niedziela, 26 lutego 2017

Amnezja, Rozdział 11




Pomyślał wtedy... "Jeśli piekło istnieje, to wygląda właśnie tak."
Obrócił się dookoła na przepełnione pstrokacizną półki, na ciągnące się setkami metrów regały i zarzucone na nich kolorowe plastiki. Wszystko równie bezwartościowe, a ocenione z taką fantazją. Wszędzie tandetne figurki i kawałki plastików mające przyciągnąć jego wzrok. Lecz wręcz odpychały. Bo jakim trzeba być ślepcem, by nie dostrzec bezużyteczności tych tworów?
Tęczowe kolory przyprawiały go o zawrót głowy. Gdzie nie spojrzał tam tandeta. Nie sposób podejść do czegokolwiek, bo aż odrażało, a co dopiero wybrać tę jedną wyjątkową zabawkę, która zainteresowałaby prawie dwunastolatkę.
Istny koszmar dla rodzica, który zamiast od razu się poddać, musi przebrnąć przez tony plastiku i wybrać jeden, nie kompromitujący go przed własnym dzieckiem.
Ze zgorzchniałą miną ruszył wolnym krokiem, co raz spoglądając tylko niedbale na jedną, to na drugą stronę. Tandeta, koszmar, badziewie... Rozgoryczony zbliżał się do końca tego maratonu i aż w nim zawrzało, kiedy kompletnie niczego godnego uwagi nie znalazł.
- Zobacz. A to? - kobieta za to miała dla córki kilka propozycji. Podała mu jedno pudełko, na które ledwie spojrzał.
- Chłam. - warknął, mierząc beznadziejnym wzrokiem wysokie półki wokół niego. - Powinni tak nazwać ten sklep. Oszczędziliby klientowi czasu i pieniędzy. Kraina dziecięcych marzeń, myślał by kto. - prychnął, nie zrażając jednak Kasi swoją skwaszoną miną.
- Jesteśmy tu od pięciu minut, a ty już narzekasz. - porównała dwie zabawki, po czym odłożyła obie na półkę. Wolnym krokiem podeszła kawałek dalej, by zastanowić się nad kolejną propozycją.
- Nic tutaj nie znajdziemy. - zarzucił do tyłu barkami, jakby chciał poprawić leżącą na jego ramionach marynarkę. Odwróciła się w jego stronę, unosząc lekko do góry brwi.
- No to wracaj. - odparła śmiało. - Ale nie warcz potem, kiedy prezent ci się nie spodoba. - ze spokojem obróciła różowe pudełko, by przeczytać na nim instrukcję obsługi.
- Czy ja warczę! - warknął wzburzony. Spojrzała na niego krótko, po czym odłożyła trzymane w dłoniach przedmioty. Z ostatkiem cierpliwości podeszła do niego i kładąc na klapach jego marynarki swe dłonie, podniosła wzrok.
- Kochany... - westchnęła ciężko, przymykając na moment powieki.
- Prosiłem, zwracaj się do mnie normalnie. - irytowała go ta kpina, bez której Kasia często nie mogła się obejść.
Przytaknęła posłusznie i kontynuowała.
- Dobrze, więc panie profesorze... - zignorowała jego karcący wzrok i nieco wzburzoną minę. - To ty chciałeś, żeby te urodziny były wyjątkowe. Sam słusznie zauważyłeś, że po raz pierwszy obchodzimy je razem. - uderzyła lekko jedną dłonią, jakby wystukiwała kolejną liczbę argumentów, przypierających męża do muru. - Zaciągnąłeś mnie na zakupy i kazałeś wybierać coś z tej sterty chłamu, jak sam to ładnie określiłeś. - przekręciła delikatnie głowę na bok, obserwując jak prawa dłoń wygładza jedną z poł męskiej marynarki. - Więc nie zrzędź, proszę cie, tylko wybierz coś w końcu, żebyśmy mieli to jak najprędzej z głowy. - kończąc sugestywnym spojrzeniem, obróciła się w końcu na pięcie i podążyła w głąb alejki, spoglądając co jakiś czas na boki, choć teraz już nawet jej cały tamtejszy asortyment wydawał się beznadziejny.
Mężczyzna stał przez chwilę w miejscu, przyglądając się oddalającej się sylwetce kobiety.
- Kaśka!
   W beznadziejnych humorach wsiedli do auta, w ciszy zapięli pasy. Żadne nie odezwało się ani słowem. Ona jedynie rzuciła torebkę na tylne siedzenie i wyczekiwała, aż jej partner z tego śmiesznego małżeństwa odpali silnik. Miała dosyć całej tej maskarady. Nigdy nie dogada się z tym obcesowym mężczyzną. On był po prostu wiecznym samotnikiem. Nawet jeśli zmienił status cywilny. Samotność do tego stopnia odbiła się na Falkowiczu, że już chyba do końca życia będzie zachowywał się jak stary kawaler. A miał za sobą dwa małżeństwa...
Spojrzała z ukosa na Andrzeja; trwało to może ułamek sekundy. Dostrzegła, że zbierał się do powiedzenia czegoś ważnego.
- Teraz będziemy się już tylko kłócili? - zapytał szczerze, unosząc subtelnie jedną brew. Westchnęła cicho, zwieszając lekko głowę pomiędzy barkami.
- My do siebie po prostu nie pasujemy. - odparła rozbrajająco.
Patrzył tak na nią przez chwilę, zaciskając szczękę. A w oczach miał niewyjaśniony ból. Po raz kolejny ta refleksja, że wepchnął się do jej życia i postawił pod murem.
- Chcesz to skończyć? - zapytał, choć nie chciał myśleć o rozstaniu. Lecz ta z niewiadomych przyczyn uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową. Nie rozumiał jej. I to go w Kasi najbardziej pociągało. Za każdym razem zaskakiwała go. Chyba nigdy nie nadejdzie taki dzień, w którym on zrozumie tę istotę. - Co? - zmarszczył brwi.
- Naprawdę nie rozumiesz, że gdybym chciała to skończyć, już dawno bym to zrobiła? - przekręciła lekko głowę na bok, jak miała w swym zwyczaju. Uśmiechnęła się lekko, a on choć nie potrafił odwdzięczyć się tym samym grymasem, to naprawdę mu ulżyło.
- Jako twój mąż... - zaśmiała się lekko. - Postaram się, żebyś mi kwitła przez te lata wspólnego pożycia... - spojrzał na nią z lubieżnym uśmieszkiem. - Kwiatuszku. - pokręciła tylko głową, nieprzestając się uśmiechać.
*
Wspomnienia pchały się do jego skołowanego umysły przez tę wąską szczelinę, której rolę odgrywał tutaj sen. Podejdyncze obrazy, wyraźniejsze bądź nie. Każde miało dla niego jakieś znaczenie. Nigdy jeszcze nie doznał takiego natłoku myśli, choć wyjaśnienie tego fenomenu jest proste.
Tego dnia spał głębiej, jak któregoś dnia poradził mu jego przyjaciel Antonii. Ilość środków nasennych mogła go zabić, ale klatka piersiowa nadal naśladowała mocno spowolnione oddechy mężczyzny. Nieprzerwanie tkwił w tym świecie, lecz bardzo chciał być w tym drugim, niedostępnym dla nieszczęśliwego profesora. Tylko tam mógł być z rodziną i cieszyć się wspólnymi chwilami, które kiedyś już przeżywał.
