niedziela, 4 grudnia 2016

Amnezja, Rozdział 3


Stan zdrowia profesora był bardzo dobry, co potwierdzały wszystkie wyniki badań. Żaden z lekarzy, którzy konsultowali jego wypis, nie znalazł nic co mogłoby zatrzymać Falkowicza na oddziale choćby dzień dłużej. Mężczyzna przyjął tę wiadomość z ogromną ulgą i już z samego rana ruszył po odbiór wypisu. Szczęśliwy, że nareszcie wróci do własnego domu, zapomniał o niedawnym koszmarze, choć pozostały po nim pewne ślady.
Odkąd tamtej nocy obudził się przeszyty niewytłumaczalnym dreszczem, każdego wieczoru walczył z bezsennością, zmieniając co raz swoją pozycję, czytając opasłe tomy nudnej literatury, a nawet pytając na boku Van Graafa, czy jest możliwe, aby jego objawy były skutkiem niedawno wchłoniętego w głowie krwiaka. Sądził, że mógł on uciskać pewne obszary, odpowiedzialne za kłopoty ze snem. Neurolog jednak uspokoił mężczyznę tłumacząc, że potrzeba czasu, aby także psychika uporała się z traumą.
- Jaką traumą? - zapytał wzburzony. - Jedyną rzeczą, która może wzbudzić u mnie traumę, jest bezsenność! - rzucił, po czym opuścił anestezjologa, trzymającego nad nim do niedawna pieczę. Oczywiście było to w pewnym stopniu nagięcie reguł szpitala, gdyż na internie królowała doktor Lena, lecz zawarto niepisaną ugodę, by to holender kontrolował przebieg leczenia Falowicza. Ten miał do lekarza większe zaufanie, a i poskromić czasem udało mu się trudnego podopiecznego. Tak wiec dla spokoju wszystkich to Ruud został godny tego zaszczytu. A to wiązało się z pewnymi konsekwencjami. Otóż gdy teraz Andrzej opuszczał gabinet van Graafa, w zdystansowanym holendrze zebrały się pewne podejrzenia. Czy aby skutki wypadku nie były poważniejsze niż sądzili wszyscy? Lecz wspomniał raz jeszcze badania tomografii głowy, które jednoznacznie wykluczały poważniejsze urazy. Mimo to coś musiało być przyczyną tak oczywistej teraz luki w pamięci, o jakiej Falkowicz widać nie miał pojęcia.

