Karuzela nigdy nie przestaje się kręcić.
- Matyldzia?
- Nie śpię. Czytaj dalej. – niezadowolony wrócił do czytania, choć mógłby przysiąc że dziewczynka przed chwilą odpłynęła.
Westchnął i odnalazł wers, na którym miał nadzieje, zakończyć czytanie tych ubarwionych do granic wyobraźni bajek.
- Kupiec odwrócił się i był gotów opuścić bramy miasta, kiedy usłyszał głos niewiasty. „Stój”, zrobił jak mu nakazano, a jego oczom ukazała się Księżniczka, do której tak szalenie tęskniło jego serce. Zwróciła ona swoje pełne litości spojrzenie na ubogiego mężczyznę. „Kupiec zostanie w mieście. Taka jest moja wola.”, rzekła władczo głosem godnym prawdziwej królowej. Kupiec pomyślał wtedy, że lud nie mógłby mieć lepszej królowej, niż księżniczka Dalia. „Ależ ukochana, z woli sądu kupiec winien być wygnany.” Tłumaczył się książę Aleksander, którego intrygi Dalia już przejrzała. „Nikt nie będzie sprzeciwiał się mojemu słowu, a jest ono ponad wyroki każdego sędziego w naszym królestwie.” – spojrzał na dziewczynkę, która wydawała się już smacznie spać. Zamknął książkę i chwycił jej kołdrę i podciągnąć ją wyżej na ramiona dziewczynki. Starając się ostrożnie dźwignąć z łóżka, odłożył bajkę na biurko.
- Nie skończyłeś. – usłyszał. Odwrócił się zaskoczony i ujrzał na wpół otwarte oczy zaspanej Matyldy.
- Czy ty kiedyś zaśniesz? – westchnął zrezygnowany.
- Jak przeczytasz bajkę do końca. – upierała się przy swoim, choć ledwie otwierała powieki.
- Przecież wiesz jak się skończy. Wszystkie kończą się tak samo. „I żyli długo i szczęśliwie”.
- Chce posłuchać.
- Na litość… - otworzył książkę i widząc ile pozostało mu jeszcze testu postanowił nieco go uprościć. – Księżniczka wygnała złego księcia Aleksandra, a jej kupca mianowała Księciem, razem z którym panowała długo i sprawiedliwie. – spojrzał na nią znacząco i dodał – I żyli długo i szczęśliwie. – zatrzasnął książkę. – Koniec. Karaluchy pod poduchy. – odłożył bajkę na półkę.
- Zmyśliłeś to.
- Skądże! – wzruszył ramionami, niejako przyznawając się do kłamstwa.
- Pominąłeś rozmowę kupca z Dalią. – podniosła się na łokciach, mierząc go wzrokiem. – Chce posłuchać szczęśliwego zakończenia.
- O szczęśliwych zakończeniach prawda jest taka, że one nie istnieją. – odrzekł od razu. – Kupca zakuli by w dyby, a księżniczka zniknęłaby na dwanaście lat i po latach umierając oznajmiłaby księciu, że mają nastoletnie dziecko. - przetarł nerwowo palcami skroń. Nie potrafił zajmować się dziećmi, nigdy nawet nie miał okazji żadnego choć na chwilę potrzymać. Los zgotował mu paskudną niespodziankę w postaci nieco gorszej wersji dziecka – nastolatki. Był ostatnią osobą, której można by powierzyć pod opiekę jedno z tych nieletnich istot. I tak rozmyślając o ostatnim wyznaniu Kaśki, zaczął się zastanawiać czy ta aby na pewno była przy zdrowych myślach jeszcze przed wypadkiem.
- Nie śpię. Czytaj dalej. – niezadowolony wrócił do czytania, choć mógłby przysiąc że dziewczynka przed chwilą odpłynęła.
Westchnął i odnalazł wers, na którym miał nadzieje, zakończyć czytanie tych ubarwionych do granic wyobraźni bajek.
