Jak cisza przed burzą...
Trzasnęły drzwi wejściowe. Andrzej oderwał w końcu zamyślone spojrzenie znad krzesła po drugiej stronie stołu i czekał na pojawienie się żony. Kobieta ukazała się jego oczom po chwili, lecz nie raczyła na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się do córki, która z zaciekawieniem przyglądała się matce.
- Zbieraj się. Odwiozę cię do szkoły.
- Ale mamo, jest jeszcze za wcześnie.
- To poczekasz chwilę, choć. - uparcie stawała na swoim. Prawdziwe jej intencje nie były dla nikogo tajemnicą. Falkowicz uważał, że Kasia ucieka przez awanturą, jaką miał w planach jej urządzić za to, że nie dostosowuję się do jego ustaleń, robi coś za jego plecami. Można by rzec, że właściwie mężczyzna miał rację gniewając się na żonę. Choć... realia bywają takie, że mężczyźni przyłapani na zdradzie korzą się przed swoimi wieloletnimi partnerkami, starają się o wybaczenie.
Andrzej był jednak inny, mówił co miał na myśli. Bez zbędnego owijania w bawełnę.
Cały ich układ był inny.
Smuda w swoich myślach dokładała jeszcze jeden zamiar. Wiedziała, że on będzie czekał, rozmyślał. Chciała go zadręczyć samym czekaniem. Typowa kobieta. Wszak zemsta powinna być słodka.
- Kaśka! - nawet nie się odwróciła. Wyszła tak szybko jak pojawiła się, zabierając ze sobą plecak dziewczynki. Mała pobiegła do swojej sypialni, by szybko ubrać się w strój przygotowywany każdego dnia poprzedniego, czego nota bene nauczył ją ojciec, który wiecznie narzekał na guzdrającą się pociechę, kiedy on spieszył się do pracy. Tak więc zaledwie chwila minęła, kiedy Matylda wybiegła, jak z procy, nie rzucając do niego nawet krótkiego słowa pożegnania.
W tamtej chwili poczuł, że je traci. Jedna myśl, wyobrażenie, że pewnego dnia mogą tak wyjść i już nie wrócić sprawiła, że poczuł ból.
Tracił panowanie nad sytuacją. Wszystko wymykało się spod kontroli. Ale nawet najbardziej rozgarnięty człowiek przestanie sobie radzić w obliczu popełniania błędów starych jak świat, a mianowicie... chciwości. Nie można przecież posiadać szczęśliwej rodziny, która żyłaby w zgodzie z kobietą, którą mężczyzna obrał sobie za wybrankę życia. Chciał za wiele, a los musiał w końcu wyrównać rachunki. Bo czy nie jest tak, że jednego dnia ma się wszystko, a następnego wszytko się traci. Bezlitosna zasada, ale w przyrodzie równowaga zawsze musi być zachowana.
Wyobraźcie sobie co dzieje się z gazem wpuszczonym do próżni. Zostaje wessany do niej tak łapczywie i szybko, jakby tego właśnie potrzebowała. I nagle wszystko uspokaja się, kiedy jedyna pożywka zostaje dostarczona. Próżnia zamienia się w ten gaz, a to czym była wcześniej, nie istnieje. Tak jakby jedyne do czego była stworzona, to wchłonięcie... powietrza dajmy na to.
Takim powietrzem dla ludzi może być plotka. Nie jest ważne, czy to o czym się mówi jest prawdą. Ważne jest, aby wypełnić próżnię jak najciekawszym gazem.
Nowy związek Andrzeja Falkowicza, butnego profesora, wiecznego aroganta i piekielnie utalentowanego chirurga, co wzniecało tylko nienawiść wśród współpracowników, stał się manną dla całego szpitala. Ludzie powtarzali sobie to co wiedzą, a gdy to im nie wystarczyło, zaczęli mówić co o tym myślą. Tak o to z czasem zrodziły się także teorie i nieprawdopodobne wersje wydarzeń. Społeczność szpitalna wiedziała o życiu Falkowicza więcej niż on sam.
Naturalnie padł także osąd. Profesor stał się obiektem przekleństw, został okrzyknięty najgorszym z najgorszych, tym który zdradził i porzucił biedną panią mecenas, kiedy ta cały czas dochodziła do siebie po chorobie, jaka ponoć nadal dawała się we znaki Smudzie. Tak sądzili ludzie. Jaka była prawda?
Najgorszym w tym wszystkim było jednak oskarżenie, które dotyczyło córki profesora. Mówiło się, że pierwsze wrażenie było najwidoczniej błędne, że ta cała miłość, która niby biła od Falkowicza przy Matyldzie, była jedynie błędem w ocenie. Ludzie doszli do wniosku, iż... aż trudno w to uwierzyć, ale posądzili go o zwodzenie dziecka. Dziewczynka miała znudzić się profesorowi, tak jak to całe rodzicielstwo. Rozpowiadali nawet że nie kochał biednej dziewczynki, a ta stała się jego kolejną ofiarą. Bezduszny, tym razem wybrał sobie dziecko.
Plotki pozostają plotkami. Są niegroźne, dopóki w społeczeństwie, w jakim są rozsiewane, nie ma kogoś bliskiego ofierze owych pomówień. Tak się składało, że Falkowicz miał w Leśnej Górze brata, niczego nie świadomego, dodajmy. Aż do teraz.
- Dlaczego dowiaduje się ostatni? - Falkowicz, który siedział zamyślony w swym gabinecie, jego jedynym zaciszu, a przynajmniej do tamtej chwili to pomieszczenie nim było, zdawał sobie sprawę z dziwnej atmosfery panującej w szpitalu. Jednak nie sądził, że to on był ofiarą najgorętszych plotek we wspomnianym miejscu.
- Wiktoria przyprawiła ci rogi? - ignorując nagłe wtargnięcie brata do jego zacisza, nie przerywał czytania pierwszej z brzegu dokumentacji medycznej. - Zdradzani zawsze dowiadują się ostatni. Z resztą... chyba jesteście jeden jeden. - zaskoczony nagłym atakiem Adam, zmarszczył mocno brwi, patrząc przez chwilę na brata, by przetworzyć co dopiero usłyszał.
- Byłem pijany! - powtórzył po raz setny. - Z resztą nie o mnie teraz rozmawiamy. Bo z tego co mówisz wynika, że Kaśka jeszcze nie wie o twoim wyskoku. - Andrzej oderwał wzrok od dokumentów, które swoją drogą nie mówiły nic co zajęłoby jego uwagę, spojrzał na Krajewskiego uważnie.
- No właśnie. - dodał młodszy brat, kiedy zdał sobie sprawę, że Falkowicz już pojął do czego on zmierza. - Cały szpital aż huczy od twojego romansu z niejaką panią Aldoną Gronert. - doprecyzował.
Andrzej omiótł wzrokiem korytarz, za szklaną ścianą jego gabinetu i od razu zrozumiał spojrzenia mijanych przez siebie pracowników.
- Niech zgadnę... - obrócił w dłoni pióro. - A ty przyszedłeś uchronić mnie przed zboczeniem na złą ścieżkę. - Adam przewrócił tylko oczami, słysząc jak brat obraca wszystko w ironię.
- Czyli to wszystko jest prawdą. - nie doczekał się odpowiedzi. A miał nadzieję, że profesor jednak zaprzeczy. - Nie ogarniam tego... - pokręcił głową.
Falkowicz milczał. Myślał jedynie o tym, że on tak samo jak jego brat, przestaje ogarniać całą tę nową sytuację.
- To coś poważnego? - zapytał w końcu młodszy.
- Nie spodziewaj się zaproszenia na ślub, jeśli o to pytasz.
- No ale co teraz będzie z dziewczynami? Z Kasią i Matyldą? - Andrzej będąc pod ostrzałem pytań, na które on sam bał się odpowiadać, oparł się o siedzenie, spinając przy tym mięśnie.
- Nic się nie zmieni. Nadal będą częścią mojej rodziny.
- Razem z Aldoną? Może jeszcze zamieszkacie wszyscy razem. - wybuchł w końcu. - Sorry, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że spieprzyłeś wszystko, o co tyle walczyłeś.
