piątek, 24 marca 2017

Amnezja, Rozdział 13

Często odzyskiwanie przytomności opisuje się jako wynurzanie się spod tafli wody i nabranie pierwszego hausta powietrza w bolesną pierś. Tak, to wyjątkowo trafne zestawienie odczuć.
Zatem niewiele szukając, głęboką utratę świadomości śmiało możemy opisać, jako nagłe zanurzenie się pod wodę, lecz znacznie dłuższe... dużo głębsze.
Krążąca w krwioobiegu mężczyzny toksyczna mieszanka leków nasennych i alkoholu zadziałała niemal natychmiast. Leżąc na swym łóżku, we własnej sypialni, patrząc gdzieś przed siebie spod lekko opadniętych na oczy powiek, myśląc tylko o jednym, uśmiechnął się po chwili pod nosem, bo wiedział, że znowu je zobaczy. Aż w końcu biorąc jeden głębszy oddech, jakby szykując sobie naiwnie zapas tlenu, zasnął.
Mózg pozbawiony tego ważnego pierwiastka zaczął chwytać się ostatniej deski ratunku - adrenaliny. Miała ona pobudzić organizm mężczyzny, ratować go przed zapadnięciem w głębszy sen, ratować przed najgorszym. Ciało w takim momencie mobilizuje się i myśli, że zdoła uratować swojego właściciela wizją całego życia.
Cóż za ironia, bo tym samym zamknęło się błędne koło. Falkowicz dokładnie tego pragnął. 
Pierwsze uczucie, jakie było w stanie zarejestrować jego słabnące ciało, to paraliżujący ból, jakby przeszywające prądem kręgosłup na całej swej długości. Działo się to może w ułamku sekundy, bo w równie szybkim tempie ujrzał  masę obrazów, były ich może nawet miliony, przetaczały się przez jego ostatki świadomości.
Prawdą nagle okazało się, że w ostatnich momentach człowiekowi przelatuje przed oczami całe życie. Widział całą swoją rodzinę, widział Kasię, Matyldę, a nawet tego zdrajcę brata i jego małżonkę. Nie sądził, że ten ostatni seans przewiduje także kłamców. Ale czekał dalej i okazało się, że wspomnienia, tak samo jak na początku ich pojawiania się, nie wywołują w nim przyjemnych uczuć. Teraz zdał sobie sprawę z tego, dlaczego tak się działo. Miał świadomość z czym się wiążą i to potęgowało cierpienie. Przeliczył się. Ubzdurał sobie, że żegnając się z życiem, żegna się z utrapieniami. Okazało się, że najprawdopodobniej spotęgował  je jeszcze, wchodząc w bolesną rzeczywistość na znacznie dłużej. Niemal jak na wieczne potępienie.
Bo czuł się jak w piekle. Patrzył na swe szczęście sprzed miesięcy, które już nie miało prawa się powtórzyć. Chyba tam po drugiej stronie wyznaczono mu jeden ze specjalnych, dedykowanych mu kręgów piekielnych.
Minął kolejny zaledwie ułamek sekundy i już zaczął żałować swego czynu, kiedy zobaczył ją, swoją utraconą kobietę. Patrzyła na niego z taką świadomością w oczach, jakby wiedziała doskonale, co się z nią stało. I choć powinien wiedzieć, że to tylko majaki, uwierzył. Bo co mu pozostało?
- Masz walczyć, słyszysz? – zaskoczył go jej płaczliwy głos, ale po chwili spojrzał na nią jakby ze współczuciem. Chciał coś odpowiedzieć, lecz głos jakby uwiązł mu w gardle. Kolejna bariera jaką napotkał sprawiła, że zaczął się denerwował. Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie ich wyimaginowane co prawda, lecz nadal spotkanie.
Skazał się na męki, pomyślał. 
- Walcz, bo masz dla kogo!  – spojrzał na nią i chciał powiedzieć, że już nie musi. A nawet jeśli, to było już za późno. Czuł, że jego obecność po drugiej stronie staje się coraz wyraźniejsza. Lecz ona nadal  płakała, jakby szlochała mu nad uchem. Zupełnie nie wiedział jak ma ją pocieszyć, nie potrafił uspokoić.  A powinien, był w końcu jej mężem, powinien być dla niej wsparciem.
- Nie zostawiaj nas, Andrzej słyszysz? – nie podobało mu się to. Kasia mówiła, zupełnie jakby go nie widziała. Coś było nie tak.
Kolejna przeszywająca fala bólu, dokładnie taka sama jak za pierwszym razem. I pierwsze wspomnienie, przy którym czas się zatrzymał.
- Nie po to walczyłem o moją córkę… to znaczy – spojrzał na nią lekko zmieszany, by poprawić się w kwestii, na którą żona nadal była wyczulona - …walczyliliśmy o naszą córkę, żeby teraz zostawił ją na trzy miesiące. – oświadczył pewnie, a kobieta tylko westchnęła niedowierzając w jego… co tu dużo mówić – głupotę, albo jak kto woli – przemianę. No bo dlaczego miał marnować szansę na rozwój swojej kariery, której nie otrzymuje się tak łatwo. Co prawda Falkowicz otrzymywał w tym względzie pewne fory, bo za każdym razem na horyzoncie ich wspólnego życia pojawiała się była żona mężczyzny, ale teraz było inaczej. Oboje byli dorośli, stali się rodziną, ufali sobie. Nie było zatem powodów, by rezygnować ze szkolenia.
One i tak będą na niego czekały. Tym bardziej, że obie wiedziały jak bardzo mu na tym zależy.
- Po prostu mam ciary. – rzekła teatralnie z ironią. – Profesor Falkowicz przedkłada życie rodzinne nad karierę. – ciągnęła dalej, a on nie raczył odgryźć się jej, ani jakkolwiek zaprzeczyć. Sprawy się zmieniły. Czas nauczył go, że są sprawy z których nie wolno rezygnować i takie, które trzeba poświęcać dla wyższego dobra. Poza tym… nigdy nie przyznałby się, że nie wytrzymałby tych trzech miesięcy z dala od nich.
- Zrozum, że ona wie, że tobie bardzo na tym zależy. – odparła łagodnie, dając mu jasną sugestię.
- Ta? – trochę wątpił, aby ta młoda dama, która tamtego dnia przysporzyła mu kilku nowych srebrnoszarych włosów, rozumiała go aż tak.  - Nie ma tu nic do gadania! – krzyknął w stronę schodów, choć dziewczynka i bez podniesionego głosu taty, usłyszałaby wszystkie jego słowa.
- A ja? – spojrzał na nią kątem oka. – Mam?
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele.