- Kupiec odwrócił się i był gotów opuścić bramy miasta, kiedy usłyszał głos niewiasty. „Stój”, zrobił jak mu nakazano, a jego oczom ukazała się Księżniczka, do której tak szalenie tęskniło jego serce. Zwróciła ona swoje pełne litości spojrzenie na ubogiego mężczyznę. „Kupiec zostanie w mieście. Taka jest moja wola.”, rzekła władczo głosem godnym prawdziwej królowej. Kupiec pomyślał wtedy, że lud nie mógłby mieć lepszej królowej, niż księżniczka Dalia. „Ależ ukochana, z woli sądu kupiec winien być wygnany.” Tłumaczył się książę Aleksander, którego intrygi Dalia już przejrzała. „Nikt nie będzie sprzeciwiał się mojemu słowu, a jest ono ponad wyroki każdego sędziego w naszym królestwie.” – spojrzał na dziewczynkę, która wydawała się już smacznie spać. Zamknął książkę i chwycił jej kołdrę i podciągnąć ją wyżej na ramiona dziewczynki. Starając się ostrożnie dźwignąć z łóżka, odłożył bajkę na biurko.
- Nie skończyłeś. – usłyszał. Odwrócił się zaskoczony i ujrzał na wpół otwarte oczy zaspanej Matyldy.
- Czy ty kiedyś zaśniesz? – westchnął zrezygnowany.
- Jak przeczytasz bajkę do końca. – upierała się przy swoim, choć ledwie otwierała powieki.
- Przecież wiesz jak się skończy. Wszystkie kończą się tak samo. „I żyli długo i szczęśliwie”.
- Chce posłuchać.
- Na litość… - otworzył książkę i widząc ile pozostało mu jeszcze testu postanowił nieco go uprościć. – Księżniczka wygnała złego księcia Aleksandra, a jej kupca mianowała Księciem, razem z którym panowała długo i sprawiedliwie. – spojrzał na nią znacząco i dodał – I żyli długo i szczęśliwie. – zatrzasnął książkę. – Koniec. Karaluchy pod poduchy. – odłożył bajkę na półkę.
- Zmyśliłeś to.
- Skądże! – wzruszył ramionami, niejako przyznawając się do kłamstwa.
- Pominąłeś rozmowę kupca z Dalią. – podniosła się na łokciach, mierząc go wzrokiem. – Chce posłuchać szczęśliwego zakończenia.
- O szczęśliwych zakończeniach prawda jest taka, że one nie istnieją. – odrzekł od razu. – Kupca zakuli by w dyby, a księżniczka zniknęłaby na dwanaście lat i po latach umierając oznajmiłaby księciu, że mają nastoletnie dziecko. - przetarł nerwowo palcami skroń. Nie potrafił zajmować się dziećmi, nigdy nawet nie miał okazji żadnego choć na chwilę potrzymać. Los zgotował mu paskudną niespodziankę w postaci nieco gorszej wersji dziecka – nastolatki. Był ostatnią osobą, której można by powierzyć pod opiekę jedno z tych nieletnich istot. I tak rozmyślając o ostatnim wyznaniu Kaśki, zaczął się zastanawiać czy ta aby na pewno była przy zdrowych myślach jeszcze przed wypadkiem.
*
Adam obserwował brata z samochodu i widział jak jego twarz zmieniała się w miarę upływu czasu rozmowy telefonicznej. Od rozbawienia, aż do osłupienia z cieniem strachu. Potem był już głównie owy strach i wściekłość, trudno było ustalić ich proporcje.
Andrzej wsiadł w końcu do auta i z mocnym trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
- Co się dzieje? – Krajewski zmarszczył brwi, kiedy dziwnie otępiony czymś Falkowicz odpala silnik i chaotycznie rozgląda się po parkingu szpitalnym, ale chirurg mógłby przysiąc że tylko szczęśliwym trafem nikogo nie potrącili, bo Andrzej był w stanie kompletnego amoku. – Andrzej! Powiesz mi co jest grane!? – podniósł głos, licząc na zwrócenie na siebie uwagi. – Andrzej do cholery! – ten spojrzał na niego krótko, jakby na moment zdając sobie sprawę z jego obecności.
- Wysadzę cię na przystanku. Wrócisz do szpitala albo złapiesz taksówkę. – Adam zmrużył oczy. – Ja muszę odebrać Matyldzie.
- Ze szkoły? Przeskrobała coś? – nie do końca interesował się życiem brata, bo w swoim też miał ostatnimi czasy ciekawie. Z tego powodu nie wiedział w jakim dokładnie momencie życia był Falkowicz. Nie znał jego rozterek i frustracji, ani też nie przypuszczał, że dawne problemy z jego córką wcale nie przeminęły. Trudno go za to winić, choć gdyby tylko wiedział…
- Tak. To znaczy nie… Muszę jak najszybciej dostać się na drugi koniec miasta. – mamrotał mało składne tłumaczenia, skręcając co raz na kolejnych skrzyżowaniach i przyspieszając na drodze ekspresowej, najwidoczniej zapominając o tym, że miał wysadzić brata.