- Walczyłem o bycie ojcem dla swojej córki! - wrzasnął w końcu Falkowicz, powodując dreszcz u Adama. - Chciałem mieć dziecko przy sobie, nie prosiłem Kaśki, żeby pakowała mi się do mieszkania! - uderzył pięścią w biurko. Cała frustracja w końcu ukazała się w swej prostocie i dała upust jego nerwom.
- Słyszysz co mówisz? - chirurg spojrzał na Falkowicza z niedowierzaniem. - Ona jest twoją żoną.
- Nic nie rozumiesz...
- Rozumiem. Po prostu ci odbiło na stare lata. - Krajewski wstał nerwowo, zmierzając do końca tej jakże wartościowej rozmowy.
- A jednak to ty jesteś młody i głupi. - spodziewał się kolejnego wybuchu gniewu, a tymczasem Andrzej rzekł to nerwowym tonem i westchnął tylko na koniec z frustracją.
- Co ty możesz wiedzieć... - "o samotności" chciał dopowiedzieć, lecz zawiesił głos. - O niczym nie masz pojęcia.
- Okej. - Adam podniósł ręce w poddańczym geście. - To twoje życie.
- Miło, że zauważyłeś...
- Mam nadzieję że nie będziesz tego żałował. - dodał, łapiąc już za klamkę.
- Nie bądź starszym bratem dla starszego brata. - Andrzej podniósł na niego, swój wymęczony wzrok.
- Uwierz mi, że nie chce braciszku.
Robi się nerwowo. Kaśka robi co chce, Adam upomina brata, a przecież... no umówmy się, ten akurat święty nie jest. Tak, uwzględniam te sytuacje z Oliwią... nie będę wgłębiała się w szczegóły, bo nie śledzę tamtego wątku.
Dlatego Adam nie będzie naciskał na brata, nie będzie dla niego starszym bratem.
Za to ktoś inny zacznie testować system nerwowy Falkowicza. :)
A wy co myślicie?
niedziela, 30 lipca 2017
środa, 26 lipca 2017
Broken. Fragment rozdziału 5.
Na umilenie czekania...
"(...)
- Kaśka! - nawet nie odwróciła się. Wyszła tak szybko jak pojawiła się, zabierając ze sobą plecak dziewczynki. Mała pobiegła do swojej sypialni, by szybko ubrać się w strój przygotowywany każdego dnia poprzedniego, czego nota bene nauczył ją ojciec, który wiecznie narzekał na guzdrającą się pociechę, kiedy on spieszył się do pracy. Tak więc zaledwie chwila minęła, kiedy Matylda wybiegła, jak z procy, nie rzucając do niego nawet krótkiego słowa pożegnania.
W tamtej chwili poczuł, że je traci."
Rozdział powinien pojawić się w weekend ;)
"(...)
- Kaśka! - nawet nie odwróciła się. Wyszła tak szybko jak pojawiła się, zabierając ze sobą plecak dziewczynki. Mała pobiegła do swojej sypialni, by szybko ubrać się w strój przygotowywany każdego dnia poprzedniego, czego nota bene nauczył ją ojciec, który wiecznie narzekał na guzdrającą się pociechę, kiedy on spieszył się do pracy. Tak więc zaledwie chwila minęła, kiedy Matylda wybiegła, jak z procy, nie rzucając do niego nawet krótkiego słowa pożegnania.
W tamtej chwili poczuł, że je traci."
Rozdział powinien pojawić się w weekend ;)
poniedziałek, 24 lipca 2017
Broken. Rozdział 4
Nigdy nie pogrywaj z kobietami, bo szybko staniesz się pionkiem we własnej grze, nie mając o tym pojęcia.
Łamanie w kościach - jedyne uczucie, którego był teraz pewien na sto procent. Kark jakby zarósł stalą, a w głowie coś nieubłaganie naciskało na skronie. Podniósł lekko głowę, krzywiąc się przy tym z bólu.
Leżał na niewielkim łóżku, a właściwie na jego skrawku. Przypuszczał, że przez całą noc jego nogi spoczywały poza materacem, gdzieś nad podłogą. Druga połowa, choć mógłby przysiąc że zajmował zaledwie ćwierć owego mebla, była rozgrzebana. Dopiero teraz dotarło do niego, że spał w pokoju córki, która swoją drogą gdzieś zniknęła i nie raczyła obudzić go do pracy.
Zerwał się z zaskakującą energią z kanapy i począł gorączkowo szukać zegarka. Gdy jednak nie mógł go odnaleźć, chwycił do kieszeni swojej marynarki, by wymacać w niej telefon.
Znalazł. I uspokoił się, bo okazało się, że było całkiem wcześnie. Zdąży jeszcze przebrać się, wziąć prysznic, a nawet wypić poranną kawę.
Matylda wyprzedziła jego myśli i zanim tata zdążył opuścić jej sypialnię, ona wracała już do niej, uważając na każdy swój krok, by nie wylać zalanej po brzegi filiżanki z aromatem kofeiny unoszącym się nad nią wraz z parą.
Falkowicz ujrzał swoją córę, gdy tylko wyłoniła się zza białych drzwi. Z rozczochranymi włosami, ale z nader skupionym wyrazem twarzy podążała do niego, przesuwając bosymi stopami po futrzastym dywanie.
- Gdzie masz kapcie? - oczyma wyobraźni już widział, jak mała pociąga nosem, bo chodzi po zimnej podłodze bez choćby skarpetek.
Odebrał od niej filiżankę, nie zdobywając się na słowo "dziękuję". Ale Matylda wcale na to nie czekała. Znała Andrzeja na tyle, by wiedzieć, że troska w jego głosie była czymś więcej niż zwykła wdzięczność.
I choć żadne może nie zdawało sobie sprawy z tego, co podpowiada Wam narrator, to niewątpliwie czuło, że jest ważne dla tego drugiego. Chyba właśnie taki jest synonim prawdziwego uczucia - bezinteresowność.
- Mama jeszcze śpi? - zapytał, kiedy upił łyk. Matylda wzruszyła jedynie ramionami.
- Pojechała gdzieś. - mężczyzna zmarszczył brwi.
- O tej porze? - doskonale wiedział, o której Kasia zaczynała pracę. Chociaż pal licho tę wiedzę... kobieta miała przecież urlop!
- Na jakieś spotkanie czy coś. - zaspana, podciągnęła luźne spodnie pidżamy gdzieś za biodra.
Kaśka to pracoholik, pomyślał.
Ogarnął koc, którym nadal był przykryty i wstał na równe nogi, postanawiając przejść do codziennych obowiązków rodzica.
- Choć dziecko. Zrobię ci śniadanie.
Poranek minąłby w jakże przyjemnej atmosferze, gdyby nie jego przyzwyczajenie, które kazało mu raz jeszcze, tak od niechcenia zerknąć na wyświetlacz komórki.
Brak powiadomień o nieodebranych połączeniach wydał mu się dość dziwny. Aldona na pewno czekała na telefon od niego, przecież obiecał, że zadzwoni. A mało prawdopodobne wydało mu się, że ona sama nie wykonała w końcu choćby jednego połączenia. Zerknął w ich spis i oblał go zimny pot. Dzwoniła. A ktoś odebrał.
- No idziesz tata? - zniecierpliwiona dziewczynka zetknęła na skamieniałego ojca. Ten nie potrafił wydusić z siebie słowa. Właśnie działo się coś, czemu tak długo starał się zapobiec. Nie mogło być już gorzej.
- Andrzej!
- T-tak Matyldziu, idziemy.
Słońce grzało w jej odkryte ramiona. Uniosła twarz do źródła gorących promieni, ale nie ukoiło to jej skołatanych nerwów. Ręce nadal drżały, a na przedramionach wyszła gęsia skórka, mimo wysokiej temperatury. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że po karku spłynęła jej teraz zimna kropla potu. Przetarła nagle wilgotne czoło, kiedy przed oczami zrobiło jej się na chwilę biało.
