wtorek, 14 listopada 2017

Broken. Rozdział 12

Rozdział może zawierać drastyczne fragmenty.


You didn't love her. Because you don't destroy the person you love.

- Nie wiesz wszystkiego. - powiedział.
Niewinne słowa, prawda? Niby nic nie znaczące, ale gdy tylko zostają wypowiedziane, zawsze nadchodzą zmiany. Czasem na lepsze, ale zdecydowanie częściej bywa, że ktoś zostaje zraniony. Owe niewinne wrażenie zwiastuję klęskę, zdecydowanie tak.
Dlaczego więc ludzie w ogóle przyznają się do błędów, które przysparzają cierpienia najbliższym? Czy nie lepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji byłoby kłamstwo? Czy ukrywając bolesną prawdę zrobilibyśmy coś złego? Grzechy bywają popełniane, jesteśmy w końcu ludźmi, a błąd to nasza rzecz. Zatem dopuszczając się kolejnego, ukrywać złą prawdę, czy nie powinno być nam odpuszczone? Wszak oszczędzamy bliskim rozczarować, a jedyną osobą, która na tym traci, to my sami, borykając się ze świadomością własnej ułomności, a raczej... totalnej głupoty.
Aldona odwróciła się w stronę mężczyzny, trzymając w dłoniach brudne naczynie. Na jej twarzy widniał niezmiennie uśmiech, oczy nie przestawały radośnie błyszczeć. Co mogło popsuć jej taką radość, jaką przyniosła jej wiadomość o tym, że w końcu będzie mogła stworzyć prawdziwy związek ze swoim ukochanym? Skończy się ukrywanie, nie będzie już tą drugą. Andrzej będzie wolny, a zarazem tylko jej. Pogodziła się już z tym, że w jego życiu nadal będzie córka, ale była w stanie to zaakceptować. Pewnego dnia może ta cała Matylda polubi ją i znajdą wspólny język, może jeszcze stworzą normalny układ i wszyscy będą żyli w zgodzie?
- Kochanie wiem, że nie będzie łatwo. - słowa wcale nie współgrały z jej tonem. Kobieta wydawała się być wniebowzięta. Uśmiechnęła się jeszcze raz szeroko, odłożyła brudne naczynie do zmywarki i podeszła do mężczyzny. Usiadła na jego kolanach, on chwycił ją w talii. - Ale będę cierpliwa. - objęła go dłońmi, splatając swe palce na jego karku. - Poczekam ile będzie trzeba. - zbliżyła się do jego ust, była od nich zaledwie w odległości kilku milimetrów.
Czuł jej ciepły oddech, a  po chwili oddawał długi pocałunek. Wpił się w jej usta zachłannie, przyciągając jej ciało bliżej swojego, zbyt mocno, zbyt nachalnie. Kobieta odebrała to na opak, wzięła za tęsknotę i zebrała się na wyznanie, jakiego nie spodziewał się usłyszeć.
- Kocham cię. -  wyrzuty sumienia, jakie próbował zagłuszyć pocałunkiem urosły do niewyobrażalnych rozmiarów. On, profesor Andrzej Falkowicz żałował, najbardziej tego, że nie do końca wiedział czy to, co zrobił i w czym zawinił wobec Aldony, czy to aby na pewno było błędem.
Uchylił się przed jej ustami i przymknął na moment powieki.
- Ja ciebie też. - westchnął. Zmarszczyła czoło, odchyliła się nieco od niego.
- Ale? - spoważniała. Nie wiedziała co zamierza jej powiedzieć, choć... przeczuwała najgorsze. - Andrzej? - zmarszczyła gniewnie brwi.
- Nie wezmę z nią rozwodu. - orzekł. Aldona zamilkła na moment. On natomiast czekał na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Wiedział, że musi dać jej na to czas. Jej złość musiała w końcu dać swój upust, musiał jej na to pozwolić. Miała do tego prawo.
- Wiedziałam, że będą z tym problemy. - odezwała się po chwili zaskakująco spokojnie. Mężczyzna osłupiały obserwował jej rozczarowany wyraz twarzy. - Twoja żona musi w końcu zrozumieć, że wasze małżeństwo przestało istnieć. - przeczesała jego włosy, szczerze zatroskana. - Zobaczysz, uwolnimy się od niej. Musimy być cierpliwi. Najważniejsze, że nie musimy się już ukrywać i... - uśmiechnęła się lekko - mam cię obok. - ucałowała jego usta.
- Nie w tym rzecz. - sprostował w końcu, gdy dotarł do niego sens słów wypowiedzianych przez kobietę. Uniosła brwi. - To ja nie chcę dać jej rozwodu. - podkreślił.
*
Kiedy przerażony wyraz twarzy Szymona rozbawił mężczyznę, tak że ten zanosił się teraz pustym śmiechem, chłopak wykorzystał okazje by podnieść się na łokciach, a potem na obolałych kolanach w górę. Z marnym skutkiem przybrał wyprostowaną pozycję, bo bardziej wyglądał, jakby nie chciał się przyznać do ataku kolki nerkowej, niż epatował pewnością siebie. Do tego ta mina, pełna gniewu i próby zastraszenia przeciwnika, okazała się nie tyle niebezpieczna, co śmieszna.
- Ech Szymek... - postawny mężczyzna, lekko otyły, potarł swoją gładko wygoloną głowę. - Taki szczeniak, a nauczył się warczeć. - pokręcił głową, zbliżając się do chłopaka. Uśmiech (nie sposób było go nie zauważyć, kiedy wśród kłów, jeden błyszczał srebrną blaszką) nie zwiódł Szymona, oczy wyrażały więcej furii, niż... w każdym razie więcej niż twarz młodego przestępcy, co nie mogło być niespodzianką
