piątek, 29 grudnia 2017

Broken. Rozdział 14.

Wdech... i życzę miłego czytania


Chirurg musi być twardy i opanowany. Musi wytrzymywać napięcie, zachowywać skupienie i najwyższą koncentrację w sytuacjach maksymalnie stresujących. W końcu od jego dłoni i umysłu zależy czyjeś życie. Czyjeś być albo nie być. Życie bądź śmierć. Bo dopóki pacjent żyje, nadal jest szansa. I trzeba walczyć o niego wszelkimi możliwymi sposobami, za wszelką cenę przytrzymać go przy ziemskiej egzystencji. Wykorzystać całą zdobytą przez ludzkie odkrycia wiedzę i od tego w jakim stopniu ją znamy, zależy czyjś los.
To wszystko jest na barkach zwykłego człowieka, którego zwiemy lekarzem. Są lepsi lub gorsi, choć wszyscy oczekujemy że będą doskonali. W każdym calu. Powierzamy im bliskie nam osoby, nie rzadko siebie samych. Tymczasem - niespodzianka - to nie są Bogowie. Popełniają błędy, bywają wadliwi. Zdarzają się pomyłki, do których dojść nigdy nie powinno.
Czy zatem złym byłoby osądzać ich winnym czyjejś śmierci? A to przecież zawód jak każdy inny. Tylko wyobraźcie sobie, że za każdym razem kiedy kasjerka  źle podlicza resztę, umiera człowiek.

Siedział tak już od dobrych kilkudziesięciu minut, załóżmy że było ich dwadzieścia. Przez ten czas patrzył przez siebie, ludzie przechodzący gdzieś w zasięgu jego wzroku zlewali się w jedną szarą maź. Nic nie było wyraźne, może nawet miasto świeciło pustkami? Z takim poziomem koncentracji nie zauważyłby tego.
- Andrzej! - wzdrygnął się na, zerkając w końcu na siedzącą obok niego dziewczynki.
- Już jedziemy Matyldziu. - sięgnął kluczyki wsadzone do stacyjki. Przekręcił je, a silnik auta zawarczał. Nadal był zamyślony i nieobecny, do tego stopnia, że o mało nie wymusił pierwszeństwa, kiedy włączał się do ruchu, zjeżdżając z zatoczki obok jakiegoś przystanku autobusowego.
- Zabijesz nas. - odezwała się niezadowolona, kiedy dźwięk klaksonu drugiego auta ucichł. - A wtedy już serio nie uwierzę, że mnie kochasz. - jednocześnie obserwując już uważniej drogę, uniósł jedną brew zaintrygowany słowami córki.
- Dopiero wtedy? - gdzieś w głębi duszy ulżyło mu słysząc tę, bądź co bądź, ale uwagę. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Rodziny się nie wybiera. - po raz pierwszy od bardzo długiego czasu uśmiechnął się szczerze.
Matylda zacisnęła usta, zastanawiając się czy może zapytać o coś jeszcze. Zerknęła na niego wyjątkowo nieśmiało, szukając wskazówki, czy to aby na pewno dobry czas na poważniejsze pytania. Choć... prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z tego jak delikatne sprawy chce poruszyć. Być może nawet bolesne. Nie miała prawa wiedzieć o tym co tak naprawdę skrywała przeszłość jej ojca, bo ten nigdy nie był skory do opowiadania o niej. Ucinał opowieści, zawsze miało się wrażenie że są one niedokończone. Częściej wspominał matkę, gdy natomiast mówił o ojcu w jego oczach było coś dziwnego.
Dlatego nie wiedziała czy może pytać. Czasem podświadomość i przeczucia podpowiadają nam więcej niż jesteśmy w stanie ogarnąć rozumem.
Ale tkwił w niej drugi instynkt - dziecięca ciekawość. Jak się później okazało, była silniejsza, niż przeczucia.
- Opowiedz mi coś o dziadku. - spojrzał na nią krótko zaskoczony tą prośbą.
- Skąd ta nagła ciekawość, hm?
- Adam mi trochę opowiedział. - Falkowicz przytaknął, rozumiejąc z czym ma do czynienia. Znał podejście brata do rodzinnych legend i było to zrozumiałe. Sam Andrzej przecież opowiadał mu o ich rodzicu w taki sposób, aby chłopak mógł choć w wyobrażeniach wykreować jego idealny obraz. Tylko to mu pozostało, dlaczego więc miałby psuć tę wizję wszystkimi bolesnymi wspomnieniami?
A rzeczywistość niestety nie była taka kolorowa.
- Opowiem jak poprawisz dzisiaj te matematykę. - zatrzymał się na miejscu parkingowym pod szkołą. Spojrzał na nią, czekając aż ta zbierze się do wyjścia, lecz ta uparcie nadal tkwiła w środku auta.
- Tato? - zerknęła na niego w końcu. - Dlaczego jesteś z Aldoną, skoro nie chcesz dać mamie rozwodu? - zbity z tropu uniósł wysoko brwi. - Mam cienkie drzwi. - wzruszyła ramionami, skubiąc na kolanach paznokcie. Idealnie już czyste płytki, zaczęła aż oddzielać od skóry i gdzieniegdzie ranić. Tak bardzo zaabsorbowana tym zajęciem, nie potrafiła mimo wszystko znieść oczekiwania na ważną dla niej odpowiedź.
- Posłuchaj mnie... - zaczął zaskakująco spokojnie. Jego głos był niemal na granicy z szeptem, ton ostrożny, myśl ważyła każde wypowiedziane słowo. Lecz nawet będąc w pełni uważny, nie mógł mieć pewności, że dziewczynka odczyta coś nie po jego myśli. - Jestem z Aldoną, bo... - zawiesił na chwilę głos. - właściwie nie mam pojęcia dlaczego. - Matylda przekręciła energicznie głowę w jego stronę. - Ale chyba nie muszę, bo bardzo mi zależy żeby ze mną została. A to wiele.
- A mama? - uniósł brwi
- A twoja matka jest uparta, wiecznie musi stawiać na swoim, po trupach dąży do celu... - wymieniał na jednym wydechu.
- Ona mówi to samo o tobie. - Matylda przewróciła oczami. - A to oznacza, że jesteście tacy sami. - otworzyła w końcu drzwi, wpuszczając do środka mroźne powietrze. - To dopiero wiele.
*
- Po co te tajemnice? – zajęła miejsce naprzeciwko mężczyzny. Od razu dostrzegł ją kelner i podszedł do nowo przybyłej klientki. Kasia odebrała podaną jej kartę dań, darząc go jedynie krótkim, nikłym uśmiechem.
- Na początek musisz wiedzieć, że to co teraz usłyszysz, nie może wyjść poza naszą dwójkę. – zerknęła na niego zza menu, marszcząc brwi. 
- Co się dzieje? – odłożyła kartę na biały obrusek i pochyliła się nad stołem.
Mężczyzna rozejrzał się dyskretnie po restauracji, szukając skierowanych w jego stronę oczu. Mimo, że o tej porze lokal był niemal pusty, on nadal miał wrażenie, że wynosząc takie informacje, mógłby mieć kłopoty. Był zwykłym prawnikiem, nigdy nie miał do czynienia z tak poważnymi sprawami. Dotychczas głównie prowadził przyznawane mu sprawy z urzędu. A i te nie rzadko potrafił przegrywać. Dlatego nie był nazbyt szanowany w swoim gronie zawodowym.
- Do prokuratora dotarła informacja o śmierci jednego ze świadków tej… - rozejrzał się raz jeszcze, pochylając się przy tym bardziej nad stolikiem. – sprawy, w którą była wplątana twoja córka. – Smuda pozbyła się wszelkich resztek kpiącego uśmiechu. Przez chwilę sparaliżował ją strach, lecz już za moment wróciła prawniczy chłód. Miewała do czynienia z groźnymi przestępcami. Wiedziała, że często kończy się na strachu. Wolała wiedzieć więcej i drżeć dopiero wtedy kiedy sytuacja okaże się naprawdę niebezpieczna. Nie mniej jednak we wszystko wplątana była jej Matylda. Strachu o nią nie mogła tak po prostu się pozbyć.
- W jakich okolicznościach zginął ten świadek?
- Zginął!? Hah! – żachnął, może zbyt głośno. Znowu obejrzał się, trochę bardziej nerwowym ruchem niż wcześniej i dokończył pochylając się w stronę kobiety. – Tego dzieciaka zamordowali z zimną krwią. – uderzył dwa razy palcem z stół, jakby chciał wystukiwać rytm swoich sensacji.
- Skąd masz te informacje? – czuła jak po jej plecach, wzdłuż linii kręgosłupa spływa kropla potu. – Wiesz który to?
Mężczyzna, choć miał tak przestraszoną twarz, że w danym momencie bardziej pasowałoby określenie „chłopiec”, cofnął się lekko, zaciskając kciuki w bladych pięściach.
- Pamiętaj, nic nie wiesz. – powtórzył, odsuwając od siebie brudną filiżankę. Zimna herbata zakołysała się w niej, pozostawiając na ściankach brązowy nalot. – Z nikim nie rozmawiałaś. To niebezpieczni ludzie.
- Kogo zabili? – pochylając się nad stołem, złapała  go za mankiet. Ścisnęła w dłoni materiał, powstrzymując mężczyznę przed ucieczką. – Tutaj chodzi o moją córkę, Tomek. – jego szeroko otwarte oczy, utkwiły w niej na ten moment wahania.
- Szymona Wojczaka. – odparł na granicy szeptu i wyrwał przedramię z jej uścisku, dając sobie szansę na szybkie opuszczenie restauracji.
*
- Daisy, skarbie, gdzie jest Adam? - parkingu szpitalnym pojawił się Andrzej i gdy tylko wysiadł z auta, od razu zauważył swoją ulubioną instrumentariuszkę przed budynkiem.
- Podobno u pana w gabinecie, profesorze. - dziewczyna uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Była świadkiem całej sytuacji jaka zdarzyła się tego poranka.
Falkowicz minął ją w pośpiechu, zapominając o słowie podziękowania i ruszył od razu w kierunku gabinetu, który niegdyś zajmował. Pociągnął za klamkę, bez zbędnych ceregieli i dostrzegł brata, siedzącego w jego skórzanym fotelu. Profesor zamknął za sobą drzwi i rzucił na małą czerwoną kanapę obok drzwi swoją teczkę. Włożył obie ręce do kieszeni spodni i przyjrzał się żałosnej twarzy Krajewskiego.
- Na drugim roku pomyliłem dawkę leku. - zaczął z miejsca. Adam podniósł głowę, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności Falkowicza w pomieszczeniu.
- Mam się przez to poczuć lepiej? - starszy zlekceważył tę uwagę i kontynuował, jak gdyby nikt mu w tym nie przeszkadzał.
- Pacjent dostał wstrząsu i wpadł w śpiączkę z której nigdy się nie wybudził. - zatrzymał się na chwilę, by zwrócić uwagę brata. - To był pierwszy pacjent, którego zabiłem.
- Zabiłeś kiedyś dzieciaka? - Adam zacisnął zęby, a razem z nimi pięść, która teraz leżała na blacie biurka.
- Ty go nie zabiłeś. Był już martwy kiedy do mnie zadzwoniłeś. - zamilkł znowu i jakby przemyślał swoje słowa, bo po chwili dodał łagodniejszym tonem. - Nie jesteśmy bogami, braciszku. A ludzie są śmiertelnikami.
Krajewski westchnął głęboko, a z wydechem jego klatka piersiowa jakby się zapadła. A on pozostał przygarbiony, jeszcze nędzniej wyglądający.
- Choć, zabiorę cię do domu. I tak już się do niczego dzisiaj nie przydasz.

Ciągnąc za sobą wrak człowieka, bo właściwie tak to wyglądało, Falkowicz dotarł w końcu na parking, gdzie w pośpiechu zaparkował swoje auto. Otworzył je automatycznym pilotem i zatrzymał się jeszcze przed pojazdem, by odebrać połączenie od Kaśki.
- Jesteś blisko szkoły? - zaczęła od razu.
- Ciebie też miło słyszeć. - burknął pod nosem, patrząc jak brat zajmuje miejsce pasażera. - A co tym razem zmalowała nasza latorośl?
- Zabierz ją stamtąd. Natychmiast. - zmarszczył brwi.
- Kasieńko, Matylda zda tę matematykę. To jest moja krew. - uśmiechnął się dumnie pod nosem.
- Zabierz ją stamtąd do cholery! - dopiero teraz wyczuł powagę sytuacji. - Zabili tego chłopaka, tego który kolegował się z Matyldą i wciągnął ją w tę całą sprawę. - dodała na wpół łamiącym się głosem. - Andrzej... - szepnęła w płaczu. - Boję się, że coś jej grozi.
Nie ma rzeczy, którą można by porównać do strachu o życie własnego dziecka. Bo jest on większy niż ból przy rozdzieraniu ciała, trwalszy, niż trauma po przeżyciu kataklizmu. Jest większy i trwalszy bo utrzymuje się z nami do końca naszych dni. Nawet gdy dziecko jest bezpieczne mamy w pamięci te chwile, kiedy nasza pociecha mogła zginąć. Ból niemal fizyczny wypala nas do tego stopnia, że niemal umieramy w środku, jakbyśmy chcieli umrzeć za nasze dziecko.




Liczę się z tym, że mogą być błędy. Ale poprawie je jutro ;)



sobota, 9 grudnia 2017

Broken. Fragment rozdziału 14.


"Chirurg musi być twardy i opanowany. Musi wytrzymywać napięcie, zachowywać skupienie i najwyższą koncentrację w sytuacjach maksymalnie stresujących. W końcu od ich dłoni i umysłu zależy czyjeś życie. Czyjeś być albo nie być. Życie bądź śmierć. Bo dopóki pacjent żyje, nadal jest szansa. I trzeba walczyć o niego wszelkimi możliwymi sposobami, za wszelką cenę przytrzymać go przy ziemskiej egzystencji. Wykorzystać całą zdobytą przez ludzkie odkrycia wiedzę i od tego w jakim stopniu ją znamy, zależy czyjś los.
To wszystko jest na barkach zwykłego człowieka, którego zwiemy lekarzem. Są lepsi lub gorsi, choć wszyscy oczekujemy że będą doskonali. W każdym calu. Powierzamy im bliskie nam osoby, nie rzadko siebie samych. Tymczasem - niespodzianka - to nie są Bogowie. Popełniają błędy, bywają wadliwi.
Czy zatem błędem byłoby osądzać ich winnym czyjejś śmierci? A to przecież zawód jak każdy inny. Tylko wyobraźcie sobie, że za każdym razem kiedy kasjerka  źle podlicza resztę, umiera człowiek."