Z każdą kolejną wizją, jego umysł popadał w coraz większą rozpacz. Poczucie beznadziei i niedosyt dominowały nad nim. Gdy poznawał kawałek przeszłości, dochodził do tego, że tę część swojego życia doskonale już zna i chętnie zobaczyłby coś nowego. Nasycił swój głód i pozbył się tęsknoty, bo ta z każdą następną chwilą zalewała go od środka.
Chwila ciemności i spośród kształtów, zmąconych jak brudna woda, wyłaniał się jeden, coraz ostrzejszy.
*
Złapał ją za rękę, gdy na mieście spotkał swojego znajomego. Ona przez chwilę zaskoczona tym niespodziewanym gestem, spojrzała na niego tymi swoimi wielkimi oczami, ale jego uścisk skutecznie zakleszczył w sobie jej dłoń. W mig pojęła co jest na rzeczy, bo gdy tylko prześledziła wzrokiem obiekt zainteresowania Andrzeja, nie miała już wątpliwości. Nadszedł czas na udawanie prawdziwego małżeństwa.
Miała wtedy na sobie leciutką czarną sukienkę w białe groszki. Sięgała jej ona do połowy łydki, tak jak najbardziej lubiła. Lekko ołówkowy kształt chronił ją przed zbyt wielkim podwiewaniem letniego wiatru, lecz na nic to, kiedy ten cienki materiał opinał jej ciało, poddając się siłom natury. Na górze prosty dekolt i szerokie ramiączka odsłaniały kobiece ramiona.
Chyba nie było wątpliwości, że nie z okazji wspólnych zakupów chciała tak dobrze wyglądać.
Zbliżył się do niej tak, że niemal ocierali się ramionami; ona swym odkrytym, on rękawem białej koszuli. Zauważyła jak na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
- Przyjaciel strategiczny, mam rację? - szepnęła, kiedy jeszcze nie byli na tyle blisko, by tamci ich usłyszeli.
- Jak zawsze, Kasieńko. - odparł, ujawniając cały rząd białych zębów.
Spotkali się na środku deptaka, pośród mnóstwa kawiarenek i knajpek. Stanęli na środku brukowej alejki i z iście aktorskimi uśmiechami witali się jak najlepsi znajomi. Lecz każde nieco bardziej wyprostowane, jakby sztucznie naprężone w mięśniach i dziwnie uprzejme.
- Szanowny pan profesor ze swoją nową zdobyczą. - powitał ich siwy mężczyzna w średnim wieku, całując Kasię w jej prawą dłoń. Robił to z takim zaangażowaniem, że Andrzejowi zaczęła przeszkadzać nadmierna spoufałość znajomego. Objął więc jedną dłonią swą kobietę w tali, delikatnie przyciągając ją do siebie.
- Chciałeś powiedzieć żoną. - uśmiechnął się zjadliwie, a Tadeusz zaskoczony spojrzał to na Falkowicza, to na taktownie uśmiechającą się Kasię.
- Żoną? - wyprostował się starszy mężczyzna, robiąc pół kroku do tyłu. - Nie chwaliłeś się, że się żenisz. - fuknął, lekko wzruszając ramionami.
- Nie mogę sobie tego odżałować. - teatralnie skruszony, ułożył dłoń na klatce piersiowej. - Szczęśliwi zapominają o Bożym świecie. - uśmiechnął się szerzej, czując na sobie krótkie spojrzenie Kasi. Nie odezwała się ani słowem, w milczeniu znosiła natrętne spojrzenia Tadeusza i jego zgorzchniałej małżonki. Oboje patrzyli na Kasię jak na naiwną panienkę, omamioną przez dawnego kobieciarza.
- To nic. - Tadeusz machnął ręką, cały czas nie zwracając uwagi na milczącą żonę. Uśmiechnął się obrzydliwie do pani Falkowicz, po czym przeniósł swe znaczące spojrzenie na profesora. - Będzie jeszcze okazja. - puścił chirurgowi oko, sugerując dokładnie to, czego spodziewała się Kasia. Mają ją za pierwszą lepszą. I zapewne nie ostatnią.
- Miło było państwa poznać, ale... - z niezmiennie czarującym uśmiechem, przejęła kontrolę nad sytuacją; nie potrafiła stać na uboczu i przyglądać się, jak ten wątpliwej kultury facet, przyrównuje ją do jakiejś utrzymanki. - Spieszymy się do dziecka. - złapała męża po ramię, dając mu do zrozumienia, że ma ochotę oddalić się stamtąd jak najdalej.
Żona Tadeusza uniosła swe namalowane brwi i szybko zmieniła swoje wnioski na temat kobiety Falkowicza. Choć wcale nie były one korzystniejsze, gdyż teraz Kasia stała się spryciulą, łapiącą słynnego chirurga naczyniowego w swe sidła na dziecko.
- Niebywałe. - westchnął kardiochirurg. - Pieluchy, zarwane nocki, wywiadówki... - wyliczał, jak ostatnie okropieństwa. - Czeka cię chrzest bojowy profesorze. - jęknął przejęty. - Nie pozwól się w to wrobić. - skinął na Kasię, a w chirurgu zawrzała krew.
- Zapominasz się Tadeusz. - syknął.
- Przyjmij moją przyjacielską radę. - kontynuował, nie licząc się z ostrzeżeniem. - To dziecko struje ci życie. Ty jesteś światowcem! Nie zmarnuj sobie kariery. - podsumował, pewien swej racji. Kobieta u boku Falkowicza aż ścisnęła ze złości jego ramię bezwiednie, gotowa rzucić przekleństwem w obronie córki, lecz Andrzej ją ubiegł.
- To dziecko... - powtórzył zimno. - to Matyldzia. - zacisnął szczęki, przyglądając się z niekrytym obrzydzeniem parze na przeciwko.
- No co ty Andrzej. - zaśmiał się posiwiały mężczyzna. - Chyba się nie obraziłeś. - ten w odpowiedzi zmierzył byłego znajomego lodowatym spojrzeniem; pożegnalnym, warto dodać.
- Na choć w połowie tak bystre dziecko nie byłoby stać ani ciebie, ani twój nieudany połów. - nie raczył spojrzeniem żony kardiochirurga, lecz jasnym było, że to właśnie także o niej była mowa. - Żegnam. - minął, zaskoczone małżeństwo i pociągnął za sobą zdenerwowaną Kasię.
*
Wiedział, że tamtego dnia jakimś cudem udało mu się kupić prezent dla Matyldy, lecz obaj byli tak podminowani, że nie zjedli już wspólnej kolacji, która miała być czymś na kształt randki.
Nie mógł sobie także przypomnieć, aby Kasia zrobiła mu awanturę z tytułu niedobranych przyjaciół zawodowych. Był święcie przekonany, że porachuję się z nim, jak tylko znajdzie ku temu okazję, za podłe słowa pod adresem jej córki. Wyglądało na to, że nie wracali do tamtej sprawy. Być może nawet zaimponował Kasi, tym że zerwał bardzo korzystną współpracę, ze względu na to jedno spotkanie.
Nie mógł sobie tego przypomnieć.
Jedyne co pozostało, to wrażenia, które były tak wiarygodne jak marzenia wypowiedziane na jawie. Jedynie na nich mógł polegać, w kwestiach nadal nieznanych. Czasem siadał na kanapie ciemnego salonu i sen zastępował wyobrażeniami. Lecz były one tak nieidealne, że aż irytujące.
Frustracji zaradzał jedynie środek nasenny, spożywany w coraz większych dawkach.
Choć... nie mający już nic do stracenia chirurg postanowił chwycić się ostatniej deski ranutku i spotkać się po raz ostatni z jednyną osobą, która mogła mu zdradzić całą prawdę. Tym razem nie zamierzał grać fair. Od początku do końca.