Zatrzymał się na chwilę w momencie, kiedy kobieta przytuliła się do jego ramienia. Czy mimo jej wszystkich słów o tym, że to tylko układ, było możliwe, aby nic do niego nie czuła? Czy może nie była tego świadoma? Albo… po prostu nie zauważył momentu, w którym zmieniło się jej spojrzenie ich związek?
Pani mecenas rozumiała, że jej Matylda stała się także dla niego córką, co nie przestawało być dla kobiety zdumiewające. Ale czy deklaracja dotycząca tej małej dziewczynki, może w jakikolwiek sposób wiązać się także z nią? Co do tego Kasia miała wątpliwości, ale z czasem przestały one mieć znaczenie, bo okazało się, że łączyć ich może zupełnie niezależna od niczego więź.
   Obraz rozmył się jak szara maź i zagubił swoje ostre kształty. Teraz wszystko było jak w bardzo brudnej mgle. Dookoła słyszał jeszcze jakieś stłumione głosy, jakiś pojedynczy krzyk ale zaraz wszystko ucichło, gdy rzeczywistość zaczynała nabierać jakiegoś kształtu. Jak wypchnięty silną ręką z kłębu gęstej mgły, zaczął zastanawiać się co tym razem będzie dane mu zobaczyć. Mimo jakiegoś narastającego zmęczenia, nie tylko fizycznego, ale także psychicznego, nadal miał w sobie pewną ciekawość. Ciągle pragnął przypominać sobie więcej, uświadamiać sobie bardziej, nawet jeśli stawał się przez to coraz bardziej wyczerpany. I nie zdawał sobie sprawy z tego, że nowe obrazy staną się czymś, czego zupełnie się nie spodziewał, czymś… zupełnie innym.
    Był to dzień, w którym mijał rok odkąd przysięgli sobie miłość i wierność aż po grób… albo raczej starali się udać, że przysięgają wiedzeni głębokim uczuciem. Żadne z nich nie starało się nawet zapamiętać tej daty, ani tym bardziej świętować z tej okazji. Pech chciał, że bliscy Andrzeja i Kasi doskonale zdawali sobie sprawę z wagi owego dnia i postanowili podzielić się swoją wiedzą z samymi zainteresowanymi.
Mężczyzna został zaskoczony przez brata, który mimochodem, gdzieś w rozmowie wspomniał, że rok wcześniej pili za nowy etap w życiu Falkowicza. Naturalnie Adam starał się dyskretnie zmobilizować brata do choćby kupienia kwiatów dla swojej małżonki, bo po cichu z Wiktorią kibicowali temu związkowi. Być może nawet patrząc na całą relację profesora ze swoją żoną z boku, widzieli znacznie więcej. Być może tamta perspektywa wydawała się tak oczywista, że aż śmiesznym było, iż nie zauważalna dla obu państwa Falkowiczów. A niewątpliwie było tam jakieś uczucie, bynajmniej nie przyjacielskie. Widać było iskry, zdecydowanie nie zrodzone w konflikcie. I wreszcie spojrzenia… tak nie patrzyli na siebie obojętni sobie ludzie.
Kasie z kolei uprzedziła własna córka. Dziewczynka w końcu nie mogłaby zapomnieć dnia, w którym spełniło się jedno z jej największych wtedy marzeń. A zrobiła to już z samego rana, kiedy zauważyła, jak jej matka wymyka się w szlafroku z pokoju ojca. Uśmiechnęła się wtedy pobłażliwie pod nosem, bo nie był to pierwszy raz, kiedy przyłapywała ją w takiej właśnie sytuacji. Naturalnie odbierała to zawsze w kategoriach dzielenia sypialni, spania w jednym łóżku… może ewentualnie przyszłego rodzeństwa... Ale nawet nie starała się myśleć o czymś takim, jak upojna noc swoich staruszków.
- Dzwoniłam do wujka Adama. Zabierze mnie do szkoły. – oznajmiła, niemal przyprawiając kobietę o stan przedzawałowy.
- Matylda… - jedyne co zdołała z siebie wydusić. Przełknęła ciężko ślinę, starając się na prędce wymyślić jakieś wytłumaczenie, lecz kiedy doszła do wniosku, że dziewczynka jest za bystra na jakiekolwiek mydlenie jej oczu, młoda uprzedziła kobietę.
- Spoko. Wiem, że ze sobą spaliście. – odparła, z pobłażliwym spojrzeniem. – Ukrywacie się jak dzieci. – dodała, po czym chciała już schować się w swoim pokoju, ale szybko przypomniała sobie, co jeszcze miała do powiedzenia. – Wszystkiego najlepszego mamo z okazji pierwszej rocznicy. – uśmiechnęła się lekko dla odmiany.
- Acha! – dodała, nie zważając na osłupienie matki. – I po szkole zostanę u wujka.
Mała konspiracja zadziałała, bo wieczór okazał się przełomowy w ich relacjach. Falkowicz po ciężkim dyżurze wrócił do domu z bukietem czerwonych róż, a Kasia czekała na niego z kolacją. Niby niewinne gesty, niby nic nie znaczące, czasem nawet próbowali obracać cała rocznicę w żart, lecz każdy dowcip stawał się niezręczny, gdy przypominali sobie, że dla każdego z nich tamten dzień coś mimo wszystko znaczył. Coś się wtedy zmieniło. Czy tego chcieli czy nie, zaczęli należeć do siebie i z czasem stawało się to coraz mniej tylko  formalne.
- A Matylda? – zapytał, kiedy ta pocałowała go na powitanie.
- Nasza córka knuła z twoim bratem. – odparła, patrząc na jego uniesione brwi. – I o wszystkim wie.
- W takim razie… - trzymając kobietę w objęciu, począł myśleć jak uczcić ukończenie tej męki, jaką było ukrywanie się przed małym szpiegiem. Do głowy przychodziło mu tylko jedno, jednak wolał nie zdradzać głośno swoich planów, póki co. – Mamy cały dom tylko dla siebie.  - Spojrzał lubieżnie na nią, lecz ta zestrofowała go wzrokiem w odpowiedzi.
- Zacznij od jadalni.
- Jak sobie życzysz. – mruknął tuż za jej uchem, zaraz całując tamto miejsce, a potem kilka innych.
- Kolacja stygnie. – jęknęła, wznosząc podniecone spojrzenie.
- Poczeka. – składając łapczywe pocałunki na jej szyi i ustach, prowadził ją do tyłu w stronę kanapy.
- Gotowałam całe… popołudnie. – zabrała głęboko w płuca powietrza, czując przyjemny dreszcz w podbrzuszu.
