poniedziałek, 31 grudnia 2018

Broken. Fragment rozdziału 24.

I'm back


"(...)
- Zbyt wielu niewinnych zginęło przez waszą... a raczej twoją chorą pazerność.
- Każdy radzi sobie w życiu jak potrafi. - odparł trzymając pod pachą solidną czarną teczkę, zamkniętą na dwa zatrzaski.
- Musisz być zatem cholernie zdolny jeśli dla zysku zabijasz dzieci. - gruby zmarszczył brwi, a po chwili jego czoło jakby rozluźniło się, gdy przypomniał sobie o Szymonie i tej małej podstawionej nastolatce.
- Dla zabawy. - poprawił profesora z obrzydliwym uśmieszkiem na twarzy. - Tamci byli tylko dla zabawy. Zysk miałbym, gdybym zażądał okupu za twoją córeczkę, ale chodziło mi tylko o zwabienie cię tutaj. Teraz gdy tak myślę, załatwiłbym to inaczej. - Zacisnął usta grymasie fałszywego szczęścia i ruszył w stronę wyjścia.
- Chwila. - zawołał za nim Falkowicz. - Chyba miałeś do mnie jakiś interes. - gangster zatrzymał się zaskoczony słowami lekarza.
- Gdzie jest podstęp? - Andrzej mierząc przeciwnika, wzruszył niby niewinnie ramionami.
- Lekarz musi umieć oddzielić emocje od zdrowego rozsądku. "


Zwroty, zwroty i jeszcze raz zwroty akcji. Przedsmak we fragmencie. Trzymajcie kciuki za godne pożegnanie się z postaciami :)




poniedziałek, 5 listopada 2018

Broken. Rozdział 23

Jak szybko potrafisz liczyć?

Trzy. Dwa. Jeden. Strzał.

Ciało pada na kolana, a potem uderza głową o podłogę, zakrywając zaskoczony wyraz twarzy ofiary. Huk ledwie ucichł odbijając się jeszcze od ścian, proch zasypuje nadgarstek oprawcy, będąc potem dowodem na to, iż była to osoba trzymająca broń, a w tempie kiedy owa dłoń opada, spod leżącego ciała wypływa lepka krew. Powoli, jakby serca wszystkich tam obecnych nagle zwolniły.

Trzy sekundy do momentu, w który ktoś umiera, trzy chwile w których może zdarzyć się wszystko. Zdążyłbyś przeanalizować sytuacje i wybrać najlepszą z możliwych opcji? Czy wystarczyłoby tobie czasu, aby zdecydować się na poświęcenie siebie samego, zajęcie miejsca ofiary? Tylko czy warto.

Jak szybko potrafiłbyś porównać wartość życia twojego i osoby mającej zaraz zginąć? Wystarczą wspomniane trzy sekundy? Przekonajmy się.

