Często
odzyskiwanie przytomności opisuje się jako wynurzanie się spod tafli wody i
nabranie pierwszego hausta powietrza w bolesną pierś. Tak, to wyjątkowo trafne
zestawienie odczuć.
Zatem niewiele szukając, głęboką
utratę świadomości śmiało możemy opisać, jako nagłe zanurzenie się pod wodę,
lecz znacznie dłuższe... dużo głębsze.
Krążąca w krwioobiegu mężczyzny
toksyczna mieszanka leków nasennych i alkoholu zadziałała niemal natychmiast.
Leżąc na swym łóżku, we własnej sypialni, patrząc gdzieś przed siebie spod
lekko opadniętych na oczy powiek, myśląc tylko o jednym, uśmiechnął się po
chwili pod nosem, bo wiedział, że znowu je zobaczy. Aż w końcu biorąc jeden
głębszy oddech, jakby szykując sobie naiwnie zapas tlenu, zasnął.
Mózg pozbawiony tego ważnego
pierwiastka zaczął chwytać się ostatniej deski ratunku - adrenaliny. Miała ona
pobudzić organizm mężczyzny, ratować go przed zapadnięciem w głębszy sen,
ratować przed najgorszym. Ciało w takim momencie mobilizuje się i myśli, że
zdoła uratować swojego właściciela wizją całego życia.
Cóż za ironia, bo tym samym
zamknęło się błędne koło. Falkowicz dokładnie tego pragnął.
Pierwsze
uczucie, jakie było w stanie zarejestrować jego słabnące ciało, to paraliżujący
ból, jakby przeszywające prądem kręgosłup na całej swej długości. Działo się to
może w ułamku sekundy, bo w równie szybkim tempie ujrzał masę obrazów, były ich może nawet miliony,
przetaczały się przez jego ostatki świadomości.
Prawdą
nagle okazało się, że w ostatnich momentach człowiekowi przelatuje przed oczami
całe życie. Widział całą swoją rodzinę, widział Kasię, Matyldę, a nawet tego
zdrajcę brata i jego małżonkę. Nie sądził, że ten ostatni seans przewiduje także
kłamców. Ale czekał dalej i okazało się, że wspomnienia, tak samo jak na
początku ich pojawiania się, nie wywołują w nim przyjemnych uczuć. Teraz zdał
sobie sprawę z tego, dlaczego tak się działo. Miał świadomość z czym się wiążą
i to potęgowało cierpienie. Przeliczył się. Ubzdurał sobie, że żegnając się z
życiem, żegna się z utrapieniami. Okazało się, że najprawdopodobniej spotęgował
je jeszcze, wchodząc w bolesną
rzeczywistość na znacznie dłużej. Niemal jak na wieczne potępienie.
Bo czuł
się jak w piekle. Patrzył na swe szczęście sprzed miesięcy, które już nie miało
prawa się powtórzyć. Chyba tam po drugiej stronie wyznaczono mu jeden ze
specjalnych, dedykowanych mu kręgów piekielnych.
Minął kolejny
zaledwie ułamek sekundy i już zaczął żałować swego czynu, kiedy zobaczył ją,
swoją utraconą kobietę. Patrzyła na niego z taką świadomością w oczach, jakby
wiedziała doskonale, co się z nią stało. I choć powinien wiedzieć, że to tylko
majaki, uwierzył. Bo co mu pozostało?
- Masz walczyć, słyszysz? – zaskoczył go jej płaczliwy głos, ale po chwili spojrzał na nią jakby ze współczuciem. Chciał coś odpowiedzieć,
lecz głos jakby uwiązł mu w gardle. Kolejna bariera jaką napotkał sprawiła, że zaczął
się denerwował. Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie ich wyimaginowane co
prawda, lecz nadal spotkanie.
Skazał się na męki, pomyślał.
- Walcz, bo masz dla kogo! – spojrzał na nią i chciał powiedzieć, że już nie musi. A nawet jeśli, to
było już za późno. Czuł, że jego obecność po drugiej stronie staje się coraz
wyraźniejsza. Lecz ona nadal płakała,
jakby szlochała mu nad uchem. Zupełnie nie wiedział jak ma ją pocieszyć, nie potrafił
uspokoić. A powinien, był w końcu jej
mężem, powinien być dla niej wsparciem.