- Kaśka… - mruknął karcąco pomiędzy pocałunkami, po czym nagle złapał kobietę pod nogami i niosąc ją kawałek na rękach, ułożył w końcu na kanapie, by tam ostatecznie dopełnić swych niecnych zamiarów.
Tamten dzień był szczególny z jeszcze jednego względu. Czuł to już teraz, lecz nie zdawał sobie sprawy z tego, dlaczego tak było. Nie długo zaprzątał sobie tym myśli, bo nie zdawał sobie sprawy z wagi owego przeczucia, a kolejna fala bólu skutecznie wymazała już jakiekolwiek myśli.
Schemat powtarzał się i zdawało się, że popadł w taką nieskończoność. Wspomnienia przeplatały się bólem, podobnego do wyładowywania się elektrod podczas reanimacji. Więc przygotowany na kolejne obrazy, czekał na nie gotów ujrzeć kolejną miłą scenę.
    Prowadził samochód, a obok niego siedziała Kasia, uśmiechająca się, jakby dopiero co usłyszała jakiś dobry dowcip, niewątpliwie to on był jego autorem. Spojrzała za siebie, mówiąc coś do Matyldy, a w tle leciała muzyka klasyczna. Wszyscy byli w wyśmienitych humorach, wracają późno z teatru do domu.
Pomyślał wtedy, że jest naprawdę szczęśliwy, że za nic w świecie nie chciałby tego stracić. I wtedy spojrzał na kobietę z prawdziwym uwielbieniem w oczach, a śmiech z tyłu samochodu ucichł. Mała Matylda dostrzegła, jak rodzice zbliżyli się do siebie, ale po chwili dostrzegła coś, czego jej ojciec nie miał prawa zauważyć.
- Tato, uważaj! - Krzyknęła, kiedy zza ciemności i smug ulewnego deszczu wydobyło się w ostatniej chwili oślepiające światło jadącego z naprzeciwka na jego pasie ruchu samochodu. Dostrzegł je i instynktownie szarpnął kierownicą w prawo, skazując siebie na pierwsze ogniwo uderzającej siły. Auto ślizgnęło się na mokrej nawierzchni i obróciło w locie, cudem mijając małe auto, które wyprzedzało tak nieuważnie.
Minęła chwila, kiedy dotarło do niego, że cudem uniknęli śmierci. Z mocno bijącym sercem rozejrzał się po wnętrzu, analizując w momencie stan kobiet.
- Jesteście całe? – lekko oszołomiona żona pokiwała głową, pytając po chwili także Matyldę.
- Kochanie, wszystko dobrze?
- Ale się wystraszyłam.  – dziewczynka, odetchnęła z ulgą, kiedy dostrzegła, że mimo tak poważnie wyglądającej sytuacji, żadnemu z nich nic się nie stało. – Tato, tamten samochód… - spojrzała przez okno, gdzie ledwo dostrzegła małe auto, które uderzyło w pobliskie drzewo.
- Co za kretyn! – warknął pod nosem, nie zdając sobie sprawy z tego co działo się z tymże drugim kierowcą.
- Tato, jemu się coś stało! – nastolatka zwróciła w końcu uwagę chirurga na widok za oknem, a ten nie myśląc wiele, kazał tylko zostać dziewczynom we wnętrzu i spełniając swoją lekarską powinność, udał się do poszkodowanego mężczyzny. Jego złość szybko ustąpiła zimnemu profesjonalizmowi, kiedy okazało się, że tamten człowiek potrzebował szybkiej pomocy.
Pokonując silne strugi deszczu, utrudniające mu lepszą ocenę sytuacji w mroku, wykonywał kolejne działania. Sytuacja była na tyle poważna, że wzywając karetkę zażądał przygotowania sali operacyjnej i zaznaczył, że to on będzie operatorem.
- Jeszcze nie widziałam cie w akcji. – usłyszał za sobą głos Kasi, kiedy poszkodowanego pakowali do karetki. Odwrócił się, by od razu skarcić ją za to, że mimo wszystko nie posłuchała jego próśb i wyszła z auta. – Wszystko w porządku? – zapytała z troską, zbliżając się do niego. Mężczyzna odruchowo złapał się dłonią za potylicę, po czym ujrzał na niej rozmywającą się w wodzie krew. – Andrzej? – dostrzegła to co on, lecz nie zdążyła zareagować, bo on osunął się na twardy asfalt.
   To nie było tak, pomyślał. To nie mogło być prawdą, przecież Adam mówił, że to Kaśka prowadziła. Czyżby i w tej kwestii skłamał? Czyżby to on sam był winny…
Nie, przecież obie dziewczyny wyszły z tego cało. Nic się nie zgadzało, a przecież musiało być jakieś wytłumaczenie. Wiedział, że sny na pewno były prawdziwe, te wspomnienia także. I miał rację. Falkowicz nie zdawał sobie sprawy (a miał do tego prawo), że wytłumaczenie wszystkiego jest już bliskie.
***
Poczuł się, jakby betonowy głaz przycisnął jego ciało. Nie był w stanie poruszyć żadna kończyną, a klatka piersiowa jakby nie słuchała jego woli.
Pomyślał wtedy, że to musiał być koniec  i że dziwnie wygląda ta cała śmierć.
Nieśmiało otwierając powieki, spojrzał na jedyne co było w zasięgu jego wzroku, a była to szpitalna lampa. Zatem nie umarł, zauważył rozczarowany.
- Andrzeju… - usłyszał nad sobą znajomy głos i po chwili dostrzegł twarz jego właściciela. Nie był w stanie nic odpowiedzieć, wpatrywał się nieruchomo w Antoniego, który wydawał się znacznie starszy niż to zapamiętał. – Witaj spowrotem stary druhu. – uśmiechnął się do niego, jakby nie widzieli się całe lata. – Kopę lat. Szkoda, że w takich okolicznościach. – neurolog spojrzał gdzieś za siebie, uśmiechając się do kogoś za szybą. – Chociaż… wróciłeś do nas, kiedy już straciliśmy nadzieję na twój powrót. – Falkowicz ściągnął jedynie brwi, starając się wypowiedzieć pojedyncze pytanie, lecz nawet na to był zbyt słaby. – Nie forsuj się. Jeszcze zdążysz ponarzekać. -  upomniał przyjaciela i dał komuś znać ruchem dłoni , by ten podszedł.
Andrzej pomyślał, że to Adam i już miał się nie zgadzać, kiedy ujrzał jej twarz. Wymęczona i zapłakana podeszła do niego i bez słowa pocałowała męża w usta.
- Śniło mi się… że was straciłem – wyszeptał szczerze wzruszony.
- Byłam tutaj cały czas, mówiłam do ciebie. – jęknęła, nadal trzęsąc się po reanimacji jakiej była świadkiem. On w odpowiedzi ujął jej mokry policzek w dłoń i odparł już mocniejszym głosem:
- Słyszałem.