- Okej, to pojadę z tobą. – Adam bardziej stwierdził fakt, niż chciał przekonać Falkowicza do swojej decyzji. Zamilkł na resztę czasu podróży. Lepiej było aby w tamtym momencie Andrzej zachowywał choć minimum skupienia na prowadzeniu auta. Dlatego na tę chwilę oszczędził mu i tak bezsensownych pytań, na które nie uzyskałby pewnie odpowiedzi. Czekał. Cokolwiek się stało, wolał być w pobliżu.
*
Czarne BMW, z tyłu przyciemniane szyby; nie można było dostrzec żadnego z pasażerów pojazdu. Nawet kierowca jakiejś dziwnie pospolitej urody. Mógłby z czystym sumieniem (na ironię) reprezentować nazwisko „Kowalski”.
- To ta chata? – szczuplejszy odezwał się do szefa. Ten spojrzał na niego znad lekkiego uśmiechu.
- Ta. Wysiadamy. – lecz grubszy ani drgnął.
- A szef to nie idzie? – zatrzymał się przy uchylonych drzwiach, nie podnosząc się jeszcze z siedzenia. Barbossa, bo taką nadano mu kiedyś ksywkę, ze spokojem przekręcił swój krótki kark i z równie opanowanym tonem głosu odparł
- Wypierdalaj. – pozbywając się świadków, sięgnął po telefon i wybrał jeden z zapisanych pod tylko jemu znanym hasłem numer. – Gadałeś z prawniczką? – chwila ciszy i krótka odpowiedź. – Spisałeś się, szwagier. Moja siostra będzie z ciebie dumna. Możesz jej przekazać, że dług spłacicie bez odsetek. – jakiś szmer w słuchawce, który przerwał rozłączając połączenie.
- Zabawę czas zacząć. – uśmiechnął się pod nosem ukazując błyszczący srebrem ząb. Zerknął jeszcze przez okno, gdzie jego chłopcy robili nalot, na niewielki dom otoczony drzewami. – Co za pojeb buduje dom w lesie. – mruknął pod nosem, marszcząc gładkie dotąd czoło. – Niebezpiecznie. – dodał, wywołując lekki uśmiech na twarzy kierowcy.
*
Byłam kiedyś świadkiem pewnej historii. Kobieta, która miała dwójkę synów, rozmawiała ze swoją matką na tarasie. Była ładna, słoneczna pogoda, aż żal byłoby nie wykorzystać tej okazji do miłej rozmowy na świeżym powietrzu, popijając kawę i częstując się kupnymi ciasteczkami. Starszy z synów był wtedy w szkole, młodszy natomiast bawił się w swojej piaskownicy, bardzo dobrze widocznej z tarasu.
Lecz kto ma do czynienia z dziećmi, wie że dosłownie sekunda nieuwagi może wystarczyć by stracić z oczu malucha. Tak się stało i wtedy, bo po chwili matka zorientowała się że trzylatka nie ma. Zniknął. Jakby zapadł się pod ziemię. Kobieta ze łzami w oczach sprawdzała kolejne kąty, lecz malca nigdzie nie było.
Wołania usłyszał sąsiad młodej matki, prywatnie jej brat, który mieszkał tuż za płotem. Mężczyzna przyprowadził jej synka, tłumacząc się, iż myślał, że kobieta widziała jak przesadza chłopca przez ogrodzenie. Oboje byli przecież na widoku, a robili tak nie pierwszy raz.
Jedna chwila. Moment, który wystarczył by napisać w głowie matki najczarniejsze scenariusze. Ta karuzela nigdy się nie zatrzymuje. Napędza się samoistnie i pochłania ze świstem powietrza cały tlen, pozbawia go, pozostawiając w człowieku niewysłowiony żal i tęsknotę. Nikt nie zrozumie rozpaczy matki, nawet ojciec jej dziecka, który także cierpi. Lecz gorszym jest że oni nigdy nie zrozumieją siebie nawzajem. Ulepieni z jednej gliny, jedno przysięgali sobie nawzajem, teraz mogą albo wesprzeć się nawzajem, albo znienawidzić.