Wysiadł z taksówki, dając uprzednio kierowcy sowity napiwek. Profesor nie silił się na uprzejmości, to też wymruczane pod nosem jego "dziękuję" nie prosiło się o odpowiedź.
Taszcząc w prawej dłoni torbę podręczną od Gucciego, z ledwie dostrzegalną ulgą na twarzy pokonał drogę do drzwi jego domu. Nareszcie wrócił do siebie. Będzie mógł zachowywać się swobodnie, nie będzie zależny od stada nadopiekuńczego personelu medycznego. Westchnął z irytacją na wspomnienie jego pielęgniarki. Z niewiadomych przyczyn nie chciałby spotkać jej po raz kolejny na swojej drodze. Być może byłaby to dla niego sytuacja niezręczna, lecz nie wnikajmy. W każdym razie wolałby nie znajdować się po raz kolejny po drugiej stronie barykady, kłaść się na szpitalnym łóżku.
Całe szczęście czuł się wyśmienicie. Niewykluczone, że znaczny wpływ na to miało jego samopoczucie.
Wnętrze wyglądało jak opuszczone, zapewne nikt tam nie zaglądał, kiedy Falkowicz niedomagał. Meble pokrywał kurz, a światło odbijało się smętnie na drewnianej podłodze. Przedzierało się ono zza gołych okien, choć przez chwilę miał wrażenie, że wisiały w nich rolety. Kanapy stały samotnie pośrodku wielkiego pomieszczenia. I znów sądził, że zdobiły je barwne poduszki. Być może się mylił, za długo przebywał poza domem.
Rzucił na blat kuchenny reklamówkę z fiolką tabletek nasennych. A obok niej wylądowały klucze. Rozejrzał się dookoła i zdał sobie sprawę z tego, jak ciche jest jego mieszkanie. Zmarszczył brwi, rozglądając się po wnętrzu uważnie. Coś na pewno uległo zmianie. W końcu to nie możliwe, aby wspomnienia tak bardzo go okłamywały. Brakowało tam czegoś. Miał nawet wrażenie, że... kogoś.
Z marazmu wyrwał go przeszywający dźwięk telefonu. Wygrzebał urządzenie z kieszeni płaszcza, który wciąż spoczywał elegancko na jego ramionach. Zgrabnym ruchem przesunął palcem po ekranie i wsłuchał się w pierwsze słowa brata.
- Nie poczekałeś... - Andrzej przełożył telefon do drugiej dłoni i ruszył wolnym krokiem przed siebie. Kroki niosły się echem po przestronnym wnętrzu, a kurz wzbijał się lekko w powietrze.
- Bo nie miałem ochoty. - wytłumaczył beztrosko. Usłyszał w tle jakiś głos, zapewne szwagierki.
- Dotarłeś przynajmniej do domu?
- Kochany braciszek. - zakpił. - Uwielbiam kiedy tak się o mnie troszczysz. A przy okazji... pozdrów Wiktorię.
- Dotarł. - ledwie usłyszał. Andrzej stanął nagle pod drzwiami pewnego pomieszczenia. Kierowany odruchem, a może przyzwyczajeniem, o którym jeszcze nie bardzo pamiętał, chwycił za klamkę. Pchnął brązowe drzwi i ujrzał coś dziwniejszego od tego, co zdążył zauważyć dotychczas.
- Stary, będę kończyć. Może wpadnę do ciebie jutro... - chwila jakiejś cichej rozmowy, a raczej kobiecych tłumaczeń w tle. - Albo nawet dzisiaj. - nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Adam wcale nie chciał wtrącać się w życie brata. Nauczony doświadczeniem nie wchodził w jego prywatną przestrzeń. Niewiele by to dało, a mogło jedynie zaszkodzić. Falkowicz nawet na urlopie zdrowotnym nie potrzebował trzymania go za rękę. Takie sprawiał wrażenie, a młodszy brat szczerze powiedziawszy cieszył się z takiego obrazu sytuacji. Bracia wszak nie byli nauczeni wylewności uczuć.
- Stary? Jesteś tam?
- Jesteś dziesięć lat młodszy. - odrzekł w końcu. - A na herbatę nie zapraszałem. Z resztą... nie mam. - Mruknął jakby do siebie. Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu. To było zdecydowanie dziwne. Nie przypominał sobie, aby wynosił jakiekolwiek meble z tego pokoju.
Dwa kroki w przód i znalazł się pod oknem. Ogołoconym z jakichkolwiek materiałów. Chwycił za biały parapet, ledwie muskając go opuszkami palców wolnej ręki i obrócił się na pięcie.
- Adam? - zapytał niepewnie. Bo bał się, że zaczynał wariować. A przecież jemu nie przystało.
- No? - odezwał się znudzony głos po drugiej stronie, który z pewnością chciały zakończyć to połączenie, a do którego prawdopodobnie został zmuszony.
Wdech mężczyzny zanikł gdzieś w momencie, kiedy dostrzegł zieloną kredkę za drzwiami. Przylegającą do ich powierzchni, leżała odróżniając się swą barwą od reszty.
- Andrzej, żyjesz?
- Mam... mam pustą lodówkę. - przełknął ślinę. - Zrobisz mi zakupy?
*
- Kiedy będziesz wracała, kup sos do spaghetti. - dokończył jeszcze rozmowę telefoniczną z Kasią, przeglądając wnętrze lodówki.
- Możesz go zrobić samodzielnie. Matylda taki woli. - doskonale wiedziała, że to dla małej zaplanował owy zakup. Falkowicz nie przepadał za takimi daniami. Na tyle zdążyła poznać jego kulinarny gust.
- W takim razie będzie musiała poczekać na ciebie. - spojrzał na domagającą się porozmawiania z matką, Matyldę. - Chociaż ona woli pizze. Mogę jej zamówić, jeśli ty...
- Dobrze już! Kupię. Coś jeszcze? - uśmiechając się pod nosem zamknął w końcu lodówkę, omijając jak gdyby nigdy nic skaczącą przy telefonie dziewczynkę.
- Tęsknię.
- Proszę cię... - prychnęła. Uśmiechnął się pod nosem, uwielbiał się droczyć ze swoją "narzeczoną". Rozłączył się w końcu i spojrzał na rozczarowaną Matyldę, która opuściła w końcu swą dłoń.
- Serio? Nie słyszałeś, że chciałam mamę? - przycisnął komórkę do klatki piersiowej, udając głębokie zaskoczenie.
- Nic podobnego.
- Akurat! Specjalnie to zrobiłeś!
