jej głowę zakleszczona pomiędzy ramieniem celującego w nią mężczyzny, a samym żelastwem.
- Będziesz już cicho? - syknął jej do ucha. Przerażona Matylda ledwie dostrzegalnie potrząsła głową, zaciskając mokre od łez oczy.
- Ty sukinsynie... - Krajewski próbował rzucić się na mężczyznę, lecz na nic zdały się jego próby wyswobodzenia.
- Powinienem nie tracić na was czasu. - warknął przez zaciśnięte zęby gangster. - Za dużo pieprzenia. - odnalazł wzrokiem jednego ze swoich ludzi. - Przyprowadź. - człowiekiem, który miał wykonać polecenie był brat Szymona. Najwidoczniej zrozumiał czym miał się zająć, bo po chwili zniknął z pomieszczenia.
- Niczego nie ugrasz. - syknął Krajewski. - Policja jest już w drodze, wszyscy traficie tam gdzie wasze miejsce. - gruby przycisnął mocniej broń do głowy córki Falkowicza, wyginając tym jej głowę nienaturalnie w bok.
- A może najpierw chcesz zobaczyć gdzie jest jej miejsce, hm?
- Puść ją. - głęboki głos dobiegł uszu przestępcy. Ten odwrócił wzrok od przerażonej dziewczynki w jego uścisku i spojrzał na mężczyznę, który odezwał się przed chwilą do niego.
- Przedstawiam doktorowi kolejny argument. - zdyszany i z nadal zaciśniętymi zębami, uśmiechnął się jednak triumfalnie do wstrząśniętego chirurga.
- Andrzej? Co ty tutaj do cholery...
*
Wyrzuty sumienia to nieopisana siła. Jeśli nie wiesz jak wyciągnąć z kogoś informacje, których normalnie nigdy byś nie otrzymał, to zapewne trzeba uświadomić komuś, że ma wobec ciebie dług. Być może ktoś powiedział coś co mogło zranić twoje uczucia... po prostu postaraj się, żeby ci uwierzono, że tak jest.
Profesor jednak nie musiał tego robić. Piotr okazał się mieć wystarczająco czułe sumienie i nie chodziło tutaj tylko o jedno zdarzenie - dzisiejsza sytuacja, kiedy okazało się, że to nie brak czasu dla dwóch kobiet jest przyczyną wszystkich problemów ze zdrowiem Andrzeja, lecz porwanie jego ukochanej córki. Na domiar złego stan zdrowia przyjaciela okazał się być poważny. Czy mogłoby być gorzej? Mówiłam już o niechęci do życia? Falkowicz wydawał się nie wyjawiać jej w ogóle. Jakby otrzymał cios, którego nie potrafił udźwignąć. Każdy ma swoje granice, a jego zdaje się zostały już dawno przekroczone. I choć do niedawna tkwiło w nim jeszcze ziarno optymizmu, nadziei na odnalezienie dziecka, to teraz zostało ono zupełnie zniszczone. Przecież jak można liczyć na łut szczęścia, jeśli całe twoje życie to jedno wielkie bagno?
Mawiają, że cuda się zdarzają w najmniej odpowiednim momencie. że los się odwraca gdy wszystko wydaje się stracone. Zatem... teraz mógł nastąpić jedynie cud. Tak głoszą prawa fizyki, matematyki i opowiadań.
- Znaleźli ją. - usłyszał za plecami. - Adam niedługo przywiezie Matyldę.
Obrócił się po chwili. Od razu widział, że to nie żart. Jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się z niedowierzaniem w Piotra. Nie mógł wiedzieć, że błyszczały one od łez w świetle szpitalnych lamp.
A więc to koniec. Nareszcie ją odzyska. Nic innego nie miało już znaczenia. Tak bardzo kochał swoją córeczkę, tylko ona mu pozostała. Dla niej oddałby własne życie, jeśli tylko by mógł.
Gdy minęło pierwsze otępienie, a serce wybijało właśnie rekord uderzeń, w głowie pojawiło się mnóstwo pytań.
- Gdzie ona teraz jest? - Piotr ważył w myślach konsekwencje swoich słów.
- Nie wiem. - graj głupka, kiedy nie potrafisz być asertywny.
- Nigdy nie potrafiłeś kłamać. - podniósł głos, lekko podirytowany tym pogrywaniem z nim. - Gadaj!