No i wielki finał. Dwa rozdziały. W następnym wielka tajemnica przestaje nią być.
Pozdrawiam!







czwartek, 23 lutego 2017

Fragment rozdziału 11.



"(...)
- Czy ja warczę!? - warknął wzburzony. Spojrzała na niego krótko, po czym odłożyła trzymane w dłoniach przedmioty. Z ostatkiem cierpliwości podeszła do niego i kładąc na klapach jego marynarki swe dłonie, podniosła wzrok.
- Kochany... - westchnęła ciężko, przymykając na moment powieki.
- Prosiłem, zwracaj się do mnie normalnie. - irytowała go ta kpina, bez której Kasia często nie mogła się obejść.
Przytaknęła posłusznie i kontynuowała.
- Dobrze, więc panie profesorze... "


Powoli, pomału... zbliżamy sie do końca. Chociaż... czy nie dobrze by było wyznać nareszcie największą zagadkę?
W weekend się widzimy! ;)






piątek, 17 lutego 2017

Amnezja, Rozdział 10

Woda w filiżance zbiegła się falami do środka, by po chwili czarna ciesz mogła uspokoić się stłumiona kolejną falą, tą wychodzącą na przeciw. Proste zjawisko fizyczne zostawiło po sobie brązowy ślad na ścianie błyszczącej porcelany. Mężczyzna wyjął palec spod ucha owego naczynia, by swymi drżącymi palcami nie wylać nalanej mu z dziwną uprzejmością kawy. Zabębnił raz palcami na twardym drewnie, lecz skulił szybko palce. W krzywym uśmiechu zacisnął zęby i oparł się w końcu na kanapie. I znów kłopotliwa sytuacja, bo wpadł plecami w zbyt miękkie oparcie. Wiercił się. Nie potrafił znaleźć swojego miejsca w tej dziwnej sytuacji. Choć... może to ten nieodgadniony wzrok Andrzeja tak na niego działał. Niezwykle przenikliwy, przed którym nie potrafił uciec.
Żałował, że w ogóle zdecydował się na tę rozmowę. Minęło już sporo czasu, odkąd ostatni raz widział profesora i najwyraźniej zapomniał jak bardzo dominującą postacią jest Falkowicz.
Pan domu natomiast, wygodnie oparty o jedną z wzorzastych poduszek trzymał obiema rękoma drobną filiżankę, mrużąc w skupieniu oczy, analizując każdą miniekspresję, jaką ujawniła twarz gościa. Dostrzegł spięcie i jeszcze coś...
Profesor nawet nie drgnął, kiedy zauważył u mężczyzny jakieś zakłopotanie. Pomyślał, że może pomylił się w ocenie, lecz za chwilę znów to ujrzał.
Zdumiony popił łyk gorzkiego trunku i odłożył naczynie na mały talerzyk od kompletu. Ciche brzęknięcie poniosło się po głuchym mieszkaniu, przerywając kłopotliwą ciszę. Gość, wykorzystując nadarzającą się okazję, poprawił się lekko na kanapie.
- Doszły mnie słuchy, że wrócił pan już ze szpitala. - zaczął mężczyzna, unosząc ostrożnie kawę. Musiał skupić na czymś wzrok na ten moment.
- Nic panu nie umknie. - zakpił Andrzej, przypominając sobie dlaczego wcześniej jedyne o nim określenie, jakie przychodziło mu na myśl we wspomnieniach, to imbecyl. - Czemu zawdzięczam tę wizytę? - zdołał wykrzesać z siebie resztki udawanego entuzjazmu. - Kawa na ławę, chłopcze. - Jacek, nie wiedząc dlaczego odłożył filiżankę na stolik i gapiąc się w swe splecione pięści, zebrał się do wyjawienia konkretów.
- Moja kancelaria za długo już działa bez jednego z najlepszych prawników. - odparł poważnie, próbując odszukać w obliczu profesora odrobiny zrozumienia. - Sam pan wie, że tak nie można funkcjonować na wymagającym rynku. Szanujemy klienta. - zmarszczył brwi, biorąc głęboki oddech.
Andrzej nieco rozwarł na chwilę wargi, zaskoczony tym co usłyszał.
- Co to ma znaczyć? - rzekł powoli, lecz stanowczo. Zwęził oczy osłupiały i patrzył na lekko speszonego gościa, pochylając się tułowiem ku niemu. Oparł łokcie o kolana, a dłonie splótł w mocno zaciśnięte pięści.
- Musi pan zrozumieć moją sytuację. - Jacek liczył na rozwagę ze strony Falkowicza. Mężczyzna nadal trzymał w pamięci ich ostatnie spotkanie w przeszłości, kiedy to Andrzej jasno dał mu do zrozumienia gdzie jego miejsce. - Prowadzę firmę.
- Mów pan w prost. - zdenerwowany, cisnął już pioruny samym spojrzeniem.
- Nie będę czekał na Kasie. Mam już kogoś na jej miejsce. - wyrecytował, niczym akt oskarżenia. - Jej poprzedniczka jest gotowa wrócić z urlopu macierzyńskiego i ja nie mam wyjścia, panie profesorze.
- Zwalnia pan Kaśkę. - rzekł podsumowując, lecz bardziej do siebie. Jacek lekko przytaknął, dbając o nic nie wyrażającą minę prawnika.
- Bardzo mi przykro. - wstał, nie zapinając guzika w swej nieco za dużej marynarce.
- Jeszcze jedno. - Andrzej ani myślał zrównać się z gościem. Bardzo zaintrygowała go nowa sytuacja, w jakiej został postawiony. Skierował więc swą kamienną, wypraną z emocji twarz na prawnika i ze zwykłą ciekawością zapytał - Dlaczego mówi pan to mi, a nie samej Kasi? - Jacek uniósł brwi, szczerze zaskoczony pytaniem Falkowicza. Przez chwilę nie wiedział co odpowiedzieć, albo że Andrzej pogrywa sobie z nielubianym gościem, ale szybko doszło do niego, że pytanie było jak najbardziej szczere. Zaczynał podejrzewać, że wypadek profesora, o którym słyszał tylko z prasy, musiał namieszać w osobowości chirurga. Lecz te wnioski daleko się jednak miały do odkrycia całej prawdy, bo nawet przez myśl mężczyźnie nie przeszło, że w grę może wchodzić poważna utrata pamięci. Zmieszał się lekko nie wiedząc co odpowiedzieć, aby nie zdenerwować profesora mówiąc mu rzeczy, o których ponoć doskonale wie.
- Przecież... - uśmiechnął się blado przez chwilę, szukając odpowiedniego argumentu. - jak miałbym to zrobić? - zmarszczył brwi. - Myślę, że pan sobie jednak ze mnie żartuje. - pokiwał głową, chcąc wycofać się z mieszkania lecz Andrzej nie odpuszczał.
- A czy wyglądam, jakby było mi do śmiechu? - wstał na równe nogi, obchodząc ławę wolnym krokiem.
Jacek zatrzymał się w progu salonu i niechętnie obrócił się w stronę gospodarza.
- To był zły pomysł, żeby się z panem spotkać. - odparł nisko. - Ostatnim razem kazał mi pan trzymać się od niej z daleka, a teraz pyta dlaczego nie wręczyłem jej wypowiedzenia osobiście? Z całym szacunkiem, ale myślę że powinien pan odpocząć, panie profesorze.
*
Kiedy Kasia szykowała się rano do pracy, on stał w progu łazienki i obserwował jak kobieta skupia się nad starannym namalowaniem delikatnej kreski na powiekach. Nową technikę makijażu dopiero zaczynała opanowywać, więc gdy jej narzeczony tak stał w progu pomieszczenia, nie potrafiła się skoncentrować. Zmyła wacikiem krzywą linię i zerkając nerwowo na mężczyznę kątem oka w lusterku, schowała nowy kosmetyk.