Widzicie wiele takich rozmyślań w moich opowiadaniach. Nie liczę na to, żeby każdy z Was będzie zgadzał się z nimi. Jedyne na czym mi zależy pisząc je, to skłonić Was do spojrzenia z innej perspektywy.

Bywa, że ja sama nie zgadzam się z tym co piszę. Co mam na myśli? Dajmy na to moja bohaterka poddaje się aborcji. I rozmyśla nad tym jak zniszczyłaby sobie życie mając to dziecko. Wchodzę w jej skórę i opisuję co ona czuje. Piszę "Przecież to dziecko i tak byłoby nieszczęśliwe. Czy nie lepiej byłoby więc oszczędzić mu takiego życia i takiej matki?". A prywatnie mam na ten temat kompletnie odmienne zdanie.

Może to empatia. Ale staje się nieznośna, kiedy seryjny morderca staje się w mojej głowie biednym chorym człowiekiem, któremu być może nigdy nie zdiagnozowano guza mózgu, który wydzielał hormony odpowiedzialne za jego agresję...
I jak takiego nienawidzić?



Tyle prywaty. Do następnego!
Pozdrawiam :)










wtorek, 5 grudnia 2017

Broken. Rozdział 13

Dla Patrycji, W., O.H. i tych anonimów...

Kłamstwo miewa różne imiona. Czasem nazywamy je "dla dobra wyższego", a bywa także, że jest "niewielkim nagięciem prawdy", lub tłumaczy się je słowami "przecież nie pytałeś".
Kłamiemy z przyzwyczajenia, kłamiemy ze strachu przed reakcją bliskiej osoby. Nie istotne... rzecz w tym, że kłamstwo zawsze nim pozostanie. Nie ważne jak piękną wymówkę znaleźlibyśmy dla poparcia naszego oszustwa.
*
Przekręcił się w szerokim łóżku, materac szelestem zdradził jego zdawałoby się dyskretny ruch. Aldona spała jednak nadal, przynajmniej tyle wywnioskował po spokojnie rozprężającej się klatce piersiowej. Leżała tyłem do niego, jak najdalej od jego ciała. Blond włosy spływały po pościeli, a bordowe ramiączka były ledwie widoczne zza grubej kołdry. Tej nocy znowu marzła, a zakrywanie się po samą szyję miała w zwyczaju jako reakcję obronną przed wyziębieniem. Nic dziwnego, była tak szczupła, że każde przykrycie będzie mile widzianym izolatorem ciepła.
Dotknął jej ramienia, które okazało się lodowato zimne. Zmarszczył brwi, zaciągając kołdrę wyżej na jej barki.
Ułożył się na boku, podkładając zgiętą rękę pod głowę. W skupieniu analizował jej oddechy. Trwało to zaledwie chwilę, bo za moment wychylił się powoli spod kołdry, wysuwając bose stopy na puszysty dywan przy łóżku. W pomieszczeniu słychać było jedynie cichy szelest, lecz mimo to kobieta odwróciła się w stronę mężczyzny.
- Wychodzisz gdzieś? - odwrócił się zaskoczony, sądził, że zdąży wymknąć się niepostrzeżenie.
- Obiecałem Kaśce, że w tym tygodniu będę woził Matyldę do szkoły. - odparł, szukając wzrokiem swojej nie rozpakowanej jeszcze torby z ubraniami.
Aldona przymknęła usta, nie odważyła się odezwać ani słowem. Po prostu obserwowała w milczeniu jego ruchy, to jak ubiera się zakrywając swoją nagą klatkę piersiową i to jak z niezadowoleniem wygładza lekko wygięte poły marynarki.
- Widziałaś gdzieś moje buty? - po raz kolejny wszedł do sypialni, lustrując wzrokiem każdy jej kąt w poszukiwaniu obuwia.
- Te z przeszyciem?
- Dokładnie te. Widziałaś? - wzruszyła obojętnie ramionami, patrząc w sufit.
- Pewnie zostawiłeś u żony. - usłyszała ciężkie westchnięcie.
- Błagam cię, nie zaczynaj. - mogłaby przysiąc, że w tym momencie zacisnął szczękę z żuchwą.
- Nie, my nawet nie skończyliśmy. - poderwała się ostro, siadając na materacu i wpatrując się zacięcie w mężczyznę. - I nie każ mi milczeć kiedy widzę, że ciągnie cię do niej.
- Czyli cały czas chodzi o tę obrączkę. Dobrze, mogę ją zdjąć jeśli tak bardzo ci ona przeszkadza. - zniecierpliwiony zsunął złotą biżuterię ze swojego palca i włożył ją do kieszeni marynarki. Po czym spojrzał na Aldonę unosząc lekko brwi. - Zadowolona?
- Jesteś nie możliwy!
- No to o co ci kobieto chodzi! - wrzasnął.
Zamilkła na moment zaskoczona jego wybuchem.
- Nie będziemy tak rozmawiać. - odparła.
- A właściwie dlaczego nie? Masz okazję wykrzyczeć mi wszystko co leży ci na wątrobie. No słucham, powiedz mi jak bardzo niszczę nasz związek, zwal na mnie winę, przecież to chcesz mi powiedzieć, mam rację? - jakby czekał na jedno słowo, które miałoby zakończyć wszystko co razem zbudowali, był na to gotowy. Co dziwne, być może nawet na to czekał. Chciał tylko by ona to powiedziała, zakończyła to co już i tak chyliło się ku upadkowi. Tak byłoby łatwiej. Zawsze jest łatwiej poddać się, powiedzieć później że tak miało być, nie było co ratować. Niesłychanie trudno jest natomiast zawalczyć i mieć z tyłu głowy świadomość, że można przegrać, a przy tym stracić czas i energię na ratowanie i tak już przecież przegranej sprawy.
Ale o wartości tego o co będziemy walczyć bądź też nie, świadczy właśnie to czy podejmiemy rękawicę. Bo czy bez słowa zrezygnujemy z czegoś, co będzie miało dla nas naprawdę wielkie znaczenie?
- Kochasz mnie, prawda? - zaskoczyła go. - Nie wyprowadziłbyś się od niej gdyby ci na mnie nie zależało. Powiedz, że się nie mylę. - przymknęła powieki, a on stał jak sparaliżowany, nie wiedząc przez moment co ma odpowiedzieć.
- Zależy mi na tobie. - odetchnęła i uśmiechnęła się lekko do niego z ulgą.
- To znaczy, że rozwiedziesz się ze swoją żoną i skończy się cały ten koszmar. - zacisnął usta, a ona widząc jego reakcję przekręciła głowę na bok zaintrygowana. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jego zawahaniem. - Andrzej? Uwolnimy się od niej, prawda?
- Jestem już spóźniony. - uciął, wycofując się z pokoju.
- Zatrzymaj się! - wrzasnęła, w pośpiechu wygrzebując się z łóżka i podążając krokiem za nim. - Powiedziałam stój!
- Jestem już spóźniony po córkę. - odparł rzeczowo, poprawiając raz jeszcze marynarkę w lustrze obok wyjścia. - Porozmawiamy kiedy wrócę.
- A wrócisz, czy znowu zaszyjesz się w szpitalu na trzy doby? - zdenerwowana wyrzuciła ręce w powietrze.
- Mam urlop przymusowy. - odparł gorzko. - Do zobaczenia wieczorem kochanie. - zamknął za sobą drzwi, nie żegnając się z nią pocałunkiem w usta, tak jak to zwykł czynić gdy od niej wychodził.
- Wieczorem!?
*
Krajewski po raz kolejny próbował dodzwonić się do Oliwi, która miła odezwać się do chłopaka, jak tylko wróci do mieszkania z badań, jakie tego dnia przechodził rutynowo ich synek. Maluch rosnął jak na drożdżach, a ojciec nie mógł oglądać go tyle ile by chciał ze względu na nie kończące się dyżury. Szpital pochłaniał cały jego wolny czas. Ominął już pierwsze kroki Józia, a teraz zanosiło się na to, że synek prędzej wypowie krótkie zdanie, niż słowo "tata".
Zdenerwowany odrzucił telefon i usiadł na niskim taborecie obrotowym, który akurat stał tuż za nim. Pielęgniarka, która pełniła z nim dyżur na izbie przyjęć, spojrzała tylko na chirurga ukradkiem. Adam zreflektował się szybko i złapał jednak telefon, po czym schował go do kieszeni fartucha. Mimo wszystko musi mieć go przy sobie, tak na wypadek gdyby dziewczyna w końcu zadzwoniła.
- Mamy tam kogoś pani Joasiu? - pielęgniarka spojrzała tylko na lekko uchylone drzwi i wróciła do układania ligniny.
- Cisza, spokój, panie doktorze. - westchnęła, przekładając kolejne warstwy.
- Proszę nie wypowiadać tych słów na izbie. - wniósł brwi, zaglądając za okno. - To przynosi pecha.
- Naprawdę pan w to wierzy?
- Nie, ale czekam na ważny telefon. Wolę nie zapeszać. - włożył ręce do kieszeni, patrząc ślepo na plan przed szpitalem za oknem.
Pielęgniarka pokiwała tylko głową w milczeniu, lecz zaraz potem uniosła brwi ze zdziwienia, bo usłyszeli sygnał nadjeżdżającej karetki. Adam spojrzał na nią krótko.
- Zaczyna się.
Chirurg widział to nie raz, wszyscy spieszą się by jak najszybciej wykonać swoją pracę, działać według określonego algorytmu. Jak w naoliwionej maszynie, jeden ząb okrągłej zębatki popycha kolejną, a ta zmusza do działania następną część. I tak też było w algorytmie zadań na izbie przyjęć. Ratownicy, lekarze, pielęgniarki. Mniej więcej w tej kolejności i mniej więcej tak działano w każdym przypadku. Ratownik wybiegał z karetki, drugi wyjmował nosze z tyłu pojazdu i referował - tutaj wchodził kolejny element - lekarzowi o stanie poszkodowanego, a ten wydawał polecenia - nie będzie tutaj niespodzianki - pielęgniarce, która miała wypełniać zlecenia specjalisty, lecz także wykonać pracę, którą sama uważała za stosowną. Od tej pory pacjent był pod opieką ostatnich dwóch kół tej niesamowitej maszyny.
- Proszę wezwać doktora Borysa. - polecił pielęgniarce, która akurat robiła wkłucie do żyły. Ta zmierzyła go morderczym spojrzeniem, bo jeszcze nie wykonała swojego zadania, a już wyznaczono jej misję posłańca.
- Jak tylko znajdę...
- Potrzebuję go teraz! - wrzasnął, próbując tamować krwawienie z okolicy klatki piersiowej - Jasna cholera to nie przestaje krwawić. - rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnych gaz. - Natychmiast na blok! I wezwijcie mi doktora Jakubka do cholery!
Pielęgniarka zgodnie z żelazną zasadą "żaden pacjent nie zostanie zakwalifikowany do operacji, dopóki jego stan nie będzie ustabilizowany",  podłączyła leki we wlewie dożylnym, pospiesznie zatamowała krwawienie z prawej ręki i (nie wiedząc kiedy) poinformowała drugiego chirurga o przywiezionym pacjencie.
- Doktorze, myślę że będzie też potrzebny ortopeda. - Adam zmrużył oczy i podszedł raz jeszcze do pacjenta, który wyjeżdżał z izby przyjęć, by dostać się na blok operacyjny.
- Jasna cholera... - z niedowierzaniem spojrzał na dłoń, której palce były powykręcane w nienaturalnych kierunkach, a potem na twarz młodzieńca, z którego ust wychodziła już rurka intubacyjna, wspomagająca jego układ oddechowy. No... może nie sama rurka a tlen, który płynął w jej wnętrzu i przedłużał cierpienia, bądź też jak kto woli - życie młodego chłopaka.
*
Czternastolatka zgodnie z poleceniem ojca wsiadła na przednie siedzenie w jego aucie i zapięła pas, nie omieszkując zademonstrowania przy tym swojej złości.
- Ale uspokój się dziecko, bo mi tam wszystko pourywasz. - Falkowicz schylił się jeszcze przy drzwiach, by zajrzeć do wnętrza auta, gdzie jego córka szarpała się z pasem.
- W więzieniu miałabym większe prawa! - wrzasnęła, jeszcze zanim Andrzej zdążył zamknąć drzwi i odwrócić się w stronę Kasi.
- Mówi to ta, która ryczała kiedy usłyszała, że może mieć kuratora. - przestąpił z nogi na nogę i przewrócił oczami, kiedy ich uszu doszło zgłuszone "Słyszałam!".
- Mogłam ją zabrać po drodze do pracy. - kobieta zacisnęła mocniej płaszcz w dłoniach, żałując że nie ubrała pod niego czegoś więcej niż tylko nocną halkę. Przebrała nogami, szurając łapciami po żwirowym podjeździe.
- Mam teraz mnóstwo wolnego czasu, a poza tym... jestem jej to winien.
- Na pewno jest ci wdzięczna. - zajrzała za jego plecy, na rozjuszoną nastolatkę w aucie. - Za te pół godziny dziennie, które raczyłeś poświęcić swojemu ukochanemu dziecku. - przeniosła na niego swój kpiący wzrok. Mężczyzna zmrużył oczy i wyprostował się nienaturalnie.
- Jakie pół? - uniósł dumnie podbródek. - Po lekcjach zabieram was na wycieczkę do miasta. - uśmiechnął się półgębkiem, co Kasia skomentowała lekceważącym fuchnięciem.
- Na mnie nie licz kochany. Na samą myśl o spędzeniu z tobą całego dnia mam mdłości. - przewróciła oczami gniewnie i wepchnęła mu w dłonie drugie śniadanie dla dziewczynki, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła za żelazną furtką, która zatrzasnęła się z hukiem.
*
Ludzka natura bywa przewrotna - pod tę teorię możemy podciągnąć wszystkie inne. Przeciwności rządzą biologią i mentalnością, a nawet te dwie kwestie oddziałują na siebie. Próżnia wciąga, a sprężony gaz odpycha. Lecz nie można mówić o jednym, jeśli drugie nie istnieje. Bo jeśli nie istniały by gazy, nie istniała by też próżnia.
Prościej?
Mówi się że coś jest zimne lub gorące. Ale jaka jest tego granica? Co świadczy o jednym, a co o drugim? Czy nie powinno się powiedzieć, że któreś z nich ma nie dość ciepła?
Mówi się, że gdzieś jest ciemno, lub jasno. Ale czy nie jest tak, że gdzieś po prostu nie jest dostatecznie jasno?
Jedno zależne od drugiego. Jedno nie istnieje bez drugiego.
Zatem co masz na myśli mówiąc, że ludzie powinni być dobrzy?
Znając zło, poznajesz to czego brakuje ci w tym ciemnym świecie. Dostrzegasz, nazywasz przeciwności. Zauważasz dobro, jasne strony. Ciepło, powietrze.
Znając kłamstwo, wiesz czym jest prawda.
*
- Ssak! - wezwał Borysa po raz kolejny. Jakubek nie ruszał przyrządu z miejsca, pozbywał się tyle krwi, ile tylko zdołał, ale nawet maszyna nie radziła sobie z taką ilością czerwonej cieczy. - Szlag by to... - pielęgniarka przetarła mokre czoło Krajewskiego. Cały zespół patrzył na operatora z dziwnym wyrazem twarzy, on natomiast nie mógł tego zauważyć. Był zbyt zajęty ratowaniem pacjenta, w którego przeżycie wierzył chyba już tylko on sam.
- Zamówcie kolejną jednostkę krwi. - westchnął zza maski, która ujawniała jego głębokie oddechy przyklejając się do ust chirurga i odklejając na zmianę. - Urazy są rozleglejsze niż nam się wydawało. - mówił już jakby do siebie, wciąż poszukując kolejnych źródeł krwawienia. - Musisz walczyć, słyszysz? - zmarszczył brwi, obecni na sali wymienili krótkie spojrzenia.
- Nie mają krwi. - pielęgniarka oderwała się od telefonu na sali.
- Niech dadzą bez krzyżówki, na moją odpowiedzialność. Musimy dać mu szansę. Niech walczy. - kolejne strugi potu spłynęły po jego czole.
Nagle jakby jego własne słowa podziałały na niego jak zimny prysznic, zesztywniał. Dłonie do tej pory w nieustannym ruchu, teraz zatrzymały się. Podniósł wzrok, spojrzał gdzieś przed siebie, myśląc nad czymś wyraźnie.
- Zamykamy? - odezwał się w końcu Borys. Adam spojrzał w końcu na niego i zmarszczył brwi.
- Nie. - rozejrzał się po sali i odnalazł wzrokiem jedną z obecnych tam kobiet. - Proszę wezwać mojego brata.
- Adam, przecież ten chłopka jest już martwy. - Jakubek przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, jęknął gdy poczuł ból przy poruszeniu zesztywniałego karku.
- Albo nie. - drugi chirurg odetchnął z ulgą. - Niech pani da na głośnomówiący. - zarządził, zanim Borys zdążył wyciągnąć haki.
- Serio chcesz bawić się w patologa? Poczekalnia jest pełna żywych pacjentów, których możesz uratować! - podirytowany lekarz pokręcił głową, nie dowierzając w decyzję Krajewskiego.
- Barista jak zwykle pełen entuzjazmu. - rozległ się niski głos ze słuchawki, którą trzymała w dłoniach pielęgniarka. - Braciszku bądź tak miły i powiedz na czym stanęło.
Krajewski zreferował przypadek starając się nie pominąć najistotniejszych kwestii, ale musiał to zrobić jak najszybciej, bo czas grał na ich niekorzyść. Każda sekunda zabierała ze sobą trochę szansy na ocalenie młodego pacjenta.
- To nie ma sensu! Ten chłopak już nie żyje!
- Andrzej, co dalej? - Adam zdawał się nie słyszeć towarzyszącego mu chirurga. Chwila ciszy.
- Posłuchaj baristy. - młodszy brat zmrużył oczy, wpatrując się w milczący przez chwilę telefon. Nawet Borys zwątpił w słowa Falkowicza.
- Co?
- Odejdź od stołu. - orzekł spokojnie, lecz stanowczo.
Adam spojrzał na swoje dłonie, umazane od krwi. Zbyt wiele przelało się jej przez jego ręce. Nie do końca mając władzę nad swoim ciałem, to co robiły jego kończyny było chyba posłusznym poddaniem się poleceniu wydanemu przez Andrzeja. Wysunął palce z sączącej się jamy i zawiesił je w powietrzu przed własną klatką piersiową, jak gdyby nadal musiały być one sterylnie czyste.
- Ten chłopak nie miał szans Adam. - Falkowicz jakby wyczuł co teraz czuje jego brat.
- To po cholerę kazałeś mi o niego walczyć! - chłopak zerwał ze złością rękawice i zerwał maseczkę.
- Pamiętasz co mówimy rodzinom? Że zrobimy wszystko co w naszej mocy. - w słuchawce rozległ się cichy szum, który mógł być także westchnięciem. - Wykorzystujemy wszystkie możliwości, zanim orzekniemy o zgonie. - Adam pokręcił głową.
- Gdybyś to ty go operował, ten chłopka miałby szansę. Andrzej on miał chyba z szesnaście lat. Przywieźli go z ulicy, pobity, z raną postrzałową i powykręcanymi palcami. Na tego chłopaka nie czeka rodzina w holu. - chłopak podszedł do telefonu i wyłączając funkcję głośnomówiącą, przysunął sobie słuchawkę do ucha.
- Chirurg nie może się angażować emocjonalnie, braciszku. - Adam zacisnął usta, patrząc bezradnie na bladą twarz pacjenta.
- Trzydzieści lat temu...
- Wiem. - przerwał mu Falkowicz. - Nie możesz się winić za to, że znalazłeś dom i rodzinę. Nie przy każdym bezdomnym szesnastolatku, który trafia na twój stół. - Adam oparł się o ścianę i zwiesił głowę pomiędzy łopatkami.
Świadomość, że przeszłość czasem dopada nas w najmniej spodziewanym momencie, bywa okrutna. Zabliźniamy stare rany, zapominamy o ich istnieniu, dopóki nie pojawia się na pozór niewinny bodziec, który w niespodziewanej liczbie czynników przypomina nam o dawnych krzywdach.
Dzieci bywają pod tym względem najgorszymi pacjentami. Być może dlatego, że my skrywamy w sobie najwięcej bólu właśnie z tego niewinnego okresu. Śmiem sądzić, że to dlatego tak wzruszamy się na widok ich cierpień. Przypominają nam o własnej bezsilności i bezradności wobec ciosów jakie serwował nam wówczas świat. Mogli to być złośliwi rówieśnicy, rozpadające się małżeństwo mamy i taty, utrata rodzica, albo brata... Najgorzej jest wtedy, kiedy zgadza się zbyt wiele szczegółów.
- Andrzej? - odezwał się po chwili rozmyślania. - Miałeś tylko szesnaście lat. Mogli wybrać nas obu.