Podniosła dłoń, by wezwać do siebie kelnera. Cichym i jak zwykle uprzejmym głosem poprosiła o szklankę wody. Młody mężczyzna przytaknął głową i zaraz zniknął za drzwiami do wnętrza lokalu, znajdującego się przy głównym rynku Leśnej Góry.
Niezwykle malowniczy było to miejsce. Stare budownictwo, może nawet takie samo jak w każdym polskim centrum miasta, ale był w nim jakiś urok, coś co sprawiało, że czuło się przywiązanie do tego miejsca.
Uśmiechnęła się krótko do kelnera, który postawił przed nią zamówienie i nie zważając na jego zbyt jednoznaczne spojrzenie, napiła się wody, ignorując mężczyznę. Ten czując subtelny smak porażki, przypomniał sobie o obowiązkach i opuścił klientkę.
- Witam. - uśmiech na jej twarzy, ten wymuszony, był ledwie dostrzegalny, być może nawet mylony ze skrzywieniem się pod wpływem rażącego słońca.
Kasia wyciągnęła rękę do siedzącej przed kawiarnią Aldony. Ta kulturalnie odpowiedziała jej tym samym gestem.
Gdy tego ranka dostała telefon od żony Andrzeja, nie wiedziała co ma zrobić. Paraliżował ją strach na myśl o spotkaniu z mecenas. Nie wiedziała czego może się spodziewać, a jedyne co przechodziło jej na myśl to stek oblg w jej stronę od zdesperowanej mężatki, której ona zabierała męża. Bo z zewnątrz tak właśnie to wyglądało. Nikt przecież jej nie uwierzy, że jej związek z Andrzejem jest mocniejszy niż tylko akt prawny, który łączył Kasię i Andrzeja. Państwa Falkowiczów łączyło przecież tylko nazwisko, które prawniczka przybrała tylko i wyłącznie ze względu na biologiczną córkę profesora.
Pisząc się na związek z żonatym mężczyzną, godziła się na trudności, które musiały nadejść. Andrzej próbował uchronić ją przed nimi jak tylko mógł, ale widać nie wszystko potoczyło się po jego myśli. Nie nad wszystkim mógł mieć kontrolę, a jak się teraz okazało - na pewno nie miał jej nad Kasią.
Smuda usiadła naprzeciwko kochanki swojego męża. Zmierzyła ją krótkim spojrzeniem.
Aldona była niewątpliwie urodziwą kobietą. Na oko miała niewiele ponad trzydzieści lat. Wysoka i szczupła, o drobnej budowie, ale postawie zdecydowanie pewnej siebie kobiety. Musiała zatem zajmować jakieś wysokie stanowisko, analizowała na bieżąco Kasia. Miała przyjazny wyraz twarzy, pomyślała nawet że gdyby nie okoliczności, pewnie nawet polubiłaby tą Aldonę. Niestety uprzedzenie wzięło górę.
Długie ciemne blond włosy spadały falami na jej ramiona, nie przykrywając całkiem delikatnie opalonej skóry.
Aldona czując jak słońce grzeje jej twarz, odrzuciła wszystkie kosmyki włosów za plecy, odkrywając delikatną bluzkę w kolorze bladego różu. Miała klasę, tego nie można było jej odmówić.
- Więc to pani. - zaczęła Kasia rzeczowym tonem.
- Nie rozumiem po co to spotkanie. - wytrzymała natarczywe spojrzenie Smudy. - W dodatku w tajemnicy przed Andrzejem. - poczuła jak komórka w jej torebce zaczęła wibrować.
- Do spotkania musiało kiedyś dojść. - odparła od razu. - Wolałam nie zwlekać z poznaniem kobiety, która będzie blisko także mojego dziecka. - panie patrzyły na chwilę sobie w oczy, każda z równie silnym spojrzeniem.
- Rozumiem. - odparła spokojnie Aldona. - Mam się nie zbliżać do małej. - zmrużyła oczy, sama przytakując sobie po chwili. - To będzie trudne. - przekręciła głowę, wpatrując się przez chwilę w Kasię.
- Nie sądzę. - żona Falkowicza uśmiechnęła się dziwnie litościwe. - Myślę, że Andrzej będzie unikał waszych spotkań.
- Nie rozumiem do czego pani zmierza... - zdezorientowana Aldona pokręciła głową, czekając na wyjaśnienia.
- Powiedział ci kiedyś, że to on nalegał na to małżeństwo? - nie doczekała się odpowiedzi, więc kontynuowała. - Matylda miała problemy w szkole. Koleżanki śmiały się z niej, że mama jest... - przełknęła ślinę, po czym ciągnęła na wdechu - wariatką i że nie ma taty. Płakała wieczorami, oboje nie mogliśmy na to patrzeć. Wtedy on wpadł na ten niedorzeczny pomysł. - zaśmiała się w duchu na to wspomnienie. - Ale nikt z nas nie spodziewał się wtedy, że w końcu staniemy się prawdziwą rodziną. Może nie wiązała nas miłość, ale szanowaliśmy się nawzajem. - zatrzymała się na chwilę. - Chcę, żebyś była świadoma tego, czego pozbawiasz Matyldę. - spojrzała blondynce głęboko w oczy, swoje natomiast miała pełne bólu, którego nie potrafiła przez moment ukryć.
Nie dodała nic więcej. Opuściła kochankę męża, pozostawiając ją w osłupieniu. I odeszła. Wróciła do domu, gdzie czekała na nią córka i mąż.
Krótko, ale musiałam zatrzymać się w tym momencie. Nie zgubię wątku. Będzie kontynuacja tych wydarzeń. ;) A konsekwencje niewątpliwie nastąpią :)
Panie i Panowie... na waszą prośbę spróbowałam odszukać zdjęcie, które oddałoby choć trochę moje wyobrażenie Aldony. Śmiało można powiedzieć, że Marietta, aktorka z klasą, świetnie sprawdziłaby się w roli tej postaci ;)
Link dla tych którzy chcą obraz w innej jakości Instagram Marietty
Łamanie w kościach - jedyne uczucie, którego był teraz pewien na sto procent. Kark jakby zarósł stalą, a w głowie coś nieubłaganie naciskało na skronie. Podniósł lekko głowę, krzywiąc się przy tym z bólu.
Leżał na niewielkim łóżku, a właściwie na jego skrawku. Przypuszczał, że przez całą noc jego nogi spoczywały poza materacem, gdzieś nad podłogą. Druga połowa, choć mógłby przysiąc że zajmował zaledwie ćwierć owego mebla, była rozgrzebana. Dopiero teraz dotarło do niego, że spał w pokoju córki, która swoją drogą gdzieś zniknęła i nie raczyła obudzić go do pracy.
Zerwał się z zaskakującą energią z kanapy i począł gorączkowo szukać zegarka. Gdy jednak nie mógł go odnaleźć, chwycił do kieszeni swojej marynarki, by wymacać w niej telefon.
Znalazł. I uspokoił się, bo okazało się, że było całkiem wcześnie. Zdąży jeszcze przebrać się, wziąć prysznic, a nawet wypić poranną kawę.
Matylda wyprzedziła jego myśli i zanim tata zdążył opuścić jej sypialnię, ona wracała już do niej, uważając na każdy swój krok, by nie wylać zalanej po brzegi filiżanki z aromatem kofeiny unoszącym się nad nią wraz z parą.
Falkowicz ujrzał swoją córę, gdy tylko wyłoniła się zza białych drzwi. Z rozczochranymi włosami, ale z nader skupionym wyrazem twarzy podążała do niego, przesuwając bosymi stopami po futrzastym dywanie.
- Gdzie masz kapcie? - oczyma wyobraźni już widział, jak mała pociąga nosem, bo chodzi po zimnej podłodze bez choćby skarpetek.
Odebrał od niej filiżankę, nie zdobywając się na słowo "dziękuję". Ale Matylda wcale na to nie czekała. Znała Andrzeja na tyle, by wiedzieć, że troska w jego głosie była czymś więcej niż zwykła wdzięczność.
I choć żadne może nie zdawało sobie sprawy z tego, co podpowiada Wam narrator, to niewątpliwie czuło, że jest ważne dla tego drugiego. Chyba właśnie taki jest synonim prawdziwego uczucia - bezinteresowność.