- Chciałeś coś? - przeczesała zalotką brwi, mrużąc lekko oczy.
- Wyjdziesz za mnie? - prychnęła, rozumiejąc że był to śmiały żart ze strony Andrzeja.
- Po pracy kochanie, teraz się spieszę. - posłała mu krótkie litościwe spojrzenie.
- Mówię poważnie. - przestąpił z nogi na nogę, niecierpliwiąc się, a przecież sprawa była poważna. - W urzędzie cały czas mają nas na oku. Wyglądamy niewiarygodnie jako wieczne narzeczeństwo. - odłożyła maskarę, odwracając ku niemu twarz.
- Mówisz poważnie? - nie wyglądał na takiego, by było mu do śmiechu. - Nie żartujesz. - serce zaczęło jej mocniej bić. Obawiała się, że kiedyś nadejdzie taki moment. Weszła w grę, która będzie wymagała poświęceń. Zdawała sobie z tego sprawę, ale obawiała się konsekwencji. Nigdy nie sądziła, że skończy w małżeństwie będącym tylko i wyłącznie kwestią strategiczną.
Zagryzła dolną wargę, przyglądając się sobie w lustrzanym odbiciu. Po raz pierwszy naszły ją wątpliwości. Dopiero teraz i zastanawiała się czy jest gotowa na taki krok. I szybko odpowiedziała sobie na to pytanie. Dla Matyldy wyjdzie choćby za samego diabła.
Skinęła głową, dając mu znak, że zgadza się na te jakże romantyczne oświadczyny.
Andrzej widział jej wahanie, nie chciał jej krzywdzić zagrywkami z urzędem, ale musieli trzymać się ustalonego planu. Gubiąc w myślach jakiekolwiek słowa otuchy, zacisnął jedynie usta, powstrzymując się przed podejściem do kobiety. Nie wiedział jak zareagowałaby na nic nieznaczące objęcie, dlatego wolał odejść.
- Kup sobie jakąś białą sukienkę. - napełnił klatkę piersiową powietrzem, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy otwartych drzwiach łazienki. - Ładnie wyglądasz. - dodał, po czym zniknął za ścianą korytarza.
Nie był to facet z piekła rodem, mimo wszystko.
*
Popołudnie. Rolety zaciągnięte prawie na całą długość wielkich okien sypialni. Na małej szafce nocnej do połowy puste opakowanie po środkach nasennych. Jedna pigułka zawieruszyła się nawet przy brzegu poduszki. A obok szklanka z kroplami wody na jej przezroczystych ściankach. I panująca dookoła cisza. Przerażająca, lecz jakże oczyszczająca. Bo wszystko miało zbliżać się ku końcowi. Strach nieodstępujący głównego bohatera ani na krok wyjawiał swoje źródło. Powoli, niespiesznie.
Mężczyzna leżący na łóżku oddychał po cichu. Nie poruszył się nawet o centymetr. Jedynie klatka piersiowa opadała i wznosiła się, z krótkimi przerwami.
Spokój nieadekwatny do sytuacji, ale czy nerwy były mu do czegoś potrzebne? Sam miał niedługo się przekonać, że pewnych rzeczy nie da się uniknąć.
*
Łyknął jedną tabletkę, popił wodą, lecz zmierzony podejrzliwym spojrzeniem Kasi uśmiechnął się krzywo i odstawił naczynie na blat kuchenny.
- Spóźnimy się. - mruknął niezadowolony do kobiety, która poprawiała starannie pofalowane włosy.
- Przebiera się. - wytłumaczyła spokojnym głosem, choć jej wnętrzności aż skręcało ze stresu. Bawiła się przez chwilę drobnym białym kwiatem, który chciała wpiąć we włosy, lecz zrezygnowała z tej ozdoby, uznając w końcu, że kompletnie ona do niej nie pasuje. Wyrzuciła kwiat na jedną z kanap i roztrzepała niedbale kosmyki zgrabnych fal na głowie.
- Nie tak sobie to wyobrażałam. - uśmiechnął się półgębkiem na te słowa i zbliżył się do niej nieco. Gdy ta poprawiała idealnie już leżącą na jej ramionach białą sukienkę, on pochylił się od tyłu nad jej uchem.
- A wyobrażałaś sobie wcześniej nasz ślub? - zarumieniła się lekko, uświadamiając sobie jak zabrzmiały jej słowa.
- No wiesz? - prychnęła. - W końcu byliśmy zaręczeni od kilku miesięcy. - wzruszyła ramionami, niby obojętnie. On jednak uśmiechnął się pod nosem jeszcze szczerzej, darując sobie kolejny komentarz.
- Matylda! - wrzasnął, za głośno i zdecydowanie zbyt blisko ucha przyszłej żony. - Jak Bóg mi świadkiem, jeśli się dziecko nie pospieszysz, pojedziemy do urzędu bez ciebie! - westchnął, zerkając na zegarek. Głowa ani na chwilę nie przestawała mu pulsować, a zdenerwowanie pogarszało tylko sprawę. Odruchowo potarł skronie, przeklinając opóźnione działanie całej chemii jaką spożył tego dnia.
- Na pewno dobrze się czujesz? - zmartwiona podeszła do niego i odruchowo przyłożyła dłoń do jego czoła. Obawiała się, że po niedawno przebytej chorobie nadal ma pewne objawy. Jej zimne dłonie uśmierzyły nieco ból. Złapał więc za jej dłoń, gdy ta już chciała ją zabrać. - Andrzej... - niemal szepnęła, zaskoczona jego zachowaniem. On podsunął sobie jej palce do ust subtelnym ruchem i złożył na nich długi pocałunek. Obserwowała go z bijącym sercem, lecz nie wydarła mu ręki z uścisku.
- To nic. - przerwał ciszę, przyglądając się jej dłoni jeszcze tę chwilę, kiedy była ona w zasięgu jego wzroku. - Widzę jak się boisz. - spojrzał w jej szeroko otwarte oczy. - Wystarczy jedno twoje słowo...
- Wystarczy. - zamrugała powiekami, nie patrząc mu przez chwilę w oczy. - Jestem dorosła i sama podejmuje za siebie decyzje. - uniosła lekko podbródek. Lecz on nadal wyglądał, jakby był winien całej zaistniałej sytuacji.
- Pamiętaj... - zaczął poważnie, składając honorową obietnice. - Nigdy nie będę trzymał cię przy sobie siłą. - ściągnął brwi, a na ustach Kasi pojawił się w końcu lekki uśmiech. Zbliżyła się do niego o pół kroku, a mężczyzna w odpowiedzi złapał ją za kąt żuchwy, dokładnie tego oczekiwała. Przyglądała się jego spierzchniętym ustom, a on gładził palcem skórę jej policzka. Zbliżył się twarzą do jej twarzy i czując jej ciepły oddech na swoich wargach, skłonił się by złożyć na jej ustach pocałunek.
- Jestem. - w kuchni pojawiła się Matylda, która zastała rodziców w tej jednoznacznej sytuacji. Nie przeszkadzali sobie. Oddali sobie tę krótką, ale przełomową pieszczotę. Bo zakiełkowała w obu pewne uczucie. - No już!? - zniecierpliwiona dziewczynka postawiła ostatecznie na swoim i przerwała parze chwilę zapomnienia. - To obrzydliwe. Jak już macie to za sobą, powstrzymajcie się na ślubie, żebym tam...
- Matylda... - upomniał ją Andrzej, od którego odsunęła się już Kasia. - Jedziemy.