           Trzy.
           Dwa.
           Jeden.
Pamiętasz kiedy pierwszy raz byłeś zmotywowany do napisania sprawdzianu na najwyższą ocenę? Nawet jeśli było to w podstawówce, a ocenę miałbyś otrzymać na najgorszy w świecie szlaczek, który o zgrozo wychodził poza linie. Nawet jeśli ta determinacja nigdy więcej już się nie powtórzyła. Przywołaj do siebie to niesamowite uczucie. Chciałeś by wszyscy byli z ciebie dumni. Potem przychodziły poważniejsze etapy edukacji, w których trzeba było się sprawdzić. Nadszedł czas wyboru. Załóżmy, że nadeszły studia. Kierunek obrany możliwe jak najambitniej lub - jak większość młodych ludzi robi - wybrany z powodu fajnej nazwy. Najwięksi kujonie będą walczyć o tytuły naukowe z najwyższej półki, wielu z nich zostaje lekarzami. Co wtedy myśli młody człowiek?  Ze cała ta ciężka praca nie poszła na marne. Utarł nosa znajomym, rodzice są z niego dumni. A wspiąć można się jeszcze wyżej, zdobywając kolejne tytuły naukowe. 
Kiedy nagle przychodzi taki moment, gdy ktoś chce waszą wiedzę wykorzystać dla swoich celów. Stawia warunki nie do odrzucenia i każe wam sprzeciwić się wszystkim wartościom jakie przysięgaliście. 
Po pierwsze - nie szkodzić. 
I może nawet wasze sumienie jest bardziej czułe na puste konto bankowe, niż na czyjeś życie. Ale mając w sobie choć odrobinę refleksji zrozumiemy, że tracąc prawo do wykonywania zawodu przekreślamy prace swojego całego życia. A upadek z tak wysoka jest naprawdę bolesny. 
Na stoliku położono czarną teczkę, zapinaną na srebrne klamry. Skoro leki za kilka tysięcy pakuje się w kartonowe pudełeczka, ubogacone na przykład jedynie w wymyślny zestaw do wstrzyknięć, to co musiało znajdować się w tej teczce? Kiedy ją otworzono Adam ujrzał rząd maleńkich strzykawek, których dawki zawierały jedynie po dwa mililitry tajemniczej substancji. Wszystkie wypełnione bezbarwną cieczą. 
- Dziesięć gotowych do podania leków. - usłyszał. Z szeroko otwartymi oczyma spojrzał na sprawującego tam władzę gangstera. 
- Mam to podać dziesięciorgu swoich pacjentów? - nie potrafił sobie wyobrazić, aby odważył się choć raz podać to coś któremuś ze swoich podopiecznych. Nie wiedział z czym miałby się mierzyć. Jakie byłyby tego ewentualne skutki uboczne? Prawdopodobnie sam miał się o tym przekonać. W końcu to "próba kliniczna" - Nie zgadzam się. - pokiwał stanowczo głową. - Nie dam się wciągnąć w coś takiego. Nie wiecie nawet co chcecie tym leczyć. 
- Substancja znajduję się tylko w pięciu strzykawkach. Pozostałe pięć to placebo. - uniósł brwi chytrze. - Nie będziesz wiedział co podajesz, żebyś nie miał za dużych wyrzutów sumienia. - uśmiechnął się, czując swe zwycięstwo. - Powinieneś się cieszyć, masz swój udział w przełomowym odkryciu medycyny. 
Krajewski patrzył na łysego mężczyznę z nienawiścią w oczach. Instynktownie chwycił mocniej ramiona Matyldy, która nie odstępowała wujka na krok. Mężczyzna był wtedy jej jedyna nadzieją na wyrwanie się z tego koszmaru. 
- Nigdy nie zmusicie mnie to współpracy z wami. - mężczyzna siedzący w skórzanym fotelu westchnął ciężko, o dziwo nie zdenerwowany uporem lekarza, tak jak się tego spodziewał Adam. Gangster podniósł się niezgrabnie z siedzenia i z dziwnym spokojem dodał:
- Chyba nie przekonamy pana doktora. - odezwał się do zbieraniny przestępców, która siedziała w małym salonie, czy akurat przechodziła przez to pomieszczenie. - Trzeba będzie zwinąć interes chłopaki. Może przerzucimy się na kwiaty... cięte. - w pomieszczeniu rozległ się cichy rechot garstki mężczyzn. Po czym szef spojrzał na otwarta walizkę i z wydętymi lekko ustami przyglądał się błyszczącemu w niej szklanej zawartości. - Kilka osób straciło życie podczas pracy nad tym lekiem. - spojrzał na Adama znacząco. - Gdybym teraz zniszczył próbki, nie okazałbym szacunku dla ich pracy... i dla swoich przyszłych zysków. - zawiesił ręce za plecami, choć zapewne robił to z trudnością, próbując dosięgnąć tak swych dłoni. - Wspomniałem już o zyskach? 
- Chyba już wszystko sobie wyjaśniliśmy. - Krajewski chciał zrobić krok w tył, lecz natknął się na jednego z przestępców. 
- Nie tak szybko koleś. 
- Chce zabrać Matyldę do domu. To jest tylko niewinne dziecko. - przycisnął ja do siebie, czując w kościach, że atmosfera zaczyna się zagęszczać. 
- Nie przedstawiłem ci jeszcze wszystkich argumentów. 
- Nie trzeba. - ponowna próba wycofania się nic nie dała, a jedynie pogorszyła sprawę. Krajewski został złapany przez faceta za nim, tak że nie mógł już dłużej trzymać dziewczynki stojącej przy nim. Gdy jego dłonie nie były w stanie jej już dosięgnąć, Matyldę chwycił targujący się z nim gangster. 
- Nie! Zostaw mnie! Puść mnie, słyszysz! Puszczaj! - nastolatka szamotała się ramionach grubego, wrzeszcząc z całych sił. Nie udało się jej jednak wyswobodzić z uścisku. Jej drobne dłonie były zbyt słabe, by przeciwstawić się sile o wiele większego od siebie mężczyzny. 
- Zamknij się! - krzyknął, zrzucając maskę opanowanego negocjatora. 
Po chwili nastał moment ciszy, Adam dopiero po chwili zdał sobie sprawę dlaczego dziewczynka tak nagle ucichła, wydając z siebie już jedynie łkania. Tuż obok jej głowy chirurg ujrzał broń, lufą przyciśniętą do jej skroni. Sam ucisk broni był na tyle mocny, że unieruchomił jej głowę zakleszczona pomiędzy ramieniem celującego w nią mężczyzny, a samym żelastwem. 
- Będziesz już cicho? - syknął jej do ucha. Przerażona Matylda ledwie dostrzegalnie potrząsła głową, zaciskając mokre od łez oczy. 
- Ty sukinsynie... - Krajewski próbował rzucić się na mężczyznę, lecz na nic zdały się jego próby wyswobodzenia. 
- Powinienem nie tracić na was czasu. - warknął przez zaciśnięte zęby gangster. - Za dużo pieprzenia. - odnalazł wzrokiem jednego ze swoich ludzi. - Przyprowadź. - człowiekiem, który miał wykonać polecenie był brat Szymona. Najwidoczniej zrozumiał czym miał się zająć, bo po chwili zniknął z pomieszczenia. 
- Niczego nie ugrasz. - syknął Krajewski. - Policja jest już w drodze, wszyscy traficie tam gdzie wasze miejsce. - gruby przycisnął mocniej broń do głowy córki Falkowicza, wyginając tym jej głowę nienaturalnie w bok.
- A może najpierw chcesz zobaczyć gdzie jest jej miejsce, hm?
- Puść ją. - głęboki głos dobiegł uszu przestępcy. Ten odwrócił wzrok od przerażonej dziewczynki w jego uścisku i spojrzał na mężczyznę, który odezwał się przed chwilą do niego.
- Przedstawiam doktorowi kolejny argument. - zdyszany i z nadal zaciśniętymi zębami, uśmiechnął się jednak triumfalnie do wstrząśniętego chirurga.
- Andrzej?  Co ty tutaj do cholery... 
*
Wyrzuty sumienia to nieopisana siła. Jeśli nie wiesz jak wyciągnąć z kogoś informacje, których normalnie nigdy byś nie otrzymał, to zapewne trzeba uświadomić komuś, że ma wobec ciebie dług. Być może ktoś powiedział coś co mogło zranić twoje uczucia... po prostu postaraj się, żeby ci uwierzono, że tak jest. 
Profesor jednak nie musiał tego robić. Piotr okazał się mieć wystarczająco czułe sumienie i nie chodziło tutaj tylko o jedno zdarzenie - dzisiejsza sytuacja, kiedy okazało się, że to nie brak czasu dla dwóch kobiet jest przyczyną wszystkich problemów ze zdrowiem Andrzeja, lecz porwanie jego ukochanej córki. Na domiar złego stan zdrowia przyjaciela okazał się być poważny. Czy mogłoby być gorzej? Mówiłam już o niechęci do życia? Falkowicz wydawał się nie wyjawiać jej w ogóle. Jakby otrzymał cios, którego nie potrafił udźwignąć. Każdy ma swoje granice, a jego zdaje się zostały już dawno przekroczone. I choć do niedawna tkwiło w nim jeszcze ziarno optymizmu, nadziei na odnalezienie dziecka, to teraz zostało ono zupełnie zniszczone. Przecież jak można liczyć na łut szczęścia, jeśli całe twoje życie to jedno wielkie bagno? 
Mawiają, że cuda się zdarzają w najmniej odpowiednim momencie. że los się odwraca gdy wszystko wydaje się stracone. Zatem... teraz mógł nastąpić jedynie cud. Tak głoszą prawa fizyki, matematyki i opowiadań. 
- Znaleźli ją. - usłyszał za plecami. - Adam niedługo przywiezie Matyldę. 
Obrócił się po chwili. Od razu widział, że to nie żart. Jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się z niedowierzaniem w Piotra. Nie mógł wiedzieć, że błyszczały one od łez w świetle szpitalnych lamp. 
A więc to koniec. Nareszcie ją odzyska. Nic innego nie miało już znaczenia. Tak bardzo kochał swoją córeczkę, tylko ona mu pozostała. Dla niej oddałby własne życie, jeśli tylko by mógł. 
Gdy minęło pierwsze otępienie, a serce wybijało właśnie rekord uderzeń, w głowie pojawiło się mnóstwo pytań.
- Gdzie ona teraz jest? - Piotr ważył w myślach konsekwencje swoich słów. 
- Nie wiem. - graj głupka, kiedy nie potrafisz być asertywny. 
- Nigdy nie potrafiłeś kłamać. - podniósł głos, lekko podirytowany tym pogrywaniem z nim. - Gadaj!
- Słuchaj, Adam niczego mi nie powiedział. - lekarz przestąpił z nogi na nogę.
- A mimo to jakoś dowiedziałeś się gdzie pojechał. - rzeczywiście, może i Krajewski niczego mu nie powiedział, ale Piotr zdążył zauważyć wiadomość w treści której Adam otrzymał dziwny adres. - Posłuchaj mnie, kilka dni temu to dzięki mnie mogłeś zejść z dyżuru, żeby załatwić coś związanego z twoim synkiem. Najwyższy czas spłacić dług. - Gawryło doskonale pamiętał tamten dzień. Jego syn był wtedy na lotnisku z Krzysztofem, biologicznym ojcem Kubusia. Wtedy widział malca po raz ostatni. Zdążył podać mu jedynie jego ulubiona zabawkę, choć miał ochotę porwać synka i ukryć się z nim gdzieś daleko. Tęsknił za nim każdego dnia. Zastanawiał się czy Kubuś nadal go pamięta, czy wspomina, czy rozpoznałby go gdyby teraz stanął w progu ich drzwi gdzieś na drugim końcu świata. 
- Zgoda. 
*
Wpisał adres w nawigację swojego telefonu. Okazało się że miejsce docelowe było gdzieś na uboczach Warszawy, w miejscu do którego prowadziła jakaś polna droga. Powinno wydać mu się to dziwne już wtedy, gdy okazało się, że nie jest to komisariat policji. Sądził, że tam odbierze swoją córkę. Ale nie rozmyślał o tym wiele, bo pomyślał, że otrzymano wiadomość od kogoś, kto znalazł błąkającą się i zagubioną nastolatkę. Do tego momentu miał nadzieję, że dziewczynka po prostu nie mogła odnaleźć drogi do domu. Stara dobra rodzicielska naiwność...
- Andrzej, wiem kto ma naszą córkę! - usłyszał jak tylko odebrał połączenie od Kasi. 
- Ja też. - odparł z lekkim uśmiechem. Tak bardzo cieszył się, że zaraz ją odzyska. - Właśnie po nią jadę. - chwila konsternacji po drugiej stronie. 
- Jak to? 
- Sam nie mogę w to uwierzyć, ale mam ten adres. To gdzieś na uboczu miasta. Niewiarygodne, że znalazła się aż tam. - podekscytowany przycisnął pedał gazu. 
- O mój Boże... - usłyszał jej drżący głos i delikatny szloch. - Ale jak to możliwe? Skąd masz ten adres?
- Powiadomili Adama. 
- Jak to Adama? Dlaczego nie nas? - nie rozumiał jej pretensji. Czy nie najważniejsze jest to, że Matylda odnalazła się?
- Kasieńko, a czy to ma znaczenie? - nabrał w płuca powietrza i wypuścił je z czystą radością. - Może ty nie odbierałaś, a ja byłem... nieosiągalny. - przez jego twarz przemknął cień, ale zniknął jakby nigdy go tam nie było. W ostatecznym rozrachunku tylko dziecko się liczyło, nie on. - Nasza Matyldzia wraca do domu. - podsumował rozmarzony.
- To jest jakaś pułapka. Andrzej nie chcę żebyś tam jechał. - zmarszczył brwi, szczerze zaskoczony tym co usłyszał. 
- Chyba nie sądzisz, że zawrócę. - spojrzał zdezorientowany na wyświetlającą się nazwę jej kontaktu.
- Podaj mi ten adres, wezwę tam policję. - domagała się. 
- Kaśka, nie wygłupiaj się. Wezwę jak tylko dotrę na miejsce. 
- Zatrzymaj się, błagam cię! Dowiedziałam się kim są ci ludzie, to nie jest bezpieczne. Sam tylko sprowadzasz na siebie śmiertelne zagrożenie. - słuchał jej, nie wiedząc co o tym myśleć. Sam nie wiedział dlaczego uwierzył żonie. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo jej ufał. Bezgranicznie. Chyba nigdy nie osiągnie czegoś takiego z Aldoną. Ta myśl uderzyła go jak piorunem. A było w niej coś jeszcze, coś znacznie bardziej zaskakującego - uczucie.
- Prześle ci ten adres. - zacisnął palce na kierownicy, a w ich ślad poszły kości szczęki i żuchwy. 
- Zrób to jak najszybciej. 
- Kasiu? - odezwał się po chwili, nie wiedząc czy ona nadal tam jest. 
- Tak? 
- Kocham cię. 
*
- Piotrek ma wyjątkowo czułe sumienie. - odparł ignorując popchnięcie, jakim go przed chwilą potraktowano. Od razu odnalazł wzrokiem Matyldę, która wiedząc o jego obecności, spróbowała się jeszcze wyszamotać z uścisku gangstera.
- Tato - wyszeptała, przez cieknące po jej twarzy łzy. Zauważył bruzdy na jej nadgarstkach i bladą cerę. Była wycieńczona i odwodniona. Ten widok sprawił, że jego spracowane serce rozpadło się na kilka kawałków.
- Wytrzymaj Matyldziu. - podszedł o krok bliżej, wyciągając przed siebie dłoń, jakby chciał chwycić nią swoja córkę. W pomieszczeniu nastało poruszenie. Wszyscy byli gotowi zatrzymać Falkowicza, lecz ten zatrzymał się w bezruchu na moment.
- Wiem co chcecie zrobić. - odezwał się gardłowo, zaskakująco spokojnie. - Oddajcie mi moją córkę, a obiecuję, że zrobię wszystko czego zarządacie. - kontynuował dobitnie artykułując każde słowo.
- Skąd mam wiedzieć, że ze mną nie pogrywasz profesorku? - przepocony dryblas szarpnął szamoczącą się w jego ramionach nastolatkę.
- Wiem, że nie mam innego wyboru. - odszukał wzrok córki i przez chwilę jakby komunikował się z nią bez słów. Wiedział, że nie ma nic do stracenia. Jedyne czego chce to bezpieczeństwa dla swojego dziecka. Nic innego już się nie liczyło. Nawet jeśli złamie prawo to z jego osobistym wyrokiem śmierci żadna kara więzienia nie wydaję się być straszna i... długa.
- Andrzej zastanów się, musi być jakieś inne wyjście. - szeptał mu nerwowo za plecami Adam. - Policja już jedzie. - Profesor, spojrzał tylko krótko za siebie, nie chcąc wyprowadzać braciszka z błędu. Sam miał nadzieje, że tak będzie. Ale gdyby ktoś miał się tam zjawić, już dawno byłby na miejscu. Obawiał się, że mogą nie otrzymać pomocy.
- Wypuść ich dwoje, a zgodzę się na wszystkie twoje warunki. - grubszy uśmiechnął się w końcu z ulgą i rozluźnił nieco mięśnie, które otaczały ciało dziewczynki.
- Nareszcie ktoś gada do rzeczy. - w przypływie radości machnął energicznie bronią, a dziewczynka wykorzystując okazje wyswobodziła się z jego objęć i pobiegła w stronę ojca.
Wszystko co działo się potem było zaledwie sekundą odgrywającą się w zwolnionym tempie.
Andrzej złapał instynktownie córkę i osłaniając jej plecy swoimi dłońmi, przycisnął ją do siebie jak nigdy wcześniej. W tamtym momencie poczuł się, jakby przytulił jego Matyldzię po raz pierwszy w życiu. Wzruszony oplótł dłonie wokół niej, chwytając mocno jej ramiona. Jej włosy skrywały jego łzy, dając im moment intymności.
Falkowicz, poczuł jednak z tyłu pleców jakąś siłę. Miał wrażenie, że ktoś chce go odciągnąć od córki, lecz nie miał pojęcia jak bardzo się mylił. Ta osoba pchnęła go do tyłu razem z nastolatką, osłaniając ich przed czymś, co Andrzej uświadomił sobie dopiero po chwili. Huk, który ogłuszył ich wszystkich wydała czyjaś broń. Przyciskający do siebie córkę z niewiarygodną siłą profesor, odwrócił wzrok w stronę, którą wypełniał przed chwilą hałas. Teraz tak kłująca w uszy cisza dawała się wszystkim we znaki. Ujrzał grubego szefa gangu stojącego ze skierowaną bronią w jego stronę, lekko zaskoczonego przebiegiem wydarzeń.
I Adama. Kulącego się na podłodze przed nim, którego oczy mętniały a klatka piersiowa zastygła po jednym głębokim wydechu na zbyt długi czas.