- Mama jeszcze śpi? - zapytał, kiedy upił łyk. Matylda wzruszyła jedynie ramionami.
- Pojechała gdzieś. - mężczyzna zmarszczył brwi.
- O tej porze? - doskonale wiedział, o której Kasia zaczynała pracę. Chociaż pal licho tę wiedzę... kobieta miała przecież urlop!
- Na jakieś spotkanie czy coś. - zaspana, podciągnęła luźne spodnie pidżamy gdzieś za biodra.
Kaśka to pracoholik, pomyślał.
Ogarnął koc, którym nadal był przykryty i wstał na równe nogi, postanawiając przejść do codziennych obowiązków rodzica.
- Choć dziecko. Zrobię ci śniadanie.
Poranek minąłby w jakże przyjemnej atmosferze, gdyby nie jego przyzwyczajenie, które kazało mu raz jeszcze, tak od niechcenia zerknąć na wyświetlacz komórki.
Brak powiadomień o nieodebranych połączeniach wydał mu się dość dziwny. Aldona na pewno czekała na telefon od niego, przecież obiecał, że zadzwoni. A mało prawdopodobne wydało mu się, że ona sama nie wykonała w końcu choćby jednego połączenia. Zerknął w ich spis i oblał go zimny pot. Dzwoniła. A ktoś odebrał.
- No idziesz tata? - zniecierpliwiona dziewczynka zetknęła na skamieniałego ojca. Ten nie potrafił wydusić z siebie słowa. Właśnie działo się coś, czemu tak długo starał się zapobiec. Nie mogło być już gorzej.
- Andrzej!
- T-tak Matyldziu, idziemy.
Słońce grzało w jej odkryte ramiona. Uniosła twarz do źródła gorących promieni, ale nie ukoiło to jej skołatanych nerwów. Ręce nadal drżały, a na przedramionach wyszła gęsia skórka, mimo wysokiej temperatury. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że po karku spłynęła jej teraz zimna kropla potu. Przetarła nagle wilgotne czoło, kiedy przed oczami zrobiło jej się na chwilę biało.
Podniosła dłoń, by wezwać do siebie kelnera. Cichym i jak zwykle uprzejmym głosem poprosiła o szklankę wody. Młody mężczyzna przytaknął głową i zaraz zniknął za drzwiami do wnętrza lokalu, znajdującego się przy głównym rynku Leśnej Góry.
Niezwykle malowniczy było to miejsce. Stare budownictwo, może nawet takie samo jak w każdym polskim centrum miasta, ale był w nim jakiś urok, coś co sprawiało, że czuło się przywiązanie do tego miejsca.
Uśmiechnęła się krótko do kelnera, który postawił przed nią zamówienie i nie zważając na jego zbyt jednoznaczne spojrzenie, napiła się wody, ignorując mężczyznę. Ten czując subtelny smak porażki, przypomniał sobie o obowiązkach i opuścił klientkę.
- Witam. - uśmiech na jej twarzy, ten wymuszony, był ledwie dostrzegalny, być może nawet mylony ze skrzywieniem się pod wpływem rażącego słońca.
Kasia wyciągnęła rękę do siedzącej przed kawiarnią Aldony. Ta kulturalnie odpowiedziała jej tym samym gestem.
Gdy tego ranka dostała telefon od żony Andrzeja, nie wiedziała co ma zrobić. Paraliżował ją strach na myśl o spotkaniu z mecenas. Nie wiedziała czego może się spodziewać, a jedyne co przechodziło jej na myśl to stek oblg w jej stronę od zdesperowanej mężatki, której ona zabierała męża. Bo z zewnątrz tak właśnie to wyglądało. Nikt przecież jej nie uwierzy, że jej związek z Andrzejem jest mocniejszy niż tylko akt prawny, który łączył Kasię i Andrzeja. Państwa Falkowiczów łączyło przecież tylko nazwisko, które prawniczka przybrała tylko i wyłącznie ze względu na biologiczną córkę profesora.
Pisząc się na związek z żonatym mężczyzną, godziła się na trudności, które musiały nadejść. Andrzej próbował uchronić ją przed nimi jak tylko mógł, ale widać nie wszystko potoczyło się po jego myśli. Nie nad wszystkim mógł mieć kontrolę, a jak się teraz okazało - na pewno nie miał jej nad Kasią.
Smuda usiadła naprzeciwko kochanki swojego męża. Zmierzyła ją krótkim spojrzeniem.
Aldona była niewątpliwie urodziwą kobietą. Na oko miała niewiele ponad trzydzieści lat. Wysoka i szczupła, o drobnej budowie, ale postawie zdecydowanie pewnej siebie kobiety. Musiała zatem zajmować jakieś wysokie stanowisko, analizowała na bieżąco Kasia. Miała przyjazny wyraz twarzy, pomyślała nawet że gdyby nie okoliczności, pewnie nawet polubiłaby tą Aldonę. Niestety uprzedzenie wzięło górę.
Długie ciemne blond włosy spadały falami na jej ramiona, nie przykrywając całkiem delikatnie opalonej skóry.
Aldona czując jak słońce grzeje jej twarz, odrzuciła wszystkie kosmyki włosów za plecy, odkrywając delikatną bluzkę w kolorze bladego różu. Miała klasę, tego nie można było jej odmówić.
- Więc to pani. - zaczęła Kasia rzeczowym tonem.
- Nie rozumiem po co to spotkanie. - wytrzymała natarczywe spojrzenie Smudy. - W dodatku w tajemnicy przed Andrzejem. - poczuła jak komórka w jej torebce zaczęła wibrować.
- Do spotkania musiało kiedyś dojść. - odparła od razu. - Wolałam nie zwlekać z poznaniem kobiety, która będzie blisko także mojego dziecka. - panie patrzyły na chwilę sobie w oczy, każda z równie silnym spojrzeniem.
- Rozumiem. - odparła spokojnie Aldona. - Mam się nie zbliżać do małej. - zmrużyła oczy, sama przytakując sobie po chwili. - To będzie trudne. - przekręciła głowę, wpatrując się przez chwilę w Kasię.
- Nie sądzę. - żona Falkowicza uśmiechnęła się dziwnie litościwe. - Myślę, że Andrzej będzie unikał waszych spotkań.
- Nie rozumiem do czego pani zmierza... - zdezorientowana Aldona pokręciła głową, czekając na wyjaśnienia.
- Powiedział ci kiedyś, że to on nalegał na to małżeństwo? - nie doczekała się odpowiedzi, więc kontynuowała. - Matylda miała problemy w szkole. Koleżanki śmiały się z niej, że mama jest... - przełknęła ślinę, po czym ciągnęła na wdechu - wariatką i że nie ma taty. Płakała wieczorami, oboje nie mogliśmy na to patrzeć. Wtedy on wpadł na ten niedorzeczny pomysł. - zaśmiała się w duchu na to wspomnienie. - Ale nikt z nas nie spodziewał się wtedy, że w końcu staniemy się prawdziwą rodziną. Może nie wiązała nas miłość, ale szanowaliśmy się nawzajem. - zatrzymała się na chwilę. - Chcę, żebyś była świadoma tego, czego pozbawiasz Matyldę. - spojrzała blondynce głęboko w oczy, swoje natomiast miała pełne bólu, którego nie potrafiła przez moment ukryć.
Nie dodała nic więcej. Opuściła kochankę męża, pozostawiając ją w osłupieniu. I odeszła. Wróciła do domu, gdzie czekała na nią córka i mąż.
Krótko, ale musiałam zatrzymać się w tym momencie. Nie zgubię wątku. Będzie kontynuacja tych wydarzeń. ;) A konsekwencje niewątpliwie nastąpią :)
Panie i Panowie... na waszą prośbę spróbowałam odszukać zdjęcie, które oddałoby choć trochę moje wyobrażenie Aldony. Śmiało można powiedzieć, że Marietta, aktorka z klasą, świetnie sprawdziłaby się w roli tej postaci ;)
Link dla tych którzy chcą obraz w innej jakości Instagram Marietty
niedziela, 23 lipca 2017
Broken. Fragment rozdziału 4.
