poniedziałek, 13 lutego 2017

Amnezja, Rozdział 9

- Rozwaliłeś im wesele? - Antoni zaśmiał się w głos, kręcąc głową z niedowierzaniem. Andrzej spojrzał na lekarza z niesmakiem, darując sobie złośliwy komentarz. Zacisnął jedynie zęby, być może ratując się tym przed wybuchem.
- Doprawdy, wielki pan profesor nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy.
- I to nie jest odosobniony przypadek, Antoni. Uprzedzam. - zacisnął pięść, coraz trudniej było mu uspokajać się.
- Gadanie. - machnął ręką. Lekarz obszedł swe biurko i stojąc obok krzesła profesora, nalał do jego szklanki brunatny płyn. - Najlepszy na problemy z kobietami, pamiętasz? - Feliks uniósł posiwiałą brew, lecz szybko odwrócił swe sugestywne spojrzenie. Spoważniał.
- Uczciwie przyznaje, zaskoczyłeś mnie. - marszcząc czoło, przyjrzał się mężczyźnie na przeciwko.
Andrzej siedział w ciszy, trzymając głowę wspartą na pięści. Pochylony nad biurkiem spoglądał na pełne naczynie.
- Nigdy nie zwierzałeś się nikomu. A my? Kopę lat się nie widzieliśmy stary druhu! - westchnął, nie doczekując się odpowiedzi. Przetarł spoconą dłoń o materiał szarych spodni, myśląc nad rozwiązaniem. Nie wiedział, czy był w stanie pomóc.
Dylematy sfrustrowanego neurologa... Kiedyś był genialnym specjalistą, lecz nie podążał za nowinkami, nie chodził na spotkania specjalistów. Nie miał na to siły, odkąd jego serce zaczęło zawodzić.
Kiedy jeszcze był uznawany za jednego z najlepszych, poświęcał się do reszty pacjentom. Po operacjach nie wracał do domu, tylko czekał aż podopieczny odzyska przytomność. Doglądał go prawie tak często, jak pielęgniarka, choć wydawać by się to mogło nie do pomyślenia. Był nadgorliwcem i pracoholikiem. Jego dyżur nigdy się nie kończył. To były czasy, kiedy Andrzej zapraszał Antoniego na swoje konsultacje, gdyż profesor cenił jego zaangażowanie, tak bliskie Falkowiczowi.
Potem przepracowanie odbiło się nim samym. Musiał zwolnić, zniknął z piedestału królów medycyny i stracił szansę na tytuł profesora. Zniknął z zawodu na wiele lat, a kiedy wreszcie do niego wrócił, nic już nie było takie samo. On także.
- Proszę cię o przysługę. - chirurg podniósł swe ciemne oczy na przyjaciela, była w nich zawziętość, która niepokoiła. - Muszę odzyskać wszystkie wspomnienia. Nie mogę czekać. - napełnił płuca powietrzem i wypuścił je po cichu. - To sprawa być może życia i śmierci. - brew lekko drgnęła, a usta po chwili zacisnęły się w wąską kreskę.
- I właśnie tego się obawiam, Andrzeju. - odrzekł ze spokojem, pochylając się nad starym biurkiem. - Że śmierci. - Profesor znów spojrzał na niego, marszcząc czoło.
- Co masz na myśli?
- Jak myślisz, ilu pacjentów traktujemy tutaj elektrodami wprowadzonymi do mózgu, by odzyskali pamięć? - Falkowicz odwrócił twarz, zaciskając potem nerwowo szczękę z żuchwą. Nie mógł czekać, jedyna myśl której się uczepił. Bo musiał wiedzieć... Wystarczyło, aby raz przeszło mu przez myśl, że dziewczyny mogą być w niebezpieczeństwie, a od razu zaczął robić się nerwowy. Czarne scenariusze, jak puzzle idealnie wypełniały brakujące luki układanki i niepokoiły. Zaczynał wierzyć, że jego wyobraźnia podsuwa mu prawdziwe obrazy. W końcu od początku pozornie szczęśliwe sny budziły u niego niepokój. Jaki był tego powód? Czy nie nie taki, że podświadomie czuł jakieś zagrożenie? Że tylko on może coś zdziałać? Przecież jest tym wszechmogącym Falkowiczem.
Lecz prawda była taka, że mężczyzna gubił się co było prawdą, co mitem, oszustwem, skrywaną prawdą, a co tylko snem. Starał się zapamiętywać wszystko i wszystko brać za ewentualną rzeczywistość. Każdy obraz, przeczucie czy przypadkowy sen był dla niego możliwą podpowiedzią. Nie chciał tego przyznać, ale to było na niego za wiele.
Musiał zatem uciąć wszelkie domniemania i raz na zawsze rozprawić się z przeszłością. Jeśli tego by nie zrobił, utknąłby w tym obłędzie.
- Masz szansę się wykazać. Może wreszcie dostaniesz jakiś tytuł naukowy. - odrzekł gorzko, zażegnując swoją szanse na niedorzeczne eksperymenty medyczne przeprowadzane na nim właśnie.
- Zachowujesz się jak desperat.
- Masz rację. Próbuję uderzyć w coś, co nie istnieje. - Antoni uśmiechnął się lekko, a zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się.
- Zostawmy moją ambicję. - spojrzał na niego z pożałowaniem. Feliks ułożył swe zamknięte w uścisk dłonie na drewnianym blacie. - Za ostro się do tego zabierasz.
- Nie mam nic do stracenia.
- Brata. - milczeli przez chwilę.
- Zmartwychwstałem. Dlaczego to mi nie wystarcza? - ostatni raz spojrzał na dawnego znajomego chmurnym wzrokiem, po czym odwrócił nieruchomą twarz. Wyszedł, zamykając za sobą po cichu drzwi.