Teraz jeszcze ostatni rozdział. To będzie moje pożegnanie z Wami. Mam nadzieję, że podobały się wam moje rozdziały, w jakiś sposób dostarczyłam wam rozrywki.
Będę niezmiernie szczęśliwa, wiedząc że być może dostarczyłam trochę radości, trochę adrenaliny, trochę emocji.
Ten ostatni raz proszę - dodajcie w komentarzach swoje przemyślenia.

Do następnego razu!
A potem będę już tylko tęsknić...





niedziela, 4 listopada 2018

Broken. Fragment rozdziału 23

"Nie przedstawiłem ci jeszcze wszystkich argumentów. 
- Nie trzeba. - ponowna próba wycofania się nic nie dała, a jedynie pogorszyła sprawę. Krajewski został złapany przez faceta za nim tak, że nie mógł już dłużej trzymać dziewczynki stojącej przy nim. Gdy jego dłonie nie były w stanie jej dosięgnąć, Matyldę złapał targujący się z nim gangster. 
- Nie! Zostaw mnie! Puść mnie, słyszysz!? Puszczaj! - nastolatka szamotała się ramionach grubego, wrzeszcząc z całych sił. Nie udało się jej jednak wyswobodzić z uścisku. Jej drobne dłonie były zbyt słabe, by przeciwstawić się sile o wiele większego od siebie mężczyzny. 
- Zamknij się! - krzyknął, zrzucając maskę opanowanego negocjatora. 
Po chwili nastał moment ciszy, Adam dopiero po chwili zdał sobie sprawę dlaczego dziewczynka tak nagle ucichła, wydając z siebie już jedynie łkania. Tuż obok jej głowy chirurg ujrzał broń, lufą przyciśniętą do jej skroni. Sam ucisk broni był na tyle mocny, że unieruchomił jej głowę zakleszczoną pomiędzy ramieniem celującego w nią mężczyzny, a samym żelastwem. "


Pamiętacie jak kilka rozdziałów wcześniej opisałam moment w którym ktoś zostaje postrzelony? 
Jeśli nie, nic straconego, bo jego pełna wersja pojawi się w nadchodzącym rozdziale :)
Trzymajcie kciuki i do zobaczenia DO JUTRA :)



środa, 10 października 2018

Broken. Rozdział 22


Ta część zawiera wulgaryzmy.



- Wujek! – głos który usłyszał wprawił go w osłupienie. Po chwili nie wierzył własnym oczom. Matylda, którą jakoś dziwnie dobrowolnie puścił jeden z gangsterów, oplotła go w pasie. Uklęknął ja jedno kolano i przyjrzał się bratanicy. Była cała i zdrowa, a na dodatek stała tuż przed nim. Po raz kolejny rzuciła się mu na szyję, ściskając tak, że niemal pozbawiła go powietrza.

- Wyciągnij mnie stąd, proszę. – usłyszał jej cienki łkający głosik przy uchu.

- Jesteś bezpieczna. – wydusił z siebie, gładząc dłonią jej plecy. – Już po wszystkim.

- Nie rozumiesz wujku. Oni mają wszystko zaplanowane. To że ty tutaj jesteś też… - zmarszczył brwi. Był ślepy na to co było przed jego oczami. Bo wszystko szło zdecydowanie za łatwo. Ale nie myślał o tym, bo wydawało mu się że odzyskał bratanicę. Zwyczajnie udławił się szczęściem. Poczuł jak wszystkie jego tętnice testują swoje granice wytrzymałości. Nawet przytulona do niego Matylda musiała wyczuć jak mocno bije jego serce. Ale w ułamku sekundy postanowił udawać, że ma wszystko pod kontrolą. Dla nieokazywania słabości przed przeciwnikiem, dla utrzymania dziewczynki w poczuciu bezpieczeństwa i dla samego siebie – by nie dostać cholernego zawału serca jeszcze zanim cokolwiek się zdarzyło.

- Nie martw się Matyldziu, wyciągnę nas stąd. – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco i stanął na równe nogi. Nabrał w płuca powietrza, szukając wzrokiem przypuszczalnego szefa całej tej farsy.

- Dzieciak od zawsze mówi do ojca „wujku”? – mężczyzna, który zabrał głos siedział przez cały czas na jednym ze skórzanych foteli. Adam nie miał wątpliwości, że to właśnie on tam zarządzał. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale ten gruby uciszył go gestem dłoni.

- Wszystko jedno. – przywołał do siebie jednego ze swoich ludzi skinieniem palca. Człowiek, który od razu znalazł się przy jego boku przekazał szefowi jakąś bardzo interesującą wiadomość. Tak można przypuszczać po wysoko uniesionych brwiach wspomnianego mężczyzny. Krótka wymiana zdań, zapewne jakiś poleceń i Krajewski został pozostawiony ze swą konsternacją samemu sobie.

- Falkowicz, czy Krajewski… najważniejsze, że mamy w ekipie doktorka. – uśmiechnął się obrzydliwie, ukazując połyskujący złotem ząb. – Miałem tylko nadzieje, że trafi się nam grubsza ryba. Najwidoczniej zrobiliśmy tatusiowi przysługę. No mała, rodziny się nie wybiera. – zarechotał, a w jego ślady poszła mała garstka jego podwładnych.

- Tata nigdy by mnie nie zostawił! – krzyknęła, popchnięta odwagą odzyskaną po przybyciu wujka. Lecz zaraz sama zaczęła się zastanawiać nad własnymi słowami. Dlaczego nie przyjechał on, tylko Adam? Jakby tego było mało przypomniała się jej cała ta sprawa z kochanką Andrzeja. Czy nie chciał jej zostawić właśnie dla tamtej Aldony? Czy mogła być teraz tak pewna jego miłości?