"- Mama jeszcze śpi? - zapytał, kiedy upił łyk. Matylda wzruszyła jedynie ramionami.
- Pojechała gdzieś. - mężczyzna zmarszczył brwi.
- O tej porze? - doskonale wiedział, o której Kasia zaczynała pracę. Chociaż pal licho tę wiedzę... kobieta miała przecież urlop.
- Na jakieś spotkanie czy coś. - zaspana, podciągnęła luźne spodnie piżamy gdzieś za biodra.
Kaśka to pracoholik, pomyślał.
Ogarnął koc, którym nadal był przykryty i wstał na równe nogi, postanawiając przejść do obowiązków.
- Choć dziecko. Tata zrobi ci śniadanie.
Poranek minąłby w przyjemnej atmosferze, gdyby nie jego przyzwyczajenie, które kazało mu raz jeszcze, tak od niechcenia zerknąć na wyświetlacz komórki.
Brak powiadomień o nieodebranych połączeniach wydał mu się dość dziwny. Aldona na pewno czekała na telefon od niego, przecież obiecał, że zadzwoni. A mało prawdopodobne wydało mu się, że ona sama nie wykonała w końcu choćby jednego połączenia. Zerknął w ich spis i oblał go zimny pot. "
Taki miszmasz trochę, ale tak jest z fragmentami wyrwanymi z całości.
Rozdział najprawdopodobniej jutro ;)
środa, 19 lipca 2017
Drodzy czytelnicy
(zabrzmiało oficjalnie, więc będzie oficjalnie)
Musicie mi wybaczyć, ale następny rozdział może pojawić się dopiero w nadchodzący weekend, a to będzie już tydzień po zapowiadanym terminie.
Jedyne moje wyjście to przeprosić Was moi drodzy za to zwlekanie, ale siłą wyższą. Przeceniłam swoje siły na obowiązki i zobowiązania.
Mam nadzieję, że odpłacę się fajnym rozdziałem ;)
(A teraz trochę mniej formalnie)
Do następnego!
Oby rychłego ;)
(zabrzmiało oficjalnie, więc będzie oficjalnie)
Musicie mi wybaczyć, ale następny rozdział może pojawić się dopiero w nadchodzący weekend, a to będzie już tydzień po zapowiadanym terminie.
Jedyne moje wyjście to przeprosić Was moi drodzy za to zwlekanie, ale siłą wyższą. Przeceniłam swoje siły na obowiązki i zobowiązania.
Mam nadzieję, że odpłacę się fajnym rozdziałem ;)
(A teraz trochę mniej formalnie)
Do następnego!
Oby rychłego ;)
niedziela, 9 lipca 2017
Broken. Rozdział 3
What is love?
Niektórzy patrząc z boku na życie Falkowicza, zwłaszcza męska część widowni, mogli by pomyśleć, że profesor rozbił bank. Wygrał życie, jak to mówi się współcześnie. Własne dziecko poznał w momencie, kiedy ono nie potrzebowało już zmiany pampersa, czy szczegółowej analizy kupki. Nie budził się w nocy do płaczącego niemowlaka, albo jak to zwykle bywa w najlepszym wypadku - nie musiał grzać drugiej połowy łóżka, kiedy jego właściciela konając ze zmęczenia karmiła ich potomka. Nie musiał godzinami, jak wydaje się zawsze każdemu rodzicowi, nosić na swoich rękach rozkrzyczanej córki, która po prostu wystraszyła się potwora ze snu.
Wydawać by się mogło, że trafił w idealny moment, kiedy mała była wystarczająco młoda, by móc go jeszcze pokochać jako prawdziwego ojca. Był nim niewątpliwie. Lecz mimo wszystko żałował tych kilku lat jego nieobecności przy niej. To było kilka lat wyjętych z ich wspólnego życia. Mała rosła tak szybko, że czas wydaje się zaledwie chwilą odkąd spotkali się po raz pierwszy. No i jak każdy ojciec... Żałował, że to nie on nauczył swoją córkę jazdy na rowerze.
Ci bardziej niedojrzali zazdrościli Falkowiczowi jeszcze jednego. Otóż Andrzej mieszkał pod jednym dachem z kobietą, którą nazywał swoją przyjaciółką. Mało tego - miał z nią dziecko. Tym sposobem stał się bogiem dla całej rzeszy mężczyzn, która utknęła w pospolitym układzie, potocznie zwanym przez pokolenie jego Matyldzi friendzone.
- Byłem pewien, że na tomografii nie było widać tego nacieku! - warknął pod nosem podirytowany Adam, kiedy odkrywali kolejne niespodzianki w brzuchu ich onkologicznej pacjentki.
- W życiu pewne są tylko trzy rzeczy. - jęknął, z wysiłkiem docierając do woreczka żółciowego. - Śmierć. Podatki. - wstrzymał na chwilę oddech, preparując strategiczne naczynie. - I moje dłonie. - wyprostował się, wypinając przy tym dumnie pierś. Spojrzał przelotnie na brata, który cały czas patrzył w pole operacyjne, próbując poskładać sobie w myślach to, czego akurat był świadkiem.
- Dokończysz? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi. Odłożył narzędzia, zaraz po tym jak uporał się z niewielkim już krwawieniem z okolicznej żyły. Uśmiechnął się pod nosem, skinął niedbale głową do całej ekipy na sali operacyjnej i czując na swoich ramionach przyjemne brzemię chwały, opuścił zgromadzonych.
Spoglądał na swoje odbicie w śluzie, szukając w nim oznak zmęczenia. Kiedy jego dłonie wytarte były już z nadmiaru wody, oparł się raz jeszcze o krawędź zlewu. Zmarszczył brwi zastanawiając się nad tym w jakim momencie życia właśnie się znajduje. Bez wątpienia był na zakręcie i choć nie wiedział co go czeka na tej nowej drodze, to był gotów zaryzykować.
Tyle lat starał się udowadniać ile jest w stanie osiągnąć, tyle lat zajęło mu zrozumienie, że to nie o to chodzi. Przez całe swoje życie chronił brata przed ich przeszłością i pomagał mu wejść na drogę bez nielegalnych interesów. Pomógł mu dostrzec, że najlepiej inwestować w siebie.
Może i uczył go egoizmu, choć tylko osoby postronne mogłyby tak pomyśleć. Przekazywał młodszemu bratu to, czego Andrzeja nauczyły doświadczenia życiowe - trzeba nauczyć się dbać o siebie i wywalczyć sobie w świecie swoją pozycję, bo nikt inny tego za nas nie zrobi. Nawet wśród ludzi obowiązuje to prawo dżungli.
Odwrócił wzrok od swojego odbicia w lustrze, gdy przed oczami ujrzał twarz żony i córki. Tak, one były źródłem jego wątpliwości. Nie był pewien czy chce walczyć o siebie kosztem tej dwójki. Obie kochał, choć nie był jeszcze świadomy tego czym jest ta miłość. Nigdy nie zaznał tego uczucia, nigdy nie był nim obdarzany. Nic więc dziwnego, że nie był w stanie je rozpoznać, ani zdefiniować jego rodzaj. Bo przecież istniały różne rodzaje miłości. Kochał matkę i brata. Kochał córkę, ale czy uczucie, którym dążył Kasię, nie było po prostu niczym więcej niż troską i szacunkiem do tej kobiety?
Przymknął oczy, gubiąc się we własnych myślach.
Był z Aldoną. Nowa kobieta, czysta karta. Z nią mógł zacząć od nowa, odkryć to co ich łączy od samego początku. Poczuć to, o czym piszę się od stuleci. I choć mając tyle lat na karku zaczynał wątpić, że istnieje coś innego niż pospolita choroba psychiczna, potocznie zwana miłością, to chciał odważyć się, przekonać osobiście.
- Przyjemne uczucie, prawda bracie? - wyrwał się z zamyślenia, chowając telefon komórkowy do kieszeni garnituru. Nie był pewien czy Adam usłyszał jego rozmowę, Spojrzał na młodszego zdumiony jego słowami, licząc w duchu na to, że ten nie dowiedział się o niczym.