- Nie zostawiaj nas, Andrzej słyszysz? – nie podobało mu się
to. Kasia mówiła, zupełnie jakby go nie widziała. Coś było nie tak.
Kolejna przeszywająca fala bólu, dokładnie taka sama jak za
pierwszym razem. I pierwsze wspomnienie, przy którym czas się zatrzymał.
- Nie po to walczyłem o moją córkę… to znaczy – spojrzał na
nią lekko zmieszany, by poprawić się w kwestii, na którą żona nadal była
wyczulona - …walczyliliśmy o naszą córkę, żeby teraz zostawił ją na trzy
miesiące. – oświadczył pewnie, a kobieta tylko westchnęła niedowierzając w jego…
co tu dużo mówić – głupotę, albo jak kto woli – przemianę. No bo dlaczego miał
marnować szansę na rozwój swojej kariery, której nie otrzymuje się tak łatwo.
Co prawda Falkowicz otrzymywał w tym względzie pewne fory, bo za każdym razem
na horyzoncie ich wspólnego życia pojawiała się była żona mężczyzny, ale teraz
było inaczej. Oboje byli dorośli, stali się rodziną, ufali sobie. Nie było
zatem powodów, by rezygnować ze szkolenia.
One i tak będą na niego czekały. Tym bardziej, że obie wiedziały
jak bardzo mu na tym zależy.
- Po prostu mam ciary. – rzekła teatralnie z ironią. –
Profesor Falkowicz przedkłada życie rodzinne nad karierę. – ciągnęła dalej, a
on nie raczył odgryźć się jej, ani jakkolwiek zaprzeczyć. Sprawy się zmieniły.
Czas nauczył go, że są sprawy z których nie wolno rezygnować i takie, które
trzeba poświęcać dla wyższego dobra. Poza tym… nigdy nie przyznałby się, że nie
wytrzymałby tych trzech miesięcy z dala od nich.
- Zrozum, że ona wie, że tobie bardzo na tym zależy. –
odparła łagodnie, dając mu jasną sugestię.
- Ta? – trochę wątpił, aby ta młoda dama, która tamtego dnia
przysporzyła mu kilku nowych srebrnoszarych włosów, rozumiała go aż tak. - Nie ma tu nic do gadania! – krzyknął w
stronę schodów, choć dziewczynka i bez podniesionego głosu taty, usłyszałaby wszystkie
jego słowa.
- A ja? – spojrzał na nią kątem oka. – Mam?
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele.
Zatrzymał się na chwilę w momencie, kiedy kobieta przytuliła
się do jego ramienia. Czy mimo jej wszystkich słów o tym, że to tylko układ,
było możliwe, aby nic do niego nie czuła? Czy może nie była tego świadoma? Albo…
po prostu nie zauważył momentu, w którym zmieniło się jej spojrzenie ich
związek?
Pani mecenas rozumiała, że jej Matylda stała się także dla
niego córką, co nie przestawało być dla kobiety zdumiewające. Ale czy
deklaracja dotycząca tej małej dziewczynki, może w jakikolwiek sposób wiązać się
także z nią? Co do tego Kasia miała wątpliwości, ale z czasem przestały one
mieć znaczenie, bo okazało się, że łączyć ich może zupełnie niezależna od
niczego więź.
Obraz rozmył się jak szara maź i zagubił swoje ostre kształty.
Teraz wszystko było jak w bardzo brudnej mgle. Dookoła słyszał jeszcze jakieś
stłumione głosy, jakiś pojedynczy krzyk ale zaraz wszystko ucichło, gdy
rzeczywistość zaczynała nabierać jakiegoś kształtu. Jak wypchnięty silną ręką z
kłębu gęstej mgły, zaczął zastanawiać się co tym razem będzie dane mu zobaczyć.