 Uff, no to czekam na reakcje. I jeszcze jedno - przewiduje mały epilog, tak, żeby dać sobie szansę wyjaśnić wszystko na pewno :)
               







czwartek, 23 marca 2017

Fragment rozdziału 13.

Next tuż tuż...


" Leżąc na swym łóżku, we własnej sypialni, patrząc gdzieś przed siebie spod lekko opadniętych na oczy powiek, myśląc tylko o jednym, uśmiechnął się po chwili pod nosem, bo wiedział, że znowu je zobaczy. Aż w końcu biorąc jeden głębszy oddech, jakby szykując sobie naiwnie zapas tlenu, zasnął.
Mózg pozbawiony tego ważnego pierwiastka zaczął chwytać się ostatniej deski ratunku - adrenaliny. Miała ona pobudzić organizm mężczyzny, ratować go przed zapadnięciem w głębszy sen, ratować przed najgorszym. Ciało w takim momencie mobilizuje się i myśli, że zdoła uratować swojego właściciela wizją całego życia.
Cóż za ironia, bo tym samym zamknęło się błędne koło. Falkowicz dokładnie tego pragnął. "



I wszystko stanie się jasne, mam nadzieję... że nie zawiodę.
Już Wam dziękuję, za Waszą cierpliwość. :)











wtorek, 21 marca 2017

Witajcie!