Dlaczego to ukrywał? A może po prostu nie miał ochoty na tłumaczenia? Doskonale wiedział jak Adam zareagowałby na jego decyzję. Na wszystko miał przyjść bardziej odpowiedni moment.
- Mieć do czego wrócić. - dopowiedział Adam.
- Zawsze miałem do czego wracać. - Andrzej zapiął guzik marynarki i ruszył przed siebie korytarzem szpitala w stronę głównego wyjścia.
- No tak... - Krajewski podążał za nim, również ciesząc się końcem dyżuru. - Ale nie miałeś rodziny.
- Miałem... - przystanął na chwilę, spoglądając przelotnie na godzinę, jaką wskazywał zegarek na nadgarstku. - ...na myśli dom. - doprecyzował z naganą w głosie. - Ale miło z twojej strony, że mi przypomniałeś.
Wszedł do eleganckiego mieszkania, chowając mimochodem klucze do drzwi wejściowych. Rozejrzał się po dobrze sobie znanym otoczeniu. Od samego progu uderzała przestrzeń i idealnie zgrane ze sobą dodatki, meble oraz kolor ścian. Szarości wcale nie dawały wrażenia zimna. Może za sprawą klasycznego kominka w centralnym punkcie salonu, widocznym już z progu. Dziwne, bo przecież ogień zamknięty był za hartowanym szkłem. Ściany zewnętrzne w głównej mierze budowały ogromne okna. Właściciel domu zdecydowanie mógłby obawiać się o swoją prywatność, gdyby nie fakt, że apartament znajdował się na najwyższym piętrze budynku, a w okolicy nie było równie wysokiego, co dodawało temu lokalowi klasy.
- Dzwoniłam dwie godziny temu. - odwrócił się za jej głosem. Ujrzał ją wychodzącą z kąta kuchni. - Wszystko ostygło. - skinęła głową na potrawy w szklanych naczyniach. Pochylona nad kuchenną wyspą, nie przestawała na Niego patrzeć. A w oczach nie miała niczego na kształt żalu, czy złości. Mógłby przysiąc, że błąkał się w nich niewinny uśmiech.
Swoje włosy w kolorze ciemnego blondu zarzuciła na jedną stroną, w tę samą w którą skrzywiła teraz głowę.
- Jedną godzinę zajęło mi dojechanie tutaj, a drugą wdrapanie się na dwudzieste piętro. - Podszedł do niej wolnym krokiem, zdejmując po drodze marynarkę. - Witaj, kochanie. - mówiąc to, ucałował ją w usta na powitanie.
- Ciężka operacja? - celnie obstawiła przyczynę jego spóźnienia, powodując lekki uśmiech na jego twarzy. Za każdym razem udowadniała jak dobrze go rozumie. Chyba właśnie to tak bardzo go ciągnęło do tej kobiety.
Wyprostowała się, by zająć się dokończeniem kolacji, a przede wszystkim odgrzaniem głównych dań. Obserwował jej opanowane ruchy z jednego miejsca. Tak zgrabnie poruszała się po kuchni, że nikt nie domyśliłby się, iż ta kobieta gotuje w niej jedynie sporadycznie. Tak jak on wiecznie zajmuje się pracą. Ponadto, co zaskakujące u osoby pochłoniętej przez wielką korporację, Aldona pisała także powieść.
Łączyła w sobie wiele sprzeczności. Była naturalnie piękna, inteligentna, a przy tym nieskazitelna. Nie potrafił zrozumieć skąd w niej tyle radości, ta część stanowiła dla niego największą zagadkę. Ale może tylko jemu świat wydawał się tak oczywiście okrutny. To zapewne druga rzecz jaka przyciągała go do niej.
Podszedł do niej od tyłu, wywołując uśmiech na jej twarzy. Poprawił cieniutkie czarne ramiączko spadające z jej ramienia, zsuwając po chwili swoją dłoń po jej ramieniu. Z poważną miną skupiał się na jej miękkiej skórze.
- Zdecydowanie za rzadko się widujemy. - westchnęła, obracając się do niego. - Oboje musimy coś z tym zrobić. - ujął jej podbródek w dłoń, patrząc to na jej usta, to na jej błękitne oczy.
- To nie takie proste. - westchnął, zniżając się do niej, lecz przerwał mu dźwięk komórki.
- Odbierz.
- To Matylda. - spojrzał kobiecie w oczy, odbierając połączenie od córki. - Tak Matyldziu? - zmarszczył poważnie czoło, prostując się nagle.
- Coś się stało? - bez słowa odszedł od niej, zbierając w pośpiechu marynarkę i klucze do auta, które zostawił na stole.
- Zadzwonię. - odszedł, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi.
Łamiąc przepisy, nadziewając się na fotoradar, pędził na drugi koniec miasta, do własnego domu, myśląc nad tym czego nie chciała powiedzieć mu przez telefon córka. Coś musiało się wydarzyć, a ta mała smarkula nie powiedziała co. Przerażony i zły jednocześnie trąbił na inne pojazdy, wymuszał pierwszeństwa, a o tak później porze ruch i tak był niewielki.
Nie zamykając drzwi do auta popędził do domu, po drodze odnotowując brak pogotowia przed budynkiem za dobry znak.
- Kaśka? Matylda? - krzyknął od progu, szukając obu dziewczyn. Miał nadzieję że są całe i zdrowe, a całą resztę możliwych katastrof był w stanie jakoś przyjąć.
Z niewypowiedzianą ulgą odetchnął, kiedy ujrzał obie siedzące na kanapie w salonie. Kasia miała minę równie zaskoczoną, jak on kiedy otrzymał telefon od córki. Ta młodsza powitała go za to z dumnym uśmiechem.
- Andrzej? Coś się stało? - kobieta odwróciła się do zbierającego oddech i resztki opanowania mężczyzny.
- To ja się pytam dlaczego ten smarkacz dzwoni do mnie z płaczem, że mam jak najszybciej przyjeżdżać? - wydyszał, podchodząc bliżej. - Masz pojęcie ile punktów karnych zebrałem?
- Jeździsz tak, że to było kwestią czasu. - Smuda wzruszyła ramionami, przypominając sobie ich ostatnią wspólną jazdę.
- Matylda! - dziewczynka odwróciła się do niego. - Co to miało znaczyć?
- Zapomniałeś!? - lekko zbity z tropu, zmarszczył brwi. - Miałeś przygotować się ze mną do sprawdzianu z biologii. - wyjawiła oburzona, wstając z kanapy.
- I dlatego drę do ciebie przez pół miasta? - rozłożył bezradnie ręce. Nie miał siły do tego dziecka.
- Wracaj jeśli chcesz. - spojrzał na Kaśkę, która doskonale wiedziała skąd jechał. - Ja też mogę się z nią pouczyć. - subtelnie poprawiła kołnierz jego białej koszuli. - Co nieco jeszcze pamiętam z twoich wykładów. - zacisnął usta, wbrew własnej woli znowu czując się gorzej.
Nie wypowiadając ani słowa, ruszył jakby pokornie do pokoju ich córki, spełnić swoją obietnicę.
Kiedy wieczorem zajrzała do małego pokoju w końcu ich domu, ujrzała tam śpiącą dwójkę najdroższych jej ludzi. Patrzyła tak na nich, wymęczonych nauką do późna, śpiących na wpół siedząco, obok siebie na kanapie. Zabójcza była dla niej świadomość, że wszystko miało zaraz skończyć się i pozostać jedynie wspomnieniem. Niedługo straci tę namiastkę szczęścia, którą zyskała po latach samotności.
W zawieszonej na krześle przy biurku marynarce zaświecił się telefon. Dźwięk był tak donośny, że postanowiła rozłączyć połączenie, by nie obudzić śpiącej dwójki.
Zastygła na moment w miejscu, kiedy ujrzała imię na wyświetlaczu. Aldona. Spojrzała raz jeszcze na twardo śpiącego Andrzeja, który nie byłby zadowolony z ich rozmowy.
Może właśnie dlatego odebrała?