- Nie rozumiem

- Koleś, jesteś wykształcony. Trochę wstyd. – grupka gangsterów miała najwidoczniej niezły ubaw, może porwania dzieci to ich dzienna rutyna.

- Co oznaczało całe to uprowadzenie Matyldy? Do czego była wam potrzebna? – jego myśli biegły w setkach różnych kierunków, poszukując wszystkich możliwych rozwiązań tej zawiłej zagadki. Gdzie była puenta tych cierpień i łez jego najbliższych. Czy to możliwe, że to czego był świadkiem, załamanie jego brata, pogorszenie się jego stanu zdrowia, było tylko efektem głupiej zabawy tej bandy przestępców?

Mężczyzna na fotelu wzruszył tylko niewinnie ramionami.

- Chciałem sprawdzić czy nadaję się na ojca. – król gangsterów okazał się być błaznem. Jego podwładni zanieśli się śmiechem, jeden z nich nabawił się nawet czkawki.

- Do cholery jasnej porwaliście dziecko! – wrzasnął w końcu chirurg, uciszając towarzystwo. Krew w nim zawrzała na samą myśl, że byli ofiarą okrutnego żartu.

- Nie pierwsze i nie ostatnie. – gruby mężczyzna wstał z fotela i zrobił może trzy kroki do przodu. – Tak już działamy. Między innymi. Jedno porywamy, drugie zabijamy. – widząc reakcję Adama uśmiechnął się chytrze. – Zaczynasz rozumieć doktorku. – stwierdził oczywiste.

- Tamta… Ta mała z kostnicy to też… - nie mogło mu to przejść przez gardło. Niby przeszło mu to przez myśl, ale co innego kiedy okazuję się to prawdą. – Po co to wszystko? – uścisnął mocniej dłonie na ramionach trzymanej przed sobą bratanicy.

- Musieliśmy was jakoś zachęcić do współpracy. – odparł powoli niczym rodzic, tłumaczący nadanie dziecku swojej surowej kary.

- Do czego? – nie mógł uwierzyć w to co słyszał.

- Kurwa… może rzeczywiście lepszy byłby profesor? – teatralnie rozczarowany zwrócił się do reszty przestępców. – Mieliśmy was na oku od dłuższego czasu, chociaż muszę się przyznać, dopiero po czasie zorientowałem się, który z was jest ojcem dzieciaka. Sam rozumiesz, żadne z was nie ma takiego samego nazwiska. To się dopiero nazywa skomplikowana rodzinka. – żachnął.

- Do czego był wam potrzebny lekarz? – Krajewski postanowił grać na zwłokę i przy okazji dowiedzieć się jak najwięcej. Musiał tylko doczekać przyjazdu policji. Potem mieli być już wolni.

- W końcu zaczynasz myśleć. – uśmiechnął się zadowolony. – Może nawet wejdziesz we współpracę z bratem? On chyba lubi półlegalne interesy. – Adam zmarszczył brwi. – Mówiłem już, dowiedziałem się trochę o was.

- Andrzej prędzej by cię zabił, niż dla ciebie pracował. – syknął wściekle Krajewski.

- Ta? – zdumiony gangster uniósł brwi. – To gdzie on teraz jest? Dlaczego przysłał ciebie zamiast samemu odebrać córkę? – chłopak po raz kolejny zacisnął dłonie na barkach Matyldy.

- Nie znasz go. Gdybyś znał, bałbyś się o to co cię czeka.

- Możliwe. Ale wiem za to co czeka profesorka. Zdaje się, że za kilka dni będzie wąchał kwiatki od spodu. – Adam zdał sobie sprawę z tego, że mężczyzna z którym rozmawia przejrzał ich wszystkich od początku do końca. Zna każdy ich ruch i decyzje. Zaczął się zastanawiać, czy policja na pewno dotrze na czas, bo tracił resztki cierpliwości. Odruchowo obejrzał się za siebie, rozglądając się nerwowo.

- Szukasz czegoś doktorku? – spanikowanym wzrokiem z powrotem spojrzał na tęgiego faceta przed sobą.

- Wujku… – Matylda doskonale zdawała sobie sprawę z położenia w jakim się teraz znajdowali. Bała się tego co miało nastąpić. Instynkt i przerażenie dyktowało jej najgorsze możliwości.

- Usiądź, obgadamy warunki współpracy. Nie możesz przecież tak zgodzić się na coś, o czym nie masz pojęcia. – ile ironii i kpiny trzeba było z siebie wypluć tym zdaniem, zamiast po prostu powiedzieć „mam cię garści koleś”.

*

Rany po igłach już odkażone i zakryte gazikiem, przyklejonym przez plaster. Zaciągnął mankiety koszuli, w której musiał leżeć przez dobre kilka godzin. Jeszcze nigdy chyba nie doprowadził do takiego jej wygniecenia.

- Jak psu z gardła… - mruknął pod nosem, zapinając guziki mankietów. Z posępnym wyrazem twarzy skinął pielęgniarce w podziękowaniu i sięgnął po marynarkę, która zawisła nędznie na oparciu krzesła. Miał wrażenie, że samym zarzuceniem jej na ramiona stracił połowę swojej energii. A chciał jeszcze wstać o własnych siłach z tego przeklętego łóżka szpitalnego. Co prawda nie dostał jeszcze wypisu, ale był profesorem nauk medycznych, sam doskonale wiedział kiedy może opuścić szpital.

- Wybierasz się dokądś? – od leżenia przez cztery godziny bolały go nie tylko pośladki. Kark, kręgosłup, łopatki, pięty… naprawdę pośladki były niczym w porównaniu z całą resztą.

- Możesz zanotować, że wypisałem się na własne żądanie. – Piotr niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę, co oznaczało, że czeka Falkowicza pouczające kazanie. A może nawet próba zatrzymania, przemowy do rozsądku, poruszenia go do głębi… Problem w tym, że w tym człowieku niewiele pozostało z czułej głębi. Było w nim jedynie ogromne poczucie straty, pustki. Została z niego jakby pusta maszyna, zaprogramowana jedynie na myśl o utraconej córce.

- Nigdzie cię stąd nie wypuszczę. – przynajmniej było krótko, pomyślał Andrzej. Wyciągając ramiona do tyłu spojrzał na przyjaciela spod lekko uniesionych brwi. Oboje zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że nikt nikogo w szpitalu siłą nie trzyma. Pacjenci często mają wrażenie ,że obwieszczając iż chcą wyjść na własne żądanie, grożą swojemu lekarzowi. W rzeczywistości lekarz najchętniej tylko otworzyłby szerzej drzwi przed swym niereformowalnym podopiecznym. Kolejki do specjalistów ciągną się w nieskończoność, a liczba przyjętych do nich pacjentów jest ciągle za mała.
Co innego jeśli chodzi o przyjaciela. Fakt, może przez większość czasu bliżej im było do wroga, ale to chyba jest jeden z tych specyficznych rodzajów braterstwa.  

- Słuchaj – Gawryło rozłożył ręce w geście kompromisu – wiem, że jest ci ciężko, ale daj sobie pomóc.

- Mi już nie można pomóc. – ruszył do wyjścia, mijając chirurga z beznamiętnym wyrazem twarzy.

- I zamierzasz się poddać? – próba podziałania na ambicje profesora chyba nie powiodła się. Ale przystanął on na moment, odwrócił głowę, lecz nie spojrzał lekarzowi w oczy.

- Mnie już nie ma. I nie mam o co walczyć. – wydusił z siebie głosem, który nie był tak mocny jak zazwyczaj. Po chwili zniknął za ścianą, wyłaniając się na korytarzu oddziału dializ, gdzie nie było ani jednej żywej duszy – cóż, tak jak wspomniałam była tylko jedna martwa.

- Znaleźli ją. – usłyszał za plecami. – Adam niedługo przywiezie Matyldę.

*


W związku z tym, że znowu wkopałam się w milion obowiązków... jakbym oprócz studiowania nie miała co robić (nie wiem co jest ze mną nie tak)- postanowiłam nie czekać aż napiszę resztę, tylko dodać co mam.
Wygląda na to że nie zakończę w jednym rozdziale tak jak myślałam.



środa, 3 października 2018

Broken. Fragment rozdziału 22.


"(...)
- Do cholery jasnej porwaliście dziecko! – wrzasnął w końcu chirurg, uciszając towarzystwo. Krew w nim zawrzała na samą myśl, że byli ofiarą okrutnego żartu.

- Nie pierwsze i nie ostatnie. – gruby mężczyzna wstał z fotela i zrobił może trzy kroki do przodu. – Tak już działamy. Między innymi. Jedno porywamy, drugie zabijamy. – widząc reakcję Adama uśmiechnął się chytrze. – Zaczynasz rozumieć doktorku. – stwierdził oczywiste.

- Tamta… Ta mała z kostnicy to też… - nie mogło mu to przejść przez gardło. Niby przeszło mu to przez myśl, ale co innego kiedy okazuję się to prawdą. – Po co to wszystko? – uścisnął mocniej dłonie na ramionach trzymanej przed sobą bratanicy.
- Musieliśmy was jakoś zachęcić do współpracy. "


Część pojawi się lada dzień :)
Trzymajcie się ciepło!

niedziela, 9 września 2018

Broken. Rozdział 21.