Po raz kolejny przebywał tę krótką drogę do domu. Każdy manewr kierownicą wykonywał automatycznie, niemal bez zastanowienia. Jakiś cud chyba sprawił, że nie doszło do większej kolizji.
Jego myśli zajmowała tylko jedna kobieta. Jego żona. I ogromna rozpacz rozlała się żarem na jego sercu. Tęsknota także. Miał przed oczami jej uśmiech i rozwiane na wietrze kasztanowe włosy. Uwielbiał się jej przyglądać, uświadomił to sobie dopiero z czasem. Coś w środku pękło, kiedy przypomniał sobie jeszcze piękniejszy widok - tę minę, którą Kasia przybierała, gdy tak przyłapywała go na przyglądaniu się jej; pełna pożałowania w stronę fikcyjnego narzeczonego, a później całkiem prawdziwego męża.
Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć coś jeszcze. Czy kiedy był na to czas i tkwili w tym przedziwnym układzie, czy wyznał jej jak wiele dla niego znaczy? Że uwielbiał troszczyć się o nią, opiekować się i droczyć z nią? Że nigdy nie spotkał bardziej zadziornej i samodzielnej kobiety, a przy tym jakże kruchej?
Serce przyspieszyło swój rytm, bo obawiał się, że duma nigdy mu nie pozwoliła na takie spouchwalania.
Uderzył z całej siły w kierownice, włączając tym samym dźwięk klaksonu. Sygnał poniósł się po pustej okolicy przedmieścia, gdzie o tej porze zapewne większość mieszkańców wywędrowała do pracy lub szkoły. Ile by dał za taką namiastkę normalności. Ba! Nawet za odrobinę nudy zapłaciłby krocie. Wszystko było lepsze od tej niepewności. Gdyby mógł tylko cofnąć czas...
- Gdzie jesteś, kobieto. - ułożył skrzyżowane ręce na szczycie kierownicy, a na nich oparł głowę. Pierwszy raz w życiu nie widział co ma zrobić.
*
Nie zauważył momentu, w którym zmorzył go sen. Choć nie ma się czemu dziwić, gdyż tak zwykle bywa. Ale na zewnątrz świeciło jeszcze słońce, a on miał zamiar tylko na minutę położyć się i odpocząć na kanapie.
Światło dzienne, które drażniło jego źrenice wdzierało się przez wielkie okna. Zmęczony przetarł dopiero co otworzone oczy i zły na siebie szukał w pobliżu telefonu.
- Obudziłeś się w końcu. - obok niego pojawiła się Kasia, a w dłoniach trzymała biały kubek, parujący z gorąca.
- Nie powinnaś mi pozwolić spać. Mam pracę. - nigdzie nie mógł znaleźć tej komórki. - Cholera jasna. - warknął, kiedy nawet na kanapie nie wyczuł urządzenia.
Ona natomiast, pełna spokoju, usiadła jak gdyby nigdy nic obok niego i uśmiechała się półgębkiem.
- Co cie tak bawi? - zapytał w końcu zrezygnowany. Był niemal pewien, że kobieta naśmiewa się z niego. Ona odpowiedziała mu jedynie wzruszeniem ramion, po czym podała mężczyźnie parujące naczynie. - Co to jest?
- Mięta. Z miodem. - odrzekła szczerze.
- Akurat. - prychnął. - Z własnej woli podałabyś mi raczej truciznę. - zignorował jej litościwe spojrzenie. Powąchał, a owa trucizna pachniała dokładnie jak mięta. Nie przeprosił, ale za to skosztował łyk, by na swój sposób zreflektować się za nieprzemyślane słowa.
- Która godzina? - gorzki smak, albo wysoka temperatura sprawiły, że przeszedł go dreszcz. Bezwiednym ruchem zaciągnął na ramiona skrawek koca, który miał na sobie. Po raz kolejny spojrzała na niego z tym lekkim uśmiechem, nie mówiąc przez chwilę ani słowa. Lecz on niecierpliwie czekał na odpowiedź. Kasia zaś, gdy przestała się łudzić, że Andrzej domyśli się czegokolwiek postanowiła postawić sprawę jasno.
- Zadzwoniłam, że nie przyjdziesz.
- Co zrobiłaś? - wstała, a gdy to zrobiła, zauważył jak wiele ciepła mu oddawała, kiedy siedziała tuż obok. Pociągnął koc jeszcze bardziej i poprawił w nogach, by szczelniej do nich przylegał.
- Masz gorączkę, Andrzej. - wcale nie miał, pomyślał. - Doigrałeś się.
- Słucham? - mimo, że irytacja w nim wzbierała, to nie potrafił już tak marnotrawić sił na podnoszenie się z materaca. Do tego ryzykowałby jeszcze przedostaniem się jakiegoś podmuchu zimnego powietrza pod koc, który chronił go przed dreszczami.