Znając kłamstwo, wiesz czym jest prawda. Ale na Boga... okłamywać samego siebie!?
*



Jestem! Żyję ;) I życzę miłego czytania. I jeszcze ciekawszych rozmyślań po tym rozdziale. Podzielcie się nimi w komentarzach.









wtorek, 14 listopada 2017

Broken. Rozdział 12

Rozdział może zawierać drastyczne fragmenty.


You didn't love her. Because you don't destroy the person you love.

- Nie wiesz wszystkiego. - powiedział.
Niewinne słowa, prawda? Niby nic nie znaczące, ale gdy tylko zostają wypowiedziane, zawsze nadchodzą zmiany. Czasem na lepsze, ale zdecydowanie częściej bywa, że ktoś zostaje zraniony. Owe niewinne wrażenie zwiastuję klęskę, zdecydowanie tak.
Dlaczego więc ludzie w ogóle przyznają się do błędów, które przysparzają cierpienia najbliższym? Czy nie lepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji byłoby kłamstwo? Czy ukrywając bolesną prawdę zrobilibyśmy coś złego? Grzechy bywają popełniane, jesteśmy w końcu ludźmi, a błąd to nasza rzecz. Zatem dopuszczając się kolejnego, ukrywać złą prawdę, czy nie powinno być nam odpuszczone? Wszak oszczędzamy bliskim rozczarować, a jedyną osobą, która na tym traci, to my sami, borykając się ze świadomością własnej ułomności, a raczej... totalnej głupoty.
Aldona odwróciła się w stronę mężczyzny, trzymając w dłoniach brudne naczynie. Na jej twarzy widniał niezmiennie uśmiech, oczy nie przestawały radośnie błyszczeć. Co mogło popsuć jej taką radość, jaką przyniosła jej wiadomość o tym, że w końcu będzie mogła stworzyć prawdziwy związek ze swoim ukochanym? Skończy się ukrywanie, nie będzie już tą drugą. Andrzej będzie wolny, a zarazem tylko jej. Pogodziła się już z tym, że w jego życiu nadal będzie córka, ale była w stanie to zaakceptować. Pewnego dnia może ta cała Matylda polubi ją i znajdą wspólny język, może jeszcze stworzą normalny układ i wszyscy będą żyli w zgodzie?
- Kochanie wiem, że nie będzie łatwo. - słowa wcale nie współgrały z jej tonem. Kobieta wydawała się być wniebowzięta. Uśmiechnęła się jeszcze raz szeroko, odłożyła brudne naczynie do zmywarki i podeszła do mężczyzny. Usiadła na jego kolanach, on chwycił ją w talii. - Ale będę cierpliwa. - objęła go dłońmi, splatając swe palce na jego karku. - Poczekam ile będzie trzeba. - zbliżyła się do jego ust, była od nich zaledwie w odległości kilku milimetrów.
Czuł jej ciepły oddech, a  po chwili oddawał długi pocałunek. Wpił się w jej usta zachłannie, przyciągając jej ciało bliżej swojego, zbyt mocno, zbyt nachalnie. Kobieta odebrała to na opak, wzięła za tęsknotę i zebrała się na wyznanie, jakiego nie spodziewał się usłyszeć.
- Kocham cię. -  wyrzuty sumienia, jakie próbował zagłuszyć pocałunkiem urosły do niewyobrażalnych rozmiarów. On, profesor Andrzej Falkowicz żałował, najbardziej tego, że nie do końca wiedział czy to, co zrobił i w czym zawinił wobec Aldony, czy to aby na pewno było błędem.
Uchylił się przed jej ustami i przymknął na moment powieki.
- Ja ciebie też. - westchnął. Zmarszczyła czoło, odchyliła się nieco od niego.
- Ale? - spoważniała. Nie wiedziała co zamierza jej powiedzieć, choć... przeczuwała najgorsze. - Andrzej? - zmarszczyła gniewnie brwi.
- Nie wezmę z nią rozwodu. - orzekł. Aldona zamilkła na moment. On natomiast czekał na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Wiedział, że musi dać jej na to czas. Jej złość musiała w końcu dać swój upust, musiał jej na to pozwolić. Miała do tego prawo.
- Wiedziałam, że będą z tym problemy. - odezwała się po chwili zaskakująco spokojnie. Mężczyzna osłupiały obserwował jej rozczarowany wyraz twarzy. - Twoja żona musi w końcu zrozumieć, że wasze małżeństwo przestało istnieć. - przeczesała jego włosy, szczerze zatroskana. - Zobaczysz, uwolnimy się od niej. Musimy być cierpliwi. Najważniejsze, że nie musimy się już ukrywać i... - uśmiechnęła się lekko - mam cię obok. - ucałowała jego usta.
- Nie w tym rzecz. - sprostował w końcu, gdy dotarł do niego sens słów wypowiedzianych przez kobietę. Uniosła brwi. - To ja nie chcę dać jej rozwodu. - podkreślił.
*
Kiedy przerażony wyraz twarzy Szymona rozbawił mężczyznę, tak że ten zanosił się teraz pustym śmiechem, chłopak wykorzystał okazje by podnieść się na łokciach, a potem na obolałych kolanach w górę. Z marnym skutkiem przybrał wyprostowaną pozycję, bo bardziej wyglądał, jakby nie chciał się przyznać do ataku kolki nerkowej, niż epatował pewnością siebie. Do tego ta mina, pełna gniewu i próby zastraszenia przeciwnika, okazała się nie tyle niebezpieczna, co śmieszna.
- Ech Szymek... - postawny mężczyzna, lekko otyły, potarł swoją gładko wygoloną głowę. - Taki szczeniak, a nauczył się warczeć. - pokręcił głową, zbliżając się do chłopaka. Uśmiech (nie sposób było go nie zauważyć, kiedy wśród kłów, jeden błyszczał srebrną blaszką) nie zwiódł Szymona, oczy wyrażały więcej furii, niż... w każdym razie więcej niż twarz młodego przestępcy, co nie mogło być niespodzianką
Szymon już od najmłodszych lat miał kontakt z nielegalnymi biznesami, lecz zdecydowała większość jego życia była poświęcona rozprowadzaniem niewielkich ilości narkotyków. Fuchę załatwił mu jego starszy brat, który również siedział w tym interesie. On natomiast miał tam tylko dorabiać, być myszą w całej szczurzej machinie. Popełnił błąd, który pociągnął za sobą konsekwencje. Brat odciął się od niego, nie kiwnął palcem gdy młodszy został oskarżony o przyprowadzenie szpicla do ich szajki. Tym szpiclem miała być Matylda, nikt specjalnie nie zastanawiał się czy dziewczyna na pewno jest winna. W takim biznesie nie do końca to się liczy. Jeśli była winna, to zostanie ukarana, jeśli nie... no cóż, winny będzie wiedział co się z nim stanie kiedy zostanie przyłapany. Bezlitosne reguły kosztowały Szymona ucieczkę i strach. Brat pochłonięty nałogiem narkotykowym pewnie nawet zapomniał o jego istnieniu. Nikt nie mógł mu pomóc, pozostawiony sam sobie musiał chronić swoje życie, ale nie tylko...
- Ty masz kontakt z tą małą blondyneczką, która tak ładnie nas wydymała? - skrzywił usta, odwrócił głowę w bok, mimo paraliżującego strachu, utrzymywał gniewny wyraz twarzy. - Szymek... chyba nie chcesz, żebym połamał ci wszystkie kości? - dodał z teatralnym westchnieniem. Mężczyzna wykrzywił usta w podkowę, kiedy chłopak nadal unikał jego spojrzenia. Chwycił więc zgrabnym i szybkim ruchem nadgarstek dawnego pracownika. Szymon jęknął z bólu, kiedy ścisnęła go silna dłoń. - Pamiętasz Liszkę? - syknął tuż przy jego twarzy. Chłopak rozszerzył oczy, czując jak ziemia osuwa się mu spod nóg.
Kiedy przyszedł do hangaru, gdzie pierwszy raz miał spotkać Barbossę, mężczyznę który rządził niewielką szajka narkotykową i który stał teraz przed nim, miał to szczęście spotkać narkomana, który nie spłacił długów za swoje działki. "Dobrze trafiłeś młody.", usłyszał, gdy brat przedstawił go szefowi, "Zobaczysz co robimy z takimi, co zapominają z kim mają do czynienia." Ten widok śnił mu się po nocach. Od powykręcanych w nienaturalne strony palców w stawach, przez złamania otwarte i sterczące z ran kości, po... miażdżenie.
Chwiejąc się na nogach, łapiąc świst powietrza w płuca, starał się utrzymać pion. Na bladej twarzy pojawiła się kropla potu, mimo że tak bardzo było mu zimno.
- Tak myślałem. - uśmiechnął się, nie odsuwając swojej twarzy ani o milimetr, a chwile potem rozległ się wrzask, który ponosiło echo, dopiero teraz można było doświadczyć pustki owego budynku.
*
Falkowicz nie raz miał okazję wyjawiać prawdę rujnującą czyjeś życie. Taka była już jego historia. Kiedyś musiał wyznać Adamowi, że ten jest jego bratem, potem Matyldzie, że jest jego córką, a nie dawno przypomniał Kasi, że jest jego żoną tylko na papierze. Miał niespotykany dar do miażdżenia ludzkich uczuć. Ta umiejętność wydawała się wcale nie zanikać, wręcz przeciwnie, tylko rozwijała się w czasie.
- To jakiś głupi dowcip? - wstała jak poparzona, trafiając na wyspę kuchenną, która powstrzymała ją od cofnięcia się pod samą ścianę.
- Kotku, daj mi to wytłumaczyć. - wstał, unosząc w górę obie dłonie, jakby chciał pokazać, że są one puste. Ale to nie strach kazał się jej trzymać z daleka od Andrzeja, lecz obrzydzenie tym co zrobił.
- I co masz zamiar mi powiedzieć? Że to twoja żona i nie chcesz jej zostawiać samej? Że twojej córce zawali się cały świat, kiedy rozwiedziesz się z jej mamą? To chcesz mi teraz powiedzieć? - skrzywiła się, przyglądając się mu z poczuciem własnej klęski.
Andrzej otworzył usta, ale jakby tylko po to by za chwilę je zamknąć.
- Nie mogę ich zostawić. - nie bardzo wiedział czy chciał. - Nie w tym momencie.
- No to kiedy? Powiedz kiedy będzie ten moment, w którym w końcu uwolnisz się od nich. - zacisnął szczękę z żuchwą.
- Kocham cię. - wyznał. Ona uniosła podbródek, czekając cios, by przyjąć go jak najgodniej. Wiedziała, że teraz musi nastąpić decyzja, jaka by nie była, nadejdzie. A ona nie chciała pokazywać swej słabości, kiedy on już oznajmi, że odchodzi na dobre.
- Ale kocham też swoją córkę. Ona i jej matka zawsze już będą dla mnie ważne. - szukał w jej oczach zrozumienia, niestety nie potrafił niczego w nich wyczytać, a to przyprawiało go o dreszcze furii. Nienawidził kiedy nie znał swojego położenia, kiedy nie wiedział na czym stoi, gdy czeka na czyjś ruch w zupełnej ciemności, zdany na głupie koło Fortuny.
- Zauważyłeś, że nigdy jej nie zdejmujesz? - gdy nadal nie pojmował o co jej chodzi, podeszła do mężczyzny i chwyciła za jego dłoń. Podniosła ją przed jego oczy, a na jednym z palców zabłyszczała złota obrączka. - Mówiłeś, że małżeństwo to tylko układ, prawda? - przechyliła głowę na bok, a mężczyzna wydarł z jej dłoni swą dłoń, czując że traci grunt. - A ja myślę, że okłamujesz i mnie i siebie.