Wiem, że czekacie na ciąg dalszy, ale mam złą wiadomość. Tym razem opóźnienie może być większe, bo uwaga... nie mam na czym pisać, straciłam swoje narzędzie pracy, a na telefonie no nie potrafiłbym.
Wiem też, że to nie powinno być wyjaśnieniem. Dlatego jak tylko wykopie gdzieś przyssanego do swojego komputera brata, dam Wam znać.





Pozdrawiam ciepło i mam nadzieje do zobaczenia wkrótce! ;)

wtorek, 14 marca 2017

Rozdział 12, cz. II

Patrzył na nią wstrząśnięty, nie potrafiąc wydobyć z siebie ani słowa. Oczy wytrzeszczył, a na ich granicy zebrały się ledwie dostrzegalne błyszczące w słońcu łzy. I choć w tamtym momencie można było je wziąć za choćby efekt... nadmiernego wysuszenia dajmy na to, to Consalida zdała sobie sprawę z intrygi szwagra.
- Nie wiedziałeś... - jęknęła z niedowierzaniem. - Okłamałeś mnie, ty o niczym nie miałeś pojęcia. - oskarżała, szukając w nim winy. I choć patrzyła na niego z mieszanką obrzydzenia i przerażenia, to jednak wygrał w niej strach. To teraz on dyktował warunki w jej umyśle, a właściwie paraliżował. Nie była w stanie wstać; wbiła się oparcie małego wiklinowego fotela, jakby chciała się w nim schować.
On z kolei nadal szukał iskry nadziei. Bo przecież nadal istniała nadzieja, że Wiktoria mówi o kimś innym, albo że się pomyliła. Może miała na myśli jakiegoś przyjaciela Andrzeja, a to by oznaczało że nie musiałby nikogo opłakiwać. Bo utraconych partnerów biznesowych nigdy długo nie żałował. W towarzystwie trzeba mieć mocne plecy. On miał tam niemal stalowy pancerz.
Nie, to nie mogły być one. Zamrugał dwa razy, rozmywając przeklęte łzy, by zatrzeć ślad po niedorzecznej oznace słabości.
- Jaka żałoba? - ułożył na stoliku zaciśniętą pięść. - Kogo masz na myśli.
- Andrzej... - pokiwała głową. - Nie powinnam była... - nie miała pojęcia jak wycofać się z tej patowej sytuacji. Nie ona powinna przekazywać takie informacje. Żałowała, że nie potrafi po prostu ulotnić się z tego miejsca. Byleby tylko nie patrzeć mu w oczy. Już nie potrafiłaby.
- Za późno na żal za grzechy. - syknął, nie panując nad nerwami. - Kto. - powtórzył dobitnie, zaciekle patrząc w jej oczy.
Ta przymknęła oczy, a spod jej powiek popłynęły pojedyncze łzy. Nie powinna była, myślała kiwając głową. Po chwili poczuła szarpnięcie i mocny uścisk na jej ramieniu.
- Mów. - stał tuż obok, wyrywając jej rękę do góry.
- Proszę się uspokoić. - nie musiał zerkać za swoje prawe ramię, by wiedzieć że stoi tam jeden z mężczyzn obsługujących lokal, pod którym odbywało się to spotkanie. Falkowicz jednak zachowywał się jakby nikogo innego poza rudowłosą lekarką tam nie było. W emocjach posunął się za daleko.
- Nie dotykaj mnie pan! - wrzasnął wyrywając szarpnięciem swoją rękę z uścisku kelnera. On także zabrał dłoń z ramienia Consalidy. Kobieta odetchnęła z ulgą, a wraz z tym uczuciem po jej policzkach spłynęły kolejne łzy.
- Nie prowokuj mnie Wiktoria. - pokręcił głową, starając się zachować resztki samokontroli. - Powiedz wszystko co wiesz.
Potarła poczerwienioną skórę, na którą on starał się nie patrzeć.
- Chciałam ci powiedzieć od początku. - zaczęła, kiedy ludzie przestali się na nich gapić. - Ale Adam uważał, że trzeba zaryzykować.
- To już wiem. - ponaglał.
- Nie możesz nas za to winić. Mieliśmy dobre intencje. - spojrzała na niego, szukając na jego twarzy zrozumienia. Niczego podobnego tam nie znalazła. Widziała tam jedynie coś, czego z mężem nie chcieli więcej oglądać na twarzy Andrzeja - ból. I to nieme pytanie, na które bała się odpowiedzieć twierdząco.
- Bardzo mi przykro. - dodała, kiedy dostrzegła, że zrozumiał kogo stracił. Dostrzegła, jak skrzyła się w słońcu delikatna linia na krawędzi jego oczu. Jego spojrzenie zupełnie zgubiło swój obiekt obserwacji. Zupełnie jak przed tygodniami, kiedy to doszło do tego tragicznego zdarzenia. Kiedy dowiedział się, że jego żona i córeczka jechały tamtym samochodem. Podobno straciła panowanie nad kierownicą na prostym odcinku drogi. Biegli sądowi ustalili, że przyczyną był szok pourazowy. Mówili, że kobieta po ostatnim wypadku nie powinna więcej wsiadać do samochodu, że stwarzała realne zagrożenie.
Opinia publiczna zlinczowała kobietę, która przecież nie mogła się już bronić. A nawet jeśli była winna... poniosła zbyt dużą karę.
Najgorsze było to, że mężczyzna czytał te wszystkie bezlitosne artykuły po feralnym zdarzeniu. Cierpiał, kiedy obrzucali winą kobietę, którą tam stracił. Ją i małą Matyldzię. Na początku czuł złość, groził procesami, chciał aby choć pamięć o Kasi pozostała bez skazy. Lecz potem zaczął się obwiniać za wszystko. Pomyślał, że przecież to on miał się opiekować żoną, to on powinien skierować Kasię do specjalisty i w końcu... to on nie powinien pozwolić jej wsiadać do cholernego samochodu. Tak więc to on ponosił za to winę.
Wspomniał jak pewnego razu Adam wypomniał mu, że ma nieczyste sumienie. Teraz zrozumiał skąd te słowa.
Wstał i odruchowo, zupełnie poza świadomością zapiął jedną ręką guzik marynarki. Zapominając o rachunku za niedopitą kawę, odwrócił się od kobiety i odszedł wolnym krokiem przed siebie.
- Poczekaj! - krzyknęła za nim, w pośpiechu wygrzebując coś z torebki i kładąc to na stoliku. Gdy tylko uporała się z kłopotliwym zapięciem owego dodatku, popędziła za mężczyzną. Nie mogła go zostawić bez wyjaśnień. Musiała mieć pewność, że zrozumiał ich dobre motywy, jakkolwiek żałośnie to zabrzmiało.
- Pamiętasz Ludmiłę? - szła, będąc cały czas o krok za nim.
- Naprawdę, świetnie wam idzie pocieszanie. - odrzekł po chwili z gorzką miną. - Nie próbuj dalej. Zostaw mnie w spokoju. - choć właśnie, po raz drugi w życiu zawalił mu się świat na głowę, głos miał dziwnie cichy i spokojny. Beznadziejnie spokojny. Mógł go zrozumieć jedynie ten, kto przeszedł tyle co on, tylko ten kto rozumiał co czuł.
- Nie to miałam na myśli, chciałam... Andrzej możesz się zatrzymać do cholery? - podniosła głos, wiedziona czymś na kształt rozpaczy. Zdecydowanie inaczej pojmowali w tamtym momencie to uczucie.
Zatrzymał się, choć nie odwrócił w jej stronę. Consalida stała za nim o krok do tyłu i wiedząc, że to jej jedyna szansa, zaczęła mówić.
- Wtedy było tak samo. Nie powiedziałeś jej prawdy, bo chciałeś dać jej szansę na szczęście. Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo się wtedy co do ciebie myliliśmy. - czekała aż się odezwie, choć bała się że może odwrócić na nią swój wzrok. Nie byłaby w stanie spojrzeć mu w oczy, zobaczyć co jest wymalowane na jego twarzy.
- Widzisz bohatera, tam gdzie czai się potwór, Consalida. - oprał po chwili zimno. - Żadne z nas nie osiągnęło niczego kłamstwami. A ich finał jest raczej słaby. - dodał zawieszając wzrok gdzieś w powietrzu.
- Jesteś hipokrytą Andrzej, jeśli tak sądzisz! Czasami trzeba skłamać! - podniosła głos, niemal żałośnie. Widziała jak na moment zwiesił głowę pomiędzy ramionami, była gotowa prosić go, by tylko się odezwał. Cisza niepokoiła nie bez powodu.
- Więc któregoś dnia zrozumiesz swój błąd. Bardzo chciałbym wam nie ciążyć na sumieniu, ale... - wzniósł głowę do nieba, napierając pełną klatkę piersiową powietrza. - Posłuchaj doświadczenia starego drania - przeszłość wraca.