- Matyldziu porozmawiasz z mamą jak wróci do domu. - usiadł przy stole jadalnianym, przeglądając w wyśmienitym humorze przemówienie na zbliżającą się konferencję medyczną w Berlinie. Miał być na niej gościem specjalnym; zagrać główne skrzypce, po raz kolejny.
- Teraz musi się skupić. To jej pierwszy dzień w nowej pracy, nie powinniśmy jej przeszkadzać.
- A ty mogłeś? - założyła ręce na piersiach, przekrzywiając głowę na bok. Oderwał wzrok od drugiego akapitu i spojrzał na zdenerwowaną pociechę.
- Dzwoniłem w twojej sprawie. - wytłumaczył spokojnie, ale stanowczo.
- Ta jasne! A o czym gadaliście przez pierwsze pół godziny?
- Zaledwie dziesięć minut Matyldziu. - wytłumaczył cierpliwie, odkładając jednak trzymaną kartkę na stół. Odwrócił się do niej lekko, by móc poskromić złości nastolatki. - Powiesz wreszcie o co ci tak naprawdę chodzi? - ściągnął brwi.
- O to że nie poświęcacie mi uwagi. Już was nie obchodzę. - przyjrzał się jej uważniej.
- Wcale tak nie myślisz. - tak sądził, lecz nie mógł mieć pewności.
- A właśnie że tak myślę! Ciągle mnie ignorujecie, nie liczycie się z moimi... potrzebami. - dokończyła, jakby przypomniała sobie z góry zaplanowany tekst.
- Dobrze wiesz, że to nie prawda. Oboje z mamą bardzo o ciebie walczyliśmy. - dziewczynka zawiesiła spojrzenie na swoich butach, by po chwili z wahaniem dodać.
- To udowodnij. - zmarszczył powoli czoło. Mała uparcie patrzyła na ojca, analizując w głowie jego reakcję.
- Że mi na tobie zależy? - dopytał, choć miał wrażenie, że już całkiem się pogubił.
- Że liczysz się z moim zdaniem. - uniósł jedną brew do góry, przyglądając się córce.
- W jaki sposób mam to zrobić? - odrzekł spokojnie, przeczuwając knowania dziewczynki.
- Chce mieć pokój na górze. Ten z dużym oknem i balkonem. - oznajmiła gładko. Falkowicz zaśmiał się w głos, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Cała matka. - podsumował rozbawiony.
- Tato, ja nie żartuje. - usiadła obok niego, tuż za rogiem stołu. - A ty miałeś traktować mnie poważnie. - pogroziła mu paluszkiem.
- Nic podobnego. - odrzekł nadal rozbawiony. - Nie obiecywałem czegoś takiego. - doprecyzował. Wrócił do odczytywania w myślach napisanej mowy o jego dotychczasowych odkryciach w dziedzinie rekonstrukcji zniszczonych naczyń krwionośnych. Odetchnął z ulgą, kiedy mała odeszła od niego i został na chwilę w spokoju, którego tak potrzebował, aby skupić się na tekście. Jednak niedługo cieszył się tym przywilejem. Dosłownie kilka minut później pospieszne kroki drobnej nastolatki dobiegały jego uszu. Były coraz wyraźniejsze, tak samo jak postękiwania dziewczynki. Odwrócił się i ujrzał ją próbującą nie upuścić wyślizgujących się z rąk katalogów. Z daleka ujrzał na ich okładkach meble i zapewne farby do ścian. Rzuciła w końcu tę stertę papieru na stół, tak że Andrzej w ostatniej chwili zdążył zabrać swą przemowę, chroniąc ją przed zgnieceniem.
- Co ty wyprawiasz! - Matylda odgrzebała potrzebny jej katalog z meblami i odnalazła w nim upatrzone wcześniej szafy.
- Ta. - wskazała palcem, spoglądając na chwilę czy ojciec widzi wskazywany przez nią obiekt. - Wybrałam też fotel. - otworzyła następną gazetkę.
- Matyldziu naprawdę nie mam czasu na żadne remonty. Twoja matka wystarczająco tutaj pozmieniała. - spojrzał na okna i poduszki zdobiące kanapę. Te z kolei ponoć pasowały do fotela, którego Falkowicz sam nigdy by nie wybrał, choć musiał przyznać, że kobieta miała zmysł dekoracyjny. A wszystko wieńczył wazon z kwiatami, który zdobił stół, przy którym mężczyzna teraz siedział.
Niechętnie spojrzał na te same gazetki, które musiał przeglądać dwa tygodnie wcześniej razem ze Smudą.
- A ściany pomalujemy na ten kolor.
- Tam jest dokładnie taki sam. - mruknął pod nosem.
- Nie prawda. Tam jest biały, a ja chce waniliowy. - spojrzała na niego z politowaniem. - I małe motylki nad biurkiem. - dodała.
- Jaskółki bardzo ci się podobały. - wspomniał wzór, który zdobił jej dotychczasowy pokój.
- Ale teraz chce motylki. Też czarne. Na waniliowej ścianie. - podsumowała.
- Dobrze. - Czuł, że tylko zgodą może zakończyć ten nagły wylew postulatów. - Zgoda. Zrobimy ci nowy pokój.
- Serio? - uśmiechnęła się zaskoczona.
- Serio. - westchnął przyparty do muru. - A w twoim zrobimy bibliotekę. Chyba że mama też o coś poprosi. - "drugą garderobę" dodał w myślach.
Jednak z twarzy dziewczynki jakby zgasł entuzjazm. Chciała mieć nowy pokój, ale nie chciała stracić starego. Nie przemyślała tego do końca. Mimo wszystko była bardzo przywiązana do tego małego pomieszczenia na parterze i myśl, że tata mógłby tam zrobić jakąś mroczną biblioteczkę, wypełnioną po brzegi starymi i nudnymi książkami, przytłaczała ją.
- Wiesz co? Ja się jeszcze zastanowię. - zsunęła się z krzesła, zabierając za sobą katalogi. Przyciągnęła tym uwagę Andrzeja, który zupełnie nie rozumiał zachowania dziewczynki.
- A motylki? - zapytał zdumiony. Zastanowiła się chwilę nad tym.
- Motylki mogą być.
*
Stał po środku pokoju, trzymając w dłoniach drewnianą kredkę. Światło księżyca oświetlało jego twarz i satynowy szlafrok. Obracał w dłoniach zielony przedmiot i zastanawiał się, czy to jeszcze koszmar. Był pewny, że urojenia senne to tylko wierzchołek góry lodowej. Bo z pewnością były to urojenia. W końcu na początku zobaczył cholerną kredkę i ten pusty pokój; nawet salon, który wydał mu się zbyt szary... oczywistym było, że mózg sam kreował te wizje...
Przecież pamiętałby, że miał rodzinę.