Szymon już od najmłodszych lat miał kontakt z nielegalnymi biznesami, lecz zdecydowała większość jego życia była poświęcona rozprowadzaniem niewielkich ilości narkotyków. Fuchę załatwił mu jego starszy brat, który również siedział w tym interesie. On natomiast miał tam tylko dorabiać, być myszą w całej szczurzej machinie. Popełnił błąd, który pociągnął za sobą konsekwencje. Brat odciął się od niego, nie kiwnął palcem gdy młodszy został oskarżony o przyprowadzenie szpicla do ich szajki. Tym szpiclem miała być Matylda, nikt specjalnie nie zastanawiał się czy dziewczyna na pewno jest winna. W takim biznesie nie do końca to się liczy. Jeśli była winna, to zostanie ukarana, jeśli nie... no cóż, winny będzie wiedział co się z nim stanie kiedy zostanie przyłapany. Bezlitosne reguły kosztowały Szymona ucieczkę i strach. Brat pochłonięty nałogiem narkotykowym pewnie nawet zapomniał o jego istnieniu. Nikt nie mógł mu pomóc, pozostawiony sam sobie musiał chronić swoje życie, ale nie tylko...
- Ty masz kontakt z tą małą blondyneczką, która tak ładnie nas wydymała? - skrzywił usta, odwrócił głowę w bok, mimo paraliżującego strachu, utrzymywał gniewny wyraz twarzy. - Szymek... chyba nie chcesz, żebym połamał ci wszystkie kości? - dodał z teatralnym westchnieniem. Mężczyzna wykrzywił usta w podkowę, kiedy chłopak nadal unikał jego spojrzenia. Chwycił więc zgrabnym i szybkim ruchem nadgarstek dawnego pracownika. Szymon jęknął z bólu, kiedy ścisnęła go silna dłoń. - Pamiętasz Liszkę? - syknął tuż przy jego twarzy. Chłopak rozszerzył oczy, czując jak ziemia osuwa się mu spod nóg.
Kiedy przyszedł do hangaru, gdzie pierwszy raz miał spotkać Barbossę, mężczyznę który rządził niewielką szajka narkotykową i który stał teraz przed nim, miał to szczęście spotkać narkomana, który nie spłacił długów za swoje działki. "Dobrze trafiłeś młody.", usłyszał, gdy brat przedstawił go szefowi, "Zobaczysz co robimy z takimi, co zapominają z kim mają do czynienia." Ten widok śnił mu się po nocach. Od powykręcanych w nienaturalne strony palców w stawach, przez złamania otwarte i sterczące z ran kości, po... miażdżenie.
Chwiejąc się na nogach, łapiąc świst powietrza w płuca, starał się utrzymać pion. Na bladej twarzy pojawiła się kropla potu, mimo że tak bardzo było mu zimno.
- Tak myślałem. - uśmiechnął się, nie odsuwając swojej twarzy ani o milimetr, a chwile potem rozległ się wrzask, który ponosiło echo, dopiero teraz można było doświadczyć pustki owego budynku.
*
Falkowicz nie raz miał okazję wyjawiać prawdę rujnującą czyjeś życie. Taka była już jego historia. Kiedyś musiał wyznać Adamowi, że ten jest jego bratem, potem Matyldzie, że jest jego córką, a nie dawno przypomniał Kasi, że jest jego żoną tylko na papierze. Miał niespotykany dar do miażdżenia ludzkich uczuć. Ta umiejętność wydawała się wcale nie zanikać, wręcz przeciwnie, tylko rozwijała się w czasie.
- To jakiś głupi dowcip? - wstała jak poparzona, trafiając na wyspę kuchenną, która powstrzymała ją od cofnięcia się pod samą ścianę.
- Kotku, daj mi to wytłumaczyć. - wstał, unosząc w górę obie dłonie, jakby chciał pokazać, że są one puste. Ale to nie strach kazał się jej trzymać z daleka od Andrzeja, lecz obrzydzenie tym co zrobił.
- I co masz zamiar mi powiedzieć? Że to twoja żona i nie chcesz jej zostawiać samej? Że twojej córce zawali się cały świat, kiedy rozwiedziesz się z jej mamą? To chcesz mi teraz powiedzieć? - skrzywiła się, przyglądając się mu z poczuciem własnej klęski.
Andrzej otworzył usta, ale jakby tylko po to by za chwilę je zamknąć.
- Nie mogę ich zostawić. - nie bardzo wiedział czy chciał. - Nie w tym momencie.
- No to kiedy? Powiedz kiedy będzie ten moment, w którym w końcu uwolnisz się od nich. - zacisnął szczękę z żuchwą.
- Kocham cię. - wyznał. Ona uniosła podbródek, czekając cios, by przyjąć go jak najgodniej. Wiedziała, że teraz musi nastąpić decyzja, jaka by nie była, nadejdzie. A ona nie chciała pokazywać swej słabości, kiedy on już oznajmi, że odchodzi na dobre.
- Ale kocham też swoją córkę. Ona i jej matka zawsze już będą dla mnie ważne. - szukał w jej oczach zrozumienia, niestety nie potrafił niczego w nich wyczytać, a to przyprawiało go o dreszcze furii. Nienawidził kiedy nie znał swojego położenia, kiedy nie wiedział na czym stoi, gdy czeka na czyjś ruch w zupełnej ciemności, zdany na głupie koło Fortuny.
- Zauważyłeś, że nigdy jej nie zdejmujesz? - gdy nadal nie pojmował o co jej chodzi, podeszła do mężczyzny i chwyciła za jego dłoń. Podniosła ją przed jego oczy, a na jednym z palców zabłyszczała złota obrączka. - Mówiłeś, że małżeństwo to tylko układ, prawda? - przechyliła głowę na bok, a mężczyzna wydarł z jej dłoni swą dłoń, czując że traci grunt. - A ja myślę, że okłamujesz i mnie i siebie.