A przecież Matylda mogła być bezpieczna. Andrzej zawoził ją rano do szkoły, pod okiem ojca musiała być pilnie strzeżona. Widział jak dziewczynka wchodziła do szkoły. Nie było mowy o pomyłce. Matylda nie była porwana, Kasia ubzdurała to sobie. Wymyśliła tragedie z własnym dzieckiem w roli głównej, wciągając w swoje obawy męża.
Ale karuzela ruszyła. Nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Nie uspokoi się, dopóki nie przytuli córeczki.
Chcąc wykonać kolejne połączenie do Andrzeja zamarła na moment. Usłyszała dzwonek do drzwi, a po chwili niemrawe skrzypnięcie, jakby ktoś właśnie wszedł do środka. Kciuk nadal wisiał nad zieloną słuchawką przy imieniu jej męża, za jednym dotknięciem była w stanie połączyć się z min, w razie zagrożenia dać mu znać o tym, że potrzebuje pomocy. Skąd ten strach, przecież to nie musiał być ktoś obcy.
- Andrzej to ty? – ostrożnie przesunęła stopami po drewnianych panelach, nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu. Zbliżyła się do drzwi wejściowych, dostrzegając ich w końcu.
- Przywiozłeś ją? – dopiero teraz dostrzegła, że przerwała im jakąś rozmowę. Najwidoczniej nie zdążyli niczego ustalić, bo Adam spojrzał na nią lekko spanikowanym wzrokiem. Andrzej natomiast, pocierał dłonią czoło, skrywając tym sposobem swoją twarz. – Gdzie jest Matylda?
- Nauczycielka powiedziała, że nie pojawiła się dzisiaj w szkole. – odparł w końcu gardłowym głosem. Załamany usiadł na małej eleganckiej ławeczce, która stała tuż za nim. Skrył twarz w dłoniach, nie mając pojęcia, co ma teraz zrobić. Irytująca pustka w głowie odbierała mu siły. Teraz kiedy nie wiedział, jak mógłby ochronić swoją córeczkę, czuł się bezsilny. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział co dalej.
- Jak to nie… Andrzej zawoziłeś ją przecież! – wrzasnęła, trzęsąc się ze strachu. – Raz jedyny poprosiłam cię o coś! Żebyś zajął się Matyldą! – oczy wypełnione po brzegi, nie uniosły tylu łez, więc te spływały teraz żwawo po jej policzkach. – Miałeś ją tylko odwieźć do szkoły! – krzyk był coraz słabszy, bo głos łamał się Kasi. – Myślałam, że z tobą będzie bezpieczna do cholery. – łkała.
Falkowicz spojrzał na kobietę z twarzą niewyrażającą wiele. Adam cofnął się, kiedy brat wstał z siedzenia i podszedł żony. Może profesor niewiele wtedy wiedział, ale coś podpowiadało mu że powinien tak postąpić. Słuchając więc wewnętrznego głosu, lecz nadal lekko wahając się , spróbował objąć kobietę.
- Puść mnie, słyszysz!? – wrzasnęła, szarpiąc się w jego uścisku, lecz ten tylko mocniej splótł swoje dłonie wokół jej ciała. – Nie dotykaj mnie. – niemal szepnęła. – To twoja wina. – przestała walczyć. Rozpłakała się, pochylając swoją głowę na jego ramieniu. – Tak się o nią boję…
- Wiem. – odparł, ledwie dostrzegalnie gładząc jej plecy. – Ja też.
Adam obserwował brata z samochodu i widział jak jego twarz zmieniała się w miarę upływu czasu rozmowy telefonicznej. Od rozbawienia, aż do osłupienia z cieniem strachu. Potem był już głównie owy strach i wściekłość, trudno było ustalić ich proporcje.
Andrzej wsiadł w końcu do auta i z mocnym trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
- Co się dzieje? – Krajewski zmarszczył brwi, kiedy dziwnie otępiony czymś Falkowicz odpala silnik i chaotycznie rozgląda się po parkingu szpitalnym, ale chirurg mógłby przysiąc że tylko szczęśliwym trafem nikogo nie potrącili, bo Andrzej był w stanie kompletnego amoku. – Andrzej! Powiesz mi co jest grane!? – podniósł głos, licząc na zwrócenie na siebie uwagi. – Andrzej do cholery! – ten spojrzał na niego krótko, jakby na moment zdając sobie sprawę z jego obecności.