Tak, tak... powinnyście być zadowolone. (?) Ale sytuacja może się jeszcze tysiąc razy zmienić. I zobaczymy jak dalej się to rozwinie. Bo stanęliśmy nad przepaścią, zatrzymaliśmy się w ostatnim momencie, zaraz potem wszystko miało być inne. Zarówno przez wątek Szymona, jak i Falkowicza. Za chwile obie akcje splotą się :)


Pozdrawiam ciepło i do następnego! :)





poniedziałek, 13 listopada 2017

Broken. Fragment rozdziału 12.


"(...)
- Kochanie wiem, że nie będzie łatwo. - słowa wcale nie współgrały z jej tonem. Kobieta wydawała się być wniebowzięta. Uśmiechnęła się jeszcze raz szeroko, odłożyła brudne naczynie do zmywarki i podeszła do mężczyzny. Usiadła na jego kolanach, on chwycił ją w talii. - Ale będę cierpliwa. - objęła go dłońmi, splatając swe palce na jego karku. - Poczekam ile będzie trzeba. - zbliżyła się do jego ust, była od nich zaledwie w odległości kilku milimetrów.
Czuł jej ciepły oddech, a  po chwili oddawał długi pocałunek. Wpił się w jej usta zachłannie, przyciągając jej ciało bliżej swojego, zbyt mocno, zbyt nachalnie. Kobieta odebrała to na opak, wzięła za tęsknotę i zebrała się na wyznanie, jakiego nie spodziewał się usłyszeć.
- Kocham cię. -  wyrzuty sumienia, jakie próbował zagłuszyć pocałunkiem urosły do niewyobrażalnych rozmiarów. On, profesor Andrzej Falkowicz żałował, najbardziej tego, że nie do końca wiedział czy to co zrobił i w czym zawinił wobec Aldony, czy to aby na pewno było błędem.
Uchylił się przed jej ustami i przymknął na moment powieki."

I...?
Tylko o co chodzi i co będzie dalej? Na pewno chwila prawdy. A do tego ciąg dalszy porachunków nieszczęsnej sympatii Matyldy, czyli Szymon, chłopak wplątany w brudny  narkotykowy biznes. Przewidywana krew. :)




czwartek, 9 listopada 2017

Broken. Rozdział 11


Ludzie mawiają "nie doceniasz tego co masz, dopóki to nie odejdzie". Prawda jest taka, że wiedzieliśmy co posiadamy. Nie myśleliśmy tylko, że pewnego dnia to stracimy.

Szmer przesuwanej kartki i pojedyncze skrzypnięcie krzesła. Długopis kreślił zgrabne kształty na białym papierze w zawrotnym tempie. Zaraz potem pismo zastygło w bezruchu, oczy szybko prześledziły zapisany dotychczas tekst, a dłonie w odpowiedzi zgniotły pokracznie nakreśloną wiadomość.
Westchnięcie.
- To jest jakaś masakra. - dziewczynka spojrzała na pełen śmieci kosz.
Skoro nie mogła spotykać Szymona tak często jak chciała, postanowiła od czasu do czasu napisać coś do niego. Jednak wykonanie okazało się znacznie bardziej skomplikowane, niż wcześniej przypuszczała. Po pierwsze nie wiedziała co mogłaby zawrzeć w takiej wiadomości. Miała opisać swój dzień? Przecież zanudziłaby chłopaka na śmierć. To nie był jeden z tych, którym mogłaby pochwalić się oceną z klasówki, czy opowiedzieć mu jak tata odwozi ją codziennie rano do szkoły i jak "fajnie" się jeździ słuchając Bacha. Ale nawet gdyby od biedy miałaby opisać mu tę jakże interesującą cześć jej dnia, to i tak nie potrafiłaby ubrać tego w słowa. Przy nim zaczęła się zastanawiać, czy nie mówi zbyt ładnie. Może chłopak śmieje się z jej bogatego słownictwa, które chcąc nie chcąc przejmuje od Andrzeja. Im więcej przebywała z Szymonem, tym bardziej chciała się mu przypodobać, w każdym calu upodobnić się do typu jego pokroju. W swojej głowie stworzyła dziewczynę idealną dla takiego chłopaka z ulicy i konsekwentnie dążyła do przybrania takiej pozy.
Wystarczy się postarać, tłumaczyła sobie. Przecież tak właśnie zdobywa się chłopaków. Będę taka, jaka na pewno spodobałaby się jemu. Wszystko można podszkolić, można się dostosować.
- Cześć Matylda. - zlękła się, gdy zza drzwi wychyliła się głowa Adama.
- Cześć wujek. - zakryła blok z zapisaną kartką jakąś grubą teczką, na nim położyła długopis. - Co u Józia? - zapytała automatycznie.
- Rośnie jak na drożdżach. - uśmiechnął się wspominając swojego synka. - Dzisiaj przeszedł sam dwa metry. - dodał dumny. - A na końcu nabił sobie guza.
- Biedny. - Adam był tak oczarowany pierwszymi krokami pierworodnego, że kompletnie nie dostrzegał rozkojarzenia dziewczynki. Najwidoczniej wejście w ten temat było dla Matyldy strzałem w dziesiątkę. Ale to nic zaskakującego dla osoby, która choć trochę znała Krajewskiego. Chłopak rozpływał się nad postępami syna w podboju jego małego świata, kiedy tylko ktoś zapytał o juniora.
- Chciałem to nagrać, ale zamiast go łapać, szukałem w kieszeni telefonu. No i uderzył w moje kolano. - zapadła chwila ciszy, którą w końcu przerwał cichy śmiech dziewczynki.
- A myślałam, że to ja mam beznadziejnego tatę.
- Matylda...
- Wiem, wiem - uśmiechnęła się szybko, machnęła ręką lekceważąco. - Kocha mnie i chce dla mnie jak najlepiej. - wyrecytowała.
- To prawda. - przytaknął poważniej. Przysiadł obok na kanapie, a dziewczynka obróciła się w jego stronę na krześle, choć nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. - Andrzej nigdy nie był czuły i chyba zawsze pozostanie już draniem.
- Ale? - chłopak spojrzał na nią z tajemniczym uśmiechem na ustach.
- Żadnego "ale". Gdyby nie był moim bratem, już dawno kazałbym mu spadać na drzewo. - z uśmiechem wzruszył ramionami. - Bywa naprawdę wkurzający.
Oboje przytaknęli sobie z uśmiechem.
- Ale widzisz młoda, gdyby nie on nie byłoby mnie tutaj. - dodał już poważniej. - Opowiadał ci kiedyś o naszym ojcu? - dziewczynka pokręciła przecząco głową. - Jasne, nie lubi gadać o przeszłości. Sam musiałem z niego wyciągać chociaż krótkie opowieści o własnym tacie. I raz opowiedział mi jak uczył go puszczać kaczki na wodzie. - usadowił się wygodnie na materacu, a Smuda z zaciekawieniem przysunęła się bliżej wujka, by usłyszeć coś o dziadku, którego nigdy nie miała okazji poznać. - Mieszkaliśmy na wsi i niedaleko mieliśmy staw, po drugiej stronie stały pnie ściętych drzew. Na tym największym po środku ułożył puszki po konserwach. Pokazał mu jak ustawić procę, jak celować i Andrzej przez cały dzień próbował chociaż przerzucić kamyk na drugą stronę wody. - Matylda zmarszczyła brwi.
- Pomyliłeś coś.
- Opowiadał ci jednak? - przerwał zaskoczony.
- Nie, ale mówiłeś, że dziadek uczył go puszczać kaczki na wodzie.
- No tak, brat utopił wszystkie kamienie. No to ojciec kazał mu puszczać kaczki na wodzie. - wzruszył ramionami, zanosząc się przy tym śmiechem.
- Nie wierze, że to ci opowiedział. - dziewczynka zmarszczyła brwi, kryjąc uśmiech, który cisnął się jej na usta.
- To było jedyne co z niego wycisnąłem. - zauważył. - Musieliśmy mieć świetnego ojca. - dodał już z lekką tęsknotą w tonie głosu. - Czasami żałuję, że nie mógł nas wychowywać. A potem mam wyrzuty sumienia, bo moi rodzice są naprawdę w porządku. - spojrzał na bratanicę ze wzrokiem, w którym kryła się nić głębokiego zrozumienia. - Ale gdybym mógł cofnąć czas... - zawiesił głowę między barkami. - Wiesz młoda, nic nigdy nie zastąpi prawdziwej rodziny. A Andrzej naprawdę bardzo się stara. Na swój własny popaprany sposób, ale próbuje. - uniósł jeden kącik ust, w podobny sposób w jaki robi to zazwyczaj jej tata. - I kiedy tak patrzę na niego, jak się tobą zajmuje, myślę sobie, że jest dokładnie taki jak nasz ojciec.
Matylda podniosła na Adama swoje wielkie oczy, spoglądając na niego z lekkim powątpiewaniem.
- Jakoś w to nie wierze. - zsunęła się z krzesła i ruszyła w kierunku drzwi. - Idziesz na kawę wujek?
*
Za każdym razem kiedy coś dzieje się na granicy jawy i snu, stajemy raczej za stwierdzeniem, że przydarzył się nam bardzo realistyczny sen. Choć moglibyśmy przysiąc, że ten sen mógł być rzeczywistością. Dlaczego zatem za każdym razem ostatecznie stajemy po stronie świata wyobraźni?
Może dlatego by zabrać jakieś stanowisko, jakiekolwiek. Odciążamy swój umysł, przyjmując bezpieczniejszą wersję, bo przecież lepiej uznać że coś nie miało miejsca, niż godzinami zastanawiać się dlaczego tak właśnie się stało.
Takie właśnie wątpliwości naszły i jego, kiedy obudził się na zimnej betonowej posadzce. Skóra policzka otarła się o brudzące podłoże, kiedy próbował podnieść głowę. Rozejrzał się lekko, choć poranne światło słoneczne poraziło jego źrenice. Zacisnął powieki, niezgrabnie wysunął spod siebie białe od tynku dłonie. Zdarły się na kostkach, choć zimno podziałało jak najskuteczniejszy anestetyk, nie poczuł zupełnie nic.
- Jest tu ktoś? - dopiero ostatnie słowo udało mu się nie wypowiedzieć szeptem. Gdy oczy przyzwyczaiły się już do rażącego słońca, skupił się na odnalezieniu intruza w pobliżu. W końcu doszedł do wniosku, że tylko się przesłyszał, że był tam zupełnie sam. Wielki biurowiec stał się jego schronieniem i pułapką, w której żył zupełnie sam. Za cenę bezpieczeństwa odizolował się od jakiejkolwiek cywilizacji.
Niesamowite do czego może pchnął człowieka strach. Pod przykrywką racjonalnego działania, rządzi nami niczym kukiełkami w teatrze. Z perspektywy czasu wszystko zawsze nabiera innego wyrazu, ukazują się wyjścia, których nie dostrzegaliśmy w patowej sytuacji. Ale to nie ma znaczenia, gdy przerażenie bierze górę. Nigdy nie da się zachować trzeźwego umysłu w sytuacjach zagrożenia. Pozostaje jedynie instynkt. I niewyobrażalny strach, większy niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.
Mówią, że to właśnie to gubi wieloletnich uciekinierów. Z czasem rodzi się w nich mania, która mówi im że są prześladowani na każdym kroku. Nieustanne oglądanie się za siebie, presja nie pozostawiania po sobie śladów, wieczna zmiana otoczenia. Jednak przychodzi taki czas, kiedy przerażony i samotny zbieg popełnia błąd. I wpada. A potem okazuje się, że miał dosyć ucieczki. Bywało, że popełniony błąd był tak niewybaczanie głupi, by snuć podejrzenia iż został on popełniony celowo.
Ucieczka. Nie udaje się prawie nigdy. Myśliwy prędzej czy później spotka swoją zwierzynę.
*
- Oni się rozwiodą, prawda? - odłożyła na talerzyk prawie nietknięty kawałek pizzy.
Adam odwrócił się w stronę dziewczynki, która patrzyła na niego zdecydowanie.
- Pewnie tak. - westchnął w końcu. Matylda trzymała na nim jeszcze przez chwilę swoje spojrzenie, po czym zawiesiła je na zimnym kawałku ciasta pod jej nosem.
- No to po co brali ten głupi ślub? - Krajewski przełknął kawałek, a ten stanął mu jak kamień w gardle.
- Ludzie... - odchrząknął, żeby jego głos imitował choć odrobinę pewności siebie. - Ludzie czasem popełniają błędy. - skrzywił się, gdy usłyszał co właśnie powiedział. Dziwnie to zabrzmiało w jego ustach. Nadmiar patetyzmu nie popłacił, dał jedynie złudne wrażenie, że udało się mu powiedzieć coś mądrego. Słowa te mogły być na domiar złego dwojako zrozumiane.
- Myślisz, że żałuje, że nas ma?
- Nie wcale tak nie myślę. Ty też nie powinnaś. - zastanowiła się na chwilę.
- Ale i tak nigdy mu nie wybaczę, że nas zostawił.
*
Zesztywniałymi dłońmi podniósł się z ziemi. Musiał gdzieś pójść, gdziekolwiek, byleby nie zamarznąć na śmierć. Drżąc uszedł dwa kroki i upadł na kolana, sądząc że to przez zesztywniałe mięśnie nóg. W drugiej jednak sekundzie poczuł ból na karku, a zaraz potem odgłos szurania butów o posadzkę. Nabrał haust powietrza w płuca, jego koszmar spełniał się na jawie.
- Cześć Szymek. - mężczyzna obszedł go, nie zwalniając uścisku na jego karku. Stanął przed nim, chwytając już chłopka za gardło. - Chyba musimy pogadać. - nastolatek spojrzał w oczy starszego mężczyzny, a w nich zobaczył bladą postać. I tylko jej otwarte oczy przemawiały za tym, że owa postać jest nadal żywa. Choć on sam miałby co do tego wątpliwości. Powiedziałby raczej, że jest trupem, żywym trupem.