Mimo jakiegoś narastającego zmęczenia, nie tylko fizycznego, ale także
psychicznego, nadal miał w sobie pewną ciekawość. Ciągle pragnął przypominać
sobie więcej, uświadamiać sobie bardziej, nawet jeśli stawał się przez to coraz
bardziej wyczerpany. I nie zdawał sobie sprawy z tego, że nowe obrazy staną się
czymś, czego zupełnie się nie spodziewał, czymś… zupełnie innym.
Był to dzień, w którym mijał rok odkąd przysięgli sobie miłość
i wierność aż po grób… albo raczej starali się udać, że przysięgają wiedzeni głębokim
uczuciem. Żadne z nich nie starało się nawet zapamiętać tej daty, ani tym
bardziej świętować z tej okazji. Pech chciał, że bliscy Andrzeja i Kasi
doskonale zdawali sobie sprawę z wagi owego dnia i postanowili podzielić się
swoją wiedzą z samymi zainteresowanymi.
Mężczyzna został zaskoczony przez brata, który mimochodem,
gdzieś w rozmowie wspomniał, że rok wcześniej pili za nowy etap w życiu
Falkowicza. Naturalnie Adam starał się dyskretnie zmobilizować brata do choćby
kupienia kwiatów dla swojej małżonki, bo po cichu z Wiktorią kibicowali temu
związkowi. Być może nawet patrząc na całą relację profesora ze swoją żoną z
boku, widzieli znacznie więcej. Być może tamta perspektywa wydawała się tak
oczywista, że aż śmiesznym było, iż nie zauważalna dla obu państwa Falkowiczów.
A niewątpliwie było tam jakieś uczucie, bynajmniej nie przyjacielskie. Widać
było iskry, zdecydowanie nie zrodzone w konflikcie. I wreszcie spojrzenia… tak
nie patrzyli na siebie obojętni sobie ludzie.
Kasie z kolei uprzedziła własna córka. Dziewczynka w końcu
nie mogłaby zapomnieć dnia, w którym spełniło się jedno z jej największych wtedy
marzeń. A zrobiła to już z samego rana, kiedy zauważyła, jak jej matka wymyka się
w szlafroku z pokoju ojca. Uśmiechnęła się wtedy pobłażliwie pod nosem, bo nie
był to pierwszy raz, kiedy przyłapywała ją w takiej właśnie sytuacji. Naturalnie
odbierała to zawsze w kategoriach dzielenia sypialni, spania w jednym łóżku…
może ewentualnie przyszłego rodzeństwa... Ale nawet nie starała się myśleć o
czymś takim, jak upojna noc swoich staruszków.
- Dzwoniłam do wujka Adama. Zabierze mnie do szkoły. –
oznajmiła, niemal przyprawiając kobietę o stan przedzawałowy.
- Matylda… - jedyne co zdołała z siebie wydusić. Przełknęła
ciężko ślinę, starając się na prędce wymyślić jakieś wytłumaczenie, lecz kiedy
doszła do wniosku, że dziewczynka jest za bystra na jakiekolwiek mydlenie jej
oczu, młoda uprzedziła kobietę.
- Spoko. Wiem, że ze sobą spaliście. – odparła, z
pobłażliwym spojrzeniem. – Ukrywacie się jak dzieci. – dodała, po czym chciała
już schować się w swoim pokoju, ale szybko przypomniała sobie, co jeszcze miała
do powiedzenia. – Wszystkiego najlepszego mamo z okazji pierwszej rocznicy. –
uśmiechnęła się lekko dla odmiany.
- Acha! – dodała, nie zważając na osłupienie matki. – I po
szkole zostanę u wujka.
Mała konspiracja zadziałała, bo wieczór okazał się
przełomowy w ich relacjach. Falkowicz po ciężkim dyżurze wrócił do domu z
bukietem czerwonych róż, a Kasia czekała na niego z kolacją. Niby niewinne
gesty, niby nic nie znaczące, czasem nawet próbowali obracać cała rocznicę w
żart, lecz każdy dowcip stawał się niezręczny, gdy przypominali sobie, że dla
każdego z nich tamten dzień coś mimo wszystko znaczył. Coś się wtedy zmieniło.
Czy tego chcieli czy nie, zaczęli należeć do siebie i z czasem stawało się to
coraz mniej tylko formalne.