Siedząc na krawędzi swojego łóżka, ważąc w dłoni plastikowy pojemniczek zastanawiał się, czy już wcześniej tego nie robił.
Przed oczami pojawiła mu się Kasia, a policzek znowu zabłyszczał od wąskiego śladu przezroczystej cieczy. Przymknął powieki, kiedy obok żony pojawiła się Matylda. Wszystko co miał, stracił w ciągu chwili. Jak szybko można obrócić szczęście w ruinę.
Pozostał zupełnie sam, nikomu nie potrafił już zaufać.
Ruchem palca otworzył plastikowe wieczko i chwycił stojącą na stoliku nocnym szklankę z brunatnym alkoholem.
Wspomniał dawną radę Antoniego, według której miał śnić intensywniej. Tak też planował zrobić. Tylko w ten sposób mógł znów je spotkać. Tym razem na nieco dłużej.




Co mogę powiedzieć... jedynie tyle, że Falkowicz odnajdzie w końcu ukochane osoby. Pocieszyłam?

Przed nami ostatni rozdział. Trzymajcie kciuki za wenę ;)







Info


Krótko - dalsza część dzisiaj wieczorem.

Przepraszam za to zwlekanie, ale życie ma gdzieś jakiekolwiek plany.



Życzcie weny ;)





środa, 8 marca 2017

Amnezja, Rodział 12, cz. I

Gotowi?


Było wielce prawdopodobne, że Kasia uciekła. Że spakowała się jak tylko znalazła ku temu okazję i rzucając ostatnie spojrzenie mężczyźnie w śpiączce - gdyż optymistyczna wersja ucieczki zawierała właśnie pożegnanie - uśmiechnęła się z ulgą, że uwolni siebie i córeczkę, od męża tyrana i rozpocznie z dala od niego spokojne życie.
Prawdopodobnym było także, że wspomniana dziewczynka zapomni o nim po pewnym okresie rozłąki. Słyszał bowiem, że dla przykładu dzieci w procesie poszukiwania rodziny adopcyjnej, przekazywane sobie z rąk do rąk, uruchamiają w sobie ten proces obronny, zwany amnezją. Niebywale ciekawe zjawisko, które polega na wypieraniu z umysłu złych wspomnień.
Myślał nad tym intensywnie i nie było innego wyjścia ku temu, aby dziewczyny tak łatwo i tak trwale zniknęły z jego życia.
Zastanawiał się jaka była w tym wszystkim jego wina. Czy to, że kochał je ponad wszystko i oddał by za nie życie, nie miało znaczenia? Albo inaczej - co takiego zrobił, że zapomniał o swoich uczuciach? I zaczął wątpić w słuszność swych domysłów. Przecież nic nie było w stanie zmusić go do zastraszenia Kasi i Matyldy. Żadna mroczna siła, żadna tkwiąca w nim czarcia cząstka nie była tak silna, aby skrzywdzić jedyne kochane przez niego osoby.
Pamiętał jak żona powtarzała, że odeszłaby, jeśli sama by tego chciała, kiedy pytał ją kierowany poczuciem winy, czy aby nie czuje się ona w tym sztucznym małżeństwie jak więzień. Mówiła, że sama potrafi za siebie decydować. A jeśli tutaj tkwi klucz? Co jeśli odeszły nie przymuszane, lecz z własnej woli? Może i wtedy pozwolił jej zniknąć, ale teraz nie mógł się pogodzić z ich nieobecnością. Jeśli zatem dał przyzwolenie na taki krok, teraz odczuwał tego skutki. Niemal fizyczny ból, przemawiał za dojmującą tęsknotę. Nie potrafił bez nich żyć, nawet jeśli kiedyś zgodził się na tę samotność bez słowa.
Ostatnie tygodnie żył jedynie nadzieją na odnalezienie rodziny. Jakakolwiek była przyczyna ich zniknięcia, musiał dojść do tego, co się wydarzyło. Nie tylko by zaspokoić swoją ciekawość, nie dlatego. Chciał tylko wiedzieć czy są bezpieczne.
Bo choć bał się o tym pomyśleć, to gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że odkrycie tajemnicy nie jest jeszcze końcem. Sęk w tym, że nawet jeśli je odnajdzie, to jeszcze nie oznacza, że one będą chciały do niego wrócić.
Mgliste spojrzenie skierowane gdzieś na okna starej budowli z naprzeciwka, nie dało się rozproszyć nawet przez tłumy ludzi przechadzających się brukowaną uliczką, tą którą doskonale zapamiętał także ze swych wspomnień. Brodę podpierała blada pięść, a palec wskazujący tulił niemalże szary policzek. Pochylając się nad jednym podparciem dla jego łokcia, zatopił się w zadumie, nie zauważając zbliżającej się do niego znajomej sylwetki.
Po chwili stojąca przed nim, na drewnianym i lichym swoją drogą stoliczku, filiżanka zadrżała lekko, a zimna kawa zakołysała się niebezpiecznie blisko krawędzi.