- Słuchaj, Adam niczego mi nie powiedział. - lekarz przestąpił z nogi na nogę.
- A mimo to jakoś dowiedziałeś się gdzie pojechał. - rzeczywiście, może i Krajewski niczego mu nie powiedział, ale Piotr zdążył zauważyć wiadomość w treści której Adam otrzymał dziwny adres. - Posłuchaj mnie, kilka dni temu to dzięki mnie mogłeś zejść z dyżuru, żeby załatwić coś związanego z twoim synkiem. Najwyższy czas spłacić dług. - Gawryło doskonale pamiętał tamten dzień. Jego syn był wtedy na lotnisku z Krzysztofem, biologicznym ojcem Kubusia. Wtedy widział malca po raz ostatni. Zdążył podać mu jedynie jego ulubiona zabawkę, choć miał ochotę porwać synka i ukryć się z nim gdzieś daleko. Tęsknił za nim każdego dnia. Zastanawiał się czy Kubuś nadal go pamięta, czy wspomina, czy rozpoznałby go gdyby teraz stanął w progu ich drzwi gdzieś na drugim końcu świata.
- Zgoda.
*
Wpisał adres w nawigację swojego telefonu. Okazało się że miejsce docelowe było gdzieś na uboczach Warszawy, w miejscu do którego prowadziła jakaś polna droga. Powinno wydać mu się to dziwne już wtedy, gdy okazało się, że nie jest to komisariat policji. Sądził, że tam odbierze swoją córkę. Ale nie rozmyślał o tym wiele, bo pomyślał, że otrzymano wiadomość od kogoś, kto znalazł błąkającą się i zagubioną nastolatkę. Do tego momentu miał nadzieję, że dziewczynka po prostu nie mogła odnaleźć drogi do domu. Stara dobra rodzicielska naiwność...
- Andrzej, wiem kto ma naszą córkę! - usłyszał jak tylko odebrał połączenie od Kasi.
- Ja też. - odparł z lekkim uśmiechem. Tak bardzo cieszył się, że zaraz ją odzyska. - Właśnie po nią jadę. - chwila konsternacji po drugiej stronie.
- Jak to?
- Sam nie mogę w to uwierzyć, ale mam ten adres. To gdzieś na uboczu miasta. Niewiarygodne, że znalazła się aż tam. - podekscytowany przycisnął pedał gazu.
- O mój Boże... - usłyszał jej drżący głos i delikatny szloch. - Ale jak to możliwe? Skąd masz ten adres?
- Powiadomili Adama.
- Jak to Adama? Dlaczego nie nas? - nie rozumiał jej pretensji. Czy nie najważniejsze jest to, że Matylda odnalazła się?
- Kasieńko, a czy to ma znaczenie? - nabrał w płuca powietrza i wypuścił je z czystą radością. - Może ty nie odbierałaś, a ja byłem... nieosiągalny. - przez jego twarz przemknął cień, ale zniknął jakby nigdy go tam nie było. W ostatecznym rozrachunku tylko dziecko się liczyło, nie on. - Nasza Matyldzia wraca do domu. - podsumował rozmarzony.
- To jest jakaś pułapka. Andrzej nie chcę żebyś tam jechał. - zmarszczył brwi, szczerze zaskoczony tym co usłyszał.
- Chyba nie sądzisz, że zawrócę. - spojrzał zdezorientowany na wyświetlającą się nazwę jej kontaktu.
- Podaj mi ten adres, wezwę tam policję. - domagała się.
- Kaśka, nie wygłupiaj się. Wezwę jak tylko dotrę na miejsce.
- Zatrzymaj się, błagam cię! Dowiedziałam się kim są ci ludzie, to nie jest bezpieczne. Sam tylko sprowadzasz na siebie śmiertelne zagrożenie. - słuchał jej, nie wiedząc co o tym myśleć. Sam nie wiedział dlaczego uwierzył żonie. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo jej ufał. Bezgranicznie. Chyba nigdy nie osiągnie czegoś takiego z Aldoną. Ta myśl uderzyła go jak piorunem. A było w niej coś jeszcze, coś znacznie bardziej zaskakującego - uczucie.
- Prześle ci ten adres. - zacisnął palce na kierownicy, a w ich ślad poszły kości szczęki i żuchwy.
- Zrób to jak najszybciej.
- Kasiu? - odezwał się po chwili, nie wiedząc czy ona nadal tam jest.