Uf, no to zdążyłam. Choć przyznam miała być tutaj część na którą ja osobiście czekam od dawna. Bo od początku opowiadanie dąży do pewnego ustalonego już końca. Ten jest już coraz bliżej. I pamiętajcie - wytrwajcie do końca, bo niespodzianek będzie kilka ;)



Fragment rozdziału 10.


"(...)
- Doszły mnie słuchy, że wrócił pan już ze szpitala. - zaczął mężczyzna, unosząc ostrożnie kawę. Musiał skupić na czymś wzrok na ten moment.
- Nic panu nie umknie. - zakpił Andrzej, przypominając sobie dlaczego wcześniej jedyne o nim określenie, jakie przychodziło mu na myśl we wspomnieniach, to imbecyl. - Czemu zawdzięczam tę wizytę? - zdołał wykrzesać z siebie resztki udawanego entuzjazmu. - Kawa na ławę, chłopcze. - Jacek, nie wiedząc dlaczego odłożył filiżankę na stolik i gapiąc się w swe splecione pięści, zebrał się do wyjawienia konkretów. "





No więc miało być bez deklaracji, ale postaram się o to, żeby dzisiaj wieczorem było co czytać. A tam? Przełom? Chyba tak. ;)
Widzimy się?







poniedziałek, 13 lutego 2017

Amnezja, Rozdział 9

- Rozwaliłeś im wesele? - Antoni zaśmiał się w głos, kręcąc głową z niedowierzaniem. Andrzej spojrzał na lekarza z niesmakiem, darując sobie złośliwy komentarz. Zacisnął jedynie zęby, być może ratując się tym przed wybuchem.
- Doprawdy, wielki pan profesor nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy.
- I to nie jest odosobniony przypadek, Antoni. Uprzedzam. - zacisnął pięść, coraz trudniej było mu uspokajać się.
- Gadanie. - machnął ręką. Lekarz obszedł swe biurko i stojąc obok krzesła profesora, nalał do jego szklanki brunatny płyn. - Najlepszy na problemy z kobietami, pamiętasz? - Feliks uniósł posiwiałą brew, lecz szybko odwrócił swe sugestywne spojrzenie. Spoważniał.
- Uczciwie przyznaje, zaskoczyłeś mnie. - marszcząc czoło, przyjrzał się mężczyźnie na przeciwko.
Andrzej siedział w ciszy, trzymając głowę wspartą na pięści. Pochylony nad biurkiem spoglądał na pełne naczynie.
- Nigdy nie zwierzałeś się nikomu. A my? Kopę lat się nie widzieliśmy stary druhu! - westchnął, nie doczekując się odpowiedzi. Przetarł spoconą dłoń o materiał szarych spodni, myśląc nad rozwiązaniem. Nie wiedział, czy był w stanie pomóc.
Dylematy sfrustrowanego neurologa... Kiedyś był genialnym specjalistą, lecz nie podążał za nowinkami, nie chodził na spotkania specjalistów. Nie miał na to siły, odkąd jego serce zaczęło zawodzić.
Kiedy jeszcze był uznawany za jednego z najlepszych, poświęcał się do reszty pacjentom. Po operacjach nie wracał do domu, tylko czekał aż podopieczny odzyska przytomność. Doglądał go prawie tak często, jak pielęgniarka, choć wydawać by się to mogło nie do pomyślenia. Był nadgorliwcem i pracoholikiem. Jego dyżur nigdy się nie kończył. To były czasy, kiedy Andrzej zapraszał Antoniego na swoje konsultacje, gdyż profesor cenił jego zaangażowanie, tak bliskie Falkowiczowi.
Potem przepracowanie odbiło się nim samym. Musiał zwolnić, zniknął z piedestału królów medycyny i stracił szansę na tytuł profesora. Zniknął z zawodu na wiele lat, a kiedy wreszcie do niego wrócił, nic już nie było takie samo. On także.
- Proszę cię o przysługę. - chirurg podniósł swe ciemne oczy na przyjaciela, była w nich zawziętość, która niepokoiła. - Muszę odzyskać wszystkie wspomnienia. Nie mogę czekać. - napełnił płuca powietrzem i wypuścił je po cichu. - To sprawa być może życia i śmierci. - brew lekko drgnęła, a usta po chwili zacisnęły się w wąską kreskę.
- I właśnie tego się obawiam, Andrzeju. - odrzekł ze spokojem, pochylając się nad starym biurkiem. - Że śmierci. - Profesor znów spojrzał na niego, marszcząc czoło.
- Co masz na myśli?
- Jak myślisz, ilu pacjentów traktujemy tutaj elektrodami wprowadzonymi do mózgu, by odzyskali pamięć? - Falkowicz odwrócił twarz, zaciskając potem nerwowo szczękę z żuchwą. Nie mógł czekać, jedyna myśl której się uczepił. Bo musiał wiedzieć... Wystarczyło, aby raz przeszło mu przez myśl, że dziewczyny mogą być w niebezpieczeństwie, a od razu zaczął robić się nerwowy. Czarne scenariusze, jak puzzle idealnie wypełniały brakujące luki układanki i niepokoiły. Zaczynał wierzyć, że jego wyobraźnia podsuwa mu prawdziwe obrazy. W końcu od początku pozornie szczęśliwe sny budziły u niego niepokój. Jaki był tego powód? Czy nie nie taki, że podświadomie czuł jakieś zagrożenie? Że tylko on może coś zdziałać? Przecież jest tym wszechmogącym Falkowiczem.
Lecz prawda była taka, że mężczyzna gubił się co było prawdą, co mitem, oszustwem, skrywaną prawdą, a co tylko snem. Starał się zapamiętywać wszystko i wszystko brać za ewentualną rzeczywistość. Każdy obraz, przeczucie czy przypadkowy sen był dla niego możliwą podpowiedzią. Nie chciał tego przyznać, ale to było na niego za wiele.
Musiał zatem uciąć wszelkie domniemania i raz na zawsze rozprawić się z przeszłością. Jeśli tego by nie zrobił, utknąłby w tym obłędzie.
- Masz szansę się wykazać. Może wreszcie dostaniesz jakiś tytuł naukowy. - odrzekł gorzko, zażegnując swoją szanse na niedorzeczne eksperymenty medyczne przeprowadzane na nim właśnie.
- Zachowujesz się jak desperat.
- Masz rację. Próbuję uderzyć w coś, co nie istnieje. - Antoni uśmiechnął się lekko, a zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się.
- Zostawmy moją ambicję. - spojrzał na niego z pożałowaniem. Feliks ułożył swe zamknięte w uścisk dłonie na drewnianym blacie. - Za ostro się do tego zabierasz.
- Nie mam nic do stracenia.
- Brata. - milczeli przez chwilę.
- Zmartwychwstałem. Dlaczego to mi nie wystarcza? - ostatni raz spojrzał na dawnego znajomego chmurnym wzrokiem, po czym odwrócił nieruchomą twarz. Wyszedł, zamykając za sobą po cichu drzwi.