- A Matylda? – zapytał, kiedy ta pocałowała go na powitanie.
- Nasza córka knuła z twoim bratem. – odparła, patrząc na
jego uniesione brwi. – I o wszystkim wie.
- W takim razie… - trzymając kobietę w objęciu, począł
myśleć jak uczcić ukończenie tej męki, jaką było ukrywanie się przed małym
szpiegiem. Do głowy przychodziło mu tylko jedno, jednak wolał nie zdradzać
głośno swoich planów, póki co. – Mamy cały dom tylko dla siebie. - Spojrzał lubieżnie na nią, lecz ta
zestrofowała go wzrokiem w odpowiedzi.
- Zacznij od jadalni.
- Jak sobie życzysz. – mruknął tuż za jej uchem, zaraz
całując tamto miejsce, a potem kilka innych.
- Kolacja stygnie. – jęknęła, wznosząc podniecone
spojrzenie.
- Poczeka. – składając łapczywe pocałunki na jej szyi i
ustach, prowadził ją do tyłu w stronę kanapy.
- Gotowałam całe… popołudnie. – zabrała głęboko w płuca
powietrza, czując przyjemny dreszcz w podbrzuszu.
- Kaśka… - mruknął karcąco pomiędzy pocałunkami, po czym
nagle złapał kobietę pod nogami i niosąc ją kawałek na rękach, ułożył w końcu
na kanapie, by tam ostatecznie dopełnić swych niecnych zamiarów.
Tamten dzień był szczególny z
jeszcze jednego względu. Czuł to już teraz, lecz nie zdawał sobie sprawy z tego,
dlaczego tak było. Nie długo zaprzątał sobie tym myśli, bo nie zdawał sobie
sprawy z wagi owego przeczucia, a kolejna fala bólu skutecznie wymazała już jakiekolwiek
myśli.
Schemat powtarzał się i zdawało się, że popadł w taką
nieskończoność. Wspomnienia przeplatały się bólem, podobnego do wyładowywania
się elektrod podczas reanimacji. Więc przygotowany na kolejne obrazy, czekał na
nie gotów ujrzeć kolejną miłą scenę.
Prowadził samochód, a obok niego siedziała Kasia,
uśmiechająca się, jakby dopiero co usłyszała jakiś dobry dowcip, niewątpliwie
to on był jego autorem. Spojrzała za siebie, mówiąc coś do Matyldy, a w tle
leciała muzyka klasyczna. Wszyscy byli w wyśmienitych humorach, wracają późno z
teatru do domu.
Pomyślał wtedy, że jest naprawdę szczęśliwy, że za nic w
świecie nie chciałby tego stracić. I wtedy spojrzał na kobietę z prawdziwym
uwielbieniem w oczach, a śmiech z tyłu samochodu ucichł. Mała Matylda
dostrzegła, jak rodzice zbliżyli się do siebie, ale po chwili dostrzegła coś,
czego jej ojciec nie miał prawa zauważyć.
- Tato, uważaj! - Krzyknęła, kiedy zza ciemności i smug
ulewnego deszczu wydobyło się w ostatniej chwili oślepiające światło jadącego z
naprzeciwka na jego pasie ruchu samochodu. Dostrzegł je i instynktownie szarpnął
kierownicą w prawo, skazując siebie na pierwsze ogniwo uderzającej siły. Auto
ślizgnęło się na mokrej nawierzchni i obróciło w locie, cudem mijając małe
auto, które wyprzedzało tak nieuważnie.
Minęła chwila, kiedy dotarło do niego, że cudem uniknęli
śmierci. Z mocno bijącym sercem rozejrzał się po wnętrzu, analizując w momencie
stan kobiet.
- Jesteście całe? – lekko oszołomiona żona pokiwała głową,
pytając po chwili także Matyldę.
- Kochanie, wszystko dobrze?
- Ale się wystraszyłam. – dziewczynka, odetchnęła z ulgą, kiedy
dostrzegła, że mimo tak poważnie wyglądającej sytuacji, żadnemu z nich nic się
nie stało. – Tato, tamten samochód… - spojrzała przez okno, gdzie ledwo
dostrzegła małe auto, które uderzyło w pobliskie drzewo.