- Tak?
- Kocham cię.
*
- Piotrek ma wyjątkowo czułe sumienie. - odparł ignorując popchnięcie, jakim go przed chwilą potraktowano. Od razu odnalazł wzrokiem Matyldę, która wiedząc o jego obecności, spróbowała się jeszcze wyszamotać z uścisku gangstera.
- Tato - wyszeptała, przez cieknące po jej twarzy łzy. Zauważył bruzdy na jej nadgarstkach i bladą cerę. Była wycieńczona i odwodniona. Ten widok sprawił, że jego spracowane serce rozpadło się na kilka kawałków.
- Wytrzymaj Matyldziu. - podszedł o krok bliżej, wyciągając przed siebie dłoń, jakby chciał chwycić nią swoja córkę. W pomieszczeniu nastało poruszenie. Wszyscy byli gotowi zatrzymać Falkowicza, lecz ten zatrzymał się w bezruchu na moment.
- Wiem co chcecie zrobić. - odezwał się gardłowo, zaskakująco spokojnie. - Oddajcie mi moją córkę, a obiecuję, że zrobię wszystko czego zarządacie. - kontynuował dobitnie artykułując każde słowo.
- Skąd mam wiedzieć, że ze mną nie pogrywasz profesorku? - przepocony dryblas szarpnął szamoczącą się w jego ramionach nastolatkę.
- Wiem, że nie mam innego wyboru. - odszukał wzrok córki i przez chwilę jakby komunikował się z nią bez słów. Wiedział, że nie ma nic do stracenia. Jedyne czego chce to bezpieczeństwa dla swojego dziecka. Nic innego już się nie liczyło. Nawet jeśli złamie prawo to z jego osobistym wyrokiem śmierci żadna kara więzienia nie wydaję się być straszna i... długa.
- Andrzej zastanów się, musi być jakieś inne wyjście. - szeptał mu nerwowo za plecami Adam. - Policja już jedzie. - Profesor, spojrzał tylko krótko za siebie, nie chcąc wyprowadzać braciszka z błędu. Sam miał nadzieje, że tak będzie. Ale gdyby ktoś miał się tam zjawić, już dawno byłby na miejscu. Obawiał się, że mogą nie otrzymać pomocy.
- Wypuść ich dwoje, a zgodzę się na wszystkie twoje warunki. - grubszy uśmiechnął się w końcu z ulgą i rozluźnił nieco mięśnie, które otaczały ciało dziewczynki.
- Nareszcie ktoś gada do rzeczy. - w przypływie radości machnął energicznie bronią, a dziewczynka wykorzystując okazje wyswobodziła się z jego objęć i pobiegła w stronę ojca.
Wszystko co działo się potem było zaledwie sekundą odgrywającą się w zwolnionym tempie.
Andrzej złapał instynktownie córkę i osłaniając jej plecy swoimi dłońmi, przycisnął ją do siebie jak nigdy wcześniej. W tamtym momencie poczuł się, jakby przytulił jego Matyldzię po raz pierwszy w życiu. Wzruszony oplótł dłonie wokół niej, chwytając mocno jej ramiona. Jej włosy skrywały jego łzy, dając im moment intymności.
Falkowicz, poczuł jednak z tyłu pleców jakąś siłę. Miał wrażenie, że ktoś chce go odciągnąć od córki, lecz nie miał pojęcia jak bardzo się mylił. Ta osoba pchnęła go do tyłu razem z nastolatką, osłaniając ich przed czymś, co Andrzej uświadomił sobie dopiero po chwili. Huk, który ogłuszył ich wszystkich wydała czyjaś broń. Przyciskający do siebie córkę z niewiarygodną siłą profesor, odwrócił wzrok w stronę, którą wypełniał przed chwilą hałas. Teraz tak kłująca w uszy cisza dawała się wszystkim we znaki. Ujrzał grubego szefa gangu stojącego ze skierowaną bronią w jego stronę, lekko zaskoczonego przebiegiem wydarzeń.
I Adama. Kulącego się na podłodze przed nim, którego oczy mętniały a klatka piersiowa zastygła po jednym głębokim wydechu na zbyt długi czas.
Teraz jeszcze ostatni rozdział. To będzie moje pożegnanie z Wami. Mam nadzieję, że podobały się wam moje rozdziały, w jakiś sposób dostarczyłam wam rozrywki.