Zero Falkowicza, jak to się stało? Ale za to było sporo o nim, na dodatek pojawiły się postacie dawno nie widziane.
Zdradzę, że najgorsze jest jeszcze przed nami. :)







wtorek, 7 listopada 2017

Broken. Fragment rozdziału 11.


"(...)
- Cześć Matylda. - zlękła się, gdy zza drzwi wychyliła się głowa Adama.
- Cześć wujek. - zakryła blok z zapisaną kartką jakąś grubą teczką, a na nim położyła długopis. - Co u Józia? - zapytała automatycznie.
- Rośnie jak na drożdżach. - uśmiechnął się wspominając swojego synka. - Dzisiaj przeszedł sam dwa metry. - dodał dumny. - A na końcu nabił sobie guza.
- Biedny. - Adam był tak oczarowany pierwszymi krokami pierworodnego, że kompletnie nie dostrzegał rozkojarzenia dziewczynki. Najwidoczniej wejście w ten temat było dla Matyldy strzałem w dziesiątkę. Ale to nic zaskakującego dla osoby, która choć trochę znała Krajewskiego. Chłopak rozpływał się nad postępami syna w podboju jego małego świata, kiedy tylko ktoś zapytał o juniora.
- Chciałem to nagrać, ale zamiast go łapać, szukałem w kieszeni telefonu. No i uderzył w moje kolano. - zapadła chwila ciszy, którą w końcu przerwał cichy śmiech dziewczynki.
- A myślałam, że to ja mam beznadziejnego tatę."


Next soon... :)



niedziela, 5 listopada 2017

Cześć Wam!

Kiedy spojrzałam na datę dodania ostatniego posta okazało się, że będę musiała się tłumaczyć. Po raz pierwszy przez natłok obowiązków i nawet weekendową organizację czasu (nauka) zapomniałam o blogu.
Ale nie zostawię opowiadania, nie bójcie się. Ale... może to dobry czas, by przy okazji coś oświadczyć? Otóż będzie to moje ostatnie opowiadanie. W późniejszym czasie coś się pojawi, ale już w innej tematyce, a zatem nie o Falkowiczu.
Nie tracę do niego sympatii, po prostu czas zacząć coś nowego, rzucić się na głęboką wodę. A póki co postaram się jak najlepiej umiem dokończyć losy tej historii.

Next w budowie. Czekajcie na fragment :)


Pozdrawiam ciepło!





czwartek, 19 października 2017

Broken. Rozdział 10

- Jesteś pewna? - zapytał po raz kolejny, przeglądając zebraną dokumentację. Jej warunki jakby nie do końca do niego docierały i cały czas miał nadzieję znaleźć pomiędzy nimi mały druczek prawny mówiący "w każdej chwili istnieje możliwość anulowania".
- W naszej sytuacji nie ma innego wyjścia. - odparła, zerkając mimochodem przez jego ramię, na trzymane w jego dłoni dokumenty. Miała wrażenie, jakby mężczyzna chciał w jednej chwili ogarnąć wzrokiem wszystkie strony pozwu na raz. Chaotycznie zmieniane strony i jego ślepo błądzący po tekście wzrok, tylko to potwierdzał. Bo przecież nie musiał czytać, rozwód brał nie pierwszy raz. Szukał jedynie akapitu dotyczącego podziału opieki nad córką. To jedno jeszcze go interesowało, a reszta... choćby Kaśka zapisała tam, że ma jej oddać cały swój majątek, zaufałby jej, bo choć tyle był jej winien.
- Nie podpisuj teraz. - dodała widząc jego dezorientację. - Oczywiście nie proszę cię, żebyś został...
- Dlaczego? - wszedł jej w słowo, lustrując ją nachalnie wzrokiem.
- Andrzej... - pokiwała głową - Doskonale wiesz dlaczego.
- Nie może zostać tak jak jest teraz? - zmarszczył brwi. Nie do końca wiedziała do czego zmierza.
- To znaczy jak?
- Wzięliśmy ten ślub nie z miłości, tylko dla Matyldzi. Nie kochaliśmy się i nigdy nie będziemy, ale córkę nadal mamy.
- Czy ty mi właśnie proponujesz...
- Nie rozwódźmy się. - przerwał jej, kryjąc desperację w swym głosie. - Będziemy małżeństwem, ale każde z nas będzie miało wolność wyboru.
- Chcesz otwartego małżeństwa. - zaśmiała się w głos, nie wierząc w to co sama słyszy. - Czy ty do reszty oszalałeś? Jak ty to sobie wyobrażasz? Będziesz mieszkał z tamtą kobietą a w niedzielę przyjeżdżał z nią na obiadki, rozmawiał o całym tygodniu, w którym nie było cię ze swoją rodziną, mówił nam jak bardzo ją kochasz? - zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Nie wiedział jak miałyby wyglądać te niedzielne rozmowy, ale liczył na cudowną normalność. Tylko czy to aby na pewno miało rację bytu, jakąkolwiek szansę na powodzenie?
- Wszystko można jakoś pogodzić. - odparł uparcie w to wierząc.
Choć chwytał się brzytwy, próbował walczyć, bo miał przeczucie, że jeśli nie posunie się do dość kontrowersyjnego kroku, straci je. Jeśli choć na moment odpuści, one odwrócą się od niego i już nigdy ich nie zobaczy.
- Tego nie można pogodzić. Masz inną kobietę Andrzej. W normalnych małżeństwach nazwali by to zdradą. - spojrzał na nią ze ściągniętymi brwiami. - I w normalnych małżeństwach byłoby to głównym powodem rozwodów. Więc daj nam szansę na odrobinę normalności, niech chociaż w tej sytuacji będę twoją prawdziwą żoną i pozwól mi od ciebie odejść z godnością. - nie potrafiła na niego spojrzeć, wstała więc z łóżka, na którym dotąd cały czas siedzieli obok siebie. Zrozumiał, że czas zakończyć tę dyskusję. Podniósł się zatem, z poważną miną odrzucił teczkę na nocny stolik.
- Nie dostaniesz rozwodu.
Podniosła głowę, ujrzał jej urażoną minę.
- A to dlaczego.
- Bo jestem twoim prawdziwym mężem. A ty moją żoną.
*
Walizka była już spakowana, obok niej leżała jeszcze aktówka, pełna jedynie najważniejszych dokumentów, tych które musiał mieć cały czas przy sobie.  Nawet jeśli nadgorliwi lekarze wysyłają go na tygodniowy urlop przymusowy. Przez cały czas musiał być obok, na wyciągnięcie ręki. Był niemal przekonany, że jego współpracownicy nie wytrzymają tygodnia, na pewno skontaktują się z nim, by wyjaśnić jakiś problem. Był tam niezbędny. Szczególnie teraz, kiedy prowadził swój projekt. Był niezastąpiony.
Spojrzał kątem oka na Kasię, która popijała kubek czegoś gorącego i wpatrywała się uparcie w jakiś serial. Myślał, że nie cierpi tych łzawych prób kinematografii.
- Po resztę wrócę w tygodniu. - nie zareagowała. Ścisnął dłoń na telefonie, który zawsze musiał być w zasięgu. - Kaśka nie zachowuj się jak dzieciak. - delikatna sugestia miała sprowokować zahipnotyzowaną serialem małżonkę, lecz próba nie powiodła się. Chwyciła kubek w obie dłonie i upiła długi łyk parującego napoju. Delektowała się nim przez niemiłosiernie długą chwilę, aż w końcu odwróciła głowę w stronę Andrzeja.
- Baw się dobrze. - wzruszyła ramionami, powracając do swojej czynności.
Mężczyzna odwrócił się z walizką w stronę wyjścia, zrobił krok i zatrzymał się. Zacisnął zęby, pomyślał przez moment.
Nie wiedział czy powinien wyjść, pozwolić sobie by oddalić się od rodziny, stracić ich z oczu. Nie to obiecał sobie, kiedy pozwolił im ze sobą zamieszkać. Ona i Matylda przebiły bańkę, jaką otaczał się przez całe swoje życie. Ta szklana konstrukcja istniała, by nikt nie zbliżył się do Falkowicza na tyle, by móc go poznać, by móc cokolwiek dla niego znaczyć. Bo przywiązanie się do kogoś zawsze w ostatecznym rozrachunku przynosi cierpienie. Zawsze ktoś kogoś rani, kogoś zostawia, kogoś zobowiązuje, uniezależnia. Człowiek staje się ograniczony, jak niewolnik. Choć nie to było najgorsze. Nieporównywalnie straszniejsze było zawiedzenie się na kimś. Zaufanie mu na tyle, by stracić z oczu sygnały ostrzegawcze i dać się podejść. Bo tak naprawdę wszyscy jesteśmy egoistami, każdy będzie myślał tylko o sobie, kiedy przyjdzie nam wybierać. Ale istnieje pewna różnica, niesamowita, bo Andrzej był przekonany że to teoria, którą równie dobrze można włożyć pomiędzy bajki. To, w co on nie wierzył nazywało się miłością, szczególnie fascynującą okazała się ta rodzicielska, gdyż ta jedyna spośród wszystkich innych skłania do największych poświęceń. Bo gdy przyjdzie nam wybierać... wtedy jesteśmy w stanie wybrać dla dobra dziecka.
Nie wierzył w to, do niedawna. Sam tak bardzo pokochał Matyldę, że był dla niej gotów poświęcić wszystko. Czasem przerażał go ogrom tego uczucia, bywało że rozmyślał nad tym całymi nocami. Bo on sam nie miał miłych wspomnień z dzieciństwa. Córka pozwoliła mu uwierzyć w to, że mogło być inaczej.
Dlatego walczył, mimo że coraz bardziej osuwał się pod lód. Próbował, choć z każdym kolejnym podejściem był coraz dalej celu. Chciał naprawić to czego jemu zostało oszczędzone. Mieć rodzinę. I nie zawieść jej, tak jak jego zawiedziono przed laty.
- To nic nie zmieni. - widział, jak ślepo błądzi wzrokiem po ekranie telewizora, był przekonany że wcale nie była zainteresowana tamtym serialem. - Wyprowadzę się do Aldony, będę z nią. - zatrzymał się na chwilę. - Ale nasze ustalenia nadal są takie same. Będziemy rodzicami dla Matyldy i zrobimy wszystko by dobrze ją wychować. I weź się w garść bo nic się nie zmieniło. Nasza córka nas potrzebuje. - zacisnął pięść, patrząc na nią natarczywie.
- A co jeśli ja też potrzebowałam ciebie? - spojrzała na niego w końcu wściekła, w kącikach oczu lśniły łzy. - Przez cały czas naszego śmiesznego małżeństwa. - wstała, odważnie kierując się w jego stronę. - Wiedziałam, że nic do mnie nie czułeś, ja też cię nie znosiłam. Zrobiłam to tylko ze względu na naszą córkę. Nie sądziłam, że...
Zmarszczył brwi i rozchylił lekko usta. Kasia zacisnęła na chwilę wargi, wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczyma.
- To zaczęło mieć dla mnie znaczenie. - dodała w końcu. - Ty i ja. - skierowany w jego stronę palec, skierowała na powrót we własną pierś.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
- A co by to zmieniło? - prychnęła.
- Wiedziałbym! Kaśka naprawdę, myślałem że zanim... - teraz nie potrafił wymienić imienia tej drugiej. - że mi ufałaś. Powinnaś była powiedzieć mi o tym.
- O tym... - powtórzyła z ironią. - Kochałam cię idioto. Jesteś moim mężem do cholery! - wrzasnęła. - Co by to zmieniło... - zamknął jej usta, przywierając do nich swoimi wargami. Oszołomiona nie odepchnęła go, biernie przyjmowała pieszczotę jaką on jej zadawał. Gdy jednak dotknął jej tali, obudziła się jak oblana kubłem zimnej wody. Automatycznie odepchnęła go od siebie, a ten w końcu poddał się jej sprzeciwowi.
- Wynoś się. - jej głos podobny był do szeptu, lecz na tyle stanowczy, by mógł jej uwierzyć. Nie patrzyła mu w oczy, unikała jego spojrzenia. Przedramieniem mocno przetarła wilgotne usta. - Już cię nie potrzebuję.