Po raz kolejny przebywał tę krótką drogę do domu. Każdy manewr kierownicą wykonywał automatycznie, niemal bez zastanowienia. Jakiś cud chyba sprawił, że nie doszło do większej kolizji.
Jego myśli zajmowała tylko jedna kobieta. Jego żona. I ogromna rozpacz rozlała się żarem na jego sercu. Tęsknota także. Miał przed oczami jej uśmiech i rozwiane na wietrze kasztanowe włosy. Uwielbiał się jej przyglądać, uświadomił to sobie dopiero z czasem. Coś w środku pękło, kiedy przypomniał sobie jeszcze piękniejszy widok - tę minę, którą Kasia przybierała, gdy tak przyłapywała go na przyglądaniu się jej; pełna pożałowania w stronę fikcyjnego narzeczonego, a później całkiem prawdziwego męża.
Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć coś jeszcze. Czy kiedy był na to czas i tkwili w tym przedziwnym układzie, czy wyznał jej jak wiele dla niego znaczy? Że uwielbiał troszczyć się o nią, opiekować się i droczyć z nią? Że nigdy nie spotkał bardziej zadziornej i samodzielnej kobiety, a przy tym jakże kruchej?
Serce przyspieszyło swój rytm, bo obawiał się, że duma nigdy mu nie pozwoliła na takie spouchwalania.
Uderzył z całej siły w kierownice, włączając tym samym dźwięk klaksonu. Sygnał poniósł się po pustej okolicy przedmieścia, gdzie o tej porze zapewne większość mieszkańców wywędrowała do pracy lub szkoły. Ile by dał za taką namiastkę normalności. Ba! Nawet za odrobinę nudy zapłaciłby krocie. Wszystko było lepsze od tej niepewności. Gdyby mógł tylko cofnąć czas...
- Gdzie jesteś, kobieto. - ułożył skrzyżowane ręce na szczycie kierownicy, a na nich oparł głowę. Pierwszy raz w życiu nie widział co ma zrobić.
*
Nie zauważył momentu, w którym zmorzył go sen. Choć nie ma się czemu dziwić, gdyż tak zwykle bywa. Ale na zewnątrz świeciło jeszcze słońce, a on miał zamiar tylko na minutę położyć się i odpocząć na kanapie.
Światło dzienne, które drażniło jego źrenice wdzierało się przez wielkie okna. Zmęczony przetarł dopiero co otworzone oczy i zły na siebie szukał w pobliżu telefonu.
- Obudziłeś się w końcu. - obok niego pojawiła się Kasia, a w dłoniach trzymała biały kubek, parujący z gorąca.
- Nie powinnaś mi pozwolić spać. Mam pracę. - nigdzie nie mógł znaleźć tej komórki. - Cholera jasna. - warknął, kiedy nawet na kanapie nie wyczuł urządzenia.
Ona natomiast, pełna spokoju, usiadła jak gdyby nigdy nic obok niego i uśmiechała się półgębkiem.
- Co cie tak bawi? - zapytał w końcu zrezygnowany. Był niemal pewien, że kobieta naśmiewa się z niego. Ona odpowiedziała mu jedynie wzruszeniem ramion, po czym podała mężczyźnie parujące naczynie. - Co to jest?
- Mięta. Z miodem. - odrzekła szczerze.
- Akurat. - prychnął. - Z własnej woli podałabyś mi raczej truciznę. - zignorował jej litościwe spojrzenie. Powąchał, a owa trucizna pachniała dokładnie jak mięta. Nie przeprosił, ale za to skosztował łyk, by na swój sposób zreflektować się za nieprzemyślane słowa.
- Która godzina? - gorzki smak, albo wysoka temperatura sprawiły, że przeszedł go dreszcz. Bezwiednym ruchem zaciągnął na ramiona skrawek koca, który miał na sobie. Po raz kolejny spojrzała na niego z tym lekkim uśmiechem, nie mówiąc przez chwilę ani słowa. Lecz on niecierpliwie czekał na odpowiedź. Kasia zaś, gdy przestała się łudzić, że Andrzej domyśli się czegokolwiek postanowiła postawić sprawę jasno.
- Zadzwoniłam, że nie przyjdziesz.
- Co zrobiłaś? - wstała, a gdy to zrobiła, zauważył jak wiele ciepła mu oddawała, kiedy siedziała tuż obok. Pociągnął koc jeszcze bardziej i poprawił w nogach, by szczelniej do nich przylegał.
- Masz gorączkę, Andrzej. - wcale nie miał, pomyślał. - Doigrałeś się.
- Słucham? - mimo, że irytacja w nim wzbierała, to nie potrafił już tak marnotrawić sił na podnoszenie się z materaca. Do tego ryzykowałby jeszcze przedostaniem się jakiegoś podmuchu zimnego powietrza pod koc, który chronił go przed dreszczami.