- Co za kretyn! – warknął pod nosem, nie zdając sobie sprawy
z tego co działo się z tymże drugim kierowcą.
- Tato, jemu się coś stało! – nastolatka zwróciła w końcu
uwagę chirurga na widok za oknem, a ten nie myśląc wiele, kazał tylko zostać
dziewczynom we wnętrzu i spełniając swoją lekarską powinność, udał się do
poszkodowanego mężczyzny. Jego złość szybko ustąpiła zimnemu profesjonalizmowi,
kiedy okazało się, że tamten człowiek potrzebował szybkiej pomocy.
Pokonując silne strugi deszczu, utrudniające mu lepszą ocenę
sytuacji w mroku, wykonywał kolejne działania. Sytuacja była na tyle poważna,
że wzywając karetkę zażądał przygotowania sali operacyjnej i zaznaczył, że to
on będzie operatorem.
- Jeszcze nie widziałam cie w akcji. – usłyszał za sobą głos
Kasi, kiedy poszkodowanego pakowali do karetki. Odwrócił się, by od razu
skarcić ją za to, że mimo wszystko nie posłuchała jego próśb i wyszła z auta. –
Wszystko w porządku? – zapytała z troską, zbliżając się do niego. Mężczyzna
odruchowo złapał się dłonią za potylicę, po czym ujrzał na niej rozmywającą się
w wodzie krew. – Andrzej? – dostrzegła to co on, lecz nie zdążyła zareagować,
bo on osunął się na twardy asfalt.
To nie było tak, pomyślał. To nie mogło być prawdą, przecież
Adam mówił, że to Kaśka prowadziła. Czyżby i w tej kwestii skłamał? Czyżby to
on sam był winny…
Nie, przecież obie dziewczyny wyszły z tego cało. Nic się
nie zgadzało, a przecież musiało być jakieś wytłumaczenie. Wiedział, że sny na
pewno były prawdziwe, te wspomnienia także. I miał rację. Falkowicz nie zdawał
sobie sprawy (a miał do tego prawo), że wytłumaczenie wszystkiego jest już
bliskie.
***
Poczuł się, jakby betonowy głaz przycisnął jego ciało. Nie
był w stanie poruszyć żadna kończyną, a klatka piersiowa jakby nie słuchała
jego woli.
Pomyślał wtedy, że to musiał być koniec i że dziwnie wygląda ta cała śmierć.
Nieśmiało otwierając powieki, spojrzał na jedyne co było w
zasięgu jego wzroku, a była to szpitalna lampa. Zatem nie umarł, zauważył
rozczarowany.
- Andrzeju… - usłyszał nad sobą znajomy głos i po chwili
dostrzegł twarz jego właściciela. Nie był w stanie nic odpowiedzieć, wpatrywał
się nieruchomo w Antoniego, który wydawał się znacznie starszy niż to zapamiętał.
– Witaj spowrotem stary druhu. – uśmiechnął się do niego, jakby nie widzieli się
całe lata. – Kopę lat. Szkoda, że w takich okolicznościach. – neurolog spojrzał
gdzieś za siebie, uśmiechając się do kogoś za szybą. – Chociaż… wróciłeś do
nas, kiedy już straciliśmy nadzieję na twój powrót. – Falkowicz ściągnął
jedynie brwi, starając się wypowiedzieć pojedyncze pytanie, lecz nawet na to
był zbyt słaby. – Nie forsuj się. Jeszcze zdążysz ponarzekać. - upomniał przyjaciela i dał komuś znać ruchem
dłoni , by ten podszedł.
Andrzej pomyślał, że to Adam i już miał się nie zgadzać,
kiedy ujrzał jej twarz. Wymęczona i zapłakana podeszła do niego i bez słowa
pocałowała męża w usta.
- Śniło mi się… że was straciłem – wyszeptał szczerze
wzruszony.
- Byłam tutaj cały czas, mówiłam do ciebie. – jęknęła, nadal
trzęsąc się po reanimacji jakiej była świadkiem. On w odpowiedzi ujął jej mokry
policzek w dłoń i odparł już mocniejszym głosem:
- Słyszałem.