Tak, tak... powinnyście być zadowolone. (?) Ale sytuacja może się jeszcze tysiąc razy zmienić. I zobaczymy jak dalej się to rozwinie. Bo stanęliśmy nad przepaścią, zatrzymaliśmy się w ostatnim momencie, zaraz potem wszystko miało być inne. Zarówno przez wątek Szymona, jak i Falkowicza. Za chwile obie akcje splotą się :)


Pozdrawiam ciepło i do następnego! :)





poniedziałek, 13 listopada 2017

Broken. Fragment rozdziału 12.


"(...)
- Kochanie wiem, że nie będzie łatwo. - słowa wcale nie współgrały z jej tonem. Kobieta wydawała się być wniebowzięta. Uśmiechnęła się jeszcze raz szeroko, odłożyła brudne naczynie do zmywarki i podeszła do mężczyzny. Usiadła na jego kolanach, on chwycił ją w talii. - Ale będę cierpliwa. - objęła go dłońmi, splatając swe palce na jego karku. - Poczekam ile będzie trzeba. - zbliżyła się do jego ust, była od nich zaledwie w odległości kilku milimetrów.
Czuł jej ciepły oddech, a  po chwili oddawał długi pocałunek. Wpił się w jej usta zachłannie, przyciągając jej ciało bliżej swojego, zbyt mocno, zbyt nachalnie. Kobieta odebrała to na opak, wzięła za tęsknotę i zebrała się na wyznanie, jakiego nie spodziewał się usłyszeć.
- Kocham cię. -  wyrzuty sumienia, jakie próbował zagłuszyć pocałunkiem urosły do niewyobrażalnych rozmiarów. On, profesor Andrzej Falkowicz żałował, najbardziej tego, że nie do końca wiedział czy to co zrobił i w czym zawinił wobec Aldony, czy to aby na pewno było błędem.
Uchylił się przed jej ustami i przymknął na moment powieki."

I...?
Tylko o co chodzi i co będzie dalej? Na pewno chwila prawdy. A do tego ciąg dalszy porachunków nieszczęsnej sympatii Matyldy, czyli Szymon, chłopak wplątany w brudny  narkotykowy biznes. Przewidywana krew. :)




czwartek, 9 listopada 2017

Broken. Rozdział 11


Ludzie mawiają "nie doceniasz tego co masz, dopóki to nie odejdzie". Prawda jest taka, że wiedzieliśmy co posiadamy. Nie myśleliśmy tylko, że pewnego dnia to stracimy.