Ciężko mi pisać regularnie i na pewno przez najbliższy czas to się nie zmieni. Przez zajęcia do późna i ogrom nauki, nie ma często czasu ani siły by usiąść i napisać coś sensownego.
Ale jeśli tylko coś się pojawi, postaram się by były emocje. :)






sobota, 7 października 2017

Broken. Rozdział 9

Wierzysz, że mógłbyś zdradzić? Czy mając u boku "swoją osobę", tę od której jesteś tak silnie uzależniony, mógłbyś odpuścić sobie na moment i zapomnieć się w ramionach kogoś innego? Czy wiesz w takim razie, że statystyki... choć liczby nie są tak wymowne, jak wnioski, które z nich wyciągamy. A zatem wnioski są takie, że zdradzamy coraz częściej. I tu pojawia się kolejna matematyka. Statystycznie prawie połowa z nas zdradza. A jeśli związek składa się z dwóch osób... tak, matematyka rzeczywiście mówi wszystko - niemal wszyscy mamy do czynienia ze zdradą.
Tylko czym ona jest? Gdzie się zaczyna, gdzie jest jej granica, skoro nasz ukochany chce nas mieć na wyłączność. Wszystkie czułe lub lubieżne spojrzenia mają być zarezerwowane tylko dla niego. Każdy czuły gest i bezinteresowny czyn powinny być skierowane dla osoby, którą kochasz. Czy nie tak w końcu wygląda związek? Jesteś tylko dla tej osoby, a ona dla ciebie. Czyż nie tak?
Prawda przeważnie bywa brutalna. Tak jest i w tym przypadku. Ludzie, choć od tysiącleci łączą się w pary, tworzą rodziny, lub po prostu płodzą dzieci. Czasem z miłości, czasem z "co ludzie powiedzą". Żyjemy stadnie, nawet jeśli to stado zasłania nam całkiem przystojny osobnik, a może atrakcyjna kobieta. Musimy umieć ze sobą współgrać i pamiętać, że nie tylko nas należy otaczać uprzejmością. Nie bądźmy egoistami. Dajmy temu jedynemu być miłym dla innych, nawet jeśli "ci inni" są cholernie urodziwi. Czyż nie tak brzmiało najważniejsze z przykazanie - nawet jeśli nie wierzysz, powinieneś się mu podporządkować.
Ale pytanie nadal nie zostało wyjaśnione. Bo gdzie zaczyna się zdrada, skoro nie w byciu miłym dla drugiego człowieka? Może w momencie kiedy, od zbyt długo dotyka jej dłoni, może gdy zbyt długo przywiera ustami do jej policzka, a może całowanie wcale nie zalicza się do grzechu cudzołóstwa? Są tacy, którzy twierdzą, że nawet seks z inną osobą nie jest zdradą, jeśli nic nie znaczył dla niewiernej połówki. Bywają tłumaczenia, iż on myślał wtedy o swojej ukochanej, nie o kochance. Ugh... za takie wyjaśnienia powinien sam dobrowolnie poddać się kastracji.
Lecz wracając do punktu wyjścia...
- Nie było fenylometyloaminy. - przetarł brzegiem kciuka czoło. Aldona zmarszczyła brwi, patrząc na niego z ukosa. - To taki hormon... - westchnął, przypominając sobie, że przecież nie ma do czynienia z personelem medycznym. - Hormon Miłości, mówiąc potocznie. - wyjaśnił, spoglądając na nią przez krótką chwilę.
Kobieta zawiesiła na nim swój wzrok, rozchylając nieco usta. Oczy miała niczym pięciozłotówki, a po chwili jakby krew uderzyła jej do głowy.
- Czy ty właśnie próbujesz ze mną zerwać? - taksówkarz spojrzał w lusterko wsteczne, a po chwili trzymając mocniej dłonie na kierownicy, modlił się w duchu, by młoda kobieta nie wpadła w histerię, nie w jego aucie. Gdy skontrolował drogę przed sobą, dał sobie jeszcze jedną szansę na spojrzenie w tył, tym razem na twarz mężczyzny.
- Kotku... - spięty taksówkarz spojrzał na kobietę, a potem znów na profesora.
- W porządku. - pokiwała głową, a kierowca jakby mocniej odetchnła. - Wiedziałam, że w końcu ją wybierzesz. To przecież żona, matka twojego dziecka i dawna miłość. Nie miałam z nią szans, prawda?
- Kochanie...
- Nic nie mów. - drżąc, odetchnęła. - Wiem przecież, że tak jest. I nie bój się, nie będę płakała, zajadała się na kanapie, nie podetnę sobie żył, ani nie przedawkuje leków nasennych. - spojrzała na jego zaskoczoną twarz. - Chyba zatem to nie było nic wielkiego, bo nawet mnie nie obejdzie. - zaśmiała się przez łzy. - Najwyżej opiszę cię w jednej z moich książek i uśmiercę.
- Dasz mi w końcu dojść do słowa!? - tym razem rysy jego twarzy przybrały gniewny wyraz. Taksówkarz otarł strugę potu z czoła, słysząc jak kłótnia przybiera na sile. To miał być dla niego spokojny dzień, skąd mógł wiedzieć, że pierwsze dni w pracy nigdy takie nie bywają?
Aldona spojrzała na kochanka, postanawiając ostatni raz wysłuchać co ma do powiedzenia.
- Mówiłem o mnie i Kaśce. - wyjaśnił żołnierskim tonem. - Nie kochałem Kaśki. - mężczyzna z przodu odetchnął głośno, lecz żadne z pasażerów nie zwracało na niego uwagi. - Przez cały czas w szpitalu myślałem nad tym wszystkim. Przetrwałem już najgorsze - powiedziałem jej o nas. Kaśka nigdy tak naprawdę mnie nie chciała, szybko przejdzie jej złość. A Matylda to najmądrzejsze dziecko jakie znasz, zrozumie mnie. I zdecydowałem, że nie cofnę się teraz.
- Może nie masz już dokąd? - mimo, że serce kołatało jej ze szczęścia, chciała rozwiać wszelkie wątpliwości.
- Nadal mam żonę i córkę. - odparł nieco ciszej. - I zamierzam iść za swoją fenylometyloaminą. - zbliżył się do niej, ujmując jej mokry podbródek. Spojrzał na nią niby pytając o pozwolenie i pocałował jej usta, starając się poprzeć swe słowa czynem.
Taksówka zatrzymała się, a kierowca czekał, aż cała kłopotliwa sytuacja w jaką został wplątany, nareszcie się zakończy.
- Idź już. - szepnęła, kiedy oderwał się od niej.
- Wrócę wieczorem. - zapłacił taksówkarzowi i otworzył drzwi auta.
- Powodzenia! - krzyknęła za nim, choć nie wiedziała czy ją usłyszał. Szedł już w kierunku swojego domu. - Ruszajmy.
*
Nasze życie jest jak ludzki organizm. Należy o nie dbać, a gdy pojawia się choroba, walczymy z nią. Tak jak z każdym napotkanym problemem - należy stawić mu czoła, inaczej czynnik chorobotwórczy rozprzestrzeni się we wszystkich tkankach, zainfekuje organy, upośledzi pracę układów aż w końcu doprowadzi do nieodwracalnych zmian, a na końcu do śmierci. Falkowicz właśnie postanowił walczyć z gangreną, jaka zatruwała jego myśli. Zgnilizna dawała się coraz bardziej we znaki, a z czasem objawiała bólem. Problem należało wyleczyć, odciąć martwiczą tkankę, by nie strawiła całego organizmu.
Szkopuł w tym, że bardzo lubił tę swoją chorą tkankę, nawet jeśli jej kochanie sprawiało mu cierpienie.
- Kaśka? - znalazł ją w końcu w ich sypialni, tej w której od dawna już razem nie sypiają. Jest ich tylko z nazwy.
Siedziała na miękkim materacu, zamykając w ostatniej chwili miętową teczkę. Spojrzała na niego z dziwnym spokojem, uśmiechając się nawet kącikiem ust.
- Przepraszam. - zaskoczyła go.
- Za co? - podszedł bliżej wolnym krokiem, a kiedy już usiadł obok, odpowiedziała.
- Adam dzwonił, wiem co się stało. Miałam przyjechać, ale powiedzieli mi że śpisz. - przytaknął w ciszy, czując ulgę z tego, że jednak tak potoczyła się ta cała sytuacja. W przeciwnym razie groziłoby mu spotkanie dwóch skonfliktowanych kobiet.
- Przyjechałem taksówką. - uśmiechnęła się w ten sam sposób.
- Widziałam. Przepraszam. - odłożyła miętową teczkę na stolik nocny. - Powinnam była pojechać. Chyba odzwyczajam się od bycia twoją żoną. - spojrzała na niego przez moment.
- Proszę cię... porozmawiajmy w końcu jak ludzie. - westchnął, nie uświadamiając sobie jak bardzo był wykończony.
- To nie ja uciekłam do szpitala na trzy dni. - zganiła go jak dziecko.
- Dobrze. Masz rację. - skinął głową. - Nie chce się z tobą kłócić.
- Mamy Matyldę. - wypowiedziała na głos, to co on miał w myślach. Dobrze się rozumieli i choćby ich wspólne życie miało się skończyć, oni musieli odnaleźć tę nić wspólnego języka. To ostanie co im pozostało. I nie mogli tego zaniedbać, należało to pielęgnować jak szczere złoto, tak mocno jak zależy im na dobru córki.
- Nie zabieraj mi jej. Jest najlepszym co mi się w życiu przytrafiło. - spojrzał na nią błagalnie.
- Andrzej... choćbym chciała to nigdy jej od ciebie nie oderwę. - uśmiechnęła się lekko pobłażliwie. - Jesteś jej superbohaterem.
- Byłem. - spochmurniał na nowo. - Do momentu, kiedy dowiedziała się jak bardzo skrzywdziłem jej matkę. - uśmiech kobiety nieco zbladł. Owszem, temu nie mogła zaprzeczyć. Ciężko jej było uporać się z nowymi realiami, kiedy w myślach człowiek układa sobie świetlaną przyszłość. Ale tego dnia uświadomiła sobie, że zawsze była silna, nie może jej złamać po raz kolejny ten sam człowiek i to tym samym czynem. Jest mądrzejsza. I silniejsza.
- Wiesz, że nie możemy dalej mieszkać razem. - spokój w jej głosie pogłębiał uczucie klęski.
- Wyprowadzę się jeszcze dzisiaj. - przytaknął. - Nie będę wam dłużej przeszkadzał. - skupionym wzrokiem, spojrzał na nią. - Co? - wzruszyła ramionami. - Chyba nie myślałaś, że zabiorę wam dom?
- Jest twój.
- Pani mecenas, zawarliśmy przecież wspólnotę majątkową. - uśmiechnął się lekko, unosząc jeden kącik ust. - Jest twój, aż śmierć nas nie rozłączy. - po tych słowach nastała chwila ciszy, a w niej uśmiechy bledły, pozostawiając na ich twarzach zamyślenie. - Jestem ci to winien. - rzekł gardłowo.
- Skoro o tym mowa. - podała mu na ręce ową teczkę. - Ja też jestem ci coś winna.
Zgrabnymi ruchami dłoni odgiął gumkę i odchylił gruby miętowy papier. Odsłonił nagłówek ukazującego się mu dokumentu  i spojrzał na nią zaskoczony.
- Zwracam ci wolność.





A gdybym tutaj zakończyła? Niee zdecydowanie nie rozkręciliśmy akcji.
A tutaj jeszcze będzie się trochę działo. Czym się zakończy? Kto to wie. Na razie oczekujmy nieoczywistego i cieszmy się z dramatów :)








czwartek, 28 września 2017

Broken. Fragment rozdziału 9.

"Wierzysz, że mógłbyś zdradzić? Czy mając u boku "swoją osobę", tę od
której jesteś tak silnie uzależniony, mógłbyś odpuścić sobie na moment i zapomnieć się w ramionach kogoś innego? Czy wiesz w takim razie, że statystyki... choć liczby nie są tak wymowne, jak wnioski, które z nich wyciągamy. A zatem wnioski są takie, że zdradzamy coraz częściej. I tu pojawia się kolejna matematyka. Statystycznie prawie połowa z nas zdradza. A jeśli związek składa się z dwóch osób... tak, matematyka rzeczywiście mówi wszystko - wszyscy mamy doczynienia ze zdradą."