Będę niezmiernie szczęśliwa, wiedząc że być może dostarczyłam trochę radości, trochę adrenaliny, trochę emocji.
Ten ostatni raz proszę - dodajcie w komentarzach swoje przemyślenia.
Do następnego razu!
A potem będę już tylko tęsknić...
Wyrzuty sumienia to nieopisana siła. Jeśli nie wiesz jak wyciągnąć z kogoś informacje, których normalnie nigdy byś nie otrzymał, to zapewne trzeba uświadomić komuś, że ma wobec ciebie dług. Być może ktoś powiedział coś co mogło zranić twoje uczucia... po prostu postaraj się, żeby ci uwierzono, że tak jest.
Profesor jednak nie musiał tego robić. Piotr okazał się mieć wystarczająco czułe sumienie i nie chodziło tutaj tylko o jedno zdarzenie - dzisiejsza sytuacja, kiedy okazało się, że to nie brak czasu dla dwóch kobiet jest przyczyną wszystkich problemów ze zdrowiem Andrzeja, lecz porwanie jego ukochanej córki. Na domiar złego stan zdrowia przyjaciela okazał się być poważny. Czy mogłoby być gorzej? Mówiłam już o niechęci do życia? Falkowicz wydawał się nie wyjawiać jej w ogóle. Jakby otrzymał cios, którego nie potrafił udźwignąć. Każdy ma swoje granice, a jego zdaje się zostały już dawno przekroczone. I choć do niedawna tkwiło w nim jeszcze ziarno optymizmu, nadziei na odnalezienie dziecka, to teraz zostało ono zupełnie zniszczone. Przecież jak można liczyć na łut szczęścia, jeśli całe twoje życie to jedno wielkie bagno?
Mawiają, że cuda się zdarzają w najmniej odpowiednim momencie. że los się odwraca gdy wszystko wydaje się stracone. Zatem... teraz mógł nastąpić jedynie cud. Tak głoszą prawa fizyki, matematyki i opowiadań.
- Znaleźli ją. - usłyszał za plecami. - Adam niedługo przywiezie Matyldę.
Obrócił się po chwili. Od razu widział, że to nie żart. Jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się z niedowierzaniem w Piotra. Nie mógł wiedzieć, że błyszczały one od łez w świetle szpitalnych lamp.
A więc to koniec. Nareszcie ją odzyska. Nic innego nie miało już znaczenia. Tak bardzo kochał swoją córeczkę, tylko ona mu pozostała. Dla niej oddałby własne życie, jeśli tylko by mógł.
Gdy minęło pierwsze otępienie, a serce wybijało właśnie rekord uderzeń, w głowie pojawiło się mnóstwo pytań.
- Gdzie ona teraz jest? - Piotr ważył w myślach konsekwencje swoich słów.
- Nie wiem. - graj głupka, kiedy nie potrafisz być asertywny.
- Nigdy nie potrafiłeś kłamać. - podniósł głos, lekko podirytowany tym pogrywaniem z nim. - Gadaj!
- Słuchaj, Adam niczego mi nie powiedział. - lekarz przestąpił z nogi na nogę.
- A mimo to jakoś dowiedziałeś się gdzie pojechał. - rzeczywiście, może i Krajewski niczego mu nie powiedział, ale Piotr zdążył zauważyć wiadomość w treści której Adam otrzymał dziwny adres. - Posłuchaj mnie, kilka dni temu to dzięki mnie mogłeś zejść z dyżuru, żeby załatwić coś związanego z twoim synkiem. Najwyższy czas spłacić dług. - Gawryło doskonale pamiętał tamten dzień. Jego syn był wtedy na lotnisku z Krzysztofem, biologicznym ojcem Kubusia. Wtedy widział malca po raz ostatni. Zdążył podać mu jedynie jego ulubiona zabawkę, choć miał ochotę porwać synka i ukryć się z nim gdzieś daleko. Tęsknił za nim każdego dnia. Zastanawiał się czy Kubuś nadal go pamięta, czy wspomina, czy rozpoznałby go gdyby teraz stanął w progu ich drzwi gdzieś na drugim końcu świata.
- Zgoda.