Szmer przesuwanej kartki i pojedyncze skrzypnięcie krzesła. Długopis kreślił zgrabne kształty na białym papierze w zawrotnym tempie. Zaraz potem pismo zastygło w bezruchu, oczy szybko prześledziły zapisany dotychczas tekst, a dłonie w odpowiedzi zgniotły pokracznie nakreśloną wiadomość.
Westchnięcie.
- To jest jakaś masakra. - dziewczynka spojrzała na pełen śmieci kosz.
Skoro nie mogła spotykać Szymona tak często jak chciała, postanowiła od czasu do czasu napisać coś do niego. Jednak wykonanie okazało się znacznie bardziej skomplikowane, niż wcześniej przypuszczała. Po pierwsze nie wiedziała co mogłaby zawrzeć w takiej wiadomości. Miała opisać swój dzień? Przecież zanudziłaby chłopaka na śmierć. To nie był jeden z tych, którym mogłaby pochwalić się oceną z klasówki, czy opowiedzieć mu jak tata odwozi ją codziennie rano do szkoły i jak "fajnie" się jeździ słuchając Bacha. Ale nawet gdyby od biedy miałaby opisać mu tę jakże interesującą cześć jej dnia, to i tak nie potrafiłaby ubrać tego w słowa. Przy nim zaczęła się zastanawiać, czy nie mówi zbyt ładnie. Może chłopak śmieje się z jej bogatego słownictwa, które chcąc nie chcąc przejmuje od Andrzeja. Im więcej przebywała z Szymonem, tym bardziej chciała się mu przypodobać, w każdym calu upodobnić się do typu jego pokroju. W swojej głowie stworzyła dziewczynę idealną dla takiego chłopaka z ulicy i konsekwentnie dążyła do przybrania takiej pozy.
Wystarczy się postarać, tłumaczyła sobie. Przecież tak właśnie zdobywa się chłopaków. Będę taka, jaka na pewno spodobałaby się jemu. Wszystko można podszkolić, można się dostosować.
- Cześć Matylda. - zlękła się, gdy zza drzwi wychyliła się głowa Adama.
- Cześć wujek. - zakryła blok z zapisaną kartką jakąś grubą teczką, na nim położyła długopis. - Co u Józia? - zapytała automatycznie.
- Rośnie jak na drożdżach. - uśmiechnął się wspominając swojego synka. - Dzisiaj przeszedł sam dwa metry. - dodał dumny. - A na końcu nabił sobie guza.
- Biedny. - Adam był tak oczarowany pierwszymi krokami pierworodnego, że kompletnie nie dostrzegał rozkojarzenia dziewczynki. Najwidoczniej wejście w ten temat było dla Matyldy strzałem w dziesiątkę. Ale to nic zaskakującego dla osoby, która choć trochę znała Krajewskiego. Chłopak rozpływał się nad postępami syna w podboju jego małego świata, kiedy tylko ktoś zapytał o juniora.
- Chciałem to nagrać, ale zamiast go łapać, szukałem w kieszeni telefonu. No i uderzył w moje kolano. - zapadła chwila ciszy, którą w końcu przerwał cichy śmiech dziewczynki.
- A myślałam, że to ja mam beznadziejnego tatę.
- Matylda...
- Wiem, wiem - uśmiechnęła się szybko, machnęła ręką lekceważąco. - Kocha mnie i chce dla mnie jak najlepiej. - wyrecytowała.
- To prawda. - przytaknął poważniej. Przysiadł obok na kanapie, a dziewczynka obróciła się w jego stronę na krześle, choć nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. - Andrzej nigdy nie był czuły i chyba zawsze pozostanie już draniem.
- Ale? - chłopak spojrzał na nią z tajemniczym uśmiechem na ustach.
- Żadnego "ale". Gdyby nie był moim bratem, już dawno kazałbym mu spadać na drzewo. - z uśmiechem wzruszył ramionami. - Bywa naprawdę wkurzający.