- Jaką trzeba mieć odporność, żeby wytrzymać siedzenie przy chorej córce po całonocnej operacji? - Słyszał jak szuka czegoś w kuchennych szafkach i milczał. Bo w myślach przyznał jej rację. Do tego nie był już pierwszej klasy zdrowotnej. Swoje przeszedł i musiał dbać o to, by nie zaniedbać tego, co otrzymał.
Rozluźnił napięte mięśnie karku i powoli zaczął godzić się z tym, że kobieta miała rację. Doigrał się.
- Trzymaj. - pojawiła się przy nim, a w wyciągniętej dłoni trzymała termometr. - Chyba nie muszę tłumaczyć profesorowi, jak tego użyć? - subtelna drwina, podziałała na niego trzeźwiąco. Teraz to ona miała nad nim przewagę, on musiał się podporządkowywać jej woli.
- Chyba oszaleje. - jęknął, przeklinając pierwsze pięć minut bezczynności i bojąc się jej reszty. Nie lubił chorować, lecz nie tylko dlatego, że czuł się wtedy gorzej. Najgorsza była ta przymusowa bezsilność. A jeśli już zabrałby się za cokolwiek, zapewne nie wyszłoby z tego nic dobrego.
- No i? - mruknął, kiedy podał jej urządzenie bez wcześniejszego zaglądania na nie. Kasia spojrzała na mężczyznę, jakby był winien wszystkich zbrodni świata. - Kaśka. - upomniał ją, przymykając w zniecierpliwieniu oczy. - Ile?
- Trzydzieści dziewięć i dwa. - odetchnął z ulgą, jakby to był co najwyżej stan podgorączkowy. - Matylda! - wychyliła się za kanapę, pochylając się nad nim lekko.
- Po co ją wołasz... - westchnął, ukradkiem przelatując spojrzeniem po jej tali i dekolcie.
- No? - znudzona dziewczyna stanęła w progu salonu, opierając się o ścianę.
- Przynieś miskę z chłodną wodą, mały ręcznik i ocet. - rozporządziła, po czym jeszcze raz ze śmiertelnie poważną miną dotknęła wierzchem dłoni jego czoła. - Jesteś rozpalony, cholera. - zmarszczyła czoło, po czym wyciągnęła telefon z kieszeni szarej bluzy, zawieszonej luźno na ramionach.
- Mój telefon. - zdecydowanie został pozbawiony posiadania własnego zdania w tym domu.
- Adam? - Andrzej przewrócił oczami, gdy tylko domyślił się, co zamierza jego fikcyjna narzeczona. - Może przesadzam...
- Na pewno. - mruknął pod nosem, zakładając rękę na przymknięte oczy.
- ...ale Andrzej ma wysoką gorączkę. Przyjechałbyś go zbadać?
- Kaśka... - westchnął zniecierpliwiony. - Ja jestem lekarzem.
- Dzięki. - uśmiechnęła się słabo i zakończyła połączenie. Odłożyła telefon na stolik obok i przyjrzała się mężczyźnie badawczym wzrokiem.
- Profesorem medycyny. - dodał z goryczą w głosie. - Ale kogo obchodzi moja ciężka praca i ogromna wiedza.
- Mnie. - odparła, kiedy nastolatka pojawiła się w końcu z leczniczym zestawem a 'la medycyna podwórkowa. Nie umniejszając jej skuteczności naturalnie, lecz profesor preferował raczej leczenie chemią.
Pierwsze uczucie zimna nieprzyjemnie rozlało się na jego czole, kiedy położyła pierwszy okład.
- Dlatego w trosce o zdrowie... - przełożyła ręcznik na drugą stronę. - przyszłych pokoleń, zadbamy o to, by twoja wiedza i ciężka praca nie uległa denaturacji termicznej.
- Co to znaczy? - chłód, teraz tak przyjemny koił jego nerwy, dlatego ze spokojem mógł wyjaśnić Matyldzie po krótce o tym niszczącym procesie.
- Uf... - zmarszczyła brwi. - Lepiej słuchaj mamy, jak nie chcesz się ugotować.
*
Ocknął się w swoim samochodzie. Rozejrzał się po szarej okolicy swojego domu. Rzeczywistość odezwała się boleśnie. Odkrył, że sny były jedynym ukojeniem. Uzależnił się od nich, choć sam raczej uważał, że to te ciepło wspomnień tak przyciągało go do nich.
Nie sądził, by cokolwiek mogło już zmienić ten stan. Fascynacja światem, w którym istniała jego rodzina była tak silna i bezpowrotna jak ta denaturacja białka. Nie mogło być nic lepszego niż śmierć wszystkich struktur jego ciała. Może nie w tak wyszukany sposób, ale chciałby w końcu zasnąć i nigdy się nie obudzić. Trwać z Nimi i przestać się o Nie bać.
Z żałosnym wyrazem twarzy otworzył drzwi nowego auta i ciągnąc za sobą czarną teczkę, wydostał się na zewnątrz. W amoku nie zauważył zatrzymującego się przed nim na poboczu czarnego auta. Nie poznał w pierwszej chwili mężczyzny, który siedział za jego kierownicą. Ale gdy w końcu go zauważył, pomyślał tylko o jednym - koniec zagadek.