Jak szybko potrafisz liczyć?
Trzy. Dwa. Jeden. Strzał.
Ciało pada na kolana, a potem uderza głową o podłogę, zakrywając zaskoczony wyraz twarzy ofiary. Huk ledwie ucichł odbijając się jeszcze od ścian, proch zasypuje nadgarstek oprawcy, będąc potem dowodem na to, iż była to osoba trzymająca broń, a w tempie kiedy owa dłoń opada, spod leżącego ciała wypływa lepka krew. Powoli, jakby serca wszystkich tam obecnych nagle zwolniły.
Trzy sekundy do momentu, w który ktoś umiera, trzy chwile w których może zdarzyć się wszystko. Zdążyłbyś przeanalizować sytuacje i wybrać najlepszą z możliwych opcji? Czy wystarczyłoby tobie czasu, aby zdecydować się na poświęcenie siebie samego, zajęcie miejsca ofiary? Tylko czy warto.
Jak szybko potrafiłbyś porównać wartość życia twojego i osoby mającej zaraz zginąć? Wystarczą wspomniane trzy sekundy? Przekonajmy się.
           Trzy.
Kasia podbiegła do rogu budynku i spoglądając co chwilę zza ściany zwracała na siebie szczególną uwagę. Lecz na zatłoczonej ulicy Nowigradzkiej, na której mieścił się sąd rejonowy o tej porze było na tyle tłoczno, aby nikt się tym specjalnie nie przejął. Nawet jeśli kogoś śledziła… cóż, detektyw to praca jak każda inna, mijamy tych ludzi być może każdego dnia. I nawet jeśli mecenas była brana za jednego z nich, fatalnego w swym fachu warto dodać, to żadna nowość.
Jej oczy urosły gdy dostrzegła swój cel poszukiwań. Chciała nawet puścić się za nim biegiem, lecz on zaczął iść w jej stronę, nieświadomie. Przywarła do ściany, kryjąc w ten sposób swoje drżące ze zdenerwowania ciało. Gdyby nie ilość ludzi na ulicy, zapewne usłyszałby jej ciężki oddech. W mgnieniu oka zerwała się, chwytając go za ramię, gdy prawnik mijał róg za którym się schowała. Przyciągnęła go do siebie, zaskakując mężczyznę swoją siłą.
- Katarzyna!?
- Gdzie moja córka! – patrzeli na siebie przez chwilę, on w oszołomieniu, ona w desperacji.
- Jaka… - zamrugał oczami, jakby sądził, że to wszystko tylko mu się wydaje.
- Matylda! Gdzie ją trzyma ten twój szef gangster! – wrzasnęła wściekła. – Wiem doskonale dla kogo pracujesz i przysięgam Ci, że zapłacisz mi za wszystko. Wy wszyscy gorzko tego pożałujecie! – mężczyzna zmarszczył czoło i wyrwał rękę z jej uścisku.
- Nie mam pojęcia o co mnie oskarżasz, ale groźby jakie kierujesz w moją stronę podlegają karze…
- Wiesz… - zatrzymała go. – wiesz ile dla mnie znaczy moja kariera? – przekręciła głowę w bok, jakby rzeczywiście oczekiwała odpowiedzi. – Tyle co twoja dla ciebie. A mimo tego to nic w porównaniu z tym ile znaczy dla mnie moje dziecko. Moja córka jest dla mnie najważniejsza. Mam już tylko ją. Jeśli odnaleźć ją oznacza poświęcić wszystko, to zrobię to bez wahania.
Prawnik rozejrzał się dookoła, cóż za paradoks –  sprawdzić czy ktoś go nie śledzi. Uspokoił się nieco znajdując w zasięgu wzroku tylko tłumy wychodzące z zakładów pracy i ludzi spieszących za tylko sobie znanymi sprawami, którzy wydawali się nie zauważać sprzeczki, jaka rozgrywała się pod gmachem sądu. Podszedł krok bliżej do prawniczki i raz jeszcze sprawdził kątem oka okolicę.
- Nic nie wiem – szepnął szczerze.
- Ale znasz tych ludzi. Daj mi jakiś punkt zaczepienia, a znajdę ich sama. – prychnął.
- Nie masz pojęcia na co się porywasz. – przez moment miała wrażenie, że walczył ze sobą, aby zdradzić jej coś jeszcze. Rozejrzał się kolejny raz, teraz krócej, ale uważniej. – Spotkajmy się w moim samochodzie za piętnaście minut. – prawie szepnął. Ruszył już z miejsca, lecz Kasia szarpnęła za jego marynarkę.
- Kim są ci porywacze? – syknęła, wiercąc w nim zdeterminowane spojrzenie.
- Nie tutaj! – jeśli jeszcze przed chwilą, ktoś miał wątpliwość co do jego przerażenia, teraz pozbył się tego uczucia definitywnie. Panika była nawet wyczuwalna. Cóż… dezodorant nie zawsze wygrywa walkę z potem. – Katarzyna! – był na straconej pozycji – Nie ufasz mi? – zmarszczył komicznie brwi.
- Dziwisz mi się? – uniosła jedną brew. Skapitulował.
- Dobrze. Tylko puść mnie. – skrzywiła się. – Powiem. – dodał dobitnie. Z wahaniem rozluźniła dłoń i czekała na informacje. Przetarł wierzchem dłoni mokre czoło i pociągnął powyciąganą marynarkę w dół.
- To jest koncern. – zmarszczyła brwi zbita z tropu.
- O czym ty mówisz? – po chwili przyszło jej na myśl, że Tomasz próbuje ją oszukać. – Nie próbuj mnie zwodzić, bo pociągnę cię na dno ty… - przyparty do muru wystrzelił dłonie w geście obronnym.
- Przysięgam! Narkotyki to tylko przykrywka, to jest mafia farmaceutyczna. Szukają lekarzy, którzy testują leki na pacjentach, badają ich reakcje na nie i wprowadzają ogromne ilości na rynek już legalnie. Wszystkie ślady przestępczej działalności znikają, mafia się bogaci, a lekarze zdobywają prowizje. – minął moment zanim dotarł do niej ten potok słów, wypowiedzianych w zaskakująco szybkim tempie. Cofnęła się od prawnika, który zawsze wydawał się jej tym, który tylko cudem ukończył prawo. Zawsze najgorsze sprawy, rzadko wygrane – i to jeszcze takie, których wstyd byłoby nie wygrać.
- I ty tym wszystkim koordynowałeś? – pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie! Katarzyno… - jego klatka piersiowa falowała, nie był w stanie na tym zapanować. – To nieszczęsny brat mojej żony. Uwierz mi.
- To skąd wiedziałeś o tym młodym chłopaku, którego skatowali? Po co mi o tym powiedziałeś?
- Z tego samego powodu, z którego ty pchasz się w sam środek tego bagna. Chcę bezpieczeństwa dla moich dzieci. – zacisnął usta, a jego oczy nie pozostawiały wątpliwości, że mówił szczerze. Zanim jednak Kasia zdążyła cokolwiek dodać, on umknął jej w tłumie zapracowanych ludzi, którzy tego dnia przemierzali miasto jakby nic wokół nie miało dla nich znaczenia.
          Dwa.
Wyobraź sobie proszę sytuacje, w której zostałabyś (bądź zostałbyś) zmuszony do przekroczenia swoich granic moralnych, bo bez wątpienia każdy takie ma. (Choć być też może tak, że mam tylko taką nadzieję.) Postawiony w sytuacji bez wyjścia, przyciśnięty do ściany. Możliwe że za takie działanie byłoby dane coś w zamian, bądź też COŚ ważnego tobie, ocalone byłoby od krzywdy. 
Ktoś. 
Weźmy to za punkt przyczepienia. Są dla nas ludzie ważni na tyle, by nie życzyć im złego. Są tacy dla których wskoczylibyśmy w ogień i w chwili ostatniego tchnienia uśmiechnęlibyśmy się wiedząc, że postąpiliśmy słusznie. Czasem wolelibyśmy wziąć cierpienie na siebie, jeśli tylko mielibyśmy taką szansę. Przykładów jest co nie miara. Począwszy od rodzica, patrzącego na swoje śmiertelnie chore dziecko, po bohaterów wojennych walczących za ludzi, z którymi jedyne co ich łączyło to język. Niesamowite do jakiego heroizmu jesteśmy w stanie się posunąć. Tylko czy granicą moralną, jaka wyznacza różnicę pomiędzy dobrym człowiekiem, a złym jest… może nie ocalenie, ale przynajmniej nie zabicie nikogo? To byłoby niesamowicie proste. 
Idąc za przykładem wojny – czy wiesz, że w komorach gazowych, po odkryciu pokrywy, dzieci leżały na samym dnie, na nich kobiety, a na samym wierzchu mężczyźni? Spoglądając w tę mogiłę ilu widzisz tam złych, a ilu dobrych? 
Niestety nie kieruje nami tylko umysł, jest też fizjologiczna potrzeba. Potrzeba snu, jedzenia, oddychania… życia. Bywa że instynkt przetrwania rządzi nami niczym dyktator. Kogo wtedy obchodzi co jest złe a co dobre. Walczysz ze śmiercią tak zaciekle, że nie starcza ci sił na moralność. Nawet gdybyś był aniołem. 
Falkowicz nigdy nim nie był, trzeba to szczerze przyznać. Za to z całą pewnością opowiadał się po ich stronie. I nawet jeśli teraz nie walczył, nie znaczy, że był zły. Jeśli popełni błąd, za który będzie musiał się obwiniać do końca życia... cóż, nawet święci grzeszyli. 
Profesor uniósł powieki, obrócił na bok ciężką głowę. Obok niego pracowała w niesamowitej ciszy maszyna, która oczyszczała jego krew z substancji, których nie była już w stanie pozbyć się jego przeszczepiona nerka. Zgięcie w którym miał założoną przetokę, widoczne było lekkie uwypuklenie. A w nie z kolei wkłuta jedna z igieł. Gdyby dotknął to miejsce można by wyczuć pod palcami coś w rodzaju „szumu”. Zła krew wypływała, wracała dobra.
Odwrócił głowę z powrotem na sufit. Dobra krew znowu nasiąknie szlamem, który będzie trzeba zebrać pojutrze. Niekończąca się wizyta w szpitalu. Do tego wieczne uczucie zmęczenia. Koszmar sprzed kilku lat znowu stanie się jego codziennością.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co oznacza wznowienie dializ. Nerka przestała pracować. Został wpisany do listy oczekujących na przeszczep. Drugi.
Nie był tym faktem jakoś bardzo przejęty. Było mu jedynie żal, że tę ostatnia nerkę otrzymał od Adama. Jego młodszy brat zostanie z tym obciążeniem do końca życia, a on… to jego i tak nie miało sensu. Był wdzięczny za to, że poznał swoją córkę. Najpiękniejszy czas jego życia, prawdopodobnie jedyny, spędził wychowując Matyldzie. Teraz kiedy przestał wierzyć, że ją odnajdzie, czuł jakby rozpadał się na kawałki. I było mu wszystko jedno. Żywy czy martwy, prawdopodobnie różnica będzie niewielka.
Przymknął powieki. Tak bardzo chciałby zniknąć już teraz. Siłą woli zatrzymać serce bijące w jego martwiej piersi. Zatrzymać oddech, byłby gotów nawet odejść w bólu. Czymże jest cierpienie fizyczne według psychicznego?
Za każdym razem powstrzymywało go dziwne uczucie. Otwierał wtedy oczy i napierał głęboko powietrza. Koncentrował się na miarowym pulsie łomoczącym w każdej części jego ciała. Było jeszcze jedno czego chciałby doczekać. Odnalezienia jej. Żywej lub… panicznie bał się tego co podpowiadał mu rozum. Miał przed oczami tamtą dziewczynkę, która mogła być jego córką. Tak bardzo skatowaną, że jego na pozór skamieniałe serce łamało się po raz kolejny. Dodał do tego informację o śmierci tego młodego chłopaka, który wciągnął jego córkę w szemrane interesy. Najgorszym było jednak to, iż nikt nie wysłał żądania okupu. Niepokoiło go to od samego początku Profesor byłby gotów zapłacić każdą cenę za swą latorośl, lecz obawiał się iż brak żądania opłaty za wolność Matyldy oznaczało najgorsze.
              Jeden.
Adam siedział w aucie zaparkowanym przed wskazanym adresem. Dom wydawał się zwyczajny, co było trochę dziwne. Z jakiegoś powodu spodziewał się choć odrobiny przepychu. Tymczasem posiadłość kojarzyła się raczej z ciepłem rodzinnym. Odłożył telefon, ostatecznie postanowił wezwać policję. Komisarz ostrzegł go, by poczekał na ich wsparcie, lecz Krajewski dostał jednoznaczne instrukcje od przestępców. Jeśli nie pojawi się sam, Matylda zginie. Tak więc zamierzał wejść do środka i mieć szansę na zobaczenie dziewczynki. Jeśli zrobiłoby się niebezpiecznie byłby na miejscu, przy swojej bratanicy. Gdy pojawią się specjaliści, dziewczynka będzie miała przy sobie kogoś, kto ją ochroni.
Robił to dla tej małej buntowniczki i brata. Andrzej nie mógłby jej teraz ocalić, nie w stanie w jaki się teraz znajdował. Ale wiedział, że Falkowicz poszedłby za nim na koniec świata. Przyszedł taki czas, że on musiał to zrobić za niego.