Oboje przytaknęli sobie z uśmiechem.
- Ale widzisz młoda, gdyby nie on nie byłoby mnie tutaj. - dodał już poważniej. - Opowiadał ci kiedyś o naszym ojcu? - dziewczynka pokręciła przecząco głową. - Jasne, nie lubi gadać o przeszłości. Sam musiałem z niego wyciągać chociaż krótkie opowieści o własnym tacie. I raz opowiedział mi jak uczył go puszczać kaczki na wodzie. - usadowił się wygodnie na materacu, a Smuda z zaciekawieniem przysunęła się bliżej wujka, by usłyszeć coś o dziadku, którego nigdy nie miała okazji poznać. - Mieszkaliśmy na wsi i niedaleko mieliśmy staw, po drugiej stronie stały pnie ściętych drzew. Na tym największym po środku ułożył puszki po konserwach. Pokazał mu jak ustawić procę, jak celować i Andrzej przez cały dzień próbował chociaż przerzucić kamyk na drugą stronę wody. - Matylda zmarszczyła brwi.
- Pomyliłeś coś.
- Opowiadał ci jednak? - przerwał zaskoczony.
- Nie, ale mówiłeś, że dziadek uczył go puszczać kaczki na wodzie.
- No tak, brat utopił wszystkie kamienie. No to ojciec kazał mu puszczać kaczki na wodzie. - wzruszył ramionami, zanosząc się przy tym śmiechem.
- Nie wierze, że to ci opowiedział. - dziewczynka zmarszczyła brwi, kryjąc uśmiech, który cisnął się jej na usta.
- To było jedyne co z niego wycisnąłem. - zauważył. - Musieliśmy mieć świetnego ojca. - dodał już z lekką tęsknotą w tonie głosu. - Czasami żałuję, że nie mógł nas wychowywać. A potem mam wyrzuty sumienia, bo moi rodzice są naprawdę w porządku. - spojrzał na bratanicę ze wzrokiem, w którym kryła się nić głębokiego zrozumienia. - Ale gdybym mógł cofnąć czas... - zawiesił głowę między barkami. - Wiesz młoda, nic nigdy nie zastąpi prawdziwej rodziny. A Andrzej naprawdę bardzo się stara. Na swój własny popaprany sposób, ale próbuje. - uniósł jeden kącik ust, w podobny sposób w jaki robi to zazwyczaj jej tata. - I kiedy tak patrzę na niego, jak się tobą zajmuje, myślę sobie, że jest dokładnie taki jak nasz ojciec.
Matylda podniosła na Adama swoje wielkie oczy, spoglądając na niego z lekkim powątpiewaniem.
- Jakoś w to nie wierze. - zsunęła się z krzesła i ruszyła w kierunku drzwi. - Idziesz na kawę wujek?
*
Za każdym razem kiedy coś dzieje się na granicy jawy i snu, stajemy raczej za stwierdzeniem, że przydarzył się nam bardzo realistyczny sen. Choć moglibyśmy przysiąc, że ten sen mógł być rzeczywistością. Dlaczego zatem za każdym razem ostatecznie stajemy po stronie świata wyobraźni?
Może dlatego by zabrać jakieś stanowisko, jakiekolwiek. Odciążamy swój umysł, przyjmując bezpieczniejszą wersję, bo przecież lepiej uznać że coś nie miało miejsca, niż godzinami zastanawiać się dlaczego tak właśnie się stało.
Takie właśnie wątpliwości naszły i jego, kiedy obudził się na zimnej betonowej posadzce. Skóra policzka otarła się o brudzące podłoże, kiedy próbował podnieść głowę. Rozejrzał się lekko, choć poranne światło słoneczne poraziło jego źrenice. Zacisnął powieki, niezgrabnie wysunął spod siebie białe od tynku dłonie. Zdarły się na kostkach, choć zimno podziałało jak najskuteczniejszy anestetyk, nie poczuł zupełnie nic.