- Wysadzę cię na przystanku. Wrócisz do szpitala albo złapiesz taksówkę. – Adam zmrużył oczy. – Ja muszę odebrać Matyldzie.
- Ze szkoły? Przeskrobała coś? – nie do końca interesował się życiem brata, bo w swoim też miał ostatnimi czasy ciekawie. Z tego powodu nie wiedział w jakim dokładnie momencie życia był Falkowicz. Nie znał jego rozterek i frustracji, ani też nie przypuszczał, że dawne problemy z jego córką wcale nie przeminęły. Trudno go za to winić, choć gdyby tylko wiedział…
- Tak. To znaczy nie… Muszę jak najszybciej dostać się na drugi koniec miasta. – mamrotał mało składne tłumaczenia, skręcając co raz na kolejnych skrzyżowaniach i przyspieszając na drodze ekspresowej, najwidoczniej zapominając o tym, że miał wysadzić brata.
- Okej, to pojadę z tobą. – Adam bardziej stwierdził fakt, niż chciał przekonać Falkowicza do swojej decyzji. Zamilkł na resztę czasu podróży. Lepiej było aby w tamtym momencie Andrzej zachowywał choć minimum skupienia na prowadzeniu auta. Dlatego na tę chwilę oszczędził mu i tak bezsensownych pytań, na które nie uzyskałby pewnie odpowiedzi. Czekał. Cokolwiek się stało, wolał być w pobliżu.
*
Czarne BMW, z tyłu przyciemniane szyby; nie można było dostrzec żadnego z pasażerów pojazdu. Nawet kierowca jakiejś dziwnie pospolitej urody. Mógłby z czystym sumieniem (na ironię) reprezentować nazwisko „Kowalski”.
- To ta chata? – szczuplejszy odezwał się do szefa. Ten spojrzał na niego znad lekkiego uśmiechu.
- Ta. Wysiadamy. – lecz grubszy ani drgnął.
- A szef to nie idzie? – zatrzymał się przy uchylonych drzwiach, nie podnosząc się jeszcze z siedzenia. Barbossa, bo taką nadano mu kiedyś ksywkę, ze spokojem przekręcił swój krótki kark i z równie opanowanym tonem głosu odparł
- Wypierdalaj. – pozbywając się świadków, sięgnął po telefon i wybrał jeden z zapisanych pod tylko jemu znanym hasłem numer. – Gadałeś z prawniczką? – chwila ciszy i krótka odpowiedź. – Spisałeś się, szwagier. Moja siostra będzie z ciebie dumna. Możesz jej przekazać, że dług spłacicie bez odsetek. – jakiś szmer w słuchawce, który przerwał rozłączając połączenie.
- Zabawę czas zacząć. – uśmiechnął się pod nosem ukazując błyszczący srebrem ząb. Zerknął jeszcze przez okno, gdzie jego chłopcy robili nalot, na niewielki dom otoczony drzewami. – Co za pojeb buduje dom w lesie. – mruknął pod nosem, marszcząc gładkie dotąd czoło. – Niebezpiecznie. – dodał, wywołując lekki uśmiech na twarzy kierowcy.
*
Byłam kiedyś świadkiem pewnej historii. Kobieta, która miała dwójkę synów, rozmawiała ze swoją matką na tarasie. Była ładna, słoneczna pogoda, aż żal byłoby nie wykorzystać tej okazji do miłej rozmowy na świeżym powietrzu, popijając kawę i częstując się kupnymi ciasteczkami. Starszy z synów był wtedy w szkole, młodszy natomiast bawił się w swojej piaskownicy, bardzo dobrze widocznej z tarasu.
Lecz kto ma do czynienia z dziećmi, wie że dosłownie sekunda nieuwagi może wystarczyć by stracić z oczu malucha. Tak się stało i wtedy, bo po chwili matka zorientowała się że trzylatka nie ma. Zniknął. Jakby zapadł się pod ziemię. Kobieta ze łzami w oczach sprawdzała kolejne kąty, lecz malca nigdzie nie było.
Wołania usłyszał sąsiad młodej matki, prywatnie jej brat, który mieszkał tuż za płotem. Mężczyzna przyprowadził jej synka, tłumacząc się, iż myślał, że kobieta widziała jak przesadza chłopca przez ogrodzenie. Oboje byli przecież na widoku, a robili tak nie pierwszy raz.