Jestem. Spóźniona, ale mam nadzieję rekompensata przyjęta ;)








16 komentarzy:

  1. nie mogłam się już doczekać tego rozdziału ! Super!! :D
    ~W

    OdpowiedzUsuń
  2. kochana..cudowny rozdział! Mega mnie zaskoczyłaś :)
    ~O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że fabułą, a nie poziomem ;) chociaż... też dobrze ;)

      Usuń
  3. Nasz falko uzależniony od snów..podoba mi się to! Czekam na więcej z twojej strony,super rozdział! Pozdrawiam
    -M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek lubi jak jest dobrze, więc z tym "uzależnieniem" chyba nie było wyjścia ;) Tym bardziej że u Falkowicza ogromny deficyt szczęścia.

      Usuń
  4. Ile mniej więcej rozdziałów przewidujesz ? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawam się nad tym. Więcej będę mogła powiedzieć po 10 rozdziale, bo póki co jest wersja że 11-12 rozdziałów.

      Usuń
  5. W końcu przeczytałam !! Powiem ci,że kocham te sny andrzeja ! No jakoś tak przyjemnie się je czyta,a co najlepsze w następnej częsci koniec zagadek? No ciekawe co wymyślisz :D <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział Świetny ! Z niecierpliwością będę czekała na next,i jestem bardzo ciekawa jak to wszystko się zakończy :)
    ~K

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja obstawiam że w czarnym samochodzie jest Jacek

    OdpowiedzUsuń
  8. Można spytać kiedy rozdział? :D :)

    OdpowiedzUsuń
  9. A pojawi się dzisiaj ? :)

    OdpowiedzUsuń

Podziel się ze mną swoją opinią i nie zapomnij się podpisać!