- Jest tu ktoś? - dopiero ostatnie słowo udało mu się nie wypowiedzieć szeptem. Gdy oczy przyzwyczaiły się już do rażącego słońca, skupił się na odnalezieniu intruza w pobliżu. W końcu doszedł do wniosku, że tylko się przesłyszał, że był tam zupełnie sam. Wielki biurowiec stał się jego schronieniem i pułapką, w której żył zupełnie sam. Za cenę bezpieczeństwa odizolował się od jakiejkolwiek cywilizacji.
Niesamowite do czego może pchnął człowieka strach. Pod przykrywką racjonalnego działania, rządzi nami niczym kukiełkami w teatrze. Z perspektywy czasu wszystko zawsze nabiera innego wyrazu, ukazują się wyjścia, których nie dostrzegaliśmy w patowej sytuacji. Ale to nie ma znaczenia, gdy przerażenie bierze górę. Nigdy nie da się zachować trzeźwego umysłu w sytuacjach zagrożenia. Pozostaje jedynie instynkt. I niewyobrażalny strach, większy niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.
Mówią, że to właśnie to gubi wieloletnich uciekinierów. Z czasem rodzi się w nich mania, która mówi im że są prześladowani na każdym kroku. Nieustanne oglądanie się za siebie, presja nie pozostawiania po sobie śladów, wieczna zmiana otoczenia. Jednak przychodzi taki czas, kiedy przerażony i samotny zbieg popełnia błąd. I wpada. A potem okazuje się, że miał dosyć ucieczki. Bywało, że popełniony błąd był tak niewybaczanie głupi, by snuć podejrzenia iż został on popełniony celowo.
Ucieczka. Nie udaje się prawie nigdy. Myśliwy prędzej czy później spotka swoją zwierzynę.
*
- Oni się rozwiodą, prawda? - odłożyła na talerzyk prawie nietknięty kawałek pizzy.
Adam odwrócił się w stronę dziewczynki, która patrzyła na niego zdecydowanie.
- Pewnie tak. - westchnął w końcu. Matylda trzymała na nim jeszcze przez chwilę swoje spojrzenie, po czym zawiesiła je na zimnym kawałku ciasta pod jej nosem.
- No to po co brali ten głupi ślub? - Krajewski przełknął kawałek, a ten stanął mu jak kamień w gardle.
- Ludzie... - odchrząknął, żeby jego głos imitował choć odrobinę pewności siebie. - Ludzie czasem popełniają błędy. - skrzywił się, gdy usłyszał co właśnie powiedział. Dziwnie to zabrzmiało w jego ustach. Nadmiar patetyzmu nie popłacił, dał jedynie złudne wrażenie, że udało się mu powiedzieć coś mądrego. Słowa te mogły być na domiar złego dwojako zrozumiane.
- Myślisz, że żałuje, że nas ma?
- Nie wcale tak nie myślę. Ty też nie powinnaś. - zastanowiła się na chwilę.
- Ale i tak nigdy mu nie wybaczę, że nas zostawił.
*
Zesztywniałymi dłońmi podniósł się z ziemi. Musiał gdzieś pójść, gdziekolwiek, byleby nie zamarznąć na śmierć. Drżąc uszedł dwa kroki i upadł na kolana, sądząc że to przez zesztywniałe mięśnie nóg. W drugiej jednak sekundzie poczuł ból na karku, a zaraz potem odgłos szurania butów o posadzkę. Nabrał haust powietrza w płuca, jego koszmar spełniał się na jawie.
- Cześć Szymek. - mężczyzna obszedł go, nie zwalniając uścisku na jego karku. Stanął przed nim, chwytając już chłopka za gardło. - Chyba musimy pogadać. - nastolatek spojrzał w oczy starszego mężczyzny, a w nich zobaczył bladą postać. I tylko jej otwarte oczy przemawiały za tym, że owa postać jest nadal żywa. Choć on sam miałby co do tego wątpliwości. Powiedziałby raczej, że jest trupem, żywym trupem.