Jedna chwila. Moment, który wystarczył by napisać w głowie matki najczarniejsze scenariusze. Ta karuzela nigdy się nie zatrzymuje. Napędza się samoistnie i pochłania ze świstem powietrza cały tlen, pozbawia go, pozostawiając w człowieku niewysłowiony żal i tęsknotę. Nikt nie zrozumie rozpaczy matki, nawet ojciec jej dziecka, który także cierpi. Lecz gorszym jest że oni nigdy nie zrozumieją siebie nawzajem. Ulepieni z jednej gliny, jedno przysięgali sobie nawzajem, teraz mogą albo wesprzeć się nawzajem, albo znienawidzić.
A przecież Matylda mogła być bezpieczna. Andrzej zawoził ją rano do szkoły, pod okiem ojca musiała być pilnie strzeżona. Widział jak dziewczynka wchodziła do szkoły. Nie było mowy o pomyłce. Matylda nie była porwana, Kasia ubzdurała to sobie. Wymyśliła tragedie z własnym dzieckiem w roli głównej, wciągając w swoje obawy męża.
Ale karuzela ruszyła. Nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Nie uspokoi się, dopóki nie przytuli córeczki.
Chcąc wykonać kolejne połączenie do Andrzeja zamarła na moment. Usłyszała dzwonek do drzwi, a po chwili niemrawe skrzypnięcie, jakby ktoś właśnie wszedł do środka. Kciuk nadal wisiał nad zieloną słuchawką przy imieniu jej męża, za jednym dotknięciem była w stanie połączyć się z min, w razie zagrożenia dać mu znać o tym, że potrzebuje pomocy. Skąd ten strach, przecież to nie musiał być ktoś obcy.
- Andrzej to ty? – ostrożnie przesunęła stopami po drewnianych panelach, nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu. Zbliżyła się do drzwi wejściowych, dostrzegając ich w końcu.
- Przywiozłeś ją? – dopiero teraz dostrzegła, że przerwała im jakąś rozmowę. Najwidoczniej nie zdążyli niczego ustalić, bo Adam spojrzał na nią lekko spanikowanym wzrokiem. Andrzej natomiast, pocierał dłonią czoło, skrywając tym sposobem swoją twarz. – Gdzie jest Matylda?
- Nauczycielka powiedziała, że nie pojawiła się dzisiaj w szkole. – odparł w końcu gardłowym głosem. Załamany usiadł na małej eleganckiej ławeczce, która stała tuż za nim. Skrył twarz w dłoniach, nie mając pojęcia, co ma teraz zrobić. Irytująca pustka w głowie odbierała mu siły. Teraz kiedy nie wiedział, jak mógłby ochronić swoją córeczkę, czuł się bezsilny. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział co dalej.
- Jak to nie… Andrzej zawoziłeś ją przecież! – wrzasnęła, trzęsąc się ze strachu. – Raz jedyny poprosiłam cię o coś! Żebyś zajął się Matyldą! – oczy wypełnione po brzegi, nie uniosły tylu łez, więc te spływały teraz żwawo po jej policzkach. – Miałeś ją tylko odwieźć do szkoły! – krzyk był coraz słabszy, bo głos łamał się Kasi. – Myślałam, że z tobą będzie bezpieczna do cholery. – łkała.
Falkowicz spojrzał na kobietę z twarzą niewyrażającą wiele. Adam cofnął się, kiedy brat wstał z siedzenia i podszedł żony. Może profesor niewiele wtedy wiedział, ale coś podpowiadało mu że powinien tak postąpić. Słuchając więc wewnętrznego głosu, lecz nadal lekko wahając się , spróbował objąć kobietę.
- Puść mnie, słyszysz!? – wrzasnęła, szarpiąc się w jego uścisku, lecz ten tylko mocniej splótł swoje dłonie wokół jej ciała. – Nie dotykaj mnie. – niemal szepnęła. – To twoja wina. – przestała walczyć. Rozpłakała się, pochylając swoją głowę na jego ramieniu. – Tak się o nią boję…
- Wiem. – odparł, ledwie dostrzegalnie gładząc jej plecy. – Ja też.