Taki misz-masz. Ale wprowadzimy więcej Aldony i Andrzeja oraz wreszcie Kasia i Andrzej. Temat? Jak wyżej. A zagadnienie zdrady w ich układzie może być ciekawe. No bo jeszcze nikt do tej pory nie krzyknął w komentarzu, że to przecież czysta zdrada... ;) Nic nie sugeruje, ani nawet nie dziwie sie Wam ;)
Po prostu czekajcie do rozdziału ;)
See ya!



sobota, 23 września 2017

Broken. Rozdział 8

 Pielęgniarka z dwudziestoletnim stażem, kobieta o ogromnym doświadczeniu i anielskiej cierpliwości. Pracuje w tym szpitalu od początku swojej kariery i pamięta dziesiątki lekarzy, z każdym choć raz zamieniła kilka zdań, nie zawsze była to fachowa wymiana opinii. Bywało, że wybiegała z budynku z płaczem. Kiedyś. Teraz była silniejsza, albo gruboskórna - jeśli wolicie.
Nadal słyszała niemiłe słowa w swoim kierunku, nie raz mieszano ją z błotem - tak samo pacjenci, jak i lekarze. Kiedyś bezpodstawnie oskarżono... znowu - kiedyś.
Nauczyła się cenić sama siebie, wierzyć w swoje możliwości i zapamiętywać te cudowne chwile kiedy pacjent powracał z tamtego świata. Musiała rejestrować te chwile w swym umyśle, bo gdyby tego nie robiła, zapewne odeszłaby od zawodu.
Nauczyła się także nie brać do siebie sytuacji, w których sfrustrowany lekarz wyżywa się na niej, bogu ducha winnej. Bywało tak przecież nie raz. I nadal będzie.
Niesamowite było w tym wszystkim jednak co innego. Owa kobieta darzyła sympatią profesora Falkowicza, chirurga o sławie bezdusznego i do bólu szczerego, albo wrednego - można stosować zamiennie. Słysząc o nim plotki, jakoby miał porzucić swoją świeżo poślubioną żonę i ukochaną córeczkę dla młodszej kobiety, brała je za oszczerstwa. Może i chirurg nie był najmilszą osobą, może i miał swoje za uszami, ale na Boga... czy byłby zdolny do takiej podłości? Nie wierzyła, aby ktokolwiek był.
Drugą sprawą było to, że nie lubiła plotkować o cudzych sprawach. Życie prywatne nigdy nie powinno rzutować na życie zawodowe. Powinno nas interesować tylko i wyłącznie to jak wywiązujemy się ze swoich obowiązków, jak staramy się dawać z siebie wszystko, dążymy do perfekcji w swoim fachu. Grzechy popełnione poza pracą.., no cóż, kto ich nie popełnia?
Wchodząc do lekarskiego, z tacą w rękach, zachwiała się przy drzwiach, gdy dostrzegła szczupłą blondynkę, głaszczącą profesora po jego zaroście. Twarz miała szczerze zatroskaną, jakby muśniętą grymasem żalu.
Pielęgniarka chwyciła mocniej tacę, na której miała nową kroplówkę oraz cały zestaw zapasowych wenflonów, gaz, koreczków, strzykawek ze solą fizjologiczną i czego tylko może sobie zamarzyć szpitalny pacjent.
Weszła do pomieszczenia, a kobieta przy śpiącym lekarzu jakby nie zdawała sobie sprawy z jej obecności. Do tego także przywykła w ciągu lat swej ciężkiej pracy. Wiła się pomiędzy łóżkami pacjentów, jakby była z przezroczystego szkła, niezauważalna, jakby była elementem wystroju.
W ciszy zawiesiła pełną butelkę na haczyku i podłączyła ją. Kiedy jednak spostrzegła, że mechanizm zawiódł i żadna kropla nie spływała, jak się tego spodziewała, zabrała się do przepłukiwania wenflonu.
- Przepraszam na moment. - kobieta, wzdrygnęła się na dźwięk jej głosu, automatycznie dając jej dostęp do Andrzeja. Blondynka usiadła na krześle obok biurka, które mimo wszystko stało wystarczająco blisko ukochanego. Patrzyła jak pielęgniarka wstrzykuje coś do wenflonu na ręce niczego nieświadomego mężczyzny. Przeniosła wzrok na jego twarz. Spał. Tak spokojnie, jakby nie stało się zupełnie nic. Przez moment zazdrościła mu tej beztroski. Przekrzywiła głowę na bok, ściągnęła brwi. Zastanawiała się czy będzie gotowa powiedzieć mu o swoich zamiarach, kiedy ten w końcu się obudzi. Przecież jeszcze przed chwilą była zdecydowana odejść, dać jego małżeństwu szansę na odbudowanie się. Uwierzyła jego żonie, że mają na to szansę, wtedy kiedy spotkały się trzy dni wcześniej. Do tamtej chwili była przekonana, że ich związek jest w rozsypce, że tak naprawdę nic ich ze sobą nie łączy. Do tamtej chwili. Kasia przekonała ją, że się myliła. Pokazała inną perspektywę, jakże bolesną. Niezależnie od tego, co powiedziałby na to wszystko Andrzej, Aldona wiedziała, że nie doceniła ich więzi. Były znacznie silniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, nawet on.
- Gotowe. - pielęgniarka uśmiechnęła się, a raczej zmusiła się do tego gestu wyuczonej życzliwości. Nie słuchała plotek i starała się nie oceniać profesora. Nawet jeśli trochę rozczarowała się nim... to nie miała prawa to osądzania go. - Nie ma potrzeby, żeby pani tutaj siedziała. - dodała, gdy zbierała zestaw. - Profesor będzie teraz spał do wieczora - zmrużyła oczy, pod wpływem wschodzącego słońca. - ...a może i dłużej. - przypomniała sobie jak długo trwał dyżur chirurga.
- Dziękuję, ale zostanę jeszcze chwilę. - usiadła obok niego, kładąc uprzednio jego dłoń, na co raz to wznoszącej się i opadającej klatce piersiowej mężczyzny. - Jak do tego doszło?
Kobieta zatrzymała się w drzwiach.
Aldona przyłożyła swoją dłoń do jego skroni, głaszcząc kciukiem jego włosy.
- Przywieźli nam ciężko ranną dziewczynę, trzeba było operować, profesor przez wiele godzin stał...
- Nie. - przerwała jej. - Nie o to pytam. Chce wiedzieć dlaczego pracował przez tyle godzin. - pielęgniarka nie mogła dostrzec wyrazu jej twarzy, bo Aldona głowę miała cały czas odwróconą i częściowo zakrytą opadającymi zza ucha włosami. - Czy tutaj lekarze nie mają żadnych praw przysługujących pracownikom? - zaległa cisza. Na moment jej ręka znikła z twarzy chirurga.
- Warto było tak się poświęcać? - pytanie zawisło w powietrzu, nie skierowane do żadnej konkretnej osoby.
Ciche westchnienie i drobna dłoń znowu przywierała do jego klatki piersiowej.
- Pan profesor uratował podczas tego dyżuru dwoje dzieci. - miała coś jeszcze dodać, lecz zaniechała. Odeszła niezauważona.
*
Na nocnym stoliku leżała miętowa teczka. Dość... niepoważne, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, co znajduje się w środku. Spojrzała na nią kątem oka, nie myśląc nawet o tym, że powinna ją schować, ukryć przed wzrokiem córki, bądź jej.
Zaciągnęła na biodra luźne spodnie, a na ramiona włożyła zwykłą koszulkę. Mokre włosy nadal muskały jej ramiona.
- Matylda! - krzyknęła, porządkując leżące na łóżku ciuchy. - Kochanie, pomożesz mi zrobić obiad! - mała buntowniczka nie odezwała się ani słowem. Postanowiła postawić ją do pionu, gdy nadal nie doczekała się odpowiedzi. Ruszyła zdecydowanym krokiem na parter, gdzie znajdował się pokój dziewczyny. Przystanęła przy jej drzwiach, ręka zawisła jej w powietrzu. Coś jej mówiło, że nie musi pukać. Cisza aż raniła uszy.
- Matylda? - pchnęła ciężkie drewno, a w środku zastała jedynie niezaścielone łóżko. Po raz drugi tego dnia uczucie niepokoju zagościło w jej umyśle. Coś się stało, dlaczego nadal miała to poczucie.
Choć wołała ją jeszcze kilka razy, z czasem przekonywała się tylko, że jest sama.
Skąd ta panika i jej przyspieszone bicie serca? Przecież mogła pójść do koleżanki, albo do szpitala na obiad po lekcjach. Skąd w takim razie te złe przeczucia?
Pobiegła po telefon, który zostawiła w łazience. Zamarła, gdy dostrzegła kilka nieodebranych połączeń od Andrzeja. Natychmiast wybrała jego numer.
- Odbierz... - jęknęła pod nosem. Na nic. Po raz kolejny odpowiedział jej miły głos sekretarki poczty głosowej. - Jasne. Przecież po co masz odbierać od żony, kiedy obok masz tamtą... - tym razem postanowiła wybrać telefon do szwagra. Może u nich zatrzymała się Matylda, albo chociaż wie, czy dziewczyna nie przeszła się do szpitala w poszukiwaniu ojca.
- Halo? - Adam przywarł do telefonu, który trzymała mu przy uchu dość nieporęcznie pielęgniarka.
- Jesteś w szpitalu? - zapytała pospiesznie.
Chłopak pomyślał, że dotarło do Kaśki, to co starał się jej wcześniej przekazać tyloma telefonami i ucząc się na błędach zaczął od najważniejszego.
- Kasia, to nic poważnego... - ważył słowa, sądząc że tym razem postępuje słusznie. Kobiecie jednak serce zaczęło szybciej bić.
- Boże... - szepnęła - Wiedziałam, czułam, że stało się coś złego! - strach przed poznaniem tej okropnej wiadomości, jak już zdążyła ją nazwać w myślach, paraliżował jej płuca.
- Uspokój się, błagam cię... - dostał znak, że pacjent na stole jest gotowy do rozpoczęcia operacji. Skinął głową, że rozumie i znowu pochylił się nad niewygodnie leżącym przy uchu telefonem. - To tylko przemęczenie, prześpi się parę godzin i wróci do domu.
- Andrzej z nią jest? - spojrzał na chwilę na pielęgniarkę tuż obok niego, która ewidentnie słyszała każde słowo wypowiedziane po drugiej stronie słuchawki. Chwycił więc komórkę, ignorując jej zdumione spojrzenie i odeszła, dając chirurgowi swobodę rozmowy.
- Jest. - skapitulował.
- Przypilnował, żeby zrobić jej komplet badań? - zaczynał się gubić.
- Jej? A z jakiej racji, przecież to nie ona straciła przytomność...
- Przecież dopiero co mówiłeś... Chwileczkę, co z Matyldą? - wypuściła z płuc powietrze, ciesząc się w głębi ducha, że Adam nie jest w pobliżu. W przeciwnym razie zapewne nie byłby bezpieczny, bo aż kipiała ze złości.
- Skąd mam wiedzieć! - krzyknął do telefonu. - Myślałem, że pytasz o Andrzeja.
Skamieniała.
- Wiem, że między wami nie najlepiej, ale sądziłem, że chociaż trochę się nim przejmiesz. - dodał z wyrzutem. Powoli zaczynał rozumieć decyzję brata. Ich rzeczywiście nic nie łączyło oprócz córki. Nic więc dziwnego, że Falkowicz postanowił ułożyć sobie życie, spróbować z kimś innym. On po prostu spróbował żyć na swoich warunkach. Ile można poświęcać się dla dziecka?
- Dobra, nie moja sprawa. - dodał, gdy spotkał ponaglające spojrzenie anestezjologa. - Zrobiliśmy mu wyniki, wszystkie są w porządku. To na wypadek, gdybyś chciała widzieć. - przytaknęła instynktownie. - Cześć. - rozłączył się zanim zdążyła odpowiedzieć.
Usiadła na kanapie w salonie i przez moment wpatrywała się w okno przed sobą. Nadchodziła jesień, na sam widok zimniej robiło się w dłonie. Zgarbiła się lekko, skurczyła palce. Paznokcie wbiła w dłonie.
Wzdrygnęła się lekko, kiedy telefon zawibrował.
"Mamo, wrócę później" - przeczytała, a po chwili obraz zamazał się jej pod wpływem napływających do oczu łez.
Matylda po prostu spóźni się do domu, a Andrzej był przez cały ten czas w szpitalu. Wszystko źle zinterpretowała. Czuła, że coś jest nie tak, a martwiła się o córkę. Nawet nie pomyślała, że może chodzić o męża. Czyżby stała się na niego obojętna? Jedyne czego była teraz pewna, to swoich wyrzutów sumienia. Mimo wszystko przejęła się, gdy okazało się, że coś z nim nie tak. Tylko... czy to wystarczy, by nadal upierać się, że jeszcze kiedyś zbudują szczęśliwy związek?
Jeszcze rano wahała się, teraz już nie miała wątpliwości. Musi coś zrobić ze swoim życiem, bo wymyka się jej spod kontroli.
Wróciła pamięcią do miętowej teczki, która czekała na nocnym stoliku. Czas podpisać papiery rozwodowe.




Jest i rozdział. :)




poniedziałek, 18 września 2017

Broken. Fragment rozdziału 8.

Nigdy więcej obietnic.


"Zastanawiała się czy będzie gotowa powiedzieć mu o swoich zamiarach, kiedy ten w końcu się obudzi. Przecież jeszcze przed chwilą była zdecydowana odejść, dać jego małżeństwu szansę na odbudowanie się. Uwierzyła jego żonie, że mają na to szansę, wtedy, gdy spotkały się trzy dni wcześniej. Do tamtej chwili była przekonana, że ich związek jest w rozsypce, że tak naprawdę nic ich ze sobą nie łączy. Do tamtej chwili. Kasia uświadomiła ją, że się myliła. Pokazała inną perspektywę, jakże bolesną. Niezależnie od tego, co powiedziałby na to wszystko Andrzej, Aldona wiedziała, że nie doceniła ich więzi. Były znacznie silniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, nawet on sam."