Dałam radę. Falko gubi się, po raz pierwszy... wróć, po raz drugi w życiu nie wie co ma zrobić. Działa trochę jakby wbrew sobie, ale jakby przyjrzeć się jego przeszłości (którą trochę postanowiłam zmienić) to zaczynamy rozumieć skąd jego decyzje.
Ale Matyldzia zawsze wygrywa ;)
Zobaczymy jak poradzą sobie panie.
Niektórzy patrząc z boku na życie Falkowicza, zwłaszcza męska część widowni, mogli by pomyśleć, że profesor rozbił bank. Wygrał życie, jak to mówi się współcześnie. Własne dziecko poznał w momencie, kiedy ono nie potrzebowało już zmiany pampersa, czy szczegółowej analizy kupki. Nie budził się w nocy do płaczącego niemowlaka, albo jak to zwykle bywa w najlepszym wypadku - nie musiał grzać drugiej połowy łóżka, kiedy jego właściciela konając ze zmęczenia karmiła ich potomka. Nie musiał godzinami, jak wydaje się zawsze każdemu rodzicowi, nosić na swoich rękach rozkrzyczanej córki, która po prostu wystraszyła się potwora ze snu.
Wydawać by się mogło, że trafił w idealny moment, kiedy mała była wystarczająco młoda, by móc go jeszcze pokochać jako prawdziwego ojca. Był nim niewątpliwie. Lecz mimo wszystko żałował tych kilku lat jego nieobecności przy niej. To było kilka lat wyjętych z ich wspólnego życia. Mała rosła tak szybko, że czas wydaje się zaledwie chwilą odkąd spotkali się po raz pierwszy. No i jak każdy ojciec... Żałował, że to nie on nauczył swoją córkę jazdy na rowerze.
Ci bardziej niedojrzali zazdrościli Falkowiczowi jeszcze jednego. Otóż Andrzej mieszkał pod jednym dachem z kobietą, którą nazywał swoją przyjaciółką. Mało tego - miał z nią dziecko. Tym sposobem stał się bogiem dla całej rzeszy mężczyzn, która utknęła w pospolitym układzie, potocznie zwanym przez pokolenie jego Matyldzi friendzone.
- Byłem pewien, że na tomografii nie było widać tego nacieku! - warknął pod nosem podirytowany Adam, kiedy odkrywali kolejne niespodzianki w brzuchu ich onkologicznej pacjentki.
- W życiu pewne są tylko trzy rzeczy. - jęknął, z wysiłkiem docierając do woreczka żółciowego. - Śmierć. Podatki. - wstrzymał na chwilę oddech, preparując strategiczne naczynie. - I moje dłonie. - wyprostował się, wypinając przy tym dumnie pierś. Spojrzał przelotnie na brata, który cały czas patrzył w pole operacyjne, próbując poskładać sobie w myślach to, czego akurat był świadkiem.
- Dokończysz? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi. Odłożył narzędzia, zaraz po tym jak uporał się z niewielkim już krwawieniem z okolicznej żyły. Uśmiechnął się pod nosem, skinął niedbale głową do całej ekipy na sali operacyjnej i czując na swoich ramionach przyjemne brzemię chwały, opuścił zgromadzonych.
Spoglądał na swoje odbicie w śluzie, szukając w nim oznak zmęczenia. Kiedy jego dłonie wytarte były już z nadmiaru wody, oparł się raz jeszcze o krawędź zlewu. Zmarszczył brwi zastanawiając się nad tym w jakim momencie życia właśnie się znajduje. Bez wątpienia był na zakręcie i choć nie wiedział co go czeka na tej nowej drodze, to był gotów zaryzykować.
Tyle lat starał się udowadniać ile jest w stanie osiągnąć, tyle lat zajęło mu zrozumienie, że to nie o to chodzi. Przez całe swoje życie chronił brata przed ich przeszłością i pomagał mu wejść na drogę bez nielegalnych interesów. Pomógł mu dostrzec, że najlepiej inwestować w siebie.
Może i uczył go egoizmu, choć tylko osoby postronne mogłyby tak pomyśleć. Przekazywał młodszemu bratu to, czego Andrzeja nauczyły doświadczenia życiowe - trzeba nauczyć się dbać o siebie i wywalczyć sobie w świecie swoją pozycję, bo nikt inny tego za nas nie zrobi. Nawet wśród ludzi obowiązuje to prawo dżungli.
Odwrócił wzrok od swojego odbicia w lustrze, gdy przed oczami ujrzał twarz żony i córki. Tak, one były źródłem jego wątpliwości. Nie był pewien czy chce walczyć o siebie kosztem tej dwójki. Obie kochał, choć nie był jeszcze świadomy tego czym jest ta miłość. Nigdy nie zaznał tego uczucia, nigdy nie był nim obdarzany. Nic więc dziwnego, że nie był w stanie je rozpoznać, ani zdefiniować jego rodzaj. Bo przecież istniały różne rodzaje miłości. Kochał matkę i brata. Kochał córkę, ale czy uczucie, którym dążył Kasię, nie było po prostu niczym więcej niż troską i szacunkiem do tej kobiety?
Przymknął oczy, gubiąc się we własnych myślach.
Był z Aldoną. Nowa kobieta, czysta karta. Z nią mógł zacząć od nowa, odkryć to co ich łączy od samego początku. Poczuć to, o czym piszę się od stuleci. I choć mając tyle lat na karku zaczynał wątpić, że istnieje coś innego niż pospolita choroba psychiczna, potocznie zwana miłością, to chciał odważyć się, przekonać osobiście.
- Przyjemne uczucie, prawda bracie? - wyrwał się z zamyślenia, chowając telefon komórkowy do kieszeni garnituru. Nie był pewien czy Adam usłyszał jego rozmowę, Spojrzał na młodszego zdumiony jego słowami, licząc w duchu na to, że ten nie dowiedział się o niczym.
Dlaczego to ukrywał? A może po prostu nie miał ochoty na tłumaczenia? Doskonale wiedział jak Adam zareagowałby na jego decyzję. Na wszystko miał przyjść bardziej odpowiedni moment.
- Mieć do czego wrócić. - dopowiedział Adam.
- Zawsze miałem do czego wracać. - Andrzej zapiął guzik marynarki i ruszył przed siebie korytarzem szpitala w stronę głównego wyjścia.
- No tak... - Krajewski podążał za nim, również ciesząc się końcem dyżuru. - Ale nie miałeś rodziny.
- Miałem... - przystanął na chwilę, spoglądając przelotnie na godzinę, jaką wskazywał zegarek na nadgarstku. - ...na myśli dom. - doprecyzował z naganą w głosie. - Ale miło z twojej strony, że mi przypomniałeś.
Wszedł do eleganckiego mieszkania, chowając mimochodem klucze do drzwi wejściowych. Rozejrzał się po dobrze sobie znanym otoczeniu. Od samego progu uderzała przestrzeń i idealnie zgrane ze sobą dodatki, meble oraz kolor ścian. Szarości wcale nie dawały wrażenia zimna. Może za sprawą klasycznego kominka w centralnym punkcie salonu, widocznym już z progu. Dziwne, bo przecież ogień zamknięty był za hartowanym szkłem. Ściany zewnętrzne w głównej mierze budowały ogromne okna. Właściciel domu zdecydowanie mógłby obawiać się o swoją prywatność, gdyby nie fakt, że apartament znajdował się na najwyższym piętrze budynku, a w okolicy nie było równie wysokiego, co dodawało temu lokalowi klasy.
- Dzwoniłam dwie godziny temu. - odwrócił się za jej głosem. Ujrzał ją wychodzącą z kąta kuchni. - Wszystko ostygło. - skinęła głową na potrawy w szklanych naczyniach. Pochylona nad kuchenną wyspą, nie przestawała na Niego patrzeć. A w oczach nie miała niczego na kształt żalu, czy złości. Mógłby przysiąc, że błąkał się w nich niewinny uśmiech.
Swoje włosy w kolorze ciemnego blondu zarzuciła na jedną stroną, w tę samą w którą skrzywiła teraz głowę.
- Jedną godzinę zajęło mi dojechanie tutaj, a drugą wdrapanie się na dwudzieste piętro. - Podszedł do niej wolnym krokiem, zdejmując po drodze marynarkę. - Witaj, kochanie. - mówiąc to, ucałował ją w usta na powitanie.