Jednak jeszcze jedna część. Powinna pojawić się na dniach. :)
Trzymajcie kciuki za wenę


wtorek, 4 września 2018

Broken. Drugi fragment części 21.

W ramach skromnej rekompensaty...

"Ciało pada na kolana, a potem uderza głową o podłogę, zakrywając zaskoczony wyraz twarzy ofiary. Huk ledwie ucichł odbijając się jeszcze od ścian, proch zasypuje nadgarstek oprawcy, będąc potem dowodem na to, iż była to osoba trzymająca broń, a w tempie kiedy owa dłoń opada, spod leżącego ciała wypływa lepka krew. Powoli, jakby serca wszystkich tam obecnych nagle zwolniły. "



Co mam powiedzieć... moja wena uleciała razem z potem jakiego przysporzyły nam te gorączki. 
Po prostu. 
Ale cały czas mam ogromną nadzieję, że spodoba się Wam zakończenie. Jeszcze nie wiem czy zmieszczę się w jednym rozdziale, ale do końca tygodnia pojawi się część. 

W związku z tym, że ma to być pożegnalny rozdział, nie chciałam pisać go na siłę. - to moje drugie wytłumaczenie opóźnienia :)

Ps. W związku z uśmierceniem Adama w serialu... zdradzę już pod rozdziałem. 

Wybaczcie mi i trzymajcie się ciepło. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Broken. Fragment rozdziału 21.



"Są dla nas ludzie ważni na tyle, by nie życzyć im złego. Są tacy dla których wskoczylibyśmy w ogień i w chwili ostatniego tchnienia uśmiechnęlibyśmy się wiedząc, że postąpiliśmy słusznie. Czasem wolelibyśmy wziąć cierpienie na siebie, jeśli tylko mielibyśmy taką szansę. Przykładów jest co nie miara. Począwszy od rodzica, patrzącego na swoje śmiertelnie chore dziecko, po bohaterów wojennych walczących za ludzi, z którymi jedyne co ich łączyło to język. Niesamowite do jakiego heroizmu jesteśmy w stanie się posunąć. Tylko czy granicą moralną, jaka wyznacza różnicę pomiędzy dobrym człowiekiem, a złym jest… może nie ocalenie, ale przynajmniej nie zabicie nikogo? To byłoby niesamowicie proste.
Idąc za przykładem wojny – czy wiesz, że w komorach gazowych, po odkryciu pokrywy, dzieci leżały na samym dnie, na nich kobiety, a na samym wierzchu mężczyźni? Spoglądając w tę mogiłę ilu widzisz tam złych, a ilu dobrych? "


Kiedy człowiek musi wcześnie stać, nachodzą go nocne przemyślenia. Tutaj mamy fragment z tego cyklu. Co jest takiego w ciemności, że w niej lepiej się myśli? 
Rozdział... chciałabym obiecać datę, ale już z datą opublikowania fragmentu pomyliłam się grubo. Dlatego to info pojawi się w komentarzu pod tym postem. 

Pozdrawiam ciepło!



wtorek, 17 lipca 2018

Broken. Rozdział 20



Za konsolą siedziała jedna z pielęgniarek, pochłonięta stosem dokumentacji medycznej, który miała wypełnić.

- Szukamy doktora Drozdy. – usłyszała przed sobą. Podniosła głowę i ujrzała dwójkę mężczyzn. Jeden młodszy i niecierpliwie spoglądający to na nią, to na mężczyznę który mu towarzyszył. Ten drugi był zapewne nieco starszy. Elegancki, ale przygarbiony. Do tego był podejrzanie blady, co dało kobiecie powód by sądzić, że widzi przed sobą nowego pacjenta jej oddziału.
- Niestety jest na zwolnieniu. – wstała, chwytając za telefon. – Ale powiadomię doktor Gawryło, ma dzisiaj dyżur.

- Proszę mu powiedzieć, że czeka na niego profesor Falkowicz. – Podkreślił nazwisko, licząc na przyspieszenie spraw.

Rzeczywiście tak było. Piotr, gdy usłyszał od pielęgniarki kto czeka na jego przyjęcie, zostawił swoje dotychczasowe zajęcia. Znał historię chorobową pacjenta, by domyślać się z czym może przychodzić oraz samego Andrzeja, by wiedzieć że sprawa musi był nagląca skoro on sam zgłosił się do niego po pomoc.

Opuścił swój gabinet i na końcu korytarza ujrzał dwoje oczekujących mężczyzn. Krajewski trzymał dłonie na biodrach, obserwując siedzącego na krześle brata, a kiedy dostrzegł Piotra, opuścił je patrząc na lekarza z nadzieją. Andrzej podniósł głowę dopiero kiedy Gawryło stanął obok.