Po trudach jestem w trakcie pracy nad nextem. Mam nadzieję, że bez sieciowych przeszkód będę mogła go dodać.

wtorek, 5 września 2017

Broken. Rozdział 7.

"Zakochani łączą się czymś więcej niż uczuciem."


Unikasz mnie. Wiedziałam, że będziesz chciał ukarać nas za to, że tak kategorycznie sprzeciwiłam się Twojej woli. Nie sądziłam tylko, że zachowasz się tak niedojrzale. 
Nie odbierasz moich telefonów. Dzwoniłam chyba tysiąc razy, zostawiłam tyle samo wiadomości głosowych. Odsłuchaj je, choćby ze względu na opróżnienie skrzynki głosowej. Może ktoś będzie chciał nagrać coś ważnego... 
A wtedy znowu mi znikniesz. Niepotrzebnie sądziłam, że mogę być choć trochę ważniejsza od twojej pracy. Spędzasz w niej całe dnie, poświęcasz całą swoją energię na ratowanie cudzych żyć. To właśnie w Tobie pokochałam jako pierwsze. Pod warstwą grubej skóry kryje się altruista. 
Pewnie teraz się uśmiechasz, temu też nigdy nie mogłam się oprzeć. Tak rzadko to robisz, ostatnio coraz rzadziej, coraz mniej szczerze. Wydajesz się zmęczony i czasem mam wrażenie, że jesteś nieszczęśliwy. A wtedy mam poczucie, że to przeze mnie. 
Domyślam się dlaczego. 
Stanęłam pomiędzy Tobą a twoją córką, choć przysięgam, że nigdy tego nie chciałam. Gdybym miała taką możliwość pokochałabym tą dziewczynkę może prawie tak mocno jak widzę, że Ty ją kochasz. Kim ja jestem, żeby niszczyć taką więź? Pamiętam jaki byłeś szczęśliwy, kiedy przyszły powtórne wyniki DNA. Wiedziałam, że nie mogło być inaczej. Na tym zdjęciu, które kiedyś mi pokazałeś, miała tą samą niezadowoloną minę, co jej ojciec. 
Ale pamiętam też wieczór po dniu, w którym Matylda dowiedziała się o nas. Powiedziałeś tylko, że usłyszała rozmowę Twoją i Twojej żony. To właśnie od tamtego czasu jakby zgasłeś. 
A ja zaczęłam się zastanawiać, czy zacząłeś także żałować...

Aldona odłożyła na moment długopis i spojrzał na wyświetlacz telefonu. Zmarszczyła brwi, kiedy dostrzegła na nim imię swojego ukochanego. Postanowił odezwać się po trzech dniach ciszy. Zerknęła raz jeszcze na kartkę i listem pożegnalnym.
Jeszcze przed chwilą chciała od niego odejść, a teraz miała nadzieję na zapomnienie wszystkich uraz.
Nie powinna... Zatrzymała się kiedy jej kciuk zawisł nad zieloną słuchawką.
Rzuciła w końcu telefonem na blat kuchennego stołu. Jeśli miała wszystko zakończyć, wolała zrobić to od razu. W przeciwnym razie pewnie Andrzej wyczułby, że coś jest nie tak i wróciłby do mieszkania, zanim ona zdołałaby spakować wszystkie jego rzeczy osobiste, które trzymał u niej. Pewnie powiedziałby coś, co sprawiłoby, że zwątpiłaby w swoją decyzję. Zapewnił, że jego uczucia nie uległy zmianie, po prostu miał gorszy czas. Zrozumiałaby, przecież rozstanie z żoną nie może być łatwe. Wszyscy są wtedy trochę bardziej nerwowi. A wtedy jedynym lekiem jest czas. Muszą być silni i przejść najgorsze. Potem miało być tylko lepiej. Przekonałby ją.
Mimo wszystko łapiąc ostatni sygnał połączenia odebrała oczekując na głos Andrzeja w słuchawce.
- Miło, że w końcu postanowiłeś oddzwonić. - chwila ciszy. - Jesteś tam?
- Mówi Adam. Brat Andrzeja. - zmarszczyła brwi, prostując się nagle. Nie wiedząc dlaczego, zaczęła się denerwować.
- Coś się stało? - odruchowo wstała z krzesła.
- Andrzej zemdlał z przemęczenia, ale... - rozłączyła się i w biegu złapała kluczyki do samochodu.
*
 Adam spojrzał na telefon brata, by upewnić się czy połączenie rzeczywiście zostało przerwane.
- Brawo. - skomentował Falkowicz.
- Powinienem zacząć od tego, że to nic poważnego. - nadal zaskoczony oddał telefon bratu, który leżał na kanapie w pokoju lekarskim. Do jego prawej dłoni podłączona była kroplówka, lewa zaś spoczywała bezwładnie na klatce piersiowej mężczyzny. Uniosła się po chwili bardziej, ujawniając jego ciche westchnienie.
- Ten telefon to już był kretyński pomysł. - zacisnął zęby, mając przed oczami obraz zdenerwowanej Aldony. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że za często wpada w panikę, wyobrażając sobie Bóg wie co. Zawsze o wszystkich się zamartwia... tym razem zafundował jej ogromną dawkę stresu. A przecież można było tego uniknąć. Odpocząłby chwilę, przespał się na kanapie, a rano byłby jak młody bóg. Tak wróciłby do domu, a cały incydent poszedłby w zapomnienie.
- Ktoś musi zabrać cię do domu. - Adam opadł bezsilnie na krzesło. - Ja za chwilę mam operację, a Kaśka nie odbierała... - spojrzał na zapatrzonego w sufit profesora. - Z resztą teraz chyba Aldona jest tą pierwszą, którą...
- ...trzeba powiadamiać w razie mojej śmierci? - starszy brat podniósł w końcu głos.
- Nie ciskaj się, ok? - Adam wyprostował się, wyraźnie źle się czując z powodu tego telefonu. - Skąd mogłem wiedzieć, że tak zareaguje? Nie jestem pieprzonym jasnowidzem.
Falkowicz żachnął tylko, odwracając wzrok od chłopaka. Musiał na kimś wyładować swoje napięcie, a pierwszym w kolejce okazał się młodszy brat. Jednak bliżej mu było do niepokoju przed spotkaniem z Aldoną, niż złością na kogokolwiek. Spojrzał kątem oka na kroplówkę, która spływała zdecydowanie za wolno. Przez chwilę zastanawiał się, czy byłby w stanie podnieść się i samemu ulotnić się ze szpitala, zanim zjawi się w nim którakolwiek z jego kobiet.
- Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby brać ten dyżur za Gawryło?
- Miał jakiś problem z synem. - mruknął w końcu pod nosem. Nie bardzo wiedział, dlaczego Piotr tak bardzo chciał zamienić się z kimś w ostatniej chwili na dyżury, ale prawda była taka, że ta okazja spadła mu jak z nieba.
- I Przemo zgodził się na to? - Krajewski nie mógł uwierzyć w bezmyślność kumpla. Może i ordynator nie miał najlepszych kontaktów z Andrzejem, ale wiedział doskonale, że ludzie po przeszczepie nie powinni brać siedemdziesięcio dwugodzinnych dyżurów.
Falkowicz spojrzał spod zmarszczonych brwi na Adama.
- Czy ty się o mnie martwisz? - Krajewski zamilkł na moment, nie wiedząc co odpowiedzieć na to pytanie.
- Po prostu tak się zastanawiam, kto w tym wszystkim jest największym idiotą. - odparł w końcu, nie kryjąc swej złości na brata.
- A już byłem gotów uwierzyć, że zależy ci na mnie. - odwrócił swój zmęczony wzrok. Po raz pierwszy od odzyskania przytomności poczuł tak silne znużenie. Nie czekał na odpowiedź, bo chęć snu była silniejsza. Powieki same opadły i odpłynął nie zdając sobie o tym sprawy.
Młodszy brat spojrzał na niego,  Aż do tej pory nie zawsze zawracał sobie głowy problemami Falkowicza. Wydawało się, że to tylko chwilowe zawirowania, a potem jak kot, spadnie na cztery łapy, profesor miał do tego dar. Minie trochę czasu i wszyscy zapomną o jakichkolwiek komplikacjach. Kasia wybaczy mu kolejny numer, przecież ten związek z Aldoną nie może być na poważnie. Związki z Andrzejem nigdy takie nie bywały.
Ale teraz zwątpił.
Bo jeśli on ucieka, to znaczy, że przestaje sobie radzić. Nie znalazł innego wytłumaczenia. Najwidoczniej wszystko zaczęło go przerastać.
Wstał z krzesła i nakrył brata leżącym na kanapie kocem.
Miał tylko nadzieje, że to wszystko nie odbije się na zdrowiu Andrzeja... a raczej - nie odbije się bardziej.
Zawrócił w kierunku drzwi, gdzie dostrzegł zdyszaną i przerażoną kobietę, Choć widział ja po raz pierwszy, od razu domyślił się kim jest.
*
Tego popołudnia wróciła wcześniej z kancelarii. Wymyśliła jakiś pretekst i z uśmiechem wyszła z biura, życząc mijanym współpracownikom miłego weekendu. Dziarskim krokiem przemierzyła obok zachwyconych nią kolegów i zamknęły się za nią drzwi windy. Odwróciła się od swojego odbicia w lustrze. Przybierając gorzki wyraz twarzy starła kciukiem czerwoną szminkę ze swoich ust. Palec wytarła w chusteczkę nawilżającą, jaką zawsze nosiła przy sobie w torebce. Wrzuciła ją z powrotem bocznej kieszonki, gdzie chowały się inne zgniecione jej kawałki, poplamione ostrą czerwienią.
Kiedy dotarła do domu, nie mogła sobie przypomnieć drogi z pracy, jaką przed chwilą przebyła. Była ona tak monotonna, że najwidoczniej wyparła ją z pamięci.
- Wróciłam! - krzyknęła w progu domu, w którym nadal mieszkała.
Odpowiedziała jej głucha cisza. Nie zastanowiła się, czy Matylda była w środku. Ostatnimi czasy córka stała się raczej zamknięta w sobie. Nie wychodziła z pokoju, nie odzywała się wiele. Raczej szczędziła w słowach. Nie niepokoiło jej to szczególnie. Przypisywała to raczej obecnej sytuacji, a mówiąc prościej - winiła za to Andrzeja. Choć otwarcie nigdy by tego nie przyznała.
Przez to, że pierwszego dnia ich narzeczeństwa ustalili pewne zasady, teraz nie mogła otwarcie go winić. Bo przecież tak ustalili, że będą ze sobą, mimo iż nic do siebie nie czują. Po protu małżeństwo wydawało się ułatwiać wiele spraw, a niczego nie komplikowało. Neutralny status w tym miało ułatwić trzeźwe myślenie, nie wypaczone miłością. Żadne z nich nie oczekiwało, że spotka na swojej drodze kogoś innego, dlatego powiedzieli sobie - czemu nie?
Zrzuciła czarne szpilki w holu, a idąc boso, zimna podłoga koiła ból jaki sprawiło noszenie niewygodnego obuwia. Wspięła się po drewnianych stopniach. Na piętrze znalazła łazienkę i od razu zamknęła w niej za sobą drzwi. Telefon zostawiła na krawędzi umywalki. Zsunęła z siebie czarną spódniczkę i jedwabistą bordową bluzkę.
Po chwili stała naga pod przeszklonym prysznicem. Odkręciła gorącą wodę, zabijając drażniący zapach męskich kosmetyków, który jak trucizna dla jej płuc roznosił się w ich wspólnej łazience.
Po raz pierwszy zastanowiła się, co ona jeszcze robi w tym domu. Mieszkała tam, choć na każdym kroku natykała się na rzeczy przypominające jej Andrzeja. Co jakiś czas ocierała się w drzwiach z mężem.
Było w tym tyle czułości, co podczas mijania pasażerów w drzwiach dworca autobusowego.
Po raz kolejny ta przytłaczająca myśl, że tak naprawdę on nigdy nie należał do niej. Był wolnym strzelcem i nie miała do niego praw. Co też ona sobie myślała?
Zawiesiła głowę pomiędzy ramionami, a gorąca woda spływała jej z czoła.
Od trzech dni nie dał znaku życia. Choć pewnie spędził je u kobiety, która chce skraść jej wszystko to, o co tyle walczyła, to jednak czuła w sobie jakieś napięcie. Głupia, martwiła się o niego nawet teraz .
Oczywistym było co robi, z kim jest... w tym momencie.
Na szybie kabiny narysowała poziomą kreskę, a przez tę minimalną szczelinę mogła dostrzec lustro wiszące na przeciwległej ścianie. Nie dostrzegła gasnącego wyświetlacza telefonu, na którym teraz zapisało się pierwsze nieodebrane połączenie. Dostrzegła za to swoje mocno zaczerwienione oczy.




Bez komentarza. Liczę na waszą aktywność. Bo co teraz?






niedziela, 3 września 2017

Broken. Fragment rozdziału 7.

"Zakochani łączą się czymś więcej niż uczuciem."


"Po chwili stała naga pod przeszklonym prysznicem. Odkręciła gorącą wodę, zabijając drażniący zapach męskich kosmetyków, który jak trucizna dla jej płuc roznosił sie w ich wspólnej łazience.
Po raz pierwszy zastanowiła się, co ona jeszcze robi w tym domu. Mieszkała tam, choć na każdym kroku natykała się na rzeczy przypominające jej Andrzeja. Co jakiś czas ocierała sie w drzwiach z mężem.
Było w tym tyle czułości, co podczas mijania pasażerów w drzwiach dworca autobusowego.
Po raz kolejny ta przytłaczająca myśl, że tak naprawdę on nigdy nie należał do niej. Był wolnym strzelcem i nie miała do niego praw. Co też ona sobie myślała?
Zawiesiła głowę pomiędzy ramionami, a gorąca woda spływała jej z czoła.
Od trzech dni nie dał znaku życia. Choć pewnie spędził je u kobiety, która chce skraść jej wszystko to, o co tyle walczyła, to czuła w sobie jakieś napięcie. Głupia, martwiła się o niego nawet teraz."


Do zobaczenia. We wtorek.