- Ciężka operacja? - celnie obstawiła przyczynę jego spóźnienia, powodując lekki uśmiech na jego twarzy. Za każdym razem udowadniała jak dobrze go rozumie. Chyba właśnie to tak bardzo go ciągnęło do tej kobiety.
Wyprostowała się, by zająć się dokończeniem kolacji, a przede wszystkim odgrzaniem głównych dań. Obserwował jej opanowane ruchy z jednego miejsca. Tak zgrabnie poruszała się po kuchni, że nikt nie domyśliłby się, iż ta kobieta gotuje w niej jedynie sporadycznie. Tak jak on wiecznie zajmuje się pracą. Ponadto, co zaskakujące u osoby pochłoniętej przez wielką korporację, Aldona pisała także powieść.
Łączyła w sobie wiele sprzeczności. Była naturalnie piękna, inteligentna, a przy tym nieskazitelna. Nie potrafił zrozumieć skąd w niej tyle radości, ta część stanowiła dla niego największą zagadkę. Ale może tylko jemu świat wydawał się tak oczywiście okrutny. To zapewne druga rzecz jaka przyciągała go do niej.
Podszedł do niej od tyłu, wywołując uśmiech na jej twarzy. Poprawił cieniutkie czarne ramiączko spadające z jej ramienia, zsuwając po chwili swoją dłoń po jej ramieniu. Z poważną miną skupiał się na jej miękkiej skórze.
- Zdecydowanie za rzadko się widujemy. - westchnęła, obracając się do niego. - Oboje musimy coś z tym zrobić. - ujął jej podbródek w dłoń, patrząc to na jej usta, to na jej błękitne oczy.
- To nie takie proste. - westchnął, zniżając się do niej, lecz przerwał mu dźwięk komórki.
- Odbierz.
- To Matylda. - spojrzał kobiecie w oczy, odbierając połączenie od córki. - Tak Matyldziu? - zmarszczył poważnie czoło, prostując się nagle.
- Coś się stało? - bez słowa odszedł od niej, zbierając w pośpiechu marynarkę i klucze do auta, które zostawił na stole.
- Zadzwonię. - odszedł, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi.
Łamiąc przepisy, nadziewając się na fotoradar, pędził na drugi koniec miasta, do własnego domu, myśląc nad tym czego nie chciała powiedzieć mu przez telefon córka. Coś musiało się wydarzyć, a ta mała smarkula nie powiedziała co. Przerażony i zły jednocześnie trąbił na inne pojazdy, wymuszał pierwszeństwa, a o tak później porze ruch i tak był niewielki.
Nie zamykając drzwi do auta popędził do domu, po drodze odnotowując brak pogotowia przed budynkiem za dobry znak.
- Kaśka? Matylda? - krzyknął od progu, szukając obu dziewczyn. Miał nadzieję że są całe i zdrowe, a całą resztę możliwych katastrof był w stanie jakoś przyjąć.
Z niewypowiedzianą ulgą odetchnął, kiedy ujrzał obie siedzące na kanapie w salonie. Kasia miała minę równie zaskoczoną, jak on kiedy otrzymał telefon od córki. Ta młodsza powitała go za to z dumnym uśmiechem.
- Andrzej? Coś się stało? - kobieta odwróciła się do zbierającego oddech i resztki opanowania mężczyzny.
- To ja się pytam dlaczego ten smarkacz dzwoni do mnie z płaczem, że mam jak najszybciej przyjeżdżać? - wydyszał, podchodząc bliżej. - Masz pojęcie ile punktów karnych zebrałem?
- Jeździsz tak, że to było kwestią czasu. - Smuda wzruszyła ramionami, przypominając sobie ich ostatnią wspólną jazdę.
- Matylda! - dziewczynka odwróciła się do niego. - Co to miało znaczyć?
- Zapomniałeś!? - lekko zbity z tropu, zmarszczył brwi. - Miałeś przygotować się ze mną do sprawdzianu z biologii. - wyjawiła oburzona, wstając z kanapy.
- I dlatego drę do ciebie przez pół miasta? - rozłożył bezradnie ręce. Nie miał siły do tego dziecka.
- Wracaj jeśli chcesz. - spojrzał na Kaśkę, która doskonale wiedziała skąd jechał. - Ja też mogę się z nią pouczyć. - subtelnie poprawiła kołnierz jego białej koszuli. - Co nieco jeszcze pamiętam z twoich wykładów. - zacisnął usta, wbrew własnej woli znowu czując się gorzej.
Nie wypowiadając ani słowa, ruszył jakby pokornie do pokoju ich córki, spełnić swoją obietnicę.
Kiedy wieczorem zajrzała do małego pokoju w końcu ich domu, ujrzała tam śpiącą dwójkę najdroższych jej ludzi. Patrzyła tak na nich, wymęczonych nauką do późna, śpiących na wpół siedząco, obok siebie na kanapie. Zabójcza była dla niej świadomość, że wszystko miało zaraz skończyć się i pozostać jedynie wspomnieniem. Niedługo straci tę namiastkę szczęścia, którą zyskała po latach samotności.
W zawieszonej na krześle przy biurku marynarce zaświecił się telefon. Dźwięk był tak donośny, że postanowiła rozłączyć połączenie, by nie obudzić śpiącej dwójki.
Zastygła na moment w miejscu, kiedy ujrzała imię na wyświetlaczu. Aldona. Spojrzała raz jeszcze na twardo śpiącego Andrzeja, który nie byłby zadowolony z ich rozmowy.
Może właśnie dlatego odebrała?
Dałam radę. Falko gubi się, po raz pierwszy... wróć, po raz drugi w życiu nie wie co ma zrobić. Działa trochę jakby wbrew sobie, ale jakby przyjrzeć się jego przeszłości (którą trochę postanowiłam zmienić) to zaczynamy rozumieć skąd jego decyzje.
Ale Matyldzia zawsze wygrywa ;)
Zobaczymy jak poradzą sobie panie.
sobota, 8 lipca 2017
Broken. Fragment rozdziału 3.
"Niektórzy patrząc z boku na życie Falkowicza, zwłaszcza męska część widowni, mogli by pomyśleć, że profesor rozbił bank. Wygrał życie, jak to mówi się współcześnie. Własne dziecko poznał w momencie, kiedy ono nie potrzebowało już zmiany pampersa, czy szczegółowej analizy kupki. Nie budził się w nocy do płaczącego niemowlaka, albo jak to zwykle bywa w najlepszym wypadku - nie musiał grzać drugiej połowy łóżka, kiedy jego właściciela konając ze zmęczenia karmiła ich potomka. Nie musiał godzinami, jak wydaje się zawsze każdemu rodzicowi, nosić na swoich rękach rozkrzyczanej córki, która po prostu wystraszyła się potwora ze snu.
Wydawać by się mogło, że trafił w idealny moment, kiedy mała była wystarczająco młoda, by móc go jeszcze pokochać jako prawdziwego ojca. Był nim niewątpliwie. Lecz mimo wszystko żałował tych kilku lat jego nieobecności przy niej. To było kilka lat wyjętych z ich wspólnego życia. Mała rosła tak szybko, że czas wydaje się zaledwie chwilą odkąd spotkali się po raz pierwszy. No i jak każdy ojciec... Żałował, że to nie on nauczył swoją córkę jazdy na rowerze.
Ci bardziej niedojrzali zazdrościli Falkowiczowi jeszcze jednego. Otóż Andrzej mieszkał pod jednym dachem z kobietą, którą nazywał swoją przyjaciółką. Mało tego - miał z nią dziecko. Tym sposobem stał się bogiem dla całej rzeszy mężczyzn, która utknęła w pospolitym układzie, potocznie zwanym przez pokolenie jego Matyldzi "friendzone"."
Opóźnienie spowodowane nawałem obowiązków, które jeszcze się nie skończyły. Ale za to macie spory fragment.
Będzie Adam.
Będzie Kasia. Matylda.
I Aldona.
Subskrybuj:
Posty (Atom)