- Kopę lat, przyjacielu. – na twarzy profesora błysnęło coś na kształt wymuszonego uśmiechu, lecz po chwili zniknęło. Zastąpiło go zmęczenie. Blady, pochylony, skupiony wyłącznie na pobudzaniu do wentylacji płuc.

- Dobrze się trzymasz. – Gawryło poprosił kobietę by poszła po wózek dla profesora, a gdy tylko wróciła pomogli Andrzejowi przejść na niego. Potem ruszyła cała lawina procedur przy przyjęciu. Wywiad uzupełniający dokumentację medyczną, pobranie podstawowych parametrów oraz krwi, zwieńczając wszystko złożeniem wkłucia dożylnego.

Falkowicz poddawał się wszystkiemu nie do końca będąc świadomym co się wokół dzieje. Podawał dłoń, kiedy o to prosili; przechodził, gdy to było potrzebne. Myślami wędrował zupełnie gdzie indziej, był przy swojej córce. W wyobraźni widział jej twarz, szeroko otwarte ze strachu oczy, w których zbierały się łzy. Niemal czuł jej strach i samotność. Matylda była gdzieś tam, czekała na pomoc. On jako rodzic powinien chronić swoje dziecko. Odganiać od niego demony, przyjmować wszystkie ciosy na siebie, bo to że ich nie przyjmował – paradoksalnie – zabijało go. Dobijało go poczucie własnej beznadziei.

*

Kobieta siedziała w kącie swojej sypialni. Obok niej ciągnące się od podłogi po sam sufit okno, niemal zajmowało całą powierzchnię ściany. Gdyby ktoś chciał ją teraz obserwować, miałby ułatwione zadanie. Wystarczyła by zwykła lornetka, nawet wersja dla dzieci, by dostrzec jej strapiony wyraz twarzy. Bo w końcu myślała trzeźwo. Tabletki jakie przyjmowała nie pozwalały jej zebrać myśli. Bez nich nie czuła się już śpiąca. Wbrew oczekiwaniom, tylko bardziej ją przytłaczały, zabierały jasność umysłu. Kobieta z jej wojowniczym duchem była jedynie uwięziona w ciele bezradnej matki. Teraz mogła rozważać wszystkie opcje jakie przyszły jej do głowy. Zastanawiała się nad motywami przestępcy – zawsze jakieś są. Te choć pozornie oczywiste, nie zgadzały się w pewnych aspektach. Po prostu albo nie wiedzieli wszystkiego, albo mafia nie działa logicznie. A to zdarzało się tylko wtedy, gdy osoba nią zarządzająca jest nie w pełni poczytalna, co nie bez powodu tak trudno udowodnić w sądzie.

Motywy.

Próbowała poskładać w myślach fakty. Matylda poznała się z chłopakiem, który był w pewnym sensie zamieszany w mafijne interesy. Handlował ich narkotykami, rozprowadzał niewielkie w stosunku do skali przestępczej ich ilości. Nie mógł być zatem nikim ważnym dla tak poważnej organizacji. Niedoświadczone i tak młode jednostki zawsze są ryzykiem. Musieli być chyba tego świadomi.

W wyniku postępowania wpadło paru członków gangu. Wszyscy tej samej rangi co nieszczęsny znajomy jej córki, Szymon. Na policji zeznawała wtedy między innymi on i Matylda. Powiedzieli coś co mogłoby wzbudzić chęć zemsty na którymkolwiek z nich? Czy ich zeznania przyczyniły się do aresztowań? Ale to cały czas były wyroki dla członków najniższego szczebla – nie znających źródła szajki narkotykowej. Pytanie czy ryzykowaliby tak zorganizowanym porwaniem jej dziewczynki i morderstwem tego nastolatka.

Nie mogła w to uwierzyć. Za dużo spraw sądowych przeprowadziła, o zbyt wielu słyszała, by teraz uwierzyć w te poszlaki.

Przychodziła jej do głowy jedna opcja, ale tej nie chciała przyjąć do świadomości. Gorączkowo szukała jakiejś innej przyczyny. Bo inną przyczyną tej brutalności wobec dwójki młodych znajomych mogło być to, iż oboje byli świadkami czegoś, czego nigdy nie powinni zobaczyć. Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie, a na ich nieszczęście zostali przyłapani. Ale Kasia odrzucała od siebie tę ewentualność. Bo to by oznaczało, że jej córka miała takie same szanse na powrót do domu jak jej znajomy Szymon.

Zamyślona zmarszczyła brwi patrząc przez chwilę nieruchomo przed siebie. Zacisnęła pięść, wbijając za długie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, aż pobielała skóra. Po chwili znowu się zaróżowiła, bo dłoń chwyciła w pośpiechu torebkę. Ściągnęła z wieszaka jakiś sweter i sprawdziła czy w jej torbie jest wszystko czego potrzebuje. Otworzyła po cichu drzwi na korytarz i próbowała nasłuchiwać odgłosów z parteru. Nie było słychać Andrzeja ani Adama, ale nie widziała przecież przez okno żeby ci wrócili do domu. Zatem została tylko Wiktoria - jej osobista pielęgniarka, kucharka i ochroniarz. Bose stopy pozwoliły jej na niemal bezgłośne pokonanie schodów. Wyjrzała ostrożnie w stronę kuchni, skąd dochodziły odgłosy stukającego o siebie szkła. Consalida wykładała szklanki ze zmywarki do szafki. Wykorzystując hałas oraz to że Wiki stała odwrócona tyłem, Kasia bez problemów dotarła do drzwi wyjściowych. Dopiero teraz pomyślała o tym, że mogła zamówić taksówkę. Ale tak było nawet lepiej. Auto pod domem mogło wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie. Postanowiła pokonać jedną przecznicę i tam poczekać na kierowcę. Im mniej osób wiedziało o jej zamiarach tym lepiej. Tym bardziej, że zamierzała spotkać się z jej znajomym, który mógł być bliżej całego procederu, niż wszystkim się zdawało.

*

- Wstawaj – ktoś targnął ramieniem dziewczynki i zmusił ją do powstania na nogi. Zaspana nie wiedziała co się dzieje, a kiedy w końcu skoncentrowała swój zaspany wzrok na mężczyźnie obok, nie myśląc wiele postanowiła wykorzystać okazję.

- Dokąd mam iść? – z bratem Szymona nie nawiązała żadnej nici sympatii, ale przynajmniej wiedziała czego może się po nim spodziewać. Przede wszystkim tego, że nie zrobi jej krzywdy. Tak jedynie przeczuwała, ale postanowiła ryzykować. Co miała do stracenia? Jej tata zawsze powtarzał, że wrogów lepiej mieć blisko. Dopiero teraz zrozumiała znaczenie tego słowa. Należy być blisko, by szybciej wiedzieć, kiedy zbliża się niebezpieczeństwo. Mężczyzna był jej jedyną szansą na dowiedzenie się czegokolwiek. Świadomość w jakiej pozycji się znajdowała dawało poczucie… powiedzmy, że bezpieczeństwa.

- Co oni chcą ze mną zrobić? – wydzierała mu ramie z uścisku, na darmo. Jego chwyt był tak silny, że aż odcinał jej dopływ krwi do dłoni, w której zaczynały boleśnie mrowić palce. – Proszę! Powiedz mi co się dzieje! – Zza pasm rozczochranych włosów opadających niedbale na twarz pobłyskiwały łzy.

- Się przekonasz. – pociągnął nią tak mocno, że omal nie upadła na kolana.

Znalazła się przytulnym salonie. Regały z książkami ciągnęły się po sam sufit. Jasne kolory połączone drewnem dominowały, a w centralnym miejscu znajdował się kominek. Obok niego stał fotel, który zajmował potężny mężczyzna. Jego łysina oraz czarne ubrania wyglądały niemal groteskowo w połączeniu z całym tym wnętrzem. Przez chwilę przeszło jej na myśl, że został zmuszony do mieszkania w tym domu przesiąkniętym wydawałoby się ciepłem rodzinnym. Na tę myśl zadrżała. Mama z kolei zawsze jej mówiła, że boimy się tylko tego, czego nie znamy. Otóż to. Nie wiedziała czego mogła się spodziewać. Ten facet wyglądał na nieprzewidywalnego. Nie było nic, co mogłoby jej sugerować jego zamiary w stosunku do niej. Tliła się w niej jedynie mała iskra nadziei na to, że nie zrobią jej krzywdy.

- Posadź ją. – usłyszała. Pchnięcie w plecy i znalazła się na ogromnej kanapie. Nogi ledwie wystawały jej za brzeg mebla, do tego śmierdział on kurzem. Skrzywiła się i skuliła, zajmując najmniejszy skrawek siedzenia. Z przerażenia, a może przez ten nieprzyjemny zapach, ledwo oddychała. Serce waliło jej jak młotem, aż mogła niemal zlokalizować każdą tętnicę w jej ciele. Wzrok wbiła we własne kolana, bała się potwornie spojrzeć na twarz któregoś z tam przebywających przestępców.