W pomieszczeniu zalegała dojmująca cisza. Adam, starając się
jej nie przełamywać, szperał w kolejnych półkach kuchennych. Próbował dotrzeć do
apteczki, którą kiedyś tam widział, ale najwidoczniej od czasów pobytu Kaśki w
domu Falkowicza, wszystko zmieniło swoje miejsce. Chcąc odnaleźć cokolwiek, co
mogłoby działać uspokajająco, zatrzymał się na moment przy szafce z
najróżniejszymi herbatami. Okazało się, że Smuda była ich wielbicielką, brata
raczej by o to nie podejrzewał.
Jakaś puszka przewróciła się omal nie strącają małej wieżyczki z herbacianych paczuszek. Asekurując już kartonowe pudełeczka, zerknął kątem oka na małżeństwo. Kasia i Andrzej siedzieli obok siebie na rogu stołu, zdaje się że to były ich stałe miejsca jeszcze za dobrych czasów ich małżeństwa. Ona patrzyła w telefon, jakby była pewna, że Matylda zaraz do niej zadzwoni; on po kolejnej próbie dowiedzenia się czegokolwiek od koleżanek córki, zaczął wykonywać połączenia do niej samej.
- Szlag mnie zaraz trafi! – wybuchł, odrzucając telefon. – Smarkula pewnie znowu poszła na wagary, a ja tutaj rwę sobie włosy z głowy!
Adam postawił przed Kasią filiżankę melisy, a drugą przesunął w stronę brata.
- Kiedy miną dwadzieścia cztery godziny? – zabrał głos młodszy.
- Nie zamierzam czekać, aż policja się tym łaskawie zajmie. – Falkowicz, podniósł się z krzesła, zgarniając do kieszeni komórkę.
- Takie jest prawo. Nie mogli przyjąć zgłoszenia. – Kasia w końcu zabrała głos, chwytając jednocześnie obiema dłońmi gorącą porcelanę.
- Zawsze uważałem, że kodeks prawny jest kulą w plecy szarego obywatela. – odparł, zdejmując z oparcia krzesła czarny płaszcz i zarzucając go na siebie.
- Dokąd jedziesz? – kobieta jakby dopiero teraz dostrzegła co robi mężczyzna.
- Jej wychowawczyni mówiła, że od jakiegoś czasu opuszczała lekcje. Przy odrobinie szczęścia znajdę włóczęgę w mieście. A wtedy, przysięgam, zbije ją na kwaśne jabłko…
- Jadę z tobą! – Kasia poderwała się z krzesła.
- Zostajesz w domu. Ktoś musi być na miejscu, gdyby Matylda pojawiła się tutaj. – stanowczość w jego głosie wydawała się nie do przezwyciężenia. Lecz matka dziewczynki rozpaczliwie próbowała przełamać upór męża.
- Przecież jest Adam. – błagalnie spojrzała na chłopaka, który przecież niewiele miał do powiedzenia. Był gotów przystać na jej prośbę, lecz Andrzej go uprzedził.
- Adam jedzie ze mną. – kiwnął głową w stronę zaskoczonego chłopaka. Ten jakby odruchowo wykonując polecenie starszego brata także podniósł się z siedzenia. – Muszę mieć ze sobą kogoś z trzeźwą głową. – dodał stanowczo, lecz jakby nieco łagodniej. Chwycił ją za ramiona i wymusił pokrzepiający uśmiech. – Wymyśl jej jakąś surową karę, bo tych wagarów nie puścimy jej płazem. – ucałował jej czoło i odwrócił się w stronę drzwi. – A, i jeszcze jedno. – odwrócił się w połowie drogi do wyjścia. – Kiedy wyjdziemy, zamknij za nami wszystkie drzwi i zasłoń rolety. Nikomu nie otwieraj. – oznajmił już chłodnym tonem i zniknął razem z bratem z zasięgu jej wzroku.
Jakaś puszka przewróciła się omal nie strącają małej wieżyczki z herbacianych paczuszek. Asekurując już kartonowe pudełeczka, zerknął kątem oka na małżeństwo. Kasia i Andrzej siedzieli obok siebie na rogu stołu, zdaje się że to były ich stałe miejsca jeszcze za dobrych czasów ich małżeństwa. Ona patrzyła w telefon, jakby była pewna, że Matylda zaraz do niej zadzwoni; on po kolejnej próbie dowiedzenia się czegokolwiek od koleżanek córki, zaczął wykonywać połączenia do niej samej.