Zero Falkowicza, jak to się stało? Ale za to było sporo o nim, na dodatek pojawiły się postacie dawno nie widziane.
Zdradzę, że najgorsze jest jeszcze przed nami. :)







wtorek, 7 listopada 2017

Broken. Fragment rozdziału 11.


"(...)
- Cześć Matylda. - zlękła się, gdy zza drzwi wychyliła się głowa Adama.
- Cześć wujek. - zakryła blok z zapisaną kartką jakąś grubą teczką, a na nim położyła długopis. - Co u Józia? - zapytała automatycznie.
- Rośnie jak na drożdżach. - uśmiechnął się wspominając swojego synka. - Dzisiaj przeszedł sam dwa metry. - dodał dumny. - A na końcu nabił sobie guza.
- Biedny. - Adam był tak oczarowany pierwszymi krokami pierworodnego, że kompletnie nie dostrzegał rozkojarzenia dziewczynki. Najwidoczniej wejście w ten temat było dla Matyldy strzałem w dziesiątkę. Ale to nic zaskakującego dla osoby, która choć trochę znała Krajewskiego. Chłopak rozpływał się nad postępami syna w podboju jego małego świata, kiedy tylko ktoś zapytał o juniora.
- Chciałem to nagrać, ale zamiast go łapać, szukałem w kieszeni telefonu. No i uderzył w moje kolano. - zapadła chwila ciszy, którą w końcu przerwał cichy śmiech dziewczynki.
- A myślałam, że to ja mam beznadziejnego tatę."


Next soon... :)



niedziela, 5 listopada 2017

Cześć Wam!

Kiedy spojrzałam na datę dodania ostatniego posta okazało się, że będę musiała się tłumaczyć. Po raz pierwszy przez natłok obowiązków i nawet weekendową organizację czasu (nauka) zapomniałam o blogu.
Ale nie zostawię opowiadania, nie bójcie się. Ale... może to dobry czas, by przy okazji coś oświadczyć? Otóż będzie to moje ostatnie opowiadanie. W późniejszym czasie coś się pojawi, ale już w innej tematyce, a zatem nie o Falkowiczu.
Nie tracę do niego sympatii, po prostu czas zacząć coś nowego, rzucić się na głęboką wodę. A póki co postaram się jak najlepiej umiem dokończyć losy tej historii.

Next w budowie. Czekajcie na fragment :)


Pozdrawiam ciepło!