- No – zobaczyła, że facet który do niej mówił trzymał w dłoniach jabłko i nożyk. Z niesamowitą dokładnością strugał czerwoną skórkę wokół ogonka. – Jak ci się podoba w domu moich rodziców? – wdech, jak ciężko było jej wtłoczyć powietrze do płuc. Może dlatego, że było gęstsze od dryfujących w nim roztoczy. – Pojechali na wakacje. Do licha, należał się staruszkom odpoczynek. – kontynuował, nie zwracając uwagi na jej milczenie. – Chociaż musiałem ich do tego… przekonać. – dałaby sobie rękę uciąć, że uśmiechnął się mówiąc ostatnie słowo, a wraz z nim kilkoro jego pracowników. – Musieliśmy zmienić miejsce przez twoich starych. – w dalszym ciągu krążył nożykiem wokół jabłka, tnąc idealnie pod czerwoną warstwą. – Gliny deptały nam po piętach. Przez moment było gorąco. Twoja matka musiała mieć niezłe wtyki, zaangażowali najlepszych speców. – Matylda uśmiechnęła się w duchu na te słowa. Była nadzieja, że ją odnajdą. Wiedziała, że ściągną ją do domu. – Ale na szczęście my też je mamy. – jakby wyczuwał zmianę jej nastroju. – Zacierają ślady tam gdzie potrzeba. Jesteśmy tak daleko w przodzie, że aż się za nami kurzy. – Skórka opadła na podłogę pod jego stopami. Uciął kawałek miąższu i podtrzymując go na ostrzu zbliżył do ust. – Mogą nam naskoczyć. – ugryzł, ukazując im pobłyskujący w świetle dnia srebrny ząb.

- Lubisz filmy? – skierował w nią ostrze noża. Jej gardło jakby ścisnęła pętla. Ten w milczeniu uciął kolejny kawałek i patrząc na nią jadł w spokoju. Wydawało się, że czeka na jej odpowiedź, ale po chwili kontynuował. – Tam gangsterzy często posyłają bliskim więźnia palec… - machnął nożykiem w powietrzu, po czym zamyślił się na chwilę. – czasem całą rękę. Bywa, że głowę, ale nie masz się czego bać. – jabłko pomniejszyło się o kolejną porcję. – Brzydzę się widokiem kości. – wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia. – Ale musieliśmy im dać znać, że jesteś z nami, bezpieczna. Dlatego podesłaliśmy im innego dzieciaka. – ostrze utkwiło w połowie jabłka. – To chyba ma sens, no nie? – przez chwile myślała, że naprawdę się nad tym zastanawia. – No w każdym razie twoi starzy wiedzą, że trzeba nas traktować poważnie. – Widziała już pestki, które prawie wypadły na drewniany parkiet.

Zajęty na moment wycinaniem resztek jadalnej części ,nie zwracał uwagi na grobową ciszę ,jaka panowała w salonie. Matylda nie do końca rozumiała, co właśnie jej powiedziano. Nie zdawała sobie sprawy z tego jaki los spotkał przypadkową dziewczynkę, która miała być swego rodzaju ostrzeżeniem dla jej rodziców. Nie bez powodu wybrano przecież nastolatkę podobną do córki Falkowicza. Wiedziano, że identyfikacja będzie niezbędna i postarano się o to, by w pierwszej kolejności dokonał jej rodzic Matyldy.

Ogryzka spadła na podłogę, tuż obok obranej skórki. Mężczyzna podniósł się z fotela i nie patrząc na to co ma pod nogami przeszedł kawałek, by zbliżyć się do dziewczynki.

- Twój kolega… Jak on miał na imię? – zwrócił się do kogoś w pomieszczeniu.

- Szymon. – usłyszała głos jego brata. Był jakiś dziwny, przysięgłaby że dostrzegła w nim cierpienie. To było nie możliwe, do tej pory nie zauważyła, żeby ten przejął się stratą swojego młodszego brata.

- Ta, on. – mało obchodziło go jak miał na imię. – Dzieciak zdążył powiedzieć mi jak się nazywa twój ojciec. Masz szczęście mała, dzięki temu udało się nam z nim skontaktować. Przyjedzie po ciebie. I jeśli potrafi podejmować dobre decyzje… - zatrzymał się na chwilę licząc, że nastolatka w końcu spojrzy mu w oczy. – kto wie, może się nawet polubimy?

*

- Do kogo mam zadzwonić? – Adam, który jakiś czas temu stał przed tym samym dylematem i wtedy wybrał telefon do Aldony, teraz nie wiedział czy to był odpowiedni wybór. Trzymał w dłoni komórkę i korzystając z tego, że tym razem Andrzej jest przytomny, patrzył na niego licząc na odpowiedź.

- Do żadnej.

- Któraś musi wiedzieć, że tutaj jesteś.

- Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale ty mi wystarczysz. – Adam zastanowił się przez chwilę czy właśnie usłyszał coś miłego, czy może jednak zwykły sarkazm. Z Falkowiczem nigdy nie było wiadomo. – Usłyszę tyle kazań, jakby były tu obie.

- Matylda na pewno przekaże mamie, więc chyba wybór jest prosty. – stojący obok z kartą pacjenta Piotr, nie bardzo rozumiał sens rozmowy obu mężczyzn. Nie wiedział też dlaczego swoimi słowami wywołał takie napięcie u obu chirurgów. – Powiedziałem coś nie tak? – zmieszał się lekko.

- Adamowi chodziło o Kaśkę i Aldonę, moją… partnerkę. – odparł zaskakująco pewnie siebie. Nie miał już siły ukrywać przed wszystkimi, że związał się z inną kobietą. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wyczerpujące było to dla niego.

- Stary… - Gawryło pokiwał głową, jakby wszystko złożyło mu się w logiczną całość. – Teraz już wiem, co cię doprowadziło do tego stanu. – kiwając głową, uśmiechają się pod nosem, rozłożył wyniki badań krwi dawnego przyjaciela. – Jedna potrafi wyssać z faceta życie, a ty zająłeś się dwoma. – zaśmiał się. – Nic się nie zmieniłeś.

- Jak wyniki? – odezwał się Andrzej, kiedy jego młodszy brat miał się odezwać.

- Niepokojące.

- Jestem profesorem medycyny i rozmawiaj ze mną jak z profesorem medycyny. – Andrzej podciągnął się wyżej na łóżku, poprawiając zagięty aparat kroplówki.

- Sód, potas, mocznik, kreatynina mocno podwyższone. Na badanie moczu musimy jeszcze chwilę poczekać, ale sam widzisz że nerka nie pracuje. – Falkowicz zacisnął usta. Wstrząsnęło nim to, mimo że spodziewał się najgorszego.

- Nerka została odrzucona. – sam postawił sobie diagnozę. Oparł głowę o poduszę za nim, czując jak napięte mięśnie karku rozluźniają się pod wpływem oparcia.

- Wszystko wskazuje na niewydolność. Ale żeby stwierdzić czy została odrzucona, musimy zrobić więcej badań. – Piotr zmarszczył czoło, patrząc przez chwilę na Andrzeja. Pamiętał doskonale przeszczep Falkowicza, wiedział ile trzeba było walczyć o powodzenie całej operacji, o życie tego faceta. Nie chciało mu się wierzyć, że ten tak po prostu zapomniał o lekach, nawet mając na głowie dwie kobiety. Musiało być coś jeszcze.

Spojrzał na Adama, wyjaśniając mu swoją dalszą opinie na temat leczenia.

- Może jesteśmy na etapie odwracalnym, etapie odrzucania – kontynuował, spoglądając na Falkowicza. – Musimy mieć nadzieję.

- Czasem nadzieja ta za mało. – pacjent mruknął jakby do siebie, wywołując zdziwione spojrzenie jego lekarza. Piotr posłał Adamowi pytające spojrzenie, a ten dał mu znak głową, by wyszli z sali.

- Co to było? – wskazał kciukiem na drzwi do sali przyjaciela. Adam potarł palcami czoło tak mocno, jakby liczył na pobudzenie szarych komórek. Po takim dniu były one niemal martwe.

- To… - przymknął na chwilę oczy, naprał powietrza i postanowił opowiedzieć bez ubarwiania jak wyglądał ich ostatni tydzień oraz w jakich okolicznościach jego brat stracił przytomność. Gawryło słuchał w milczeniu niedowierzając i zarazem rozumiejąc zachowanie Andrzeja. Wszystko nabrało sensu, kawałek układanki wskoczył na odpowiednie miejsce i w końcu widział obraz w całości.

- Słuchaj, może ja go powinienem przeprosić?

- Wątpię, żeby akurat tym się przejął. – Telefon Adama odezwał się. Niechętnie odczytał wiadomość, jaką otrzymał od nieznanego mu numeru.

„Warszawa, ul. Browarna 27. Bądź pod tym adresem za dwie godziny, a odzyskasz swoja córkę.”






Szymon podał nazwisko ojca Matyldy. Tylko czy na pewno odpowiednie? Co nieco zaczyna się składać, co nieco zaczyna się wyjaśniać. 
Postanowiłam też przypomnieć jak to się zaczęło. 
Niedługo pokaże jak się zakończy. :)
Mam nadzieje, że część się podobała.

Trzymajcie się ciepło! Do następnego :)