- Szlag mnie zaraz trafi! – wybuchł, odrzucając telefon. – Smarkula pewnie znowu poszła na wagary, a ja tutaj rwę sobie włosy z głowy!
Adam postawił przed Kasią filiżankę melisy, a drugą przesunął w stronę brata.
- Kiedy miną dwadzieścia cztery godziny? – zabrał głos młodszy.
- Nie zamierzam czekać, aż policja się tym łaskawie zajmie. – Falkowicz, podniósł się z krzesła, zgarniając do kieszeni komórkę.
- Takie jest prawo. Nie mogli przyjąć zgłoszenia. – Kasia w końcu zabrała głos, chwytając jednocześnie obiema dłońmi gorącą porcelanę.
- Zawsze uważałem, że kodeks prawny jest kulą w plecy szarego obywatela. – odparł, zdejmując z oparcia krzesła czarny płaszcz i zarzucając go na siebie.
- Dokąd jedziesz? – kobieta jakby dopiero teraz dostrzegła co robi mężczyzna.
- Jej wychowawczyni mówiła, że od jakiegoś czasu opuszczała lekcje. Przy odrobinie szczęścia znajdę włóczęgę w mieście. A wtedy, przysięgam, zbije ją na kwaśne jabłko…
- Jadę z tobą! – Kasia poderwała się z krzesła.
- Zostajesz w domu. Ktoś musi być na miejscu, gdyby Matylda pojawiła się tutaj. – stanowczość w jego głosie wydawała się nie do przezwyciężenia. Lecz matka dziewczynki rozpaczliwie próbowała przełamać upór męża.
- Przecież jest Adam. – błagalnie spojrzała na chłopaka, który przecież niewiele miał do powiedzenia. Był gotów przystać na jej prośbę, lecz Andrzej go uprzedził.
- Adam jedzie ze mną. – kiwnął głową w stronę zaskoczonego chłopaka. Ten jakby odruchowo wykonując polecenie starszego brata także podniósł się z siedzenia. – Muszę mieć ze sobą kogoś z trzeźwą głową. – dodał stanowczo, lecz jakby nieco łagodniej. Chwycił ją za ramiona i wymusił pokrzepiający uśmiech. – Wymyśl jej jakąś surową karę, bo tych wagarów nie puścimy jej płazem. – ucałował jej czoło i odwrócił się w stronę drzwi. – A, i jeszcze jedno. – odwrócił się w połowie drogi do wyjścia. – Kiedy wyjdziemy, zamknij za nami wszystkie drzwi i zasłoń rolety. Nikomu nie otwieraj. – oznajmił już chłodnym tonem i zniknął razem z bratem z zasięgu jej wzroku.
Zacznie się walka z czasem i samym sobą. Czyli typowy kryminał ;)
czyli,jak na razie wiemy że kolega kaśki to nie kolega haha ;D w sumie ja tutaj przez mój upór i desperację widzę jak falko i kaśka zbliżą się do siebie w tej sytuacji,przynajmniej mam taką nadzieje..No i czekam na dalszy ciąg,zostawiłaś emocje które trzeba pociągnąć dalej..!
OdpowiedzUsuńNie ma opcji, żeby się nie zbliżyli. Jak wyżej napisane - albo nienawiść, albo bezwzględne wsparcie. Pytanie tylko czy to jest to na co liczymy :)
Usuń"Zacznie się walka z czasem i samym sobą. Czyli typowy kryminał ;)"- te słowa bardzo mnie ucieszyły bo rzeczywiście to opowiadanie takie sie staje :) Czekam z niecierpliwością na kolejną część
OdpowiedzUsuń~W
Ostatnimi czasy przesiąkam tym co czytam :) Na pożegnanie serii o Falko fajnie by było zrobić coś mocnego :)
UsuńMyślałam ze kaśka będzie miała jakieś kłopoty po fragmencie ale na szczęście nie.. Heh czekam na dalszy ciąg :)
OdpowiedzUsuń-OH
Wiedziałam jaki fragment wybrać, żeby co nieco zasugerować Wam :)
UsuńNareszcie ! Długo cię nie było :) cieszę ze rozdział jest i w dodatku genialny ! Wyczekuje akcji !!
OdpowiedzUsuńMK
Przerwa w styczniu to był strzał w kolano bo okazało się, że więcej egzaminów mam w lutym :D Ale spokojnie, będziemy walczyć o szybsze rozdziały.
Usuń