- Jaką trzeba mieć odporność, żeby wytrzymać siedzenie przy chorej córce po całonocnej operacji? - Słyszał jak szuka czegoś w kuchennych szafkach i milczał. Bo w myślach przyznał jej rację. Do tego nie był już pierwszej klasy zdrowotnej. Swoje przeszedł i musiał dbać o to, by nie zaniedbać tego, co otrzymał.
Rozluźnił napięte mięśnie karku i powoli zaczął godzić się z tym, że kobieta miała rację. Doigrał się.
- Trzymaj. - pojawiła się przy nim, a w wyciągniętej dłoni trzymała termometr. - Chyba nie muszę tłumaczyć profesorowi, jak tego użyć? - subtelna drwina, podziałała na niego trzeźwiąco. Teraz to ona miała nad nim przewagę, on musiał się podporządkowywać jej woli.
- Chyba oszaleje. - jęknął, przeklinając pierwsze pięć minut bezczynności i bojąc się jej reszty. Nie lubił chorować, lecz nie tylko dlatego, że czuł się wtedy gorzej. Najgorsza była ta przymusowa bezsilność. A jeśli już zabrałby się za cokolwiek, zapewne nie wyszłoby z tego nic dobrego.
- No i? - mruknął, kiedy podał jej urządzenie bez wcześniejszego zaglądania na nie. Kasia spojrzała na mężczyznę, jakby był winien wszystkich zbrodni świata. - Kaśka. - upomniał ją, przymykając w zniecierpliwieniu oczy. - Ile?
- Trzydzieści dziewięć i dwa. - odetchnął z ulgą, jakby to był co najwyżej stan podgorączkowy. - Matylda! - wychyliła się za kanapę, pochylając się nad nim lekko.
- Po co ją wołasz... - westchnął, ukradkiem przelatując spojrzeniem po jej tali i dekolcie.
- No? - znudzona dziewczyna stanęła w progu salonu, opierając się o ścianę.
- Przynieś miskę z chłodną wodą, mały ręcznik i ocet. - rozporządziła, po czym jeszcze raz ze śmiertelnie poważną miną dotknęła wierzchem dłoni jego czoła. - Jesteś rozpalony, cholera. - zmarszczyła czoło, po czym wyciągnęła telefon z kieszeni szarej bluzy, zawieszonej luźno na ramionach.
- Mój telefon. - zdecydowanie został pozbawiony posiadania własnego zdania w tym domu.
- Adam? - Andrzej przewrócił oczami, gdy tylko domyślił się, co zamierza jego fikcyjna narzeczona. - Może przesadzam...
- Na pewno. - mruknął pod nosem, zakładając rękę na przymknięte oczy.
- ...ale Andrzej ma wysoką gorączkę. Przyjechałbyś go zbadać?
- Kaśka... - westchnął zniecierpliwiony. - Ja jestem lekarzem.
- Dzięki. - uśmiechnęła się słabo i zakończyła połączenie. Odłożyła telefon na stolik obok i przyjrzała się mężczyźnie badawczym wzrokiem.
- Profesorem medycyny. - dodał z goryczą w głosie. - Ale kogo obchodzi moja ciężka praca i ogromna wiedza.
- Mnie. - odparła, kiedy nastolatka pojawiła się w końcu z leczniczym zestawem a 'la medycyna podwórkowa. Nie umniejszając jej skuteczności naturalnie, lecz profesor preferował raczej leczenie chemią.
Pierwsze uczucie zimna nieprzyjemnie rozlało się na jego czole, kiedy położyła pierwszy okład.
- Dlatego w trosce o zdrowie... - przełożyła ręcznik na drugą stronę. - przyszłych pokoleń, zadbamy o to, by twoja wiedza i ciężka praca nie uległa denaturacji termicznej.
- Co to znaczy? - chłód, teraz tak przyjemny koił jego nerwy, dlatego ze spokojem mógł wyjaśnić Matyldzie po krótce o tym niszczącym procesie.
- Uf... - zmarszczyła brwi. - Lepiej słuchaj mamy, jak nie chcesz się ugotować.
*
Ocknął się w swoim samochodzie. Rozejrzał się po szarej okolicy swojego domu. Rzeczywistość odezwała się boleśnie. Odkrył, że sny były jedynym ukojeniem. Uzależnił się od nich, choć sam raczej uważał, że to te ciepło wspomnień tak przyciągało go do nich.
Nie sądził, by cokolwiek mogło już zmienić ten stan. Fascynacja światem, w którym istniała jego rodzina była tak silna i bezpowrotna jak ta denaturacja białka. Nie mogło być nic lepszego niż śmierć wszystkich struktur jego ciała. Może nie w tak wyszukany sposób, ale chciałby w końcu zasnąć i nigdy się nie obudzić. Trwać z Nimi i przestać się o Nie bać.
Z żałosnym wyrazem twarzy otworzył drzwi nowego auta i ciągnąc za sobą czarną teczkę, wydostał się na zewnątrz. W amoku nie zauważył zatrzymującego się przed nim na poboczu czarnego auta. Nie poznał w pierwszej chwili mężczyzny, który siedział za jego kierownicą. Ale gdy w końcu go zauważył, pomyślał tylko o jednym - koniec zagadek.