*
Wpisał adres w nawigację swojego telefonu. Okazało się że miejsce docelowe było gdzieś na uboczach Warszawy, w miejscu do którego prowadziła jakaś polna droga. Powinno wydać mu się to dziwne już wtedy, gdy okazało się, że nie jest to komisariat policji. Sądził, że tam odbierze swoją córkę. Ale nie rozmyślał o tym wiele, bo pomyślał, że otrzymano wiadomość od kogoś, kto znalazł błąkającą się i zagubioną nastolatkę. Do tego momentu miał nadzieję, że dziewczynka po prostu nie mogła odnaleźć drogi do domu. Stara dobra rodzicielska naiwność...
- Andrzej, wiem kto ma naszą córkę! - usłyszał jak tylko odebrał połączenie od Kasi.
- Ja też. - odparł z lekkim uśmiechem. Tak bardzo cieszył się, że zaraz ją odzyska. - Właśnie po nią jadę. - chwila konsternacji po drugiej stronie.
- Jak to?
- Sam nie mogę w to uwierzyć, ale mam ten adres. To gdzieś na uboczu miasta. Niewiarygodne, że znalazła się aż tam. - podekscytowany przycisnął pedał gazu.
- O mój Boże... - usłyszał jej drżący głos i delikatny szloch. - Ale jak to możliwe? Skąd masz ten adres?
- Powiadomili Adama.
- Jak to Adama? Dlaczego nie nas? - nie rozumiał jej pretensji. Czy nie najważniejsze jest to, że Matylda odnalazła się?
- Kasieńko, a czy to ma znaczenie? - nabrał w płuca powietrza i wypuścił je z czystą radością. - Może ty nie odbierałaś, a ja byłem... nieosiągalny. - przez jego twarz przemknął cień, ale zniknął jakby nigdy go tam nie było. W ostatecznym rozrachunku tylko dziecko się liczyło, nie on. - Nasza Matyldzia wraca do domu. - podsumował rozmarzony.
- To jest jakaś pułapka. Andrzej nie chcę żebyś tam jechał. - zmarszczył brwi, szczerze zaskoczony tym co usłyszał.
- Chyba nie sądzisz, że zawrócę. - spojrzał zdezorientowany na wyświetlającą się nazwę jej kontaktu.
- Podaj mi ten adres, wezwę tam policję. - domagała się.
- Kaśka, nie wygłupiaj się. Wezwę jak tylko dotrę na miejsce.
- Zatrzymaj się, błagam cię! Dowiedziałam się kim są ci ludzie, to nie jest bezpieczne. Sam tylko sprowadzasz na siebie śmiertelne zagrożenie. - słuchał jej, nie wiedząc co o tym myśleć. Sam nie wiedział dlaczego uwierzył żonie. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo jej ufał. Bezgranicznie. Chyba nigdy nie osiągnie czegoś takiego z Aldoną. Ta myśl uderzyła go jak piorunem. A było w niej coś jeszcze, coś znacznie bardziej zaskakującego - uczucie.
- Prześle ci ten adres. - zacisnął palce na kierownicy, a w ich ślad poszły kości szczęki i żuchwy.
- Zrób to jak najszybciej.
- Kasiu? - odezwał się po chwili, nie wiedząc czy ona nadal tam jest.
- Tak?
- Kocham cię.
*
- Piotrek ma wyjątkowo czułe sumienie. - odparł ignorując popchnięcie, jakim go przed chwilą potraktowano. Od razu odnalazł wzrokiem Matyldę, która wiedząc o jego obecności, spróbowała się jeszcze wyszamotać z uścisku gangstera.
- Tato - wyszeptała, przez cieknące po jej twarzy łzy. Zauważył bruzdy na jej nadgarstkach i bladą cerę. Była wycieńczona i odwodniona. Ten widok sprawił, że jego spracowane serce rozpadło się na kilka kawałków.
- Wytrzymaj Matyldziu. - podszedł o krok bliżej, wyciągając przed siebie dłoń, jakby chciał chwycić nią swoja córkę. W pomieszczeniu nastało poruszenie. Wszyscy byli gotowi zatrzymać Falkowicza, lecz ten zatrzymał się w bezruchu na moment.
- Wiem co chcecie zrobić. - odezwał się gardłowo, zaskakująco spokojnie. - Oddajcie mi moją córkę, a obiecuję, że zrobię wszystko czego zarządacie. - kontynuował dobitnie artykułując każde słowo.
- Skąd mam wiedzieć, że ze mną nie pogrywasz profesorku? - przepocony dryblas szarpnął szamoczącą się w jego ramionach nastolatkę.