- Cześć. - odezwała się niepewnie, lecz on dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności Wiktorii. A to jedynie za sprawą nagłego braku promieni słonecznych lekko ogrzewających jego twarz.
Wzniósł głowę i bez cienia radości, zrównał się ze szwagierką i podał jej dłoń.
- Witaj. - rzekł uprzejmie, po czym pozwolił jej pierwszej usiąść. Przyglądając się jej zauważył jak bardzo niekomfortowo się czuję podczas tego spotkania. Zaskakujące, bo Consalida zawsze uchodziła za wiecznie panująca nad każdą sytuacją. Pozornie.
Tak już bywa, i sam doskonale o tym wiedział, że ludzie z pozoru silni, są słabi, gdy przychodzi im zmierzyć się z ciosami w ich uczucia. I choć oboje byli z goła inni, to oboje uciekali przed zranieniem. Ona w sposób dosłowny, zawsze ratowała się ucieczką do pewniejszej, bezpieczniejszej przystani, tak on bronił się obojętnością, chłodem.
Niestety okazało się, że niedawno przekroczył tę granicę, odsłonił swoją tarczę obronną, a teraz płacił za to cenę. Powinien wiedzieć, że im głębsze uczucie tym większe cierpienie. Potencjalne.
Dlaczego w takim razie nie żałuje niedalekiej przeszłości?
- Znowu się zamyśliłeś? - spojrzał na jej lekko wygięte w łuk usta i uniesioną do góry brew. Także się uśmiechnął, lecz jakby z innych powodów. - Chciałeś o czymś pogadać. - wspomniała.
- Spieszysz się gdzieś? - odparł spokojnie, widząc jej postawę. Nie tyle niezręcznie czuła się podczas spotkania, co starała się przyspieszyć rozmowę, jakby wreszcie mieć ją za sobą, albo... chodziło o coś zupełnie innego. - Adam nie wie o naszym spotkaniu, mam rację? - westchnęła krótko, poruszając się na niewygodnym krześle. W momencie doszła do wniosku, że nie ma sensu kłamać. Przed Falkowiczem i tak niczego nie ukryje.
- Nie zdążyłam mu powiedzieć. - to delikatne nagięcie prawdy mimo wszystko zaliczało się do grupy kłamstw.
- Nie obawiaj się, ode mnie niczego się nie dowie. - spojrzał spod kpiącego spojrzenia. - Ostatnio rzadko do siebie dzwonimy.
- Delikatnie powiedziane. - uśmiechnął się pod nosem, choć wcale nie było mu do śmiechu. Widać ich rozmowa z przyjęcia weselnego u Krajewskich odbiła się głośnym echem. Nic dziwnego, ponoć mieli wtedy widownie, z której żaden z braci nie zdawał sobie wtedy sprawy. - Nie możecie się tak wiecznie kłócić. - dodała z rezygnacją, jakby wyczuła jego myśli. - Adam nigdy się do tego nie przyzna, ale boli go cała ta sytuacja. - Widać Consalida obrała sobie za punkt honoru pogodzić zwaśnione rodzeństwo.
On jedynie uniósł wysoko swe brwi z wyjątkowo politowanym spojrzeniem.
- Wybacz, ale chyba nie potrafię zdobyć się na współczucie. - skomentował z teatralnym przejęciem w głosie. - Przekażesz mu, że jednak próbowałem? - drwił dalej, a Wiktoria pokiwała głową, wyczuwając jasną ironię. - Ach, zapomniałem. - grał dalej, nie zważając na jej zniesmaczenie. - Przecież spotykamy się w sekrecie. Jak para nastolatków na pierwszej randce. - uśmiechnął się zjadliwie, kiedy kobieta wstała, gotowa opuścić Andrzeja. - Siadaj. - syknął, zmieniając atmosferę, na znacznie cięższą. - Jeszcze nie skończyliśmy.
- Czego chcesz. - uparcie stała.
- Chce wiedzieć... - zaczął od razu. - Dlaczego to przede mną ukrywaliście. - wyznał chłodno, trąc dłonią czoło.
Kobieta zamilkła na chwilę, patrząc na niego zaskoczona. Zdała sobie sprawę, że wiedział.
- Skąd...
- To już mało istotne. - uciął. Przyparta do ściany, nie miała już innego wyjścia, jak wyznać wszystko, co wiedziała. Może nawet ulżyło by jej, że cała ta chora sytuacja dobiegła końca, gdyby to nie jej właśnie przypadła rola w wyjaśnianiu tej zmowy milczenia.
- Andrzej... - usiadła. - Chcieliśmy ci powiedzieć, naprawdę. Ale kiedy zorientowaliśmy się, że niczego nie pamiętasz... - zatrzymała się na chwilę, patrząc na jego nieruchomą twarz. - Adam postanowił...
- Postanowił za mnie. - wtrącił z pretensją w głosie. - Jakim prawem? - mrużył zaciekle oczy.
- Też zrobiłbyś to dla brata, gdybyś widział jego cierpienie, kiedy one... - Dostrzegła, jak jeden mięsień jego twarzy zadrżał. Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, co to oznaczało. - Pomyśleliśmy, że to szansa.
- Na co? - dociekał.
- Na wyjście z żałoby.