Mamy to.
Falkowicz wraca do domu i znowu śni. Tyle że tym razem zaczyna kojarzyć. Mimo że jemu samemu wydaje się to zbyt abstrakcyjne.










13 komentarzy:

  1. kurde to jest super,bo to jest taka tajemnica gdzie się podziały kasia i Matylda i co rozdział dowiadujemy się czegoś nowego no mega !! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ooo wyczekiwałam na ten rozdział!! Zastanawia mnie jedno..gdzie jest Kasia i Matylda? można wiedzieć w którym rozdziale będziesz chciała to wyjaśnić? Jak narazie świetny no i tylko czekać na kolejne i kolejne ;D
    ~W

    OdpowiedzUsuń
  3. jeest rozdział,jak zwykle super ! Andrzej powoli orientuję się,że kogo brakuje,cieawe tylko jak to się stało..
    Czekam na next !
    ~m

    OdpowiedzUsuń
  4. genialny rozdział kochana <3 ale dlaczego nasz profesor jest sam? gdzie one się podziały? to jest tajemnica,i mam nadzieję ,że szybko nam na to odpowiesz :)
    ~J

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieje, ze nie okaże się, ze oni mieli wypadek i tylko falkowicz przeżył ������

    OdpowiedzUsuń
  6. Często próbowałam przewidywać co się stanie ale teraz nie mam pojęcia. Świetnie się to czyta.Jestem bardzo ciekawa co stało się z Matylda i Kasia
    KM

    OdpowiedzUsuń
  7. Pewnie Kaśka uciekła z Matylda i to jest trauma dla niego

    OdpowiedzUsuń
  8. można wiedzieć kiedy pojawi się kolejny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. dałabyś może jakiś fragment?? :)

    OdpowiedzUsuń
  10. O której fragment ? :P

    OdpowiedzUsuń

Podziel się ze mną swoją opinią i nie zapomnij się podpisać!