- Wiem, że nie mam innego wyboru. - odszukał wzrok córki i przez chwilę jakby komunikował się z nią bez słów. Wiedział, że nie ma nic do stracenia. Jedyne czego chce to bezpieczeństwa dla swojego dziecka. Nic innego już się nie liczyło. Nawet jeśli złamie prawo to z jego osobistym wyrokiem śmierci żadna kara więzienia nie wydaję się być straszna i... długa.
- Andrzej zastanów się, musi być jakieś inne wyjście. - szeptał mu nerwowo za plecami Adam. - Policja już jedzie. - Profesor, spojrzał tylko krótko za siebie, nie chcąc wyprowadzać braciszka z błędu. Sam miał nadzieje, że tak będzie. Ale gdyby ktoś miał się tam zjawić, już dawno byłby na miejscu. Obawiał się, że mogą nie otrzymać pomocy.
- Wypuść ich dwoje, a zgodzę się na wszystkie twoje warunki. - grubszy uśmiechnął się w końcu z ulgą i rozluźnił nieco mięśnie, które otaczały ciało dziewczynki.
- Nareszcie ktoś gada do rzeczy. - w przypływie radości machnął energicznie bronią, a dziewczynka wykorzystując okazje wyswobodziła się z jego objęć i pobiegła w stronę ojca.
Wszystko co działo się potem było zaledwie sekundą odgrywającą się w zwolnionym tempie.
Andrzej złapał instynktownie córkę i osłaniając jej plecy swoimi dłońmi, przycisnął ją do siebie jak nigdy wcześniej. W tamtym momencie poczuł się, jakby przytulił jego Matyldzię po raz pierwszy w życiu. Wzruszony oplótł dłonie wokół niej, chwytając mocno jej ramiona. Jej włosy skrywały jego łzy, dając im moment intymności.
Falkowicz, poczuł jednak z tyłu pleców jakąś siłę. Miał wrażenie, że ktoś chce go odciągnąć od córki, lecz nie miał pojęcia jak bardzo się mylił. Ta osoba pchnęła go do tyłu razem z nastolatką, osłaniając ich przed czymś, co Andrzej uświadomił sobie dopiero po chwili. Huk, który ogłuszył ich wszystkich wydała czyjaś broń. Przyciskający do siebie córkę z niewiarygodną siłą profesor, odwrócił wzrok w stronę, którą wypełniał przed chwilą hałas. Teraz tak kłująca w uszy cisza dawała się wszystkim we znaki. Ujrzał grubego szefa gangu stojącego ze skierowaną bronią w jego stronę, lekko zaskoczonego przebiegiem wydarzeń.
I Adama. Kulącego się na podłodze przed nim, którego oczy mętniały a klatka piersiowa zastygła po jednym głębokim wydechu na zbyt długi czas.
Teraz jeszcze ostatni rozdział. To będzie moje pożegnanie z Wami. Mam nadzieję, że podobały się wam moje rozdziały, w jakiś sposób dostarczyłam wam rozrywki.
Będę niezmiernie szczęśliwa, wiedząc że być może dostarczyłam trochę radości, trochę adrenaliny, trochę emocji.
Ten ostatni raz proszę - dodajcie w komentarzach swoje przemyślenia.
Do następnego razu!
A potem będę już tylko tęsknić...
Nie wierze ze jednak on kocha kasie myślałam ze będziesz chciała jednak ich rozdzielić no i do tego Adam .. Ale czy na pewno już umarł ? No i jak dalej potoczy się akcja i czy falko i Matylda wyjdą z tego cali,czekam na tą ostatnia cześć z niecierpliwością !
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Twojego bloga parę dni temu i okazał się jednym z najlepszych jakie do tej pory czytałam i muszę przyznać, że przeczytałam go w dwa dni oraz dzięki Tobie przekonałam się do tej pary. ;)
Twoje opowiadania są genialne i aż żal chwycił za serce, gdy przeczytałam, że powstanie jeszcze tylko jeden rozdział, szkoda takiego talentu, ale sama rozumiem uciekający przez palce czas.
No nic, pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś będzie dane nam przeczytać Twoje mistrzowskie opowiadania.(będę sprawdzać bloga :))
Niecierpliwie czekam za zakończenie tej historii.
Serdecznie pozdrawiam,
Patrycja.