Mam przeczucie, że jest tutaj mnóstwo błędów, poprawie je jak tylko będę mogła, przysięgam. Ale póki co czekam na wasze wrażenia.






poniedziałek, 6 marca 2017

Fragment rozdziału 12.



Tak brzmi wstęp do kolejnego rozdziału.
Cała narracja jest praktycznie z perspektywy Falkowicza. Tutaj, jak i w reszcie rozdziałów (oprócz pierwszego). Więc są to przypuszczenia Andrzeja. Wasze są podobne?
I wreszcie - czy całkiem zgodne z prawdą?

"Było wielce prawdopodobne, że Kasia uciekła. Że spakowała się jak tylko znalazła ku temu okazję i rzucając ostatnie spojrzenie mężczyźnie w śpiączce - gdyż optymistyczna wersja ucieczki zawierała pożegnanie - uśmiechnęła się z ulgą, że uwolni siebie i córeczkę, od męża tyrana i rozpocznie z dala od niego spokojne życie.
Prawdopodobnym było także, że wspomniana dziewczynka zapomni o nim po pewnym okresie rozłąki. Słyszał bowiem, że dla przykładu dzieci przekazywane sobie w procesie poszukiwania rodziny adopcyjnej, przekazywane z rąk do rąk, uruchamiają w sobie ten proces obronny. Amnezję. "



Podpowiadam, że to nie koniec zaskoczeń. ;)
Next jutro, bądź pojutrze.

Widzimy się!