Jestem. Spóźniona, ale mam nadzieję rekompensata przyjęta ;)








niedziela, 5 lutego 2017

Fragment rozdziału 9.


"(...)
- Uczciwie przyznaje, zaskoczyłeś mnie. - marszcząc czoło, przyjrzał się mężczyźnie na przeciwko.
Andrzej siedział w ciszy, trzymając głowę wspartą na pięści. Pochylony nad biurkiem spoglądał na pełne naczynie.
- Nigdy nie zwierzałeś się nikomu. A my? Kope lat się nie widzieliśmy! - westchnął, nie doczekując się odpowiedzi. Przetarł spoconą dłoń o materiał szarych spodni, myśląc nad rozwiązaniem. Nie wiedział, czy był w stanie pomóc. "


Z kim spotkał się Falkowicz? I jakiej pomocy oczekuje? Mam nadzieję będzie ciekawie.
I nie, panowie nie siedzieli przy zupie...


Widzimy się w tygodniu ;)




piątek, 3 lutego 2017

Trochę statystyk...


Kochani, jak dobrze czytać tyle komentarzy! Każdy analizuje i z każdego wyciągam wnioski. Ale mam dla was ciekawostke.
Mamy ponad 8.2k wyświetleń na blogu, a rozdziałów 8. A to oznacza, że mam tutaj całkiem sporo tajników i niecierpliwych ;)

To motywuje